wtorek, 3 grudnia 2013

Cena zwycięstwa. Rozdział 37




Rozdział 37
Nie wypowiadaj tego słowa
3 luty 1999

-Theo… - powiedział nagle Draco – Czy ty nadal mnie nienawidzisz?

Draco siedział w Pokoju Wspólnym po raz pierwszy od około tygodnia. Nie pokazywał się tutaj od wielu dni. Był zbyt zajęty próbami przekonania Granger do rozmowy z nim i właśnie zdał sobie sprawę z tego, że to już przegrana walka. Teraz rozłożył się na kanapie, opierając brodę na dłoni. Wyraz jego twarzy był zimny, odpychający. Temperatura podskoczyła o kilka stopni, w końcu był luty, ale Pokój Wspólny nadal był chłodny więc większość Ślizgonów wybrała miejsca przy kominku. Ten kąt pomieszczenia był niemal opuszczony. Pansy usiadła obok Draco. Jej wyraz twarzy był niemożliwy do odczytania, ale Theo myślał, że zna jej myśli. Byli podobni do siebie na wiele sposobów, on i Pansy. Tak bardzo przywiązani do cholernego Draco Malfoy’a… Co takiego w nim było? Przyciągał do siebie ludzi tylko po to, by ich od siebie odrzucić kiedy się nimi znudził, a pomimo tego, oni nadal wracali kiedy ich potrzebował. Jaki był w tym sens? Co takie Draco kiedykolwiek zrobił, że zasłużył sobie na ich lojalność?

- Nie nienawidzę cię. – powiedział wreszcie Theo, ponieważ pomimo tego, że jego relacja z Draco była nieco pogmatwana, tego jednego był pewien.

Draco był Ślizgonem. Był lojalny tylko wobec siebie. Na początku, Theo nie miał nic przeciwko temu. Wiedział to od samego początku. Przyjaźnił się z chłopcem, który go akceptował tylko dlatego, że nie mógł go unikać. Kiedy przybyli do Hogwartu, został porzucony, a potem znów przygarnięty kiedy Draco go potrzebował.

Theo dorastał z silnym poczuciem tego, co jest dobre, a co złe i czarno-białym spojrzeniem na otaczający go świat. Draco również, ale czerń Theo była bielą Draco. Robił te wszystkie złe rzeczy myśląc, że są dobre dopóki nie wpakował się w bagno, z którego już nie mógł się wycofać. Dołączył do Śmierciożerców i zanurzył ręce we krwi. I Draco był jedynym, którego ojciec wyszedł z Ministerstwa bez szwanku, spędzając jedynie kilka tygodni w Azkabanie, podczas gdy ojciec Theo gnił w celi.

Jednak nadal, Theo nie potrafił nienawidzić swojego najlepszego przyjaciela. Wiedział, że Draco nie jest taki zły. Weźmy na przykład Pansy. Na początku, Theo sądził, że go denerwuje, ale tak naprawdę, Pansy zajmował specjalne miejsce w sercu Draco. Mogło jej się upiec mówienie Draco rzeczy, których nikt inny nie mógł powiedzieć. Całej palety rzeczy. Kocham cię lub Draco Malfoy, jesteś totalnym i skończonym idiotą. Draco zawsze się o nią troszczył. Prawdopodobnie – raczej na pewno – bardziej niż o Theo. Jej obecność pomagała mu w byciu dumnym  i władczym, lub spokojnym i uroczym. Jej lojalność była niewzruszona. Jej przyjaźń mocna i niezmienna. W przeciwieństwie do mojej, pomyślał gorzko Theo. Ale z drugiej strony, Draco też nie był zbyt wierny, prawda?

- Masz więcej powodów by mnie nienawidzić niż Granger. – powiedział Draco, patrząc obojętnie w przestrzeń.

Więc o to chodziło. Theo poczuł ukłucie irytacji, ponieważ uwaga Draco znów nie była skupiona na nim. Podejrzewał, ze powinien być zadowolony, że Draco potrafił tak się o kogoś martwić, tak jak martwił się o Pansy. To znaczyło, że nadal jest człowiekiem.

- Nigdy tak naprawdę jej nie skrzywdziłem. Nie fizycznie.

Ręka Theo powędrowała do jego gardła. Czy kiedykolwiek będzie w stanie o tym zapomnieć? Przeszywający wzrok Pansy zauważył ten ruch i dziewczyna rzuciła mu ostre spojrzenie. Draco nie mówił Pansy wszystkiego, ale jednak wiedziała o nim wszystko. Theo próbował wyglądać niewinnie i podrapał się po karku, mając nadzieję, ze wygląda to na przypadkowy ruch.

- Więc nadal z tobą nie rozmawia? – zapytał, próbując utrzymać spokojny głos.
- Nie, nie rozmawia. Nawet na mnie nie patrzy.

Pansy była cicho, niezwyczajnie cicho. Jeśli chodziłoby o kogoś innego, wyciągnęłaby rękę, pogłaskała Draco po plecach i powiedziała coś pocieszającego. Ale na dźwięk nazwiska Granger, zesztywniała. Theo rozumiał jej urazę do dziewczyny, ale mógł powstrzymać się przed rozmyślaniem czy czasem w tej całej mieszance nie było również odrobiny zazdrości.

- Cóż. – powiedziała, próbując brzmieć normalnie – Nie codziennie dowiadujesz się, że twój przyjaciel jest mordercą.

Draco spojrzał mu w oczy.

- Jesteś pewien, że mnie nie nienawidzisz?
- Przepraszam.
- Myślałem, ze wie. – powiedział Draco – To znaczy… Kto nie wiedział? To nie był przecież żaden sekret.

Pansy nie mogła już wytrzymać.

- Próbowałeś utrzymać to w sekrecie. – wybuchła – Na szóstym roku, nie chciałeś…
- Tak, ale później… - powiedział zniecierpliwiony Draco – Każdy wiedział, prawda?

To był pierwszy raz kiedy Theo widział Draco przerywającego Pansy.

- Cóż… Było trudno się togo nie domyślać. – powiedziała sztywno Pansy, widocznie urażona – Z rodzeństwem Carrow wysługującym się tobą i ludźmi nagle kończącymi z krwawymi ranami kiedykolwiek stanęli ci na drodze.

Znowu, Theo zamarł bezwiednie i znowu Pansy przyłapała go na nagłym ruchu. Rzuciła mu znaczące spojrzenie.

- Więc nie wiedziała. – powiedział Theo by odwrócić jej uwagę od jego ręki… jego karku – I teraz już wie. I co z tego, Draco? Ona nawet nie była twoją przyjaciółką. – nie taką jaką była Pansy.

- Przynajmniej to jest jasne. – powiedział Draco – Wiesz co, Theo? Masz rację. Nie mam pojęcia dlaczego mnie to tak męczy, ale jednak męczy. – wzruszył ramionami – Ona po prosu sprawia, że czuję… że jestem coś wart w jakiś sposób. Pewnie dlatego, że nie wiedziała, co zrobiłem. – pokręcił głową i zaśmiał się gorzko – To głupie, naprawdę.
- Naprawdę.
- Jednak chciałbym żeby chociaż ze mną porozmawiała. – kontynuował – Teraz jest tak, jakby nawet nie była na mnie zła. Bardziej jak wystraszona. Jeśli by po prostu spojrzała mi w oczy i powiedziała, że mnie nienawidzi, to byłoby w porządku. Mógłbym z tym żyć. Prawdopodobnie mógłbym ją nienawidzić jeśli bym się postarał. Ale ona nawet na mnie nie spojrzy.
- Znam to uczucie. – Pansy i Theo powiedzieli w tym samym momencie.

~-o-~

Wiedział, że nie mieli nic konkretnego na myśli, nie chcieli przysporzyć mu wyrzutów sumienia. Ale ten spokojny ton, w jakim wypowiedzieli te słowa, w perfekcyjnej synchronizacji, spowodowały ostry ból gdzieś w środku. Był czas kiedy mógł na nich spojrzeć i wymusić z siebie uśmiech. Teraz musiał zmuszać się by spojrzeć im w oczy. W pewien sposób, fakt, że go nie obwiniali, wszystko pogarszał. Czuł się przez to jeszcze bardziej bezwartościowy, nie wart ich. Nigdy wcześniej się tak nie czuł. Pansy była jego przyjaciółką od zawsze i zawsze czuł, że są siebie warci. Theo był kłótliwy i niezależny. Umawiał się i przyjaźnił z dziewczyną, która nienawidziła Draco. Draco nigdy nie martwił się, ze nie zasługuje na Theo, ponieważ Theo wiedział jak podejmować własne decyzje. Jednak teraz, rozmyślał na temat swojego przyjaciela. Już nie chodziło o decyzje, chodziło o rozsądek. Theo miał wiele powodów by go nienawidzić, a jednak tego nie czuł.

„Znam to uczucie.” Co mieli przez to na myśli? Czy naprawdę ich aż tak ignorował przez ostatnie lata? W przypadku Theo, przesłanie było oczywiste. Całkowicie go odepchnął w czasie pierwszych lat Hogwartu. Ale Pansy… Pansy była tą, która odrzuciła Draco. Oczywiście, zasłużył sobie na to po tym jak ją potraktował, ale nigdy jej nie ignorował. Nigdy. Chyba, że….

„Na szóstym roku nie chciałeś…” Nie pozwolił jej dokończyć zdania, ale teraz to do niego powróciło. Co miała zamiar powiedzieć? „Nie chciałeś ze mną rozmawiać”. To była prawda. Tego roku trzymał ją na odległość ręki, ale to było dla jej dobra, prawda? Nie musiała uczestniczyć w tym bagnie, w które się wpakował. Chciał by pozostała czysta, nieskalana, perfekcyjna. Niewinna.

„Nie jestem twoją lalką, Draco.” Powiedziała mu raz podczas ich siódmego roku. „Nie ochraniasz mnie. My chronimy siebie nawzajem.” Nie uszanował tego, to było pewne.

- Przepraszam. – powiedział wreszcie, podnosząc wzrok na przyjaciół.
- Wiem. – powiedzieli w tym samym momencie.

Uśmiechnął się delikatnie. To było trochę śmieszne.

