wtorek, 20 maja 2014

Cena zwycięstwa. Rozdział 45




Rozdział 45
Uśmiech ducha
11 kwietnia 1999

Jeśli ktoś kiedykolwiek go o to zapyta, nie będzie umiał tego wytłumaczyć. Nie potrafił wytłumaczyć czegokolwiek co jej dotyczyło. A co najważniejsze, nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego przyciągała go jak magnes. Nie potrafił wytłumaczyć dlaczego tamtego dnia zdecydował się na okrężną drogę do Pokoju Wspólnego Ślizgonów i otworzył drzwi do damskiej toalety na drugim piętrze.

- No nareszcie. – powiedział znany mu glos, przepełniony i gniewem, i bólem – Zaczęłam się zastanawiać czy umarłeś. Nie przejmuj się, jeśli się to kiedykolwiek stanie, jesteś mile widziany w mojej toalecie.

I Jęcząca Marta opadła z sufitu, i zawisła jakiś metr nad jego głową. Musiał odchylić głowę by na nią spojrzeć.

- Nudziłam się bez ciebie. – powiedziała oskarżycielsko – Nie przyszedłeś ani razu od początku roku.
- Przepraszam. – powiedział szczerze.

Potem pochylił się nad toaletą i zwymiotował. Przechyliła głowę i spojrzała na niego dziwnie. Jej zimny wzrok kiedyś go irytował, ale teraz był przyjemny i znajomy. Jednak nadal zdawała się być urażona.

- Wyglądasz lepiej niż rok temu. – powiedziała wreszcie – I jeszcze rok wcześniej. Chyba mogę ci wybaczyć. Pewnie zbyt dobrze się bawiłeś by przejmować się biedną, martwą Martą.
- Wcale nie. – powiedział czując, że należy jej się prawda. Wytarł usta wierzchem dłoni – Lubiłem z tobą rozmawiać.
- No tak. – powiedziała, opadając, aż usiadła obok niego ze skrzyżowanymi nogami – Ty zawsze rozmawiasz. Jeśli tylko nie płaczesz. Wyglądasz jakbyś dawno nie płakał.

Znów zwymiotował.

- No nie. Musisz tak maltretować moje toalety? Co tym razem się stało? Masz jeszcze kogoś do zabicia? A może znów martwisz się o swoją dziewczynę?

Była wredna niechcący. Wiedział, że się martwiła. Rozpracował to szybko. Ale w byciu duchem przez pięćdziesiąt lat sprawiło, że czasami była zimna i zadawała intensywne i brutalne pytania, lub mówiła szczerą i brutalną prawdę.

- Prawdę mówiąc, Pansy mnie rzuciła. – powiedział – Ale ja wcale….
- Naprawdę? Nie sądziłam, że to zrobi.
- Ja też nie. – przyznał – Nigdy nawet o tym nie pomyślałem. Ale to zrobiła i miała rację. Marto…
- Słyszałam o Bitwie. – przerwała mu – To znaczy, udało mi się wyciągnąć trochę informacji z kilku dziewczyn, które tu przyszły. Ale musisz mi wszystko o niej opowiedzieć, Draco, wszystko. Jak to było? CO się stało? Co zrobiłeś? Jak… - przerwała na chwilę – on umarł?

Wyglądała na bardzo zainteresowaną odpowiedzią na to ostatnie pytanie. Jej przezroczyste zęby błyszczały jak diamenty kiedy się uśmiechała strasznym, krwiożerczym uśmiechem. Pochyliła się nad Draco, przyglądając mu się uważnie.

Nigdy nie pozwoliła mu zapomnieć kto ją zabił. Powiedziała mu to znienacka, po kilku miesiącach ich znajomości, i wyciągała ten temat jak broń. Ale nigdy nie oskarżyła go o bycie słabym, nigdy nie pokazała, że ma mu za złe służenie jej mordercy.

Tamtego dnia znów płakał, ale tym razem to było bardziej jak krztuszenie się (może topienie się we łzach) niż płakanie. Wtedy po prostu usiadł na podłodze i mówił:

- On wie. Potter wie. Jestem pewien. Wie, że to ja.
- To ty?­ – zapytała Marta, bo wtedy jeszcze jej nie powiedział.
- To ja próbowałem ich zabić. – wyrzucił z siebie Draco i podniósł głowę by spojrzeć Marcie w oczy.

