poniedziałek, 14 października 2013

Cena zwycięstwa. Rozdział 35



Rozdział 35
Miałeś wybór
21 stycznia 1999

Kiedy tego poranka wkroczyła do biblioteki jeszcze przed śniadaniem, on już tam był, czytając. Jego włosy były potargane, jego szaty trochę pomięte i miał ciemne kręgi pod oczami. Nigdy nie widziała go w takim nieporządku. Kiedy podniósł głowę i się uśmiechnął, doszła do wniosku, że mu to pasuje.

- Draco! - powiedziała, zastanawiając się czy brzmi na tak zaskoczoną jak się czuła – Czy ty... Czy ty tu spałeś?

Pokręcił głową.

- Nie spałem zbyt dużo.
- Merlinie, Draco. - powiedziała, podchodząc do niego – Pani Prince zabiłaby cię gdyby wiedziała. Czy dormitoria Slytherinu nie są wystarczająco wygodne?
- To zależy. - powiedział wymijająco – Co ty tu robisz o takiej godzinie?
- Wstąpiłam żeby oddać książkę przed zajęciami. - powiedziała – Nie jestem zbyt głodna, więc pomyślałam, że równie dobrze mogę posiedzieć tutaj do zajęć. Podejrzewam, że nie jadłeś, prawda?

Pokręcił głową.

- Co robiłeś?
- Musiałem zrobić trochę badań. - powiedział po prostu, po czym ziewnął i rozciągnął ramiona nad głową.
- Jakiego rodzaju badania mogłyby uzasadnić...

Zamarła. Słowa zatrzymały się w jej gardle kiedy patrzyła się na niego w przerażeniu. Szerokie rękawy jego szkolnych szat podwinęły się kiedy uniósł ramiona i mogła zobaczyć skórę na jego lewej ręce.

Blada skóra. Kościsty nadgarstek. Czarny tusz. Mroczny Znak był wypalony na nadgarstku Draco.

Otrząsnęła się z szoku i przerażenia. Zawładnął nią refleks, jak sobie później powtarzała, i cofnęła się do półki za nią. Draco przez chwilę wyglądał na zdezorientowanego. Podążył za jej wzrokiem i zbladł.

- Cholera. - powiedział, gwałtownie opuszczając ręce – Przepraszam. Zaklęcie maskujące... Po prostu obudziłem się i zapomniałem je reaktywować. Ja...
- To nic takiego. - powiedziała, wiedząc, że tak nie jest i słysząc, że jej głos się trzęsie – Ja... Harry zawsze mówił, że masz Mroczny Znak. Już o tym wiedziałam.
- Nie wiedziałaś. - powiedział – Wiem to po twojej reakcji. - a potem – To nie jest coś z czego jestem dumny, wiesz o tym.

Odwróciła wzrok, nagle życząc sobie by być daleko stąd. Gdziekolwiek, byle nie tutaj. Z kimkolwiek, byle nie z nim.

- Malfoy....
- Więc teraz, nagle, jestem znów 'Malfoy', tak?
- Prze...
- Cholera, Hermiona, czy myślisz, że chciałem się urodzić z tym nazwiskiem? Nie miałem wyboru!
- Miałeś wybór. - powiedziała, patrząc prosto na jego ramię – I go dokonałeś.

Przez chwilę wyglądał na zszokowanego, a ona od razu pożałowała swoich słów.

- Draco...

Szok zamienił się w ból, później w złość. Draco gwałtownie odsuną jej wyciągniętą rękę.

- Czyli doszliśmy do tego, prawda?
- Draco... - próbowała znowu.
- Powinienem był wiedzieć. - przerwał jej wściekle – Powinienem był wiedzieć, ze nieważne co zrobię, to nie będzie wystarczające. Niech cię szlag, Granger! Tutaj... Patrz.

Gwałtownie podciągnął swój rękaw, obnażając swojej lewe ramię, gdzie znajdował się Mroczny Znak. Może trochę jaśniejszy niż kiedyś i nieruchomy, ale niezaprzeczalnie umieszczony na jego skórze na zawsze. Cofnęła się o krok i znów jej plecy zderzyły się z półką. Nagle poczuła strach.

