Rozdział 8
Nierealne
31 lipca 1998
Jak każdego ranka, obudziła się
pokryta potem, oddychając ciężko. Nie wiedziała o kim tym razem śniła, i nie
chciała wiedzieć. Koszmary, które nawiedzały ją w nocy, były za każdym razem
takie same. Tylko ofiara się zmieniała. Promień zielonego światła, jej zduszony
krzyk, ktoś upadający na ziemię – kto?
To było pytanie, które zadawała sobie każdego ranka po przebudzeniu. Kto umarł,
jak wielu umarło, kto będzie następny? W swoich snach przeżywała śmierć Freda.
Widziała umierających Tonks, Lupina i Colina Creevey. A potem sny się zmieniły
i widziała jak George, Ron, Bill, Charlie, Percy, Harry, Hermiona i Luna
upadają na ziemię, nieżywi. A potem zaczęła śnić o swojej własnej śmierci i
jakimś cudem te sny były łatwiejsze do zniesienia.
Nie ważne jak wiele razy powtarzała
sobie, że to już koniec, że wszyscy są już bezpieczni, nie była w stanie
zapomnieć.
Zaczęła rzucać Muffliato na jej pokój i zamykać go na
zaklęcie, którego nie przebije zwykła Alohomora,
bo jej rodzina miała inne zmartwienia niż jej sny. Następnego poranka po tym,
jak zrobiła to po raz pierwszy, Krzywołap patrzył na nią z urazą, jakby
pytając: „Dlaczego nie mogę już z tobą spać?”. Noc wcześniej nieświadomie
wyrzuciła go z łóżka podczas jednego z koszmarów.
Usiadła na łóżku, sięgnęła
wierzchem dłoni do pokrytego potem czoła i starała się uspokoić oddech. Wdech,
wydech. Wdech, wydech. Wdech, wydech.
Wdech… wydech. Skuteczność jej
poczynań była zaskakująca – przez wiele dni czuła uporczywy ból w klatce
piersiowej i wiedziała, że był bardziej psychiczny niż fizyczny, ale to był
pierwszy raz, kiedy ból zniknął podczas oddychania.
Potem poczuła coś, co nie było
potem, a płynęło po jej policzku, i zdała sobie sprawę, że płacze.
- Cholera. – powiedziała i
mrugnęła kilka razy. Nie płakała ani razu od czasu Ostatecznej Bitwy.
Wiedziała, że jeśli by zapłakała, byłaby zgubiona. Kiedy by zaczęła, nie byłaby
w stanie przestać.
Jej oczy wyschły i niemal
odetchnęła z ulgą.
- Teraz wstań. – powiedziała
głośno i wstała.
To był kolejny z jej nowych
nawyków. Łatwiej jej było przetrwać dzień, jeśli dawała sobie takie krótkie,
jasne polecenia. Wstań. Zjedz śniadanie. Umyj zęby. Uśmiechnij się, teraz.
- Śniadanie. – powiedziała i
szybko wypowiedziała przeciwzaklęcie do Muffliato
i otworzyła drzwi.
Wyszła na korytarz, myśląc o tym,
że chyba nigdy nie przyzwyczai się Grimmauld Place, i dlaczego nie mogliby
wrócić do Nory? Dlaczego jeszcze nie wrócili do domu? Ten dom był wystarczająco
duży i elegancki, ale nienawidziła jego ciemnej surowości i ponurych wspomnień,
jakie w sobie skrywał. Syriusz był tu nieszczęśliwy i to nieszczęście nadal się
tu utrzymywało, tak jak stare tapety wiszące na ścianach.
Jej dłoń sunęła po śliskiej
poręczy, kiedy schodziła po schodach, myślami gdzieś indziej. I kiedy dotarła
do końca, spotkała Hermionę.
- Przepraszam Ginny. –
powiedziała Hermiona, oferując spięty, ale szczery uśmiech – Nie patrzyłam
gdzie idę. Dopiero wstałaś?
- Tak. – odpowiedziała krótko.
- Jesteś ostatnia – powiedziała
Hermiona, patrząc przez ramię w stronę kuchni – Prawie wszyscy już tam są.
Twoja mama i Percy przyszedł z Georgem, a twój tata jest w pracy.
- Och – Ginny spojrzała na swój
zegarek.