- Słuchaj, Draco. – powiedział spokojnie Theo – Wiemy kim jesteś i nadal jesteśmy twoimi przyjaciółmi. Przestań myśleć o tej dziewczynie. Ona nie ma znaczenia.

Gdyby nie Duce, Draco w końcu by się poddał i zaakceptował ten fakt. Theo potrafił być bardzo przekonujący. Niestety, Duce słuchał ich rozmowy. Duce był piątoklasistą, który myślał, że jest najważniejszy i działał wszystkim na nerwy. To nigdy nie jest dobra rzecz kiedy musisz dzielić dormitorium i Pokój Wspólny z grupą Ślizgonów. Jednak był dobry w stawaniu się niewidzialnym kiedy tego chciał i właśnie teraz to zrobił, siedząc cicho w fotelu nieopodal trójki przyjaciół. Już wpakował się w kilka bójek w tym roku. Zwykle z głupich powodów. I teraz widocznie pragnął następnej.  Dzieciak uwielbiał dokuczanie i gnębienie, ale był słaby kiedy dochodziło do konkretnej walki. W tym roku wylądował w Skrzydle Szpitalnym już trzy razy.

- Kim jest ‘ona’? – zapytał Duce.
- To tylko dziewczyna, o której nawija od rozpoczęcia roku. – powiedziała Pansy.
- Och. Słyszałem o tym.

Salazarze, czy wszyscy już wiedzieli?

- Masz na myśli Szlamę? – kontynuował bezceremonialnie Duce, co zamroziło krew w żyłach Draco.

Jego reakcja była instynktowa i sto razy bardziej oczywista niż podczas podróży w Ekspresie Hogwart. Podniósł się w mgnieniu oka, jego ręka wystrzeliła do przodu by złapać piątoklasistę za krawat. Brutalnie przyciągnął go bliżej tak, że niemal stykali się nosami.

- Nie wypowiadaj tego słowa. – wysyczał, zabierając swoją dłoń.
- Draco, nie! – wykrzyknęła Pansy, ruszając do przodu.

Zobaczył przerażenie w oczach dzieciaka chwilę przed tym jak jego pięść wylądowała na jego policzku z satysfakcjonującym odgłosem. Szybko cofnął rękę. Duce wykrzyknął i zacisnął mocno oczy, czekając na kolejny cios.

Nigdy nie nadszedł.

Draco odwrócił głowę by spojrzeć na Theo, którego smukłe palce mocno ściskały jego nadgarstek, nie pozwalając Draco ruszyć ręką. Jego wyraz twarzy był jak zwykle pusty, ale Draco wiedział lepiej. Wiedział jak go odczytać. W oczach przyjaciela widział przebłyski tego samego przerażenia, które było widoczne u Duce.

- Puść mnie. – wysyczał.
- Odpuść mu, Draco. – powiedział Theo – To tylko dzieciak. On nie…
- Puść mnie! – powtórzył Draco, próbując się uwolnić.

Ślad bólu przemknął po twarzy Theo.

- Nie. – powiedział. Po czym zaczął wykręcać ramię Draco do tyłu.

To był taki rodzaj ruchu jaki starsi bracia używają by przywołać do porządku młodsze rodzeństwo. To działało, oczywiście. Ból w jego ramieniu i ręce zmusił Draco do puszczenia Duce i odwrócenia się by odkręcić ramię. Kątem oka widział jak dzieciak ucieka. Theo momentalnie go puścił i cofnął się.

Draco rzucił się do przodu i przycisnął go do ściany za nim.

- Dlaczego to zrobiłeś.?

Theo spojrzał spokojnie w jego oczy. To była rzecz, która zawsze wytrącała Draco z równowagi. Rzecz, dzięki której w wieku sześciu lat zadecydował, że są równi. Kiedy Draco szybko tracił kontrolę i stawał się agresywny kiedy się złościł, Theo nigdy nie tracił równowagi. Nawet kiedy ręce Draco mocno ściskały jego ramiona i przyciskały je do kamiennej ściany. Poczuł wyrzuty sumienia i puścił go kiedy pomyślał o bólu w nadgarstku.

- Co miałeś zamiar mu zrobić? – zapytał Theo miękko , głosem tak cichym by nikt więcej w Pokoju Wspólnym go nie usłyszał.. A potem dodał – Nigdy nie sądziłem, że pałasz się mugolskim bijatykami. Znasz przecież tak wiele Czarnomagicznych zaklęć…

A Theo wiedział o tym z pierwszej ręki. Niemal nieświadomie, Draco jeszcze bardziej odsunął się od Theo.

- Co miałeś zamiar mu zrobić? – powtórzył Theo.

Skrzywdzić go, wyszeptało coś w Draco. Chciał, potrzebował skrzywdzić tego dzieciaka za powtarzanie kłamstw, które powtarzano sobie wokół, za powtarzanie jednego słowa, które Draco nadużywał przez lata. Opuścił ręce.

Rozejrzał się po Pokoju Wspólnym, napotykając wzrok kilku osób, które zdecydowały się tu pozostać po jego wybuchu. Jedynie siódmoklasiści. Pansy i Goyle. W wyrazie twarzy obojgu z nich można było dostrzec niechęć i szok. Nawet Blaise. Zimny, spokojny Blaise. Nawet on wyglądał na nispokojnego. Draco spojrzał na Theo i poczuł się źle widząc współczucie w jego oczach.

Odwrócił się na pięcie i wyszedł z Pokoju Wspólnego.

~-o-~

Nie mógł pójść do biblioteki. Hermiona mogłaby tam być. A nawet jeśli jej tam nie było, nie mógłby się tam skupić. Podnosiłby wzrok za każdym razem kiedy ktoś otworzyłby drzwi, zastanawiając się, czy to ona. Więc poszedł do Pokoju Życzeń. Pokoju, w którym prawie umarł. Pokoju, w którym Crabbe umarł po podłożeniu w nim ognia. Draco nie był tu od czasu Bitwy. Nie czuł potrzeby. Pokój Życzeń nigdy nie był miejscem, które lubił.  Poznał go lepiej podczas swojej szóstej klasy, ale nadal go nienawidził. Nienawidził sekretów, kłamstw, intryg.

Kiedy drzwi się ukazały, niemal się na nie rzucił.


CZYTASZ = KOMENTUJESZ

***

Znów przepraszam za tak długą nieobecność. Niestety, w najbliższym czasie, sytuacja raczej się nie poprawi. Czeka mnie kończenie Courseworków i egzamin z Materials and Mechanics... So not good... :(

Mam nadzieję, że wam się podobało :D
Jak idą przygotowania do świąt?

Już miałam klikać 'Opublikuj', kiedy przypomniałam sobie, że miałam podzielić się z wami piosenką, na punkcie której ostatnio wariuję.  >klik< 

xoxo
Lexie

środa, 13 listopada 2013

Cena zwycięstwa. Rozdział 36




Rozdział 36
Moja krew
6 luty 1999

Od czasu jej pierwszej wizyty, Narcyza zawsze przychodziła niezapowiedziana i niezapraszana. Na początku ją to irytowało. Sprawiało, że serce podskakiwało jej do gardła z każdym razem kiedy słyszała niespodziewane pukanie do drzwi. Ale z czasem się do tego przyzwyczaiła. Nauczyła się znów ufać swojej siostrze. Teraz, Narcyza nie była już witana z różdżką przy gardle i zdołały prowadzić dosyć miłe rozmowy. Zgodziła się nawet poznać Draco, prawdopodobnie podczas wakacji, i po jej aprobacie, zadecyduje czy pozwoli mu poznać Teddy’iego. „Proszę, Andromeda… On jest też moim synem, nie tylko Lucjusza.”
Narcyza lubiła Teddy’iego, nawet kochała. Ten czuły wyraz na jej twarzy za każdym razem, kiedy spoglądała na Teddy’iego przypominał Andromedzie ich dzieciństwo. Żałowała, że nie mogła być przy Narcyzie, kiedy ta została matką. Pomimo tego, na co wyrósł Draco, była pewna, że Narcyza ofiarowała mu tyle miłości ile tylko można. Narcyza była jak druga matka – lub babka – dla Teddy’iego kiedy go odwiedzała, przytulała z chęcią, przebierała bez mrugnięcia okiem i śmiała się kiedy rozrzucał jedzenie kiedy próbowała go nakarmić. Była dużo bardziej cierpliwa, dużo bardziej delikatna niż jej siostra. Andromedę to ciekawiło, jak ktoś kto wręcz flirtował z Czarnym Panem przez tak długi czas, może być tak naturalnie dobry. Patrząc teraz na jej siostrę, Andromeda niegdy nie zgadłaby kogo ta poślubiła i co robiła przez ostatnie lata.
Kiedy nie dyskutowały o błahych tematach, skupiały się na wspominaniu swojego dzieciństwa. „Pamiętasz kiedy…? Pamiętasz to? Pamiętasz, pamiętasz?” Wspomnienia, które prawie szybowały nad postacią Bellatrix, bo używały „me” zamiast „ona” i „nasze” by uniknąć mówienia „jej”. Czasami przeoczały ją całkowicie, usuwając ją ze sceny, w której grała kluczową rolę. Andromeda starała się wypchnąć Bellatrix całkowicie ze swojej pamięci. Jej wspomnienia o niej powinny wyblaknąć z biegiem czasu, bo nigdy ich nie przywoływała. Ale tak się nie stało. Czasami jasne, ostre wspomnienie nagle do niej wracało i miała problem z odepchnięciem go.
Potem, jednego dnia, akurat dzisiejszego, Narcyza powiedziała:
- Pamiętasz święta podczas pierwszego roku Belli?
- Bardzo wyraźnie. – powiedziała twardo Andromeda – Pierwsze z serii kiepskich świąt…
- Wcale nie. – powiedziała Narcyza – Były wspaniałe. Bella przywiozła nam słodycze, które kupił jej jakiś starszy uczeń w Miodowym Królestwie. Dwie wielkie paczki Czekoladowych Żab, Fasolek Wszystkich Smaków… nawet Krwawych Lizaków.
- Och… - powiedziała Andromeda, czując jak uśmiech mimowolnie wkrada jej się na usta – Pamiętam to. Dała je nam i kazała przysiąc, że nic nie powiemy. Mogła je dać ojcu i matce, a oni dawaliby nam każdego dnia po trochu, ale togo nie zrobiła.
- I powiedziała nam, że mamy być rozsądne, a ty zjadłaś jakieś pięćdziesiąt czekoladek w godzinę i czułaś się źle przez całą noc. – przypomniała sobie Cyzia – I kiedy znalazła cię w łazience o drugiej nad ranem, nawet na ciebie nie nakrzyczała. Została z tobą całą noc. I kiedy kolejnego poranka nie czułaś się dobrze, kryła cię i okłamała matkę i ojca. Powiedziała, że chyba przyniosła ze sobą grypę, która rozłożyła połowę Hogwartu.
- Pamiętam. – powiedziała miękko Andromeda – Ja… pamiętam.
- Byłaś jej ulubienicą. – powiedziała Narcyza z nutą zazdrości – chociaż to nie mogła być zazdrość – w głosie – Kochała nas obie, ale to ty byłaś jej ulubienicą.
- Nie byłam. – zaprotestowała – Nie mogła mnie znieść.
- Po pewnym czasie. – zgodziła się Narcyza – Ale kiedyś, ona kochała nas obie, ciebie bardziej niż mnie. Ja byłam zbyt skłonna by ją zaspokoić. Lubiła mieć cię obok siebie, bo zawsze miałaś na pieńku z ojcem. Lubiła cię chronić. Byłyśmy szczęśliwe, wtedy, prawda?