Nie znalazł w nich oskarżenia.

Potem wyciągnął lewą rękę i podciągnął rękaw, ukazując Mroczny Znak.

­- To ja, Marto.
- Wiedziałam. – powiedziała Marta, a potem dodała – Umarłam kiedy miałam czternaście lat. Wiesz kto mnie zabił?

Przyjrzał się jej, zastanawiając się, do czego dąży.

- Nie.
- Ja też nie wiedziałam. – powiedziała – Ktoś… - nigdy nie powiedziała mu kto – powiedział mi, nie tak dawno temu… jednak to jasne, że czas trochę inaczej dla mnie płynie… Więc ktoś mi powiedział… - znów zaczęła – że to Potwór z Komnaty Tajemnic mnie zabił. Że Dziedzic Slytherina mnie zabił. Że twój Czarny Pan mnie zabił.

Draco nic nie powiedział.

- A teraz używa ciebie, byś zabijał innych.
- Jedną osobę. – poprawił ją – Reszta to tylko wypadki. I oni nie umarli.
- Byli niewinni.
- On zabije moich rodziców. – powiedział po prosu. I tego zdania używał za każdym razem kiedy Marta wyciągała swoją broń.

- Draco. – powiedziała współczesna Marta – Jak on umarł?
- Potter go zabił. – odpowiedział i przełknął ciężko ślinę by powstrzymać kolejne wymioty. Mówił słabo, bo był to dla niego wysiłek, ale jej to chyba nie obchodziło – Czarny Pan rzucił Avadę, która się odbiła prosto w niego. On jest martwy, Marto, przysięgam. Już nigdy więcej nie wróci.
- Już raz wrócił. – powiedziała, brzmiąc na nieusatysfakcjonowaną – Znalazł nowe ciało. Może znów to zrobić.
- Nie zrobi.

Hermiona była tego pewna.

- Zobaczymy. – powiedziała Marta – Możesz mi opowiedzieć wszystko później, jeśli nie chcesz teraz. – dodała wspaniałomyślnie – Jak ci minął rok? Nie byłam nawet pewna czy wróciłeś. Nie byłam pewna czy przeżyłeś.
- Był w porządku. – odpowiedział – Lepszy niż dwa poprzednie.
- I właśnie dlatego ostatnio cię nie widywałam.
- Przepraszam. – powtórzył.
- W porządku. – uśmiechnęła się do niego, ale tym razem nie krwiożerczo. Ten uśmiech był niemal przyjacielski – Wybaczam ci.

Słabo odwzajemnił uśmiech. Trochę czasu zajęło mu przyzwyczajenie się do niemal przyjacielskich rozmów z duchem. Do jej wrednych odpowiedzi i zmiennych nastrojów. Ale teraz, kiedy znał je wszystkie, nie wymieniłby ich na nic innego. Było coś wdzięcznego w niemal przyjaźnieniu się z kimś tak trudnym.

Wiedział, że nigdy nie potrafiłby wytłumaczyć komuś tego, co było między nimi, ale to nie było ważne. I tak nikt nie musiał wiedzieć. Nie zdradziła go, ani jego sekretów. Nawet jeśli miała ku temu powód. Była przy nim kiedy wszyscy się od niego odsunęli. Była powierniczką jego sekretów kiedy nie mógł wyjawić ich Theo – Theo, który od początku wiedział, że to on stoi za tymi atakami. Patrzyła jak płakał i opowiadała mu o jej przeszłości, jej życiu. Umieranie, powiedziała, samo w sobie nie było takie złe. I te słowa zmniejszyło jego lęk przed śmiercią i pomogły mu poradzić sobie z tym wszystkim, chociaż trochę. Krótkie zdania, małe mądrości jak ta, pojawiające się w ich rozmowach, pomogły mu przetrwać ten szósty rok. Więc wrócił w pierwszym tygodniu siódmego roku, kiedy wszystko było łatwiejsze, ale tylko trochę. Powiedział jej o Pansy, Theo i wszystkowidzących oczach Blaise. O Carrow’ach i Longbottomie, który patrzył na niego jakby był błotem na jego butach. I od kiedy Pomyluna umie się tak pojedynkować? Powiedział jej o wszystkim co go niepokoiło, a ona słuchała go cierpliwie, upajając się niektórymi detalami lub współczując mu przy innych. I to w niej lubił. Lubił, że była prawdziwa, dosadna i szczera.