- Nie możesz przestać o tym myśleć. - powiedział, podchodząc bliżej dopóki nie stał z nią twarzą w twarz, niemal przyszpilając do półki – Byłaś taka... taka miła. Jakbyś nie pamiętała co się stało. Myślałem, że zdecydowałaś, że to nie ma znaczenia. Ale prawda jest taka, że po prostu unikałaś prawdy, ponieważ za bardzo się jej bałaś, prawda? - był tak blisko, że mogła zobaczyć małe, niebieskie kropki w jego szarych oczach, sekundę temu pełnych życia, a teraz pełne lednie kontrolowanej wściekłości. Jego głos był wypełniony złością – Próbowałaś zapomnieć, ale nie mogłaś. A teraz... Boisz się mnie, prawda? - spojrzał na nią, przeszukując jej twarz w poszukiwaniu czegoś – Boisz się. - powiedział – Boisz się mnie. To tyle na temat odwagi Gryfonów.
- Malfoy. - powiedziała spokojnie, pomimo tego, że w środku była przerażona – Odsuń się.
- Malfoy. - powtórzył, jakby jego nazwisko było czymś wstrętnym.
- Draco...
- Zamknij się, Granger.

Słowa opuściły jej usta zanim w ogóle o nich pomyślała.

- Więc o to chodziło Theo. - mruknęła.

Zobaczyła, że Draco sztywnieje. Zobaczyła, że jego oczy ciemnieją, a jego usta zaciskają się w cienką linię. A potem odsunął się od niej i wyszedł z biblioteki.

Może nie było to poprawne, ale poczucie winy przyszło do niej już po fali ulgi.

~-o-~

Draco był kupką furii kiedy wszedł do dormitorium Ślizgonów siódmego roku i kierował się prosto do niego. Zamknął swoją książkę, położył ją na stoliku i przygotował się.

- Co ty jej nagadałeś, Nott? – zapytał Draco, głosem ledwie kontrolowanym i pełnym złości – Co powiedziałeś Hermionie?

Ach. Więc o to chodziło. Cóż, w takim razie wszystko jest w porządku. Nie zrobił nic złego.

- Granger? Nie rozmawiałem z….
- Nie kłam. – powiedział Draco z pogardą – Kłamiesz, Nott.

Draco zawsze potrafił czytać z niego jak z otwartej księgi. Były czasy kiedy to lubił, ponieważ to był symbol ich przywiązania. Teraz było to tylko irytujące.

- Co niby miałem jej powiedzieć?
- Coś, co sprawiło, że teraz myśli, że byłem Śmierciożercą.
- Och… Masz na myśli prawdę?

Draco zacisnął zęby, a jego wzrok stał się twardszy.

- Jeśli tak chcesz to nazywać.
- Mam to do siebie, że nazywam rzeczy po imieniu. Więc w czym problem?
- Nie sądziłem, że jesteś typem osoby, która oczernia przyjaciół za ich plecami, Theo. – Draco zamilkł na chwilę – Rozmawiałeś z nią. Nazwała cię Theo.

To była nowość.

- Naprawdę?

Ukrył swój uśmiech, ale Draco, prawdziwy Ślizgon, i tak go zauważył.

- Śmieszne, prawda?
- Pewnie usłyszała to od ciebie. To ty jako pierwszy zacząłeś tak na mnie mówić.

Draco nie dał się omamić.

- Co powiedziałeś? – zapytał – Słowo w słowo.
- Czy to ważne?
- Ważne. – warknął Draco – Ona się teraz mnie boi. Nigdy wcześniej się mnie nie bała!
- To raczej ma więcej wspólnego z Mrocznym Znakiem niż z czymkolwiek co ja jej powiedziałem. – rzucił Theo, na co Draco cofnął się, zszokowany – Draco, przepraszam…
- Skąd wiedziałeś?

Zaciekawienie.

- Skąd wiedziałem co?
- Że widziała

Theo spojrzał w oczy przyjaciela. W jego zszokowane, nawiedzone spojrzenie.

- Nie wiedziałem. – powiedział, czując, że serce mu topnieje – Powiedziałem to żeby… cię zezłościć. To nie ma znaczenia. Nie sądziłem… - przerwał – Widziała?
- Widziała.
- Przykro mi.
- W porządku. To nie twoja wina.