Andromeda nie potrafiła tego stwierdzić, ale głos Narcyzy przywoływał wspomnienia. Wszystkie.

Matka głaszcząca jej włosy. „Moje trzy urocze dziewczynki… Dwie ciemnowłose piękności i księżniczka wróżek.” Bella i Andy, które były tak podobne do siebie, i urocza blond Cyzia.

Zabawa w chowanego w ich domu. „Andy, Wiem, że tam jesteś.” Krzyczała Bella.

Kiedy miała osiem lat i były na przyjęciu arystokracji. „Och… jak nudno.” Powiedziała Bella, śmiejąc się. „Niemal życzę sobie żeby matka urodziła w reszcie syna, bo wtedy nie musiałybyśmy chodzić na te idiotyczne spotkania.”

Bella odjeżdżająca do Hogwartu. „Będę za tobą tęsknić, Andy. Nie płacz. Zobaczysz, już niedługo przyjdzie pora na ciebie. Bądź grzeczna kiedy mnie nie będzie, dobrze? Nie sprawiaj kłopotów siostrze i rodzicom. Teraz jesteś najstarszą siostrą.”

Jej Przydział. „Teraz już na zawsze będziemy razem” Powiedziała Bella. „Lucjuszu, to moja siostra Andromeda”

Przydział Narcyzy. „Jestem dumna z was obu.”

Potem wspomnienia o Tedzie. Błyszczące, brązowe oczy, uroczy uśmiech, który pobudzał motyle w jej brzuchu, krew tak brudna jak tylko było to możliwe. „Chyba cie kocham” powiedział jednego dnia. Uciekła.

Bella: Coś nie tak, Andy? Ostatnio Ne zachowujesz się jak ty.

Znów Ted. „Po prostu zapomnij o nich, Andromeda.” (Jest jedyną osobą, którą zna, która zwraca się do niej pełnym imieniem.) „Kocham cię.” Tym razem nie uciekła. Pozwoliła mu objąć się ramionami i już wiedziała, że przepadła.

Ten sekret nie pozostał sekretem na długo. Bella się dowiedziała. Jest bardziej niż wkurzona. Strach. Obrzydzenie. „Brudna krew. On nie jest niczym więcej niż szlamą, Andy… Andy, oni cię zabiją… Andy, dlaczego? Dlaczego to zrobiłaś? Jak mogłaś, Andy?” Bella płakała.

Później, dużo później. Bella straciła swoją niewinność, ale Andromeda nadal widziała swoje odbicie w tych jasnych, okrutnych, błyszczących oczach. „Nienawidzę cię” powiedziała jej siostra. „Ty samolubna zdrajczyni!”

- Andy? – Narcyza brzmiała na zaniepokojoną. Powróciła do używania jej przezwiska z dzieciństwa, co tylko sprawiło, że wspomnienia były bardziej wyraźne – Andromeda… Wszystko w porządku?
Zdała sobie sprawę, że płacze.

Andromeda wiedziała, że Bella ją kochała, że kochała ją bardziej niż Narcyzę. Może kochała ją za bardzo. Jeśli zamiast niej wybrałaby Narcyzę – delikatną, łatwowierną Narcyzę – nigdy by się tak nie zawiodła. Może nigdy by się taka nie stała.

- Andromeda. – powiedziała wtedy Narcyza – Czy chciałabyś odwiedzić grób Belli?

Łzy nadal płynęły po jej policzkach, nietknięte, ale poczuła zimną furię ogarniającą ją po usłyszeniu słów Narcyzy. Grób? Zawsze wiedziała, że Narcyza nie była tchórzem. Byłą płochliwa i uwielbiała rodziców i siostrę, ale jeśli chciała, potrafiła być stanowcza. Była zdolna do wielu rzeczy, ale Andromeda nigdy nie podejrzewała, że może powiedzieć coś takiego. Czy chciałabyś odwiedzić grób Belli? Czy Narcyza myślała, że jeśli wybaczyła jej, to Belli też, tak przy okazji? Czy zapomniała, kto zabił Nimfadorę? Co ją opętało, że zadała to pytanie?

- Pochowałam ją w Dworze Malfoy’ów. – powiedziała Narcyza.
- Dlaczego? – zapytała, zaskoczona ostrością w jej głosie.
- Ponieważ… – odpowiedziała Narcyza, równie ostro – ona była moją siostrą. Twoją również… kiedyś. Pamiętasz?

„Kiedy będę starsza, chcę być taka jak ty.” Powiedziała sześcioletnia Andy do swojej siostry. „Nie chcę tego.” Odpowiedziała Bella. „Chcę byś pozostała taka na zawsze. Chcę być twoją starszą siostrą na zawsze.”

- Pamiętam. – powiedziała do siebie Andromeda.
Nie było to tak dawno temu, kiedy Bella trzymała ją w swoich ramionach i powiedziała „Kocham cię, siostrzyczko.”

- Jest pochowana w ogrodzie za domem. – powiedziała cicho Narcyza – Zaraz obok całego klanu Malfoy’ów i mam gdzieś tych, którzy mając coś do tego.
- Twój mąż.

Narcyza pochyliła głowę.

- Lucjusz być przeciwko, ale nalegałam. W końcu zobaczył to z mojego punktu widzenia. Pójdziesz ze mną?
- Teraz?
- Teraz byłby idealny czas, ale oferta pozostaje ważna… zawsze, naprawdę.
- Tak. – powiedziała Andromeda – Pójdę.

~-o-~

Wzięły ze sobą Teddy’iego, używając teleportacji. Krzyczał kiedy aportowali się przed bramą Dworu Malfoy’ów, protestując przeciw takiemu sposobowi podróży. Narcyza wzięła go od Andromedy i uciszyła go delikatnie. Andromeda poczuła ucisk zazdrości. Jej siostra przejechała delikatnie ręką po żelaznej bramie.

- Narcyza Malfoy. Przyprowadziłam dwoje gości mojej krwi. Przepuść nas.

Brama otworzyła się bez słowa i Narcyza ruszyła do przodu z płaszczem powiewającym na wietrze. Andromeda podążyła za nią w ciszy, idąc wolniej i obserwując każdy detal – ogrodzenie, idealnie przystrzyżony trawnik, białe pawie. Nigdy wcześniej tu nie była. Ogrody były całkowicie takie, jak je sobie wyobrażała: drogie i przesadne. Sam Dwór był inny. Stary, poważny i okazały. Był piękny w sposób, w jaki piękne są stare zamki. Narcyza poprowadziła ją wokół niego, po wąskiej, perfekcyjnie wyznaczonej ścieżce za ścieżką. Andromeda czuła się prawie jak w labiryncie.

W końcu dotarły do cmentarza. Był na tyle oddalony od domu, że jego ponury nastrój nie zakłócał codziennego spokoju. Był duży, rozległy. Można było dostrzec pozostałości muru, który kiedyś miał go otaczać, ale został wyburzony kiedy liczba nagrobków powiększyła się. Nagrobek za nagrobkiem. Wszystkie z czarnego marmuru, idealnie rozmieszczone, nadające surowy wygląd miejscu. Wszystkie były tego samego rozmiaru, sięgające trochę wyżej niż kolano Andromedy, i kwadratowe. Żaden nie nosił znamienia czasu i słowa na każdym z nich, napisane złotą czcionką, błyszczały jak w dniu, w którym zostały tam umieszczone. Miejsce wyglądało na antyczne, wieczne, niezmienne miejsce spoczynku. Jedyny znak zmian były kwiaty, które spoczywały na trzech nagrobkach. Dwóch z przodu, w najnowszej linii, i jednym z tyłu, delikatnie oddalonym. Ten ostatni nie pasował do tego miejsca i Andromeda wiedziała, że był Belli. Podążyła prosto do niego i uklękła. Kwiaty były jasno żółtymi narcyzami, pasującymi do złota na kamieniu. Andromeda cicho przeczytała wygrawerowane słowa, myśląc, że odbijają się echem w jej własnym sercu.

~-o-~

Przeszłość została wybaczona. Wspomnienia o Tobie są mi bliskie.
Śpij dobrze, moja kochana siostro, na zawsze.

~-o-~

Nie była pewna dlaczego płakała. Z powodu utraconej córki, utraconej siostry czy z powodu własnej sytuacji?


Płakała.

***

Przepraszam, że minęło aż tyle czasu od ostatniej publikacji. Studia, praca i nowi znajomi całkowicie mnie pochłonęły. Mam nadzieję, że już nigdy nie zniknę na tak długo :)
Pozdrawiam,
Lexie

poniedziałek, 14 października 2013

Cena zwycięstwa. Rozdział 35



Rozdział 35
Miałeś wybór
21 stycznia 1999

Kiedy tego poranka wkroczyła do biblioteki jeszcze przed śniadaniem, on już tam był, czytając. Jego włosy były potargane, jego szaty trochę pomięte i miał ciemne kręgi pod oczami. Nigdy nie widziała go w takim nieporządku. Kiedy podniósł głowę i się uśmiechnął, doszła do wniosku, że mu to pasuje.