O tym wszystkim myślał Draco kiedy wymiotował do toalety.

~-o-~
Draco zniknął.

Na początku nie była tego pewna. Nie widziała go w Wielkiej Sali podczas obiadu i wydawało jej się to dziwne, ale, podobnie jak ona, Draco nie zawsze przychodził na posiłki. Dopiero po tym, jak spędziła całe dwie godziny eliksirów czekając na niego, zaczęła się martwić. Najpierw poszła do Skrzydła Szpitalnego.

- Hermiona. – powiedziała Pani Pomfrey, uśmiechając się do niej ciepło. Nie zapomniała tego, jak Hermiona pomagała jej po Bitwie – Czy coś się stało, kochanie?
- Nic mi nie jest. – odpowiedziała, przeczesując wzrokiem pomieszczenie – Czy przypadkiem nie widziała Pani Draco?
- Draco Malfoya? – zapytała Pani Pomfrey – Nie, oczywiście, że nie.

Hermiona nie zatrzymała się by przemyśleć te słowa, ale poczuła lodowaty strach kiedy odwracała się i wychodziła z pomieszczenia. Jeśli coś stałoby się Draco, nikt by nie zareagował. Jeśli coś stało się Draco… Nie chciała o tym myśleć. To było głupie, nielogiczne. Mógł po prostu zrezygnować z dzisiejszych zajęć… Ale Draco nigdy nie opuszczał zajęć. Chciał by jego świadectwo było nieskazitelne, bo jego przeszłość była wystarczająco szarawa. Jeśli coś się stało Draco…

Mnie to obchodzi, pomyślała. Mnie to interesuje.

Potem poszła do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Już wcześniej wiedziała gdzie jest, ale  - oczywiście – nigdy nie była w środku. Tylko tydzień temu, zapytała Draco o niego.

- Jaki jest?
- Zimny. – powiedział – I piękny.
- Potrzeba hasła by tam wejść?
- Tak.­ – powiedział – Salazar Slytherin i Godrick Gryffindor myśleli podobnie, przynajmniej na początku. – spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się – Chcesz znać obecne hasło?
- Powiedziałbyś mi? – zapytała zdziwiona.
- Czemu nie? Przecież i tak zdradziłem mój dom już Ilion razy, tylko dlatego, że spędzam z tobą cza. Poza tym, wiem, że nigdy byś go nie użyła.

- Wężousty. – powiedziała w stronę ściany przed nią.

Ta powoli zniknęła i Hermiona przeszła przez otwór. Pokój Wspólny był dokładnie taki, jak go opisał Draco. Był ogromny, z drogimi meblami w czarniawych i zielonych odcieniach z dodatkami srebra. I był lodowaty. Hermiona zadrżała.

Nigdy nie była zwolenniczką uprzedzeń, ale nawet ona musiała przyznać, że od każdego Ślizgona biło czymś strasznym. Żadne z nich nie wydawało się wesołe z jej obecności. Nie było ich wielu i niemal każdy z nich zamarł kiedy weszła do pomieszczenia. Trochę spodziewała się, że któryś z nich wyciągnie w jej stronę różdżkę. Pansy Parkinson obserwowała ją z kąta Pokoju. Zabini, który opierał się o ścianę, czytając, nie podniósł nawet wzroku kiedy weszła. Theo ją obserwował, ale jego twarz była nie do odczytania i niezbyt pocieszająca. Kilku drugoklasistą się gapiło, po czym wstało i opuściło pomieszczenie. Cisza wisiała w powietrzu jeszcze przez moment.

- Co ty tu robisz? – wreszcie zapytała Pansy z wrogością w głosie.

Theo niemal niewidocznie odwrócił się w jej stronę. Zabini zamknął książkę i zaczął słuchać. Oni, zdała sobie sprawę z niemałym zaskoczeniem, szykowali się do obrony. Poza byciem perfekcyjną, Hermiona nie miała pojęcia, jaki autorytet ma tu ta mała, ograniczona Pansy. Zwłaszcza nad dużo wyższymi i dużo bardziej inteligentnymi lokatorami. Cokolwiek to było, było silne. To nie tak, że się jej bali, lubili ją lub byli na skinienie jej palca tak jak Crabbe i Goyle dla Draco. To było bardziej jakby ona zasłużyła na tą uwagę, w przeciwieństwie do Hermiony.