To nie była do końca prawda.

- Theo… co jej powiedziałeś?

Zawahał się.

- Ja… pokazałem jej…

Draco wyglądał na skołowanego. Theo przygryzł wargę. Ukrywał to przed swoim… przyjacielem? Przed Draco przez prawie rok. Wybaczył Draco. Ale jeśli on by wiedział, nie wybaczył by sobie.

- Theo, po prostu mi powiedz.
- Powiedziałem jej o tej nocy z Carrow’ami. – wreszcie wyrzucił z siebie Theo – Powiedziałem jej, że już nie byłeś sobą. Jesteś teraz szczęśliwy? Szczerze, Draco… co ty myślałeś, że jej powiedziałem?
- Powiedziałeś jej, że nie można mi ufać. – powiedział stanowczo Draco.
- Tak. – Ale ja ci ufam, Draco – Przepraszam.
- Dlaczego cię to obchodzi? – Draco wyglądał na zaciekawionego – Nie zależy ci Granger.
- Zależy mi na tobie. – rzucił.
- Nigdy bym jej nie skrzywdził. – powiedział, pewny siebie. Potem coś do niego dotarło – Pokazałeś jej?
- Co?
- Powiedziałeś coś o pokazywaniu jej.

Oczy Draco niemal błyszczały podejrzeniem. Nigdy nie był idiotą. Theo był tym, który z łatwością odczytywał ludzi, ale Draco zawsze umiał odczytać jego. Zanim Theo mógł zareagować, Draco wyciągnął ręce, chwycił jego szaty i przyciągnął go do siebie tak blisko, że ich twarze niemal się stykały.

- Pokazałeś jej. – powiedział spiętym głosem – Co się wtedy zdarzyło. Jak? Myślodsiewnią? Czy…

Theo poczuł, że rośnie w nim niekontrolowana panika z powodu nagłej bliskości z Draco i gwałtownie odtrącił przyjaciela.

- Odwal się. – warknął.

Coś błysnęło w oczach Draco i odsunął się, unosząc ręce.

- Theo, przepraszam.

Zauważył, oczywiście. Jak mógłby nie zauważyć? Przez tydzień po incydencie, Theo drżał na jego widok. To było coś z czym zmagał się odkąd to się stało. Zimny strach opanowujący go kiedykolwiek Draco stał zbyt blisko, mówił zbyt głośno. Nielogiczny, irracjonalny strach, który myślał, że już dawno pokonał.

- Przepraszam. – powtórzył Draco – Zapo…
- Więc zapomniałeś? Cóż, ja nie. I nie zapomnę. – chwycił kołnierz swoich szat i odsunął go na bok, odsłaniając szyję, a na niej cienką, podłużną bliznę, biegnącą niżej, po jego klatce piersiowej – Czy naprawdę sądziłeś, że Carrow’owie pozwolą mi odejść z raną, która może zostać uleczona w kilka sekund? To jest na stałe, Draco. Na zawsze.

Draco wyciągnął rękę by delikatnie dotknął blizny. Theo się wzdrygnął.

- Mogłem to uleczyć… - wyszeptał – Zrobiłem to dla Astorii. Mogłem to uleczyć, a ty… Theo…
- I nie musisz przepraszać. – powiedział Theo zanim Draco znów się odezwał – Już ci wybaczyłem.
- Serio? Bo to niezły kawałek blizny. – powiedział chłodny głos i obaj, Draco i Theo, podskoczyli i odwrócili się by spojrzeć na drzwi. Blaise patrzył na nich niewzruszony.

Theo szybko poprawił szaty, znów zakrywając bliznę. Spojrzał na Draco, a Draco spojrzał na niego. Coś na wzór zrozumienia przeskoczyło pomiędzy nimi i Draco prawie niewidocznie kiwnął głową.

- Przecież masz swoje własne blizny. – powiedział zaczepnie Theo i zaraz tego pożałował widząc, jak zimna maska Blaise’a opada, ukazując ból. Potem maska pojawiła się z powrotem.
- Uważałbym gdybym był tobą, Nott. – powiedział głosem pełnym jadu – Ja nie wybaczam tak łatwo jak ty.

Opuścił dormitorium, zamykając za sobą cicho drzwi.