- Draco! - powiedziała, zastanawiając się czy brzmi na tak zaskoczoną jak się czuła – Czy ty... Czy ty tu spałeś?

Pokręcił głową.

- Nie spałem zbyt dużo.
- Merlinie, Draco. - powiedziała, podchodząc do niego – Pani Prince zabiłaby cię gdyby wiedziała. Czy dormitoria Slytherinu nie są wystarczająco wygodne?
- To zależy. - powiedział wymijająco – Co ty tu robisz o takiej godzinie?
- Wstąpiłam żeby oddać książkę przed zajęciami. - powiedziała – Nie jestem zbyt głodna, więc pomyślałam, że równie dobrze mogę posiedzieć tutaj do zajęć. Podejrzewam, że nie jadłeś, prawda?

Pokręcił głową.

- Co robiłeś?
- Musiałem zrobić trochę badań. - powiedział po prostu, po czym ziewnął i rozciągnął ramiona nad głową.
- Jakiego rodzaju badania mogłyby uzasadnić...

Zamarła. Słowa zatrzymały się w jej gardle kiedy patrzyła się na niego w przerażeniu. Szerokie rękawy jego szkolnych szat podwinęły się kiedy uniósł ramiona i mogła zobaczyć skórę na jego lewej ręce.

Blada skóra. Kościsty nadgarstek. Czarny tusz. Mroczny Znak był wypalony na nadgarstku Draco.

Otrząsnęła się z szoku i przerażenia. Zawładnął nią refleks, jak sobie później powtarzała, i cofnęła się do półki za nią. Draco przez chwilę wyglądał na zdezorientowanego. Podążył za jej wzrokiem i zbladł.

- Cholera. - powiedział, gwałtownie opuszczając ręce – Przepraszam. Zaklęcie maskujące... Po prostu obudziłem się i zapomniałem je reaktywować. Ja...
- To nic takiego. - powiedziała, wiedząc, że tak nie jest i słysząc, że jej głos się trzęsie – Ja... Harry zawsze mówił, że masz Mroczny Znak. Już o tym wiedziałam.
- Nie wiedziałaś. - powiedział – Wiem to po twojej reakcji. - a potem – To nie jest coś z czego jestem dumny, wiesz o tym.

Odwróciła wzrok, nagle życząc sobie by być daleko stąd. Gdziekolwiek, byle nie tutaj. Z kimkolwiek, byle nie z nim.

- Malfoy....
- Więc teraz, nagle, jestem znów 'Malfoy', tak?
- Prze...
- Cholera, Hermiona, czy myślisz, że chciałem się urodzić z tym nazwiskiem? Nie miałem wyboru!
- Miałeś wybór. - powiedziała, patrząc prosto na jego ramię – I go dokonałeś.

Przez chwilę wyglądał na zszokowanego, a ona od razu pożałowała swoich słów.

- Draco...

Szok zamienił się w ból, później w złość. Draco gwałtownie odsuną jej wyciągniętą rękę.

- Czyli doszliśmy do tego, prawda?
- Draco... - próbowała znowu.
- Powinienem był wiedzieć. - przerwał jej wściekle – Powinienem był wiedzieć, ze nieważne co zrobię, to nie będzie wystarczające. Niech cię szlag, Granger! Tutaj... Patrz.

Gwałtownie podciągnął swój rękaw, obnażając swojej lewe ramię, gdzie znajdował się Mroczny Znak. Może trochę jaśniejszy niż kiedyś i nieruchomy, ale niezaprzeczalnie umieszczony na jego skórze na zawsze. Cofnęła się o krok i znów jej plecy zderzyły się z półką. Nagle poczuła strach.

- Nie możesz przestać o tym myśleć. - powiedział, podchodząc bliżej dopóki nie stał z nią twarzą w twarz, niemal przyszpilając do półki – Byłaś taka... taka miła. Jakbyś nie pamiętała co się stało. Myślałem, że zdecydowałaś, że to nie ma znaczenia. Ale prawda jest taka, że po prostu unikałaś prawdy, ponieważ za bardzo się jej bałaś, prawda? - był tak blisko, że mogła zobaczyć małe, niebieskie kropki w jego szarych oczach, sekundę temu pełnych życia, a teraz pełne lednie kontrolowanej wściekłości. Jego głos był wypełniony złością – Próbowałaś zapomnieć, ale nie mogłaś. A teraz... Boisz się mnie, prawda? - spojrzał na nią, przeszukując jej twarz w poszukiwaniu czegoś – Boisz się. - powiedział – Boisz się mnie. To tyle na temat odwagi Gryfonów.
- Malfoy. - powiedziała spokojnie, pomimo tego, że w środku była przerażona – Odsuń się.
- Malfoy. - powtórzył, jakby jego nazwisko było czymś wstrętnym.
- Draco...
- Zamknij się, Granger.

Słowa opuściły jej usta zanim w ogóle o nich pomyślała.

- Więc o to chodziło Theo. - mruknęła.

Zobaczyła, że Draco sztywnieje. Zobaczyła, że jego oczy ciemnieją, a jego usta zaciskają się w cienką linię. A potem odsunął się od niej i wyszedł z biblioteki.

Może nie było to poprawne, ale poczucie winy przyszło do niej już po fali ulgi.

~-o-~

Draco był kupką furii kiedy wszedł do dormitorium Ślizgonów siódmego roku i kierował się prosto do niego. Zamknął swoją książkę, położył ją na stoliku i przygotował się.

- Co ty jej nagadałeś, Nott? – zapytał Draco, głosem ledwie kontrolowanym i pełnym złości – Co powiedziałeś Hermionie?

Ach. Więc o to chodziło. Cóż, w takim razie wszystko jest w porządku. Nie zrobił nic złego.

- Granger? Nie rozmawiałem z….
- Nie kłam. – powiedział Draco z pogardą – Kłamiesz, Nott.

Draco zawsze potrafił czytać z niego jak z otwartej księgi. Były czasy kiedy to lubił, ponieważ to był symbol ich przywiązania. Teraz było to tylko irytujące.

- Co niby miałem jej powiedzieć?
- Coś, co sprawiło, że teraz myśli, że byłem Śmierciożercą.
- Och… Masz na myśli prawdę?

Draco zacisnął zęby, a jego wzrok stał się twardszy.

- Jeśli tak chcesz to nazywać.
- Mam to do siebie, że nazywam rzeczy po imieniu. Więc w czym problem?
- Nie sądziłem, że jesteś typem osoby, która oczernia przyjaciół za ich plecami, Theo. – Draco zamilkł na chwilę – Rozmawiałeś z nią. Nazwała cię Theo.

To była nowość.

- Naprawdę?

Ukrył swój uśmiech, ale Draco, prawdziwy Ślizgon, i tak go zauważył.

- Śmieszne, prawda?
- Pewnie usłyszała to od ciebie. To ty jako pierwszy zacząłeś tak na mnie mówić.

Draco nie dał się omamić.

- Co powiedziałeś? – zapytał – Słowo w słowo.
- Czy to ważne?
- Ważne. – warknął Draco – Ona się teraz mnie boi. Nigdy wcześniej się mnie nie bała!
- To raczej ma więcej wspólnego z Mrocznym Znakiem niż z czymkolwiek co ja jej powiedziałem. – rzucił Theo, na co Draco cofnął się, zszokowany – Draco, przepraszam…
- Skąd wiedziałeś?

Zaciekawienie.

- Skąd wiedziałem co?
- Że widziała

Theo spojrzał w oczy przyjaciela. W jego zszokowane, nawiedzone spojrzenie.

- Nie wiedziałem. – powiedział, czując, że serce mu topnieje – Powiedziałem to żeby… cię zezłościć. To nie ma znaczenia. Nie sądziłem… - przerwał – Widziała?
- Widziała.
- Przykro mi.
- W porządku. To nie twoja wina.

To nie była do końca prawda.

- Theo… co jej powiedziałeś?

Zawahał się.

- Ja… pokazałem jej…

Draco wyglądał na skołowanego. Theo przygryzł wargę. Ukrywał to przed swoim… przyjacielem? Przed Draco przez prawie rok. Wybaczył Draco. Ale jeśli on by wiedział, nie wybaczył by sobie.

- Theo, po prostu mi powiedz.
- Powiedziałem jej o tej nocy z Carrow’ami. – wreszcie wyrzucił z siebie Theo – Powiedziałem jej, że już nie byłeś sobą. Jesteś teraz szczęśliwy? Szczerze, Draco… co ty myślałeś, że jej powiedziałem?
- Powiedziałeś jej, że nie można mi ufać. – powiedział stanowczo Draco.
- Tak. – Ale ja ci ufam, Draco – Przepraszam.
- Dlaczego cię to obchodzi? – Draco wyglądał na zaciekawionego – Nie zależy ci Granger.
- Zależy mi na tobie. – rzucił.
- Nigdy bym jej nie skrzywdził. – powiedział, pewny siebie. Potem coś do niego dotarło – Pokazałeś jej?
- Co?
- Powiedziałeś coś o pokazywaniu jej.

Oczy Draco niemal błyszczały podejrzeniem. Nigdy nie był idiotą. Theo był tym, który z łatwością odczytywał ludzi, ale Draco zawsze umiał odczytać jego. Zanim Theo mógł zareagować, Draco wyciągnął ręce, chwycił jego szaty i przyciągnął go do siebie tak blisko, że ich twarze niemal się stykały.

- Pokazałeś jej. – powiedział spiętym głosem – Co się wtedy zdarzyło. Jak? Myślodsiewnią? Czy…

Theo poczuł, że rośnie w nim niekontrolowana panika z powodu nagłej bliskości z Draco i gwałtownie odtrącił przyjaciela.

- Odwal się. – warknął.

Coś błysnęło w oczach Draco i odsunął się, unosząc ręce.

- Theo, przepraszam.

Zauważył, oczywiście. Jak mógłby nie zauważyć? Przez tydzień po incydencie, Theo drżał na jego widok. To było coś z czym zmagał się odkąd to się stało. Zimny strach opanowujący go kiedykolwiek Draco stał zbyt blisko, mówił zbyt głośno. Nielogiczny, irracjonalny strach, który myślał, że już dawno pokonał.