Popełniła błąd przychodząc tutaj. Widząc pogardę w oczach Pansy, zdała sobie z tego sprawę. Nikt jej tu nie chciał. Nawet ten, kto w pewnym sensie ją tu zaprosił, dając jej hasło, nie byłby zadowolony gdyby o tym wiedział.

Udało jej się zebrać trochę śliny w nagle suchym gardle i postanowiła wreszcie się odezwać.

- Theo…

Szybko przeniósł na nią wzrok na dźwięk swojego imienia. Jego oczy mówiły wystarczająco, ale zmusiła się by kontynuować.

- Szukam Draco.
- Nie ma go tu. – powiedział krótko Zabini.
- Tyle zauważyłam. – rzuciła – Gdzie on jest? Jest w swoim dormitorium?
- To nie twój interes.
- Nie ma go tam. – powiedziała Pansy, patrząc prosto na nią – Nie widziałam go cały dzień. Nie wiem gdzie jest.

Hermiona zauważyła zmartwienie w jej oczach i zaczęła się zastanawiać czy może mają ze sobą więcej wspólnego, niż kiedyś sądziła.

- Dziękuję. – powiedziała. Potem dodała to, co każdy myślał – Powinnam już iść.

Pansy kiwnęła głową, a Zabini wrócił do swojej książki. Dostrzegła tytuł zanim zagiął tekturową okładkę: Cierpliwość Drozda. Powieść?

Potem sprawdziła Pokój Życzeń. Bez sukcesu. Był pusty. Pokój automatycznie wypełnił się obrazami Draco, kiedy zdał sobie sprawę, że to jego szuka. Pomimo wszystko, wyszła z uśmiechem. Potem zajrzała do biblioteki, pobiegła na boisko do Quidditcha i z powrotem. Dopiero wtedy pozwoliła dobie ześlizgnąć się po ścianie na podłogę, wyczerpana. I właśnie w tym momencie przypomniała sobie o Mapie Huncwotów. Nie używała jej często. To był nawyk Harry’ego. Ale przegrzebała swoją torbę, po drodze wyrzucając kilka kałamarzy, i wyciągnęła Mapę.

- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. – wyszeptała, dotykając różdżką Mapy.

Nie było łatwo, z tuzinami kropek na każdym z pięter. Przeleciała wzrokiem po Wieży Gryffindoru i większości sal lekcyjnych, wiedząc, że Draco ma teraz przerwę, tak jak ona. Ole nadal było zbyt wiele imion. Chwilę jej zajęło znalezienie tego, którego szukała. Draco Malfoy.

Znalazła go w toalecie Marty, wymiotując w konwulsjach. Łzy płynęły po jego twarzy. Jego źrenice były tak rozszerzone, że ledwie widziała szary krąg wokół okropnej, bezdennej czerni.

- Och, Draco… - powiedziała, opadając na kolana obok niego – Co się stało?
- Czwartoklasista. – rzucił Draco pomiędzy torsjami – Mały skurwiel zaszedł mnie od tyłu.

Hermiona wyciągnęła swoją różdżkę.

- Finite Incantatem.

Ku jej zaskoczeniu, Draco zaśmiał się dziwnie i pokręcił głową.

- Nie działa. Już próbowałem… Nie pomyślałaś o tym?
- Dlaczego nie poszedłeś do Skrzydła Szpitalnego?
- Pani Pomfrey… nie znosi mnie. – rzucił. Jego ramiona trzęsły się niekontrolowanie – Nie chciałem… się narzucać. To… przejdzie.

Przypomniała sobie słowa pielęgniarki: Nie. Oczywiście, że nie.

- Och, Draco… - znów powiedziała – Zależy mi na tobie, wiesz o tym. Mnie interesuje, co się z tobą stanie.

Znów pokręcił głowę i wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale potem się pochylił i znów zwymiotował. Odgarnęła jego przydługie włosy z jego twarzy i trzymała go w ramionach po wszystkim. W pewnym momencie zastanawiała się, czy Pansy kiedykolwiek musiała to robić.

- Czasami zastanawiam się czy jesteś aniołem. – mruknął kiedy bawiła się jego włosami – Zesłanym na ziemię by ocalić moją duszę.