Było w pół do siódmej i była
ostatnią osobą, która wstała. Co się stało z Ronem, który zawsze spał do późna?
Molly musiała budzić ich osobiście, inaczej przespaliby cały dzień? Pewnie też
nawiedzały ich koszmary. Albo, tak jak George, nie sypiali w ogóle.
Podążyła za Hermioną do kuchni i
poczuła, że atmosfera stała się bardziej napięta. Równie dobrze, temperatura
mogłaby spaść o dziesięć stopni, kiedy postawiła stopę w pomieszczeniu. Tak jak
powiedziała Hermiona, wszyscy tu byli, ale nikt nic nie mówił. Wszyscy
wyglądali posępnie, byli nieuśmiechnięci i zmęczeni, nie „dopiero wywlekłem się
z łóżka” zmęczeni, ale „mam dosyć życia” zmęczeni.
- Dzień dobry. – powiedziała,
zmuszając się by brzmieć jasno i pogodnie, a potem spojrzała na Harry’ego –
Wszystkiego najlepszego – powiedziała uprzejmie, a jej uśmiech, chociaż tym
razem, był szczery.
Harry wyglądał na zaskoczonego,
ale nie dlatego, że pamiętała. Wyglądało to bardziej jakby on sam zapomniał o
swoich urodzinach. Reszta wyglądała na zmieszanych, jakby zastanawiając się czy
nadal istnieją takie rzeczy jak urodziny. Hermiona, która sama wyglądała na
niewzruszoną, uśmiechnęła się do Harry’ego.
- Szczęśliwej osiemnastki Harry.
- Tak. – powiedział Harry,
wyglądając na zawstydzonego – Ja… dzięki Ginny.
- Nie ma za co – powiedziała i
zarumieniła się.
Nie mogła tego zobaczyć, ale
poczuła ciepło rozchodzące się po jej policzkach i odwróciła się. Jego
poprzednie urodziny… równo rok temu, całowali się po raz ostatni, i był to
najprawdopodobniej najlepszy z ich pocałunków. Czy o nim myślał? Spojrzała znów
na niego i jego oczy powiedziały jej wszystko. Nie mogła oderwać oczu od jego jasnych,
zielonych tęczówek, teraz pustych i cierpiących, ale jak zwykle niekończących
się.
- Wszystkiego najlepszego stary –
powiedział Ron i oderwała od niego swój z wzrok. Inni jej bracia dołączyli do
składających życzenia.
- Mam dla ciebie prezent – powiedziała
ciszej, nie patrząc na niego – Proszę. Niezbyt dobry, ale… wydaje się
przydatny.
Podała mu go. Był to nieduży,
prostokątny pakunek, zawinięty w czerwony papier. Włożyła go do kieszeni swojej
piżamy przed snem żeby go nie zapomnieć następnego ranka.
Harry spojrzał na pudełko, potem
na nią i pokręcił głową.
- Nie musiałaś mi niczego dawać.
- Otwórz. – powiedziała
stanowczo.
Więc to zrobił, uważnie odwijając
ozdobny papier, z którego wyłoniło się małe, drewniane pudełko. Na wierzchu był
dziwny wzór; niektóre kawałki drewna były złote, inne brązowe, jeszcze inne
były tak ciemne, że wyglądały na niemal czarne. Była to układanka. Zauważyła
zmieszany wyraz twarzy Harru’ego.
- Eee… - powiedział – Dziękuję.
Nie wiedziałem, że są znane w magicznym świecie.
Tak, tradycyjne użycie układanki
było wątpliwe w świecie, gdzie dobrze wyćwiczone zaklęcie i dobra różdżka były
wystarczające by otworzyć dosłownie wszystko.
- Kupiłam na straganie na
Pokątnej – wytłumaczyła – więc nic nie obiecuję… wszyscy wiedzą, że straganowi
sprzedawcy są oszustami… ale ten facet nie próbował mi sprzedać amuletu
chroniącego przed wilkołakami więc może coś w tym jest. Mogę potwierdzić, że
Niewykrywalne Zaklęcie Powiększające jest prawdziwe, zademonstrował mi to, ale
nie wiem ile będzie działało.
- Zaklęcie Powiększające? –
powtórzył Harry.