- Przepraszam. – powtórzył Draco – Zapo…
- Więc zapomniałeś? Cóż, ja nie. I nie zapomnę. – chwycił kołnierz swoich szat i odsunął go na bok, odsłaniając szyję, a na niej cienką, podłużną bliznę, biegnącą niżej, po jego klatce piersiowej – Czy naprawdę sądziłeś, że Carrow’owie pozwolą mi odejść z raną, która może zostać uleczona w kilka sekund? To jest na stałe, Draco. Na zawsze.

Draco wyciągnął rękę by delikatnie dotknął blizny. Theo się wzdrygnął.

- Mogłem to uleczyć… - wyszeptał – Zrobiłem to dla Astorii. Mogłem to uleczyć, a ty… Theo…
- I nie musisz przepraszać. – powiedział Theo zanim Draco znów się odezwał – Już ci wybaczyłem.
- Serio? Bo to niezły kawałek blizny. – powiedział chłodny głos i obaj, Draco i Theo, podskoczyli i odwrócili się by spojrzeć na drzwi. Blaise patrzył na nich niewzruszony.

Theo szybko poprawił szaty, znów zakrywając bliznę. Spojrzał na Draco, a Draco spojrzał na niego. Coś na wzór zrozumienia przeskoczyło pomiędzy nimi i Draco prawie niewidocznie kiwnął głową.

- Przecież masz swoje własne blizny. – powiedział zaczepnie Theo i zaraz tego pożałował widząc, jak zimna maska Blaise’a opada, ukazując ból. Potem maska pojawiła się z powrotem.
- Uważałbym gdybym był tobą, Nott. – powiedział głosem pełnym jadu – Ja nie wybaczam tak łatwo jak ty.

Opuścił dormitorium, zamykając za sobą cicho drzwi.

Theo rzucił okiem na Draco, który teraz unikał jego wzroku, wyglądając tak… wrażliwie. A może to było jego pobożne życzenie, bo od czasu szóstej klasy chciał, by przyznał się do swojej wrażliwości. Theo szczerze lubił Draco, ale blond włosy arystokrata nigdy się przed nim nie otworzył. Prawdę mówiąc, Theo nie miał pojęcia dlaczego obchodziło go, co stanie się z Draco. Oni nawet nie obracali się w tych samych kręgach. W tej kwestii byli całkowicie różnie, bo Theo nienawidził niemal wszystkiego, co Draco sobą reprezentował. Ale Draco niechętnie go szanował, bo mieli w sobie tyle samo magicznej krwi. Theo był tak dobry jak Draco na większości zajęć i na tyle inteligentny, by ślepo za nim nie podążać. Poza tym, był dużo lepszym kłamcą i potrafił z wybrnąć dobrą gadką z niemal każdej sytuacji, więc Draco wiedział, że musi lepiej się go trzymać.

Jednak Blaise’a odtrącił już pierwszego dnia. Blaise, który był chłodny, zdystansowany i skryty w sposób, w jaki zabójca mógłby być. Blaise’owi nie można było ufać, nigdy. Prawdę mówiąc, był bardzo podobny do Theo, łatwo nawiązywał kontakt i miał wrodzoną przebiegłość, ale był też trochę sadystycznym dupkiem, co zjednywało go z Draco. Ale był zbyt dumny by kogokolwiek nazwać swoim przyjacielem. Chował się w cieniu, niezauważony, by wyjść z niego tylko kiedy ktoś stawał się zbyt zarozumiały. Był okrutny i na tyle inteligentny by znaleźć słowa, które szybko cię zranią. Theo starał się schodzić mu z drogi i unikał rozmów z nim. Blaise miał swoje sposoby by wyciągnąć z ciebie twoje najskrytsze tajemnice w ciągu kilku minut.

- Draco. – powiedział Theo – Mówiłem ci… Nie winię cię za to, co się stało.
- Oczywiście, że mnie winisz. – syknął Draco – Ja to zrobiłem.
- Robiłeś wiele rzeczy.
- Myślisz, że zapomniałem?
- Myślisz, że ja zapomniałem?  Czasami nie chodzi o zapomnienie, Draco. Czasami chodzi o wybaczenie.

Draco uśmiechnął się delikatnie, czego Theo nie widział od wielu miesięcy.

- Brzmisz jak Hermiona.

~-o-~

Powinna była wiedzieć. Powinna była, bo wiedziała, że Draco na pewno służył Voldemortowi. To było cos, czego nawet nie powinien próbować zaprzeczyć. I Harry zawsze powtarzał… ale wtedy, na szóstym roku,  ani ona, ani Ron mu nie wierzyli. Myśleli, że jego nienawiść do Draco powoduje te oskarżenia i obsesję z Mapą Huncwotów. I nikt, prawdę mówiąc, nigdy nie potwierdził, że Draco nie ma Mrocznego Znaku. Dla niej to było takie głupie, takie niemożliwe… Największy, swego rodzaju, dar Voldemorta ofiarowany dzieciakowi, który nigdy nie zabił? Arystokrata, siostrzeniec Bellatrix i syn lojalnego sługi, ale…

Dla Hermiony fakt, że Draco mógł być w głównym kręgu Voldemorta, był niemal niemożliwy. A teraz, kiedy wiedziała, że to prawda… Ogarnęła ją fala wstrętu. Widziała jak jej knykcie stają się białe kiedy ściskała krawędź stolika. Co on zrobił? By na to zasłużyć… Może Voldemort ofiarował mu go jako znak wiary, że może zabić Dumbledore’a. Ale później, po jego porażce… główny krąg. Co on musiał robić? Jako Śmierciożerca, nie było możliwości, że nie miał krwi na swoich rękach. Nie mógł nie powodować bólu i destrukcji. Nie mógł nie widzieć śmierci i wiedzieć, że to jego wina.


Nie mógł nie zabić


CZYTASZ = KOMENTUJESZ

***
Szczerze? To chyba mój ulubiony rozdział. Przynajmniej jeden z ulubionych. To wszystko było zbyt piękne. Postanowili ignorować przeszłość, ale okazało się, że jednak się nie da. 
Mam nadzieję, że Wam też się podoba.

P.S. Muszę się z Wami podzielić faktem, że dzisiaj zaczynam lekcje języka japońskiego! Zawsze chciałam się go uczyć, ale liceum pochłaniało całą moją energię życiową. Teraz, będąc na studiach, stwierdziłam, że nie dam znów się pochłoną i... tada! Japoński! :)

xoxo
Lexie

niedziela, 6 października 2013

Cena zwycięstwa. Rozdział 34





Z góry przepraszam za ewentualne błędy. Przerzuciłam się na OpenOffice i jeszcze nie dogadujemy się zbyt dobrze.


Rozdział 34
Bałagan zwany Domem Slytherina
9 stycznia 1999


Grangerówna rzucała mu dziwne spojrzenia kiedy mijała go na korytarzu. Było coś irytującego w sposobie, w jakim zatrzymywała się i odwracała kiedy wydawało jej się, że go widzi. Jakby mogła zrozumieć jego motywy tylko dzięki parzeniu na niego dokładniej. Jego motywy. Czy naprawdę było tak trudno uwierzyć, że Ślizgon może mówić prawdę? On tylko ją ostrzegł. Ze śmiechów i uśmiechów jakie Draco wydobywał z niej na eliksirach wiedział, że nie wzięła sobie tego do siebie. Cóż, to była jej decyzja. Może był zbyt ogólny, ale to nie było typowe dla Ślizgonów, by mowić prosto z mostu. I to nie było typowe dla Theo, by zdradzać sekrety najlepszego przyjaciela.

Jak zawsze kiedy jego myśli odbiegały w to mroczne miejsce, jego reka unosiła się do szyi, by gladzić bliznę, którą obdarował go Draco. Wspomnienia tego dnia przeleciały mu przed oczami - Draco, który nie chciał na niego spojrzeć. Sposób, w jaki w końcu patrzył Theo prosto w oczy, rzucając klątwę, tnąc jego skórę z łatwością. Sposów, w jaki Theo nie chciał odwrócić wzroku, prowokując go w każdej sekundzie. Niewyobrażalny ból. Zaciśnięte zęby. Syk, który wydostał się z jego gardła kiedy nie chciał krzyknąć. Płynąca krew. I Draco - jego wzrok, kształt szczęki i sposób, jaki opadł na kolana kiedy tylko Carrowowie odeszki, i zaczął płakać.

Drzwi otworzyły się głośno, powodując, że podskoczył.
- Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć! - wykrzyknął głos.
- Astoria? - powiedział z niedowierzaniem kiedy odwrócił się by na nieą spojrzeć. Wstał gwałtownie, uderzając głową w kolumnę łóżka i znów usiadł na materacu, tym razem widząc gwiazdy - Co ty tu robisz? To jest dormitorium chłopców!
- Szukałam cię. - powiedziała, nieporuszona - Pomyślałam, że możesz tu być... Tu naprawdę jest trochę cieplej niż w Pokoju Wspólnym, prawda?
- Nie powinnaś być na zajęciach?
- Zwiałam. - powiedziała Astoria, przechodząc przez pokój i siadając na łóżku naprzeciw jego (łóżku Draco) - To tylko zielarstwo. A ty nie powinieneś?
- Mam przezrwę. Nie powinnać opuszczać zajęć.
- I tak nie mogę się skoncentrować. - zaśmiała sie delikatnie, ale w jej głosie nie było słychać wesołości - Moje oceny sięgnęły dna, a jedna godzina zielarstwa tego nie zmieni.
- Co się stało?

Z tego co wiedział, Astoria zawsze uczyła się dobrze. Nie tak dobrze jak on, ale lepiej niż odpowiednio i o wiele lepiej niż jej siostra.

- Wiesz co się stało.

Spojrzeli na siebie. Morska zieleń spotkała się z ciemnym niebieskim i przeszpiliła jego duszę. Odgadł jej kolejne słowa jeszcze zanim je wypowiedziała.

- Nie tęsknisz za nią?

Wiedział o kim mówiła. Szybko pokręcił głową. Nie w zaprzeczeniu, ale w odmowie rozmowy na ten temat. Astorii to nie interesowało. Dotknęła delikatnie jego ręki.

- Nie tęsknisz?
- Oczywiście, że tęsknię. - powiedział powoli jakby ona wyciągała z niego te słowa siłą. Niemal czuł jkaby naprawde tak było.