Zaśmiała się delikatnie.

- Zastanawiam się, co to było za zaklęcie. Według mnie, bredzisz.
- Tak. – powiedział – Chyba powinienem się zamknąć. – ale tego nie zrobił – Dlaczego w ogóle ze mną rozmawiasz? Jakie masz prawo mówić takie rzeczy… że mi wybaczasz? Dlaczego, Hermiono? Dlaczego… - machnął rękami na siebie – to? Jeśli…
- Przysięgam, jeśli znów zaczniesz się nad sobą użalać, zwiążę ci język. Dosłownie. – ostrzegła go – Już powiedziałam ci tuzin razy. Może po prostu jestem człowiekiem, Draco.

~-o-~


To jest twoje sanktuarium. Powiedziała Hermiona, kiedy znalazła jego Pokój Życzeń. Wtedy nie zaprzeczył. Nie spodziewał się, że Hermiona kiedy wejdzie do jego prawdziwego sanktuarium, ale teraz to zrobiła. Tak jak weszła do każdej części jego życia.

***

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

***

Dacie wiarę, że jeszcze tylko pięć rozdziałów do końca? Ja nie mogę uwierzyć...
Mam nadzieję, że Wam się podoba!

Zdałam sobie sprawę, że minął już ro od założenia tego bloga. Dlatego też, chciałabym Wam wszystkim podziękować za niesamowite wsparcie, które od Was otrzymałam, za wszystkie pozytywne komentarze i przemiłe słowa. Bez Was bym nie dała rady! Dziękuję!

xoxo
Lexie


czwartek, 15 maja 2014

Hell Is Round The Corner by sabbe





Jak już wcześniej wspomniałam, mam dla was nową miniaturkę!
Tradycyjnie, znalazłam ją na FanFiction.net. TUTAJ macie link do oryginału.
Miłego czytania!


***


Wszyscy faceci w tym klubie wyglądali tak samo, serio. Moja przyjaciółka powtarza mi, żebym się do nich uśmiechała. Ale ja jestem zbyt skrępowana. Zamiast tego, przewracam oczami. Nie jestem nawet w małym stopniu na tyle pijana żeby robić to, co ona mi każe. W tym pomieszczeniu jest za dużo alkoholu, a za mało powietrza. Wszyscy tutaj mają śnieżnobiałe uśmiechy, zapach alkoholu w oddechu i przynajmniej jednego rodzica, który zarabia sześciu cyfrową miesięczną pensję. Jeśli nie umiesz pić, jesteś towarzyskim odludkiem. To pierwsza z niepisanych zasad. Nie wiem kto je wymyśla. Nikt nie wie. Ale to jasne jak słońce, że ja tu nie pasuję.

- Granger?

Cholera. Znam ten głos.

- Znasz go? – Cheryl ciągnie mnie za rękę – Ma kogoś?
- Och, do jasnej cholery. Mów ciszej! – syczę do niej.

Cheryl nie zwraca uwagi na wrogość w moim głosie. Przyjmuje swój nienaganny uśmiech. Ten, który pokazuje jej dołeczki i sprawia, że faceci się za nią oglądają.

- Mam na imię Cheryl. Jestem przyjaciółką Hermiony. Miło mi cię poznać…
- Draco. – kończy za nią.

Wreszcie porzucam nadzieję na szybkie wyjście bez stawania twarzą w twarz z byłym Ślizgonem.

Opornie, nawiązuję z nim kontakt wzrokowy. Wygląda… inaczej. Ma na sobie prawdziwe, mugolskie ubrania. Schludny garnitur i krawat. Nadal ma bladą, wyraźną twarz, ale teraz wydaje się mniej nieczuły.

- Co tu robisz? – pytam z wyrzutem.

Na jego twarzy pojawia się uśmiech, na widok którego Cheryl wzdycha. Mam ochotę ją walnąć. Oczywiście nie ma pojęcia z kim właśnie rozmawiamy.

To Draco Lucjusz Malfoy. Syn Śmierciożercy. Książę Czystej Krwi. Najprzystojniejszy w całym Slytherinie.

- Mógłbym zadać ci to samo pytanie. – mówi – Nigdy nie sądziłem, że jesteś typem imprezowicza.

Przewracam oczami.