Theo rzucił okiem na Draco, który teraz unikał jego wzroku, wyglądając tak… wrażliwie. A może to było jego pobożne życzenie, bo od czasu szóstej klasy chciał, by przyznał się do swojej wrażliwości. Theo szczerze lubił Draco, ale blond włosy arystokrata nigdy się przed nim nie otworzył. Prawdę mówiąc, Theo nie miał pojęcia dlaczego obchodziło go, co stanie się z Draco. Oni nawet nie obracali się w tych samych kręgach. W tej kwestii byli całkowicie różnie, bo Theo nienawidził niemal wszystkiego, co Draco sobą reprezentował. Ale Draco niechętnie go szanował, bo mieli w sobie tyle samo magicznej krwi. Theo był tak dobry jak Draco na większości zajęć i na tyle inteligentny, by ślepo za nim nie podążać. Poza tym, był dużo lepszym kłamcą i potrafił z wybrnąć dobrą gadką z niemal każdej sytuacji, więc Draco wiedział, że musi lepiej się go trzymać.

Jednak Blaise’a odtrącił już pierwszego dnia. Blaise, który był chłodny, zdystansowany i skryty w sposób, w jaki zabójca mógłby być. Blaise’owi nie można było ufać, nigdy. Prawdę mówiąc, był bardzo podobny do Theo, łatwo nawiązywał kontakt i miał wrodzoną przebiegłość, ale był też trochę sadystycznym dupkiem, co zjednywało go z Draco. Ale był zbyt dumny by kogokolwiek nazwać swoim przyjacielem. Chował się w cieniu, niezauważony, by wyjść z niego tylko kiedy ktoś stawał się zbyt zarozumiały. Był okrutny i na tyle inteligentny by znaleźć słowa, które szybko cię zranią. Theo starał się schodzić mu z drogi i unikał rozmów z nim. Blaise miał swoje sposoby by wyciągnąć z ciebie twoje najskrytsze tajemnice w ciągu kilku minut.

- Draco. – powiedział Theo – Mówiłem ci… Nie winię cię za to, co się stało.
- Oczywiście, że mnie winisz. – syknął Draco – Ja to zrobiłem.
- Robiłeś wiele rzeczy.
- Myślisz, że zapomniałem?
- Myślisz, że ja zapomniałem?  Czasami nie chodzi o zapomnienie, Draco. Czasami chodzi o wybaczenie.

Draco uśmiechnął się delikatnie, czego Theo nie widział od wielu miesięcy.

- Brzmisz jak Hermiona.

~-o-~

Powinna była wiedzieć. Powinna była, bo wiedziała, że Draco na pewno służył Voldemortowi. To było cos, czego nawet nie powinien próbować zaprzeczyć. I Harry zawsze powtarzał… ale wtedy, na szóstym roku,  ani ona, ani Ron mu nie wierzyli. Myśleli, że jego nienawiść do Draco powoduje te oskarżenia i obsesję z Mapą Huncwotów. I nikt, prawdę mówiąc, nigdy nie potwierdził, że Draco nie ma Mrocznego Znaku. Dla niej to było takie głupie, takie niemożliwe… Największy, swego rodzaju, dar Voldemorta ofiarowany dzieciakowi, który nigdy nie zabił? Arystokrata, siostrzeniec Bellatrix i syn lojalnego sługi, ale…

Dla Hermiony fakt, że Draco mógł być w głównym kręgu Voldemorta, był niemal niemożliwy. A teraz, kiedy wiedziała, że to prawda… Ogarnęła ją fala wstrętu. Widziała jak jej knykcie stają się białe kiedy ściskała krawędź stolika. Co on zrobił? By na to zasłużyć… Może Voldemort ofiarował mu go jako znak wiary, że może zabić Dumbledore’a. Ale później, po jego porażce… główny krąg. Co on musiał robić? Jako Śmierciożerca, nie było możliwości, że nie miał krwi na swoich rękach. Nie mógł nie powodować bólu i destrukcji. Nie mógł nie widzieć śmierci i wiedzieć, że to jego wina.


Nie mógł nie zabić


CZYTASZ = KOMENTUJESZ

***
Szczerze? To chyba mój ulubiony rozdział. Przynajmniej jeden z ulubionych. To wszystko było zbyt piękne. Postanowili ignorować przeszłość, ale okazało się, że jednak się nie da. 
Mam nadzieję, że Wam też się podoba.