- Możesz włożyć dużo rzeczy do
tego pudełka, rzeczy, które normalnie by się nie zmieściły. To to samo
zaklęcie, które Hermiona rzuciła na swoją torebkę. Sprzedawca zademonstrował mi
to używając podpisanego Kafla, którego też sprzedawał.
Harry spojrzał na pudełko, które
naprawdę było tylko kawałkiem drewna. Miało jakieś dwanaście centymetrów
długości, sześć szerokości i cztery głębokości.
- Łał – powiedział – To jest naprawdę
niesamowite.
- Jeśli jesteś w stanie je otworzyć – powiedziała Ginny – Oprócz
tego, powinno być odporne na zwykłe zaklęcia… Alohomora i mniej – więcej wszystko, co służy do otwierania, ale
jeszcze tego nie testowałam.
Harry sięgnął ręką przez stół i
sięgnął po jej nadgarstek, delikatnie przyciągając go do siebie. Spojrzała do
góry i ich oczy się spotkały, a potem znowu w nich tonęła.
- Dziękuję Ginny – powiedział
szczerze i puścił jej nadgarstek.
Chwila minęła i Ginny odwróciła
wzrok. Nagły ruch za oknem oraz dźwięk skrzydeł uderzających o powietrze,
przykuł jej uwagę. Były to cztery sowy, teraz stukające dziobami w szyby. Miały
nieduże koperty przywiązane do nóżek.
- Och… - powiedziała jej mama
wchodząc do kuchnie, brzmiąc na speszoną – Już ta godzina? Wszystkiego najlepszego
Harry… Och, Ginny, to są listy z Hogwartu.
Jedna z sów podfrunęła do Ginny
chwilę po tym, jak jej mama otworzyła okno. Ginny rozpoznała pieczęć Hogwartu.
Pozostałe sowy skierowały się do
Harry’ego, Rona i Hermiony. I kiedy Harry zbladł, Ron nagle poczuł się chory,
to oczy Hermiony zaświeciły się, bo zdała sobie sprawę, co to jest.
- Zrobiliśmy to – powiedziała
brzmiąc niemal zbyt szczęśliwie – Zrobiliśmy
to! Nie myślałam…och!
Ginny wiedziała co ma na myśli.
Każdy z nich uczestniczył w świętowaniu odbudowy Hogwartu i każdy z nich
widział na własne oczy cudownie szybki proces. Hermiona była mniej – więcej
odpowiedzialna za to. Ale to wszystko było tak surrealne… inne, z nagrobkami i
tablicami… Nikt z nich tak naprawdę nie myślał o powrocie do szkoły. Ginny nie była nawet pewna czy
to możliwe, tak szybko po częściowej destrukcji zamku.
Kiedy otworzyła swoją kopertę,
niemal drżącymi rękami, pierwszą rzeczą, która wypadła z niej była błyszcząca,
srebrna odznaka z wygrawerowanym „K”. Podniosła szybko zszokowany wzrok, ale
nikt nie patrzył w jej stronę. Ron i Harry nadal wpatrywali się w ich koperty,
jakby obawiali się, że mogą ich ugryźć, a Hermiona łapczywie czytała swój list.
Ginny, nie odzywając się,
schowała odznakę do kieszeni piżamy i otworzyła swój list
Droga Panno Weasley,
Mamy zaszczyt poinformować Panią, że ma Pani możliwość powtórzenia
szóstego roku nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Zdecydowano,
że zeszłoroczne wiadomości były niekompletne i wszyscy są zobowiązani do powtórzenia
klasy. Lista podręczników nie zmieniła się. Co więcej, została Pani wybrana
Kapitanem drużyny Quidditcha swojego domu. Semestr zaczyna się tradycyjnie 1
września. W efekcie niespodziewanych wydarzeń, wysłanie listów zostało
opóźnione. Dlatego czekamy na Pani odpowiedź nie później niż do 10 sierpnia.
Z poważaniem,
Minerva McGonagall
Dyrektor
Odłożyła list i jeszcze raz
przestudiowała reakcje innych. Harry był teraz bardziej koloru szarego niż
białego, Hermiona patrzyła na Rona tak… ostrożnie? Ginny jeszcze raz spojrzała
na kopertę, która nadal trzymała w rękach i wyciągnęła z niej jeszcze trzy
kartki. Pierwsza z nich zawierała listę podręczników i wymaganego wyposażenia,
na wypadek gdyby zapomniała z poprzedniego roku. Druga była jakimś formularzem
do wypełnienia, który przykuł jej uwagę, ale nie aż tak, jak trzecia kartka.