Tęsknił za nią szaleńczo, dziko, desperacko.

- Ona była też moją przyjaciółką, wiesz. - powiedziała cicho Astoria.
- Wiem.
- Była moją najlepszą przyjaciółką.
- Moją też. - powiedział ostro. Moją najpierw.
- Wiem o tym. - powiedziała - Theo, nie mógł byś po prosty ze mną porozmawiać? - popatrzyła prosto na niego, jej oczy szeroko otwarte w desperacji - ja musze z kimś porozmawiać. Muszę... - głos jej się załamał - Tęsknię za Tracey. Chcę ją spowrotem, Theo. Gdzie ona jest? Gdzie ona jest?

Wyciągnął rękę w jej stronę, a ona ją chwyciła, wstając z łóżka Draco i podchodząc bliżej niego, w połowie wisząc na nim kiedy jej ciałem wstrząsał szloch. Nigdy nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wiele Tracey Davis dla niej znaczyła.

Tracey.

- Ona była taka silna. - powiedziała Astoria drżącym głosem - Ja po prostu... Nigdy nie myślałam, ze ona mogłaby... Och, Theo. Chciałabym żeby ona tu była. Ona była taka silna...

Theo wiedział co czuła. Było coś takiego w Tracey, coś jakby wszechobecne wyzwanie i bunt, które sprawiały, że chciało się chwycić jej rękę i iść w środek bitwy razem z nią. Potrafiła sprawić, że zapominało się o swoich strachach i całym zagrożeniu.

- Ona jest silna. - powiedział ostro - Nie... była.

Astoria znów zaczęła szlochać.

- Tak.. tak, przepraszam. Po prostu... czasami się martwię...
- Zaufaj mi. - powiedział Theo, mocniej przytulając tą chudziutką dziewczyną jaką była Astoria - Ona jest silna. I jeśli byłaby tutaj teraz, śmiałaby się z nas do rozpuku.

Tracey taka własnie była. Miała ostry język i była chłodna, niemal nieczuła. Część z tego było jej naturą, ale część została jej wpojona w domu Slytherina. Była elitą Slytherinu i musiała walczyć o swoje miejsce w niej każdego dnia. A to wszystko dlatego, że Tracey była mugolaczką.

- Salazarze. Co się ze mną dzieje... - powiedziała Astoria, opadając na kolana obok jego łóżka - Przepraszam, Theo. Nie chciałam robić z siebie idiotki. Po prostu, ona nie pisała od tak dawna i ja... - przygryzła wargę - Nie wiem, która myśła jest gorsza. Że po prostu o mnie zapomniała czy że ona... ona...
- Nie. - powiedział Theo - Nie zapomniała o nas. To nie w jej stylu.

Jeśli Tracey byłaby cicha, słaba i uczynna, może przeżyłaby siódmy rok z jedną lub dwiema klątwami. Ale Tracey była wygadana i uparta. Była utalentowaną czarownicą i miała dar zgadywania, które słowa zabolą cię najbardziej. Draco miał ją na celowniku od pierwszego dnia - oraz Pansy, naturalnie. Ale Tracey dowiodła, że jest ich warta i Theo zaczął za nią podążać.

- Nie zapomniałaby ciebie. Ani mnie. Znamy ją, co nie? Jesteśmy jej najlepszymi przyjaciółmi.

A co to była za próba, by się do niej zbliżyć. Tracey, pomimo swojego urodzenia, była bardzo nieznośna. Tak zaparzona w siebie, że za pierwszym razem potraktowała Theo tak ostro jak Draco. Theo nalegał i obiecał nauczyć ją wszystkiego o magicznym świecie - tradycje, które są nieodzowną częśćią Slytherinu - więc ona stopniowo zaczęła go do siebie dopuszczać. Poznawanie jej było tak powolne jak zaloty u dobrze urodzonej szlachcianki, z wyjątkiem rodziców - Tracy była swoim własnym opiekunem. Stąpał ostrożnie wokół tematów, które ją irytowały i równie ostrożnie odmierzał odpowiednią ilość pochlebstw, żartów i pytań. Ale ona stawała się coraz mniej oziębła, dopóki nie był w stanie wykrzesać z niej szczerego śmiechu. Jej śmiech był piękny. Zadziwiało go to, jak mogła być tak pogodna przy nim, a tak okrutna przy Draco.

Draco, który był tak nieczuły przy Theo, że za każdym razem kiedy widział pogardliwy wzrok, kpiący uśmieszek czy przewrót oczami, gotowala się w nim krew. Było tak jkaby wcale nie byli przyjaciółmi od szóstego roku życia. Draco traktował go w taki sam sposób jak całą resztę, a w zamian, Theo zadawał się z ludźmi jak Blaise czy Tracey, których Draco nienawidził.

- Wiem o tym. - powiedziała Astoria – I to sprawia, że wszystko jest jeszcze bardziej przerażające. Niemal mam nadzieję, że zapomniała, bo... bo...

Bo druga opcja jest dużo gorsza.

- Dlaczego się nie pokazała, Theo? - zapytała Astoria – Wojna się skończyła, a Sam-Wiesz-Kto nie żyje. Już nie ma powodu by się ukrywać. Chyba, że...
- Nie mów tak. - powiedział ostro – Jest wiele powodów. Nie wiesz, co ona teraz robi.

Podczas ich drugiego roku, roku, w którym otwarto Komnatę Tajemnic, Tracey była przerażona. Draco ciągle gnębił ją z tego powodu – tego Theo nigdy nie zapomni. Jej odzywki stały się jeszcze ostrzejsze, ale nie w stosunku do theo. Dla niego była milsza. Na drugim roku po raz pierwszy robaczył ją płaczącą.

- Mam nadzieję, że jest szczęśliwa. - powiedziała cicho Astoria. Już się uspokoiła, jej głos był bardziej pewny – Mam nadzieję, że jeszcze ją zobaczymy.

Na ich trzecim roku, tylko Draco i Theo ze Slytherinu wybrali Numerologię. Na pierwszej lekcji, Draco usiadł obok swojego starego przyjaciela i powiedział ciepłym głosem, którego Theo nie słyszał odkąd zaczęli Hogwart: Siema, stary. Jesteś tam gdzie obiecałeś.

I Theo wybaczył mu wszystko w ciągu dwóch sekund. Kiedy mieli siedem lat, razem przysięgli, że będą w tym samym domu w Hogwarcie i wybiorą takie same przedmioty. Theo zastanawiał się czy naprawdę jest tak słaby by tak szybko wybaczyć komuś, z kim ledwie zamienił słowo przez ostatnie dwa lata.

Był.

Rozmowa w dormitorium poszła i nieco lżej i Theo zdołał przekonać przyjaciela by ten „odpuścił trochę Tracey”. Ale wtedy Tacey zaczęła krzyczeć na Theo niemal tak często jak się z nim śmiała, a anprawdę krzyczała dosyć dużo i głośno kiedy Theo zaczął znów zadawać się z Draco. Już wtedy udało jej się wspiąć dużo wyżej w Slytherinie nawet rozwijając coś w rodzaju przyjaźni z dwa lata młodszą arystokratką – Astorią Greengrass. Walczyła o to zacięcie. Udało jej się ustawić się w tej samej linii co czystokrwiści i półkrwi Ślizgoni i oni wszyscy nienawidzili jej za to.

- Naprawdę ją kochasz, prawda? - zapytała Astoria.

Nigdy nie chodziło o miłość, ale o potrzebę. Podczas ich piątego roku, zaraz po jedej z ich kłótni, Tracey go pocałowała. Theo nigdy wcześnie nie rozmyślał zbyt poważnie o dziewczynach, ale po tym, jedyne o czym potrafił myśleć to uczucie ust Tracey na swoich, ogniste i domagające się uwagi, bo taka była Tracey. Jej siła była pierwszym co go do niej przyciągnęło i to go przy niej utrzymało.

A potem zaczęła się wojna.

- Jeśli tylko rzeczy wyglądałyby inaczej... - wyszeptała Astoria.

Szlama w Slytherinie. Ci, którzy właśnie zaczęli tolerować Tracey, teraz zwrócili się przeciw niej, agresywnie. Theo znalazł ją zapłakaną dwa razy i uderzyło go to bardziej niż gdyby zobaczył ją zakrwawioną. Jej siła była wtedy tak delikatna jak szkło. Prawie ją wtedy opuścił, ale człowieczeństwo mu nie pozwoliło i zamiast tego, jeszcze bardziej się do niej zbliżył.

I wtedy, jednego dnia podczas ich szóstego roku, Tracey zniknęła. Nie pokazała się na śniadaniu w Wielkiej Sali. Nie pokazała się na zajęciach. I kiedy Theo poszedł do Skrzydła Szpitalnego z nieprzyjemnym uczuciem wkręcającym się w jego brzuch, tam też jej nie znalazł. Mugolaki znikały od tygodni, ale Theo nie śmiał wspomnieć o tym Tracey.

Nie otrzymała lub zdecydowała się nie odpowiadać na jego sowy. Rozpłynęła się w powietrzu. Żaden inny szóstoklasista nie wspomniał o tym, a Theo niemal rozchorował się ze zmartwienia w ciągu kolejnego miesiąca. I wtedy napisała do niego list. Tylko jeden. Tylko trzy słowa. Zwięzły i niemal ostry, jak ona. Jestem bezpieczna. Przeżyj.

Rzucił się życiu w ramiona, ucząc się wydajnie, śmiejąc się z Draco. W sekrecie, nadał głębszy sens słowom Tracey i zaczął podpytywać Draco o Czarną Magię – Draco wiedział o niej najwięcej z nich wszystkich. Zaczął czytać książki o tym, jak się przed nią bronić. Na siódmym roku, złapano go na „pożyczaniu” z Działu Ksiąg Zakazanych więc Carrow'owie postanowili ukarać go podczas zajęć. Draco został wybrany by rzucić klątwę więc przeciął jego skórę i pozostawił po sobie groteskową bliznę. Theo stał prosto, nieprzytrzymywany, a jego oczy wyzywały Draco by to zrobił.

Tej nocy widział Draco płaczącego po raz pierwszy. I może wybaczyłby mu szybciej gdyby nie słowa Tracey, nadal brzmiące w jego głowie.