P.S. Muszę się z Wami podzielić faktem, że dzisiaj zaczynam lekcje języka japońskiego! Zawsze chciałam się go uczyć, ale liceum pochłaniało całą moją energię życiową. Teraz, będąc na studiach, stwierdziłam, że nie dam znów się pochłoną i... tada! Japoński! :)

xoxo
Lexie

niedziela, 6 października 2013

Cena zwycięstwa. Rozdział 34





Z góry przepraszam za ewentualne błędy. Przerzuciłam się na OpenOffice i jeszcze nie dogadujemy się zbyt dobrze.


Rozdział 34
Bałagan zwany Domem Slytherina
9 stycznia 1999


Grangerówna rzucała mu dziwne spojrzenia kiedy mijała go na korytarzu. Było coś irytującego w sposobie, w jakim zatrzymywała się i odwracała kiedy wydawało jej się, że go widzi. Jakby mogła zrozumieć jego motywy tylko dzięki parzeniu na niego dokładniej. Jego motywy. Czy naprawdę było tak trudno uwierzyć, że Ślizgon może mówić prawdę? On tylko ją ostrzegł. Ze śmiechów i uśmiechów jakie Draco wydobywał z niej na eliksirach wiedział, że nie wzięła sobie tego do siebie. Cóż, to była jej decyzja. Może był zbyt ogólny, ale to nie było typowe dla Ślizgonów, by mowić prosto z mostu. I to nie było typowe dla Theo, by zdradzać sekrety najlepszego przyjaciela.

Jak zawsze kiedy jego myśli odbiegały w to mroczne miejsce, jego reka unosiła się do szyi, by gladzić bliznę, którą obdarował go Draco. Wspomnienia tego dnia przeleciały mu przed oczami - Draco, który nie chciał na niego spojrzeć. Sposób, w jaki w końcu patrzył Theo prosto w oczy, rzucając klątwę, tnąc jego skórę z łatwością. Sposów, w jaki Theo nie chciał odwrócić wzroku, prowokując go w każdej sekundzie. Niewyobrażalny ból. Zaciśnięte zęby. Syk, który wydostał się z jego gardła kiedy nie chciał krzyknąć. Płynąca krew. I Draco - jego wzrok, kształt szczęki i sposób, jaki opadł na kolana kiedy tylko Carrowowie odeszki, i zaczął płakać.

Drzwi otworzyły się głośno, powodując, że podskoczył.
- Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć! - wykrzyknął głos.
- Astoria? - powiedział z niedowierzaniem kiedy odwrócił się by na nieą spojrzeć. Wstał gwałtownie, uderzając głową w kolumnę łóżka i znów usiadł na materacu, tym razem widząc gwiazdy - Co ty tu robisz? To jest dormitorium chłopców!
- Szukałam cię. - powiedziała, nieporuszona - Pomyślałam, że możesz tu być... Tu naprawdę jest trochę cieplej niż w Pokoju Wspólnym, prawda?
- Nie powinnaś być na zajęciach?
- Zwiałam. - powiedziała Astoria, przechodząc przez pokój i siadając na łóżku naprzeciw jego (łóżku Draco) - To tylko zielarstwo. A ty nie powinieneś?
- Mam przezrwę. Nie powinnać opuszczać zajęć.
- I tak nie mogę się skoncentrować. - zaśmiała sie delikatnie, ale w jej głosie nie było słychać wesołości - Moje oceny sięgnęły dna, a jedna godzina zielarstwa tego nie zmieni.
- Co się stało?

Z tego co wiedział, Astoria zawsze uczyła się dobrze. Nie tak dobrze jak on, ale lepiej niż odpowiednio i o wiele lepiej niż jej siostra.

- Wiesz co się stało.

Spojrzeli na siebie. Morska zieleń spotkała się z ciemnym niebieskim i przeszpiliła jego duszę. Odgadł jej kolejne słowa jeszcze zanim je wypowiedziała.

- Nie tęsknisz za nią?

Wiedział o kim mówiła. Szybko pokręcił głową. Nie w zaprzeczeniu, ale w odmowie rozmowy na ten temat. Astorii to nie interesowało. Dotknęła delikatnie jego ręki.