Był to oficjalnie wyglądający list, miał symbol Ministerstwa Magii umieszczony
w lewym, górnym rogu.
Do: Ginewry Molly Weasley
Według niniejszego pisma oraz zgodnie z prawem z 2 lipca 1998,
Ministerstwo Magii pragnie poinformować Panią o zmianie w postępowaniu.
Nowo-przegłosowane prawo umożliwia wszystkim uczniom Hogwartu powyżej
siedemnastego roku życia w dniu 1 września 1998 oraz uczestniczącym w Bitwie o
Hogwart, przystąpienie do szkolenia Aurorskiego w Ministerstwie. Czarodzieje i
czarownice nie będą musieli dostarczać swoich wyników z SUMów, OWUTEMów oraz
zdawać żadnych innych egzaminów.
Prosimy o potwierdzenie uczestnictwa w szkoleniu do dnia 21 sierpnia,
wysyłając wypełniony przekazany formularz, koniecznie czarnym atramentem, do
Ministerstwa Magii, Departamentu Aurorów.
Z poważaniem,
Persephona Daleson,
Minister Edukacji
List zatwierdzony przez: Tymczasowy Minister Magii, Kingsley
Shacklebolt
Ginny spojrzała na Harry’ego jak
tylko skończyła czytać ostatnie zdanie swojego listu. Trzymał w rękach swój
egzemplarz i wpatrywał się w niego jakby nie do końca wierzył swoim oczom.
Wiedziała, w tym momencie, że się zgodzi. Nie mógłby wrócić do Hogwartu. Nie
byłby w stanie po tym, co się tam działo. Spełniłby swoje marzenie i zostałby
Aurorem, nawet jeśli Voldemmort był już martwy. I nie wróci do niej.
Dlaczego aż tak się tym
przejmowała? To przecież ona zdecydowała, że powinni się rozstać.
Naprzeciwko niej, Hermiona doszła
do podobnych wniosków.
- Nie wracasz, prawda? –
powiedziała z zarzutem i konsternacją w głosie.
Ale nie mówiła do Harry’ego.
- Przepraszam.
Ron patrzył prosto na Hermionę.
Ginny nie poszła by tak daleko i stwierdziła, że jego oczy błyszczały, ale
wyglądał na zadowolonego i zdeterminowanego.
Hermiona pokręciła głową.
- Twoja edukacja…
- Przepraszam… - powtórzył.
Przez chwilę wyglądała na
zaskoczoną, potem jednak powoli kiwnęła głową z niechętną akceptacją.
- Dobrze – powiedziała, wcale nie
brzmiąc jakby wszystko było dobrze – Dobrze
Potem wstała i szybko wyszła z
pomieszczenia.
- Zero taktu. – powiedziała Ginny
patrząc na drzwi – Długo nie pobędziecie razem jeśli nadal będziesz się tak
zachowywał.
- Czyli jak?
- Idę poszukać Hermiony –
powiedziała srogo Ginny, nie chcąc słuchać jak Harry mówi, że nie wróci więcej
do Hogwartu.
Opuściła kuchnię ignorując
oburzony głos jej mamy.
- Ginny! Twoje śniadanie!
Hermiona nie odeszła daleko.
Siedziała na dolnym schodku schodów prowadzących na wyższe kondygnacje domu,
trzymając głowę w rękach. Nie płakała, ale Ginny była pewna, że poważnie
rozważała taką opcję. Usiadła obok przyjaciółki i po prostu się nie odzywała.
- Czuję, że to takie nierealne. –
powiedziała Hermiona – Myślę, że go rozumiem, bo nawet nie jestem stanie sobie
wyobrazić… to po prostu dziwne uczucie, że mamy wrócić do szkoły, po tym wszystkim, co się stało.
- Nierealne. – powtórzyła Ginny.
Marzyła o tym, bo to było realne. Nie marzyła o niczym
więcej, tylko o tym, by to wszystko się nie wydarzyło.