Przeżyj, napisała.

I przeżył. Zrobił nawet więcej. Nauczył się i dojrzał, fizycznie i psychicznie. Dorósł. Przeżyj. Ale czy Tracey przeżyła? Nie odezwała się od czasu tych trzech słów, siemiu sylab, które wysłała ponad rok temu. Nie pokazała się w Hogwarcie ani podczas odbudowy, ani podczas świętowania. Nie przyjechała nawet na rok szkolny.

Jestem bezpieczna. Trzymał się tych słów jak koła ratunkowego, często wyciągając list w nocy by czytać go w kółko dopóki nie usnął. Była bezpieczna. Dlaczego jeszcze nie wyszła z ukrycia? Proszę, niech ona nie będzie martwa. Może Voldemort ją dopadł.

- Jest bezpieczna. - powiedziała Astoria, powtarzając jego myśli. Teraz jej głos był niski i spokojny – Jest bezpieczna i to wszystko ma jakieś logiczne wytłumaczenie, i na pewno znów ją zobaczymy. Już niedługo.

Delikatnie się od niego odsunęła i spojrzała na niego swoimi wilgotnymi oczami. Jej wzrok sprawił, że czuł się nieswojo. Była małą dziewczynką, bardzo szczupłą, ale sposób w jki chodziła sprawiał, że zdawało się, że jest wyższa. Jej oczy lśniły inteligencją. Pomimo swojej przyjaźnia z Tracey, nigdy nie zbliżył się go Astorii. Była śliczna, ale siła i piękno Tracey przyciemniało jej delikatność i Theo nigdy nie poświęcał jej zbyt wiele uwagi.


- Cóż. - powiedział – Kiedy znów cię zobaczy, będzie chciała wiedzieć dlaczego uciekasz z zajęć, głupiutka dziewczyno. - delikatnie trącił ją łokciem przez co wstała – Uciekaj Tory. - powiedział, używając przezwiska, które wymyśliła jej Tracey – Na hebrologię.


CZYTASZ = KOMENTUJESZ

wtorek, 24 września 2013

Cena zwycięstwa. Rozdział 33




Rozdział 33
Najbardziej oczywista rzecz
3 styczeń 1999

Czekał na nią na boisku do Quidditcha. Wiedział, że ona będzie wiedziała, gdzie jest i w końcu do niego przyjdzie. Zwłaszcza przy pogodzie jaką akurat mieli. To był pierwszy śnieg w nowym roku i płatki wirowały w powietrzu. Zawsze lubił śnieg, ale w sumie, kto nie lubił? Ona lubiła i to była część powodu, dla którego tu przyjdzie. Nawet zaczarowany sufit Wielkiej Sali nie pobije bycia na zewnątrz gdy padał śnieg. Nawet nie było tak zimno. Wiatr był na tyle silny by sprawić, że śnieżynki tańczyły, ale nie na tyle silny by przyprawić go o dreszcze.

Na zewnątrz było lepiej. Spędził tu święta, czując się niemal wolnym. Od czasu Azkabanu, zauważył, że nie może spędzić zbyt wiele czasu w jednym miejscu bez otwierania okna lub dreptania w kółko jak zwierzę w klatce. Lekcje były dla niego trudne. Okazało się, że nie potrafi się dłużej na nich skupić. Theo, swoim spojrzeniem, potrafił jeszcze bardziej pogłębić jego uczucie uwięzienia. Pansy próbowała je zniwelować, ale czuł się zbyt winny w jej sprawie, żeby to podziałało. Tylko książki pomagały mu przenieść się do innego świata i zapomnieć o murach wokół niego. Właśnie dlatego spędzał tyle czasu w bibliotece.

Czasami, również ona sprawiała, że zapominał.

Kiedy był młodszy, dużo młodszy, próbował łapać płatki śniegu. Zawsze topniały zbyt szybko by mógł im się dobrze przyjrzeć. Wtedy był zawiedziony, ale dzisiaj, kiedy wyciągnął rękę by złapać tańczącą śnieżynkę, uśmiechnął się kiedy ta stopniała pod jego dotykiem. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią, nawet jeśli mogłoby się wydawać, że cała planeta zmieniła swoje położenie w kosmosie.

Czuł jak uśmiech wkrada się na jego twarz kiedy ją zauważył, na kilka sekund zanim ona zauważyła jego. Była niezbyt wysoka. Kiedy szła, dosyć szubko, poły płaszcza łopotały za nią. Głowę schowała między ramionami. To musiała być ona. Nikt inny nie przyszedł by na boisko do Quidditcha w taką pogodę, nie pierwszego wieczora po powrocie z domu. Uśmiech pojawił się na jej twarzy kiedy go zauważyła i pomachała mu. Kiwnął jej głową, a ona potem pół podeszła, pół podbiegła do niego.

- Draco! – wykrzyknęła kiedy dotarła.

Rzuciła się na niego niespodziewanie. Ledwie zdołał ją złapać, dając krok do tyłu, a ona obięła go ramionami.

- Hej. – powiedział kiedy go puściła – Szczęśliwego Nowego Roku. Dobrze się bawiłaś?
- Och, tak, bardzo dobrze. – powiedziała – Uwielbiam taką pogodę, a ty? Po prostu uwielbiam śnieg. Bez śniegu, Święta nie są takie same.

Poświęciła chwilę by zapiąć dokładniej swój płaszcz. Jej policzki były różowe od zimna, a jej ramiona i czapka były pokryte śniegiem.

- Tak, dobrze się bawiłam. Widziałam się z Harrym i Ronem, oczywiście. Ale cała reszta też tam była. Nawet Lee przyszedł, by dotrzymać towarzystwa George’owi. Lee Jordan, wiesz, ten który komentował wasze mecze Quidditcha.
- Masz na myśli tego gościa, który był tak rażąco po stronie Gryffindoru? – zapytał Draco, na co ona się uśmiechnęła.
- Tak, podejrzewam, że był. Ale i tak był dobrym komentatorem. I widziałam Teddy’iego. Nadal go nie poznałeś?

Pokręcił głową.

- Jest uroczy. Zrobiłam kilka zdjęć, pokażę ci je jutro kiedy rozpakuję swój kufer. Nie wygląda zbytnio jak ty. Może ma twoje oczy, ale nie jestem pewna. – rzuciła okiem na jego prawy nadgarstek, na którym znajdowała się bransoletka, którą mu dała – Nosisz ją.
- Wypróbowałaś już łapacz snów?

Uśmiechnęła się do niego ciepło.

- Żadnych koszmarów przez ferie. Dziękuję.
- Nie ma za co.

Znów spojrzała na jego nadgarstek.

- Podoba ci się?
- Jest w porządku. – powiedział, bawiąc się bransoletką.

Była delikatna i dyskretna. Tylko trzy paski czarnej skóry splątane w warkocz, ze srebrnym koralikiem pośrodku. Nie przepadał za biżuterią, ale dla tego prezentu mógł zrobić wyjątek.

- Nie masz rękawiczek! – zauważyła – Nie jest ci zimno?
- Nie. – powiedział, ale ona wzięła jego dłonie w swoje i zaczęła je szybko pocierać swoimi, ubranymi w rękawiczki.
- Musisz zamarzać. – stwierdziła.
- Nie jest wcale tak zimno.
- Jak ci minęły Święta? – chciała wiedzieć – Z Nottem i… Pansy?
- Miewałem gorsze. Naprawdę, było w porządku. Po prostu… normalnie.

Normalnie. Czy u niego kiedykolwiek coś było normalnie? Ale taka była prawda. Ferie, ku jego uldze, były bardzo spokojne, przyjemnie pokojowe i… normalne. Nie podejrzewał, że normalność jeszcze istnieje.

- Normalne. – powtórzyła i już wiedział, że zrozumiała.

Nie wiedział dlaczego to zrobił. Nagle poczuł potrzebę ofiarowania jej czegoś. Wyciągnął swoją różdżkę, na co ona patrzyła w ciszy. W jej oczach nie było śladu strachu, tylko zaciekawienie. Dlaczego mu ufała, po tym wszystkim, co zrobił? Nie sądził, że ktokolwiek mu kiedykolwiek ufał. Jego przyjaciele w Slytherinie… jak mogli mu ufać? Poruszył swoją różdżką. Płatek śniegu zatrzymał się na sekundę w powietrzu, potem powoli podążył w stronę dłoni Hermiony, która w osłupieniu wyciągnęła ją do przodu. Śnieżynka leżała na jej rękawiczce, idealna, nie topiąc się.

- Jest piękna. – powiedziała miękko – Kocham magię. – potem spojrzała na niego i zaśmiała się.
- O co chodzi?
- Tylko pomyślałam… - jej oczy znów przeniosły się na śnieżynkę – Przed wojną, czy kiedykolwiek pomyślałeś, że moglibyśmy być przyjaciółmi?
- Nie. – powiedział szczerze.
- Ja też nie. – przyznała, nadal się uśmiechając – To jest prawie śmieszne.
- Skoro tak twierdzisz.

Spojrzał na jej zęby, które było widać w jej szerokim uśmiechu. Jeśli dobrze pamiętał, lata temu, miała trochę dłuższe przednie zęby. Kiedy to się zmieniło? Nie zwrócił uwagi.

- Więc tak to nazywasz? Przyjaźnią?
- Oczywiście. – powiedziała jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie – Wiesz czego najbardziej nie lubię w zimie?

Zmiana tematu była tak niespodziewana, że przez chwilę stał w osłupieniu. Śnieżynka stopniała w ręce Hermiony.

- Co... Nie.
- Ogólnie, lubię zimę. – powiedziała, spoglądając w górę, na niebo – Ale nie lubię tego, że ściemnia się tak szybko.

Uśmiechnął się.

- Mógłbym nauczyć cię jak lubić noc.

~-o-~

Przekonała Draco żeby wrócili do zamku na kolację, nawet jeśli twierdził, że nie jest głodny. „Cóż, ja jestem.” Powiedziała, a on podążył za nią do środka. Podczas posiłku nic się nie wydarzyło – zjadła z chęcią, co zauważyła z zaskoczeniem. Ginny, siedząca obok niej, zapytała gdzie była, a on a skłamała łatwo „Byłam zaraz za tobą przez cały czas”. Ginny jej nie uwierzyła – to i tak było marne kłamstwo – ale nie skomentowała.