- Nie tęsknisz?
- Oczywiście, że tęsknię. - powiedział powoli jakby ona wyciągała z niego te słowa siłą. Niemal czuł jkaby naprawde tak było.

Tęsknił za nią szaleńczo, dziko, desperacko.

- Ona była też moją przyjaciółką, wiesz. - powiedziała cicho Astoria.
- Wiem.
- Była moją najlepszą przyjaciółką.
- Moją też. - powiedział ostro. Moją najpierw.
- Wiem o tym. - powiedziała - Theo, nie mógł byś po prosty ze mną porozmawiać? - popatrzyła prosto na niego, jej oczy szeroko otwarte w desperacji - ja musze z kimś porozmawiać. Muszę... - głos jej się załamał - Tęsknię za Tracey. Chcę ją spowrotem, Theo. Gdzie ona jest? Gdzie ona jest?

Wyciągnął rękę w jej stronę, a ona ją chwyciła, wstając z łóżka Draco i podchodząc bliżej niego, w połowie wisząc na nim kiedy jej ciałem wstrząsał szloch. Nigdy nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wiele Tracey Davis dla niej znaczyła.

Tracey.

- Ona była taka silna. - powiedziała Astoria drżącym głosem - Ja po prostu... Nigdy nie myślałam, ze ona mogłaby... Och, Theo. Chciałabym żeby ona tu była. Ona była taka silna...

Theo wiedział co czuła. Było coś takiego w Tracey, coś jakby wszechobecne wyzwanie i bunt, które sprawiały, że chciało się chwycić jej rękę i iść w środek bitwy razem z nią. Potrafiła sprawić, że zapominało się o swoich strachach i całym zagrożeniu.

- Ona jest silna. - powiedział ostro - Nie... była.

Astoria znów zaczęła szlochać.

- Tak.. tak, przepraszam. Po prostu... czasami się martwię...
- Zaufaj mi. - powiedział Theo, mocniej przytulając tą chudziutką dziewczyną jaką była Astoria - Ona jest silna. I jeśli byłaby tutaj teraz, śmiałaby się z nas do rozpuku.

Tracey taka własnie była. Miała ostry język i była chłodna, niemal nieczuła. Część z tego było jej naturą, ale część została jej wpojona w domu Slytherina. Była elitą Slytherinu i musiała walczyć o swoje miejsce w niej każdego dnia. A to wszystko dlatego, że Tracey była mugolaczką.

- Salazarze. Co się ze mną dzieje... - powiedziała Astoria, opadając na kolana obok jego łóżka - Przepraszam, Theo. Nie chciałam robić z siebie idiotki. Po prostu, ona nie pisała od tak dawna i ja... - przygryzła wargę - Nie wiem, która myśła jest gorsza. Że po prostu o mnie zapomniała czy że ona... ona...
- Nie. - powiedział Theo - Nie zapomniała o nas. To nie w jej stylu.

Jeśli Tracey byłaby cicha, słaba i uczynna, może przeżyłaby siódmy rok z jedną lub dwiema klątwami. Ale Tracey była wygadana i uparta. Była utalentowaną czarownicą i miała dar zgadywania, które słowa zabolą cię najbardziej. Draco miał ją na celowniku od pierwszego dnia - oraz Pansy, naturalnie. Ale Tracey dowiodła, że jest ich warta i Theo zaczął za nią podążać.

- Nie zapomniałaby ciebie. Ani mnie. Znamy ją, co nie? Jesteśmy jej najlepszymi przyjaciółmi.

A co to była za próba, by się do niej zbliżyć. Tracey, pomimo swojego urodzenia, była bardzo nieznośna. Tak zaparzona w siebie, że za pierwszym razem potraktowała Theo tak ostro jak Draco. Theo nalegał i obiecał nauczyć ją wszystkiego o magicznym świecie - tradycje, które są nieodzowną częśćią Slytherinu - więc ona stopniowo zaczęła go do siebie dopuszczać. Poznawanie jej było tak powolne jak zaloty u dobrze urodzonej szlachcianki, z wyjątkiem rodziców - Tracy była swoim własnym opiekunem. Stąpał ostrożnie wokół tematów, które ją irytowały i równie ostrożnie odmierzał odpowiednią ilość pochlebstw, żartów i pytań. Ale ona stawała się coraz mniej oziębła, dopóki nie był w stanie wykrzesać z niej szczerego śmiechu. Jej śmiech był piękny. Zadziwiało go to, jak mogła być tak pogodna przy nim, a tak okrutna przy Draco.