- Wiem, że pójdzie – powiedziała znów
Hermiona, jej głos brzmiał odlegle pomimo tego, że siedziała obok niej – Myślę,
że zawsze to wiedziałam. Nie to, że kiedykolwiek lubił naukę. Ale… to nadal
boli. – podniosła odrobinę głowę i spojrzała kątem oka na Ginny – Ty i Harry…
- Już nie ma mnie i Harry’ego –
powiedziała stanowczo.
- Nadal go kochasz – cicho odpowiedziała
Hermiona.
- To nieważne. On się zmienił.
Ale Ron i ty… od kiedy?
- Od Bitwy – mruknęła Hermiona,
patrząc na swoje dłonie – To po prostu się stało, wiesz? Lubiłam go od bardzo
dawna. Ale od… - znów spojrzała na Ginny – od śmierci Freda, to już nie jest ta
sama osoba. Dawałam mu przestrzeń, wiesz? Ale to nie wystarcza.
- On po prostu potrzebuje czasu.
- Wiem – odpowiedziała – Czasu zdala
ode mnie.
- To nie tak.
- A jednak – nalegała – On potrzebuje
spędzić czas z tobą… z jego rodziną. Więc ja… ja wracam do Hogwartu, to
oczywiste. A on zostaje tutaj.
Ginny sięgnęła ręką i uścisnęła
jedną z dłoni Hermiony.
- Ja też wracam.
- Naprawdę?
Ginny kiwnęła głową, potem uśmiechnęła
się delikatnie i sięgnęła ręką do kieszeni.
- Zostałam Kapitanem drużyny Quidditcha
– powiedziała, pokazując przyjaciółce odznakę.
- Och, Ginny – Hermiona uśmiechnęła
się szeroko – To wspaniale.
Ginny odwzajemniła uśmiech.
I wybuchła płaczem.
Bez wahania, Hermiona przytuliła
ją mocno.
- Och, Ginny. To nic takiego. –
wyszeptała bezsensownie – Wszystko będzie dobrze.
- Tęsknię za nim – wybełkotała Ginny,
nie wiedząc, kogo ma na myśli – Freda, Harry’ego? – Tęsknię za nim, tęsknię za
nim…
- Szzz… - uspokajała ją Hermiona –
Wiem.
- Nie mogę uwierzyć, że odszedł –
płakała w ramię Hermiony, jej słowa stłumione przez sweter przyjaciółki – Tak bardzo
za nim tęsknię… Dlaczego odszedł? – Hermiona przytuliła ją mocniej.
- Nie wiem – powiedziała cicho –
Naprawdę nie wiem Ginny. Ale wierz mi…
Przekonanie w głosie jej
przyjaciółki sprawiło, że Ginny podniosła na nią wzrok. Oczy Hermiony były
pełne łez, ale uśmiechała się szczerze.
- On wróci.
Tez jestem alergikiem - grrr koszmar, na szczescie odczulanie pomaga :)
OdpowiedzUsuńZastanawiam sie, czemu tak malo osob komentuje to opowiadanie, a przeciez to naprawde dodaje motywacji przy pisaniu/tlumaczeniu.
Lubie takie troszke smutniejsze rozdzialy ze szczerymi rozmowami, a w szczegolnosci te, w ktorych wystepuje Hermiona. Ma w sobie jakas madros, ktora pokazuje nawet w tych bardziej blahych tematach.
Podobal mi sie ten rozdzial, chociaz nie przepadam za przesadnym 'lamentowaniem'.
Wkrotce moj wspanialy Draco - cos czuje, ze to bedzie jeden z moich ulubionych rozdzialow :)
Pozdrawiam
Florence
Też nie przepadam za 'przesadnym lamentowaniem', ale w przypadku tego opowiadania, te początkowe, smutne rozdziały wprowadzają czytelnika w odpowiedni nastrój. Przynajmniej moim zdaniem. To jest naprawdę jedno z najlepszych opowiadań jakie czytałam :)
UsuńCo do Draco... spojlerując trochę, mogę ci powiedzieć, że nie będzie to typowy rozdział Dramione. Niestety :/ Ale potem akcja się rozkręci, nie martw się.
I dzięki za komentowanie. To już chyba trzeci post :)
Pozdrawiam,
Lexie