Wyszła z Wielkiej Sali przed Ginny, chcą jeszcze wstąpić do biblioteki przed zamknięciem.

- Granger.

Odwróciła się na pięcie, zastanawiając się kto zwraca się do niej po nazwisku, i stanęła twarzą w twarz z potarganymi, ciemnymi włosami, bladą skórą i oczami tak czarnymi jak noc. Stał przed nią Theodore Nott, wyglądając chłodno i dostojnie. Oceniając, może.

- Nott. – powiedziała kiedy zdała sobie sprawę, że się gapi – Chcesz czegoś?
- Zamienić słówko. Nie zajmę ci wiele czasu. – rozejrzał się wokół, przyglądając się uczniom, którzy ich mijali i zniżył głos – Na osobności byłoby dużo lepiej.
- Dlaczego nie możesz…
- Mam dla ciebie ostrzeżenie.

Krew zamarzła w jej żyłach. Hermiona cofnęła się o krok, niemal wpadając na kogoś, kto stał za nią. Głos Notta był zimny, a jego ojciec był skazany m Śmierciożercą, a… ostrzeżenie? Wojna się skończyła. Wojna się skończyła. Wojna się skończyła.

- Nie sądzę…
- Nie takiego rodzaju ostrzeżenie. – powiedział Nott.

To tylko jej wyobraźnia, czy on naprawdę wyglądał na rozbawionego? Stłumiła uczucie paniki, które w niej narastało.

- Chodzi o Draco. W tym roku spędzasz z nim dużo czasu.

O to mu chodziło? Odprężyła się.

- Tak. Co w związku z tym?

Znów rozbawienie i cień pogardliwego uśmiechu.

- Chodź ze mną.

Poprowadził ją do mniejszego, ciemniejszego korytarza. Podążyła za nią, uważna, ale nie przestraszona. Nie wyglądał groźnie.

- Chcesz rozmawiać o Draco?
- Tak. – przerwał na chwilę – Nie spędzaj z nim sama więcej czasu.
- Co? Dlaczego? – zawahała się – To dlatego, że jestem… - Szlamą, miała zamiar powiedzieć, ale Nott jej przerwał.
- Nie, nie dlatego. – delikatny uśmiech uniósł kąciki jego ust, ale tym razem nie było to rozbawienie. Uśmiech był słaby, gorzki, kpiący – Dla twojej informacji, Granger, ja nigdy nie przyjąłem Mrocznego Znaku.
- Przepraszam. – powiedziała – Po prostu twój ojciec…
- Mój ojciec – powiedział – będzie w Azkabanie do końca swojego życia. Wszyscy wiedzą, że był Śmierciożercą, Granger. Nie mówisz mi czegoś, czego jeszcze nie wiedziałem.
- Powiedzmy, że nie jesteś uprzedzony względem mugolaków. – powiedziała – Więc co masz do Draco?

Wyglądał na zaskoczonego.

- Draco to mój przyjaciel.
- Więc dlaczego… - zaczęła, zirytowana.
- Tak po prostu. – powiedział tajemniczo – Zaufaj mi, bycie zbyt blisko niego nie jest dobrym pomysłem. Och, i tak przy okazji… - wyciągnął przed siebie dłoń – Wojna się skończyła więc… Rozejm?

Wpatrywała się w niego.

- Co ty mi kiedykolwiek zrobiłeś?
- Jestem Ślizgonem. I przyjaźnię się z Draco.
- Tak, jestem pewna, że to robi z ciebie przestępcę. – powiedziała Hermiona, ściskając jego rękę – Nie musisz tego robić. Ale doceniam gest.

Kiwnął głową i cofnął rękę.

- Słuchaj, Granger. – zaczął, po czym się zawahał.
- Tak? – ponagliła go.
- Mówię poważnie. Draco jest… - znów przerwał – Lubię go. – powiedział w końcu – Znamy się od lat. Nie podoba mi się, że ci to mówię, ok.? Ale on nie jest już przy zdrowych zmysłach. Nie od czasu Azkabanu. Serio. Nawet od wcześniej. I robił rzeczy, od których chciałoby ci się wymiotować. Naprawdę jest utalentowanym czarodziejem. Może być niebezpieczny.
- Myślę, że umiem sobie radzić. – powiedziała lodowato – Nie zrobił niczego…
- Jeszcze nie zrobił. – powiedział ponuro Nott – Przynajmniej nie tobie.

Potem odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie. Sam, jak zauważyła. Czy kiedykolwiek widziała Notta przy Draco? Dlaczego tak nagle zaczął się nim przejmować?

Zanim zniknął jej z oczu, odwrócił się, jakby coś sobie przypomniał, i powiedział głosem na tyle głośnym, by usłyszała go bez problemu:
- Proszę, pamiętaj, co powiedziałem. Po prostu… przemyśl to.

Kilka głów się odwróciło, ale Hermiona nie przejmowała się. Nie chciał, żeby spędzała czas z Draco. Dlaczego?

Uważaj. Co miał na myśli?

Nie spędzaj z nim czasu sama. Nie miał nic przeciwko ich spotkaniom…. Ale jeśli byli sami, miała być ostrożna.

On może być niebezpieczny.

Przynajmniej nie tobie. Jeszcze.

- Nott! – krzyknęła, biegnąc za nim – Poczekaj… Theodore.

Zatrzymał się i odwrócił na dźwięk swojego imienia.

- Albo Nott, albo Theo, Granger. Nie Theodore.

Zarumieniła się.

- Przepraszam. Słuchaj… Nie mówiłeś zbyt jasno. Ja nie…
- Nie rozumiesz? – oczy mu pociemniały – W takim razie ci pokażę. – rozejrzał się wokół – Chodź ze mną

Poprowadził ją przez ciemny korytarz do pustej klasy, która, z tego co Hermiona była w stanie powiedzieć, nie była używana od lat. Była ponura i zakurzona, a ławki wyglądały jak z poprzedniego stulecia.

Nott pochwycił jej spojrzenie i uśmiechnął się.

- Wiem. – powiedział.
- Chciałeś mi coś pokazać?

Wyglądał na zmieszanego.

- Po prostu… Jeśli Draco narazi cię na niebezpieczeństwo, znów trafi do Azkabanu. Nie sądzę, że byłby w stanie to przeżyć.
- Nie naraża mnie na niebezpieczeństwo. – powiedziała, skołowana.
- Jeszcze nie. – znów powiedział Nott.
- Ciągle to powtarzasz. – rzuciła – Co masz na myśli?

Nott spojrzał na nią tak intensywnym wzrokiem, że zaczęła się zastanawiać czy nie powinna zacząć się bać. W końcu, w ogóle go nie znała. Nigdy nie zamienili nawet słowa. On był Ślizgonem, był arystokratą, a jego ojciec był Śmierciożercą. Tylko tyle o nim wiedziała i żadna z tych rzeczy nie była dobra. A ona stała z nim w pustej klasie.

Zaczęła go obserwować. Nott był wysoki i szczupły, z delikatnie zarysowanymi mięśniami. Pamiętała go – ledwie – jako cichego Ślizgona, który zawsze miał podkrążone oczy z braku snu. Zawsze był chudy, ale wyrósł. Jego spojrzenie było przeszywające i inteligentne, niewiele różniące się od Draco, ale bez tego nawiedzonego podtekstu. W przeciwieństwie do Draco, który nadal wyglądał jakby coś wyssało z niego życie, Nott rozkwitł podczas wojny. Co robił? Powiedział, że nie był Śmierciożercą, ale nie mogła być pewna. Nie wyglądał jakby miał zamiar ją skrzywdzić, ale z pewnością mógłby to zrobić. Jej oczy szybko zlokalizowały jego różdżkę, w lewym rękawie.

- Nie mam zamiaru cię atakować. – powiedział, a ona przeniosła wzrok na jego twarz – Salazarze. To nie mnie powinnaś się bać.

Znów się zawahał, po czym uniósł ręce i odsunął kołnierzyk szaty, pokazując swoją szyję. Hermiona głośno wypuściła powietrze. Cienka blizna biegła przez jego szyję, obojczyk i ginęła w reszcie ubrania. Nie miała żadnych wątpliwości, że biegła dalej przez jego tors, możliwe, że nawet do pasa. To była dziwna rana, która musiała być zadana kiedy ofiara stała prosto, oceniła na podstawie jej długości. Ale jak ktokolwiek pozwoliłby dać się tak pociąć bez sprzeciwu? Chyba, że… chyba, że był przytrzymywany.

- Draco mi to zrobił. – powiedział Nott – Nie chciał, ale to zrobił. To było w poprzednim roku, kiedy szkołą rządzili Carrow’owie. Złamałem godzinę policyjną, więc kazali Draco mnie ukarać. – na jego ustach ukazał się szydzący grymas – Okazało się, że Carrow’owie nie lubili się z moim ojcem. Pomyśleli, że zabawnie będzie wyżyć się na mnie, pomimo tego, że jestestwem czystokrwisty.
- Przykro mi.
- Niepotrzebnie. – powiedział, wzruszając ramionami – Już i tak nie boli. Po prostu chciałem żebyś wiedziała, do czego Draco jest zdolny.

Hermiona zadrżała i mimowolnie spojrzała na swoje przedramię, gdzie, zakryte rękawem, znajdowały się jej blizny, niemal tak świeże jak pierwszego dnia. Czarna magia nigdy się nie goi. Jedno spojrzenie powiedziało jej, że Theo doskonale wiedział, co przeżyła w Dworze Malfoy’ów.

- On nie miał wyjścia. – wymusiła z siebie Hermiona – Teraz jest wolny. Nie musi już nigdy nikogo krzywdzić. Nie miał wyjścia. – powtórzyła.
- Zawsze jest jakieś wyjście. – powiedział Nott – Ja wybrałem swoje. On wybrał swoje. I miał cholerne szczęście, że Potter był na tyle dobroduszny, że postanowił ocalić go od Azkabanu. – stalowy wydźwięk w jego głosie był niemal całkowicie ukryty w beztroskim tonie – On zrobił rzeczy, o które był oskarżony, Granger. Nigdy o tym nie zapominaj.


A potem odszedł.

CZYTASZ = KOMENTUJESZ



Calliste Bajkowe szablony