Draco, który był tak nieczuły przy Theo, że za każdym razem kiedy widział pogardliwy wzrok, kpiący uśmieszek czy przewrót oczami, gotowala się w nim krew. Było tak jkaby wcale nie byli przyjaciółmi od szóstego roku życia. Draco traktował go w taki sam sposób jak całą resztę, a w zamian, Theo zadawał się z ludźmi jak Blaise czy Tracey, których Draco nienawidził.

- Wiem o tym. - powiedziała Astoria – I to sprawia, że wszystko jest jeszcze bardziej przerażające. Niemal mam nadzieję, że zapomniała, bo... bo...

Bo druga opcja jest dużo gorsza.

- Dlaczego się nie pokazała, Theo? - zapytała Astoria – Wojna się skończyła, a Sam-Wiesz-Kto nie żyje. Już nie ma powodu by się ukrywać. Chyba, że...
- Nie mów tak. - powiedział ostro – Jest wiele powodów. Nie wiesz, co ona teraz robi.

Podczas ich drugiego roku, roku, w którym otwarto Komnatę Tajemnic, Tracey była przerażona. Draco ciągle gnębił ją z tego powodu – tego Theo nigdy nie zapomni. Jej odzywki stały się jeszcze ostrzejsze, ale nie w stosunku do theo. Dla niego była milsza. Na drugim roku po raz pierwszy robaczył ją płaczącą.

- Mam nadzieję, że jest szczęśliwa. - powiedziała cicho Astoria. Już się uspokoiła, jej głos był bardziej pewny – Mam nadzieję, że jeszcze ją zobaczymy.

Na ich trzecim roku, tylko Draco i Theo ze Slytherinu wybrali Numerologię. Na pierwszej lekcji, Draco usiadł obok swojego starego przyjaciela i powiedział ciepłym głosem, którego Theo nie słyszał odkąd zaczęli Hogwart: Siema, stary. Jesteś tam gdzie obiecałeś.

I Theo wybaczył mu wszystko w ciągu dwóch sekund. Kiedy mieli siedem lat, razem przysięgli, że będą w tym samym domu w Hogwarcie i wybiorą takie same przedmioty. Theo zastanawiał się czy naprawdę jest tak słaby by tak szybko wybaczyć komuś, z kim ledwie zamienił słowo przez ostatnie dwa lata.

Był.

Rozmowa w dormitorium poszła i nieco lżej i Theo zdołał przekonać przyjaciela by ten „odpuścił trochę Tracey”. Ale wtedy Tacey zaczęła krzyczeć na Theo niemal tak często jak się z nim śmiała, a anprawdę krzyczała dosyć dużo i głośno kiedy Theo zaczął znów zadawać się z Draco. Już wtedy udało jej się wspiąć dużo wyżej w Slytherinie nawet rozwijając coś w rodzaju przyjaźni z dwa lata młodszą arystokratką – Astorią Greengrass. Walczyła o to zacięcie. Udało jej się ustawić się w tej samej linii co czystokrwiści i półkrwi Ślizgoni i oni wszyscy nienawidzili jej za to.

- Naprawdę ją kochasz, prawda? - zapytała Astoria.

Nigdy nie chodziło o miłość, ale o potrzebę. Podczas ich piątego roku, zaraz po jedej z ich kłótni, Tracey go pocałowała. Theo nigdy wcześnie nie rozmyślał zbyt poważnie o dziewczynach, ale po tym, jedyne o czym potrafił myśleć to uczucie ust Tracey na swoich, ogniste i domagające się uwagi, bo taka była Tracey. Jej siła była pierwszym co go do niej przyciągnęło i to go przy niej utrzymało.

A potem zaczęła się wojna.

- Jeśli tylko rzeczy wyglądałyby inaczej... - wyszeptała Astoria.

Szlama w Slytherinie. Ci, którzy właśnie zaczęli tolerować Tracey, teraz zwrócili się przeciw niej, agresywnie. Theo znalazł ją zapłakaną dwa razy i uderzyło go to bardziej niż gdyby zobaczył ją zakrwawioną. Jej siła była wtedy tak delikatna jak szkło. Prawie ją wtedy opuścił, ale człowieczeństwo mu nie pozwoliło i zamiast tego, jeszcze bardziej się do niej zbliżył.

I wtedy, jednego dnia podczas ich szóstego roku, Tracey zniknęła. Nie pokazała się na śniadaniu w Wielkiej Sali. Nie pokazała się na zajęciach. I kiedy Theo poszedł do Skrzydła Szpitalnego z nieprzyjemnym uczuciem wkręcającym się w jego brzuch, tam też jej nie znalazł. Mugolaki znikały od tygodni, ale Theo nie śmiał wspomnieć o tym Tracey.

Nie otrzymała lub zdecydowała się nie odpowiadać na jego sowy. Rozpłynęła się w powietrzu. Żaden inny szóstoklasista nie wspomniał o tym, a Theo niemal rozchorował się ze zmartwienia w ciągu kolejnego miesiąca. I wtedy napisała do niego list. Tylko jeden. Tylko trzy słowa. Zwięzły i niemal ostry, jak ona. Jestem bezpieczna. Przeżyj.

Rzucił się życiu w ramiona, ucząc się wydajnie, śmiejąc się z Draco. W sekrecie, nadał głębszy sens słowom Tracey i zaczął podpytywać Draco o Czarną Magię – Draco wiedział o niej najwięcej z nich wszystkich. Zaczął czytać książki o tym, jak się przed nią bronić. Na siódmym roku, złapano go na „pożyczaniu” z Działu Ksiąg Zakazanych więc Carrow'owie postanowili ukarać go podczas zajęć. Draco został wybrany by rzucić klątwę więc przeciął jego skórę i pozostawił po sobie groteskową bliznę. Theo stał prosto, nieprzytrzymywany, a jego oczy wyzywały Draco by to zrobił.

Tej nocy widział Draco płaczącego po raz pierwszy. I może wybaczyłby mu szybciej gdyby nie słowa Tracey, nadal brzmiące w jego głowie.

Przeżyj, napisała.

I przeżył. Zrobił nawet więcej. Nauczył się i dojrzał, fizycznie i psychicznie. Dorósł. Przeżyj. Ale czy Tracey przeżyła? Nie odezwała się od czasu tych trzech słów, siemiu sylab, które wysłała ponad rok temu. Nie pokazała się w Hogwarcie ani podczas odbudowy, ani podczas świętowania. Nie przyjechała nawet na rok szkolny.

Jestem bezpieczna. Trzymał się tych słów jak koła ratunkowego, często wyciągając list w nocy by czytać go w kółko dopóki nie usnął. Była bezpieczna. Dlaczego jeszcze nie wyszła z ukrycia? Proszę, niech ona nie będzie martwa. Może Voldemort ją dopadł.

- Jest bezpieczna. - powiedziała Astoria, powtarzając jego myśli. Teraz jej głos był niski i spokojny – Jest bezpieczna i to wszystko ma jakieś logiczne wytłumaczenie, i na pewno znów ją zobaczymy. Już niedługo.

Delikatnie się od niego odsunęła i spojrzała na niego swoimi wilgotnymi oczami. Jej wzrok sprawił, że czuł się nieswojo. Była małą dziewczynką, bardzo szczupłą, ale sposób w jki chodziła sprawiał, że zdawało się, że jest wyższa. Jej oczy lśniły inteligencją. Pomimo swojej przyjaźnia z Tracey, nigdy nie zbliżył się go Astorii. Była śliczna, ale siła i piękno Tracey przyciemniało jej delikatność i Theo nigdy nie poświęcał jej zbyt wiele uwagi.


- Cóż. - powiedział – Kiedy znów cię zobaczy, będzie chciała wiedzieć dlaczego uciekasz z zajęć, głupiutka dziewczyno. - delikatnie trącił ją łokciem przez co wstała – Uciekaj Tory. - powiedział, używając przezwiska, które wymyśliła jej Tracey – Na hebrologię.


CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Calliste Bajkowe szablony