- Jasne. Wydaje ci się, że jeśli lubię czytać to muszę nienawidzić picia, tańczenia lub słuchania muzyki.
- Cóż… tak właściwie to nie wyglądasz jakbyś dobrze się bawiła. – rzucił.

Niech go szlag trafi za bycie na tyle spostrzegawczym.

Cheryl postanowiła nam przerwać.

- Więc… skąd się znacie?

Malfoy marszczy brwi, podczas gdy ja się krzywię.

- Chodziliśmy do tej samej szkoły. – tłumaczę.
- Och! – wykrzykuje – Hermiona dużo mi opowiadała o Hogwarcie. Ja chodziłam do szkoły w Ameryce. Nazywała się Instytut dla Czarownic w Salem. Słyszałeś o niej?

Spoglądam w dół na pustą szklankę w moich rękach.

- Wybaczcie… Potrzebuję kolejnego drinka.

Prawie pobiegłam w stronę baru by zamówić kufel piwa.

To musi być jakiś chory żart. Co Malfoy robi w Londynie? Jasna cholera.

Delikatnie masuję skronie by się uspokoić. Nie działa. Kiedy barman podaje mi mojego drinka, wypijam niemal całego na raz. Malfoy nagle pojawia się u mojego bloku wyglądając na trochę pod wrażeniem.

- Gdzie Cheryl?

Odchylił głowę w lewo.

- Poszła do toalety.

Świetnie. Właśnie przeżywam swój najgorszy koszmar.

- Gdzie twoi ochroniarze?

Kilka sekund zajęło mi zdanie sobie sprawy, że ma na myśli Harry’ego i Rona. Och, jakiż on inteligentny.

- Myślałam, że nadal jesteś we Włoszech z Zabinim. Jak wam się udał miesiąc miodowy? – pytam słodko w odpowiedzi.

Śmieje się. Jego szare oczy się świecą. W takich właśnie momentach przypominam sobie, że on jednak nie jest stworzony z lodu, w co kiedyś nie wierzyłam.

- Dobrze wiedzieć, że pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. – powiedział jakby to miał być komplement.

I wtedy ją zobaczyłam. Cheryl szła w naszą stronę niczym złotowłosa bogini. Była tym typem kobiety, która wydawała się stworzona do chodzenia w szpilkach. Poczułam się zazdrosna. Nie tylko o jej urodę, ale także o pewność siebie, która emitowała z niej jak ciepło.

- Może byśmy stąd… - zaczął mówić.
- Draco. – przerywa mu Cheryl – Tutaj jesteś. Chodź, kupisz mi drinka!

Oplata swoje długie, pomalowane paznokcie wokół jego ramienia i ciągnie go w stronę baru.

No pięknie. Jestem w piekle. Dosłownie.

Pół godziny później, decyduję się na wyjście. Moje włosy zaczęły się znowu puszyć, pachniałam browarem, a muzyka i tak była do kitu.

Cheryl nadal trzymała się blisko Malfoya.

Stuknęłam ją w ramię. Czułam, że muszę jej powiedzieć, że wychodzę, nawet jeśli w tym momencie miała to gdzieś.

- Hey, Cher. Ja idę do domu.

Kiwa głową w moją stronę.

- Mhmm. Jasne. Zadzwonię do ciebie, ok.?

Malfoy rzuca mi dziwne spojrzenie, ale nic nie mówi.

Kiedy wychodzę z klubu, czuję nieporównywalną ulgę. Chłodne, nocne powietrze, uspokaja moją zaczerwienioną twarz. Ulice są ciche i spokojne. Kiedy docieram do mieszkania, jestem wykończona i rozkładam się na kanapie.

Budzę się przez głośne pukanie do drzwi. Sprawdzam zegarek. Jest prawie trzecia w nocy. Ugh. Musiałam odpłynąć na chwilę.

A ktoś nadal puka do drzwi.

- Otwieraj, Granger! Wiem, że tam jesteś.

Szczęka mi opada. Jest tylko jedna osoba na tyle głupia by dobijać się do moich drzwi tak wcześnie rano. Lub tak późno w nocy. Jak kto woli.

- Spadaj! – odpowiadam – Czego chcesz? Nie, nie odpowiadaj. Wróć jak będzie jasno. Jak normalny człowiek. Albo jeszcze lepiej, nie wracaj w ogóle.
- Na brodę Merlina, po prostu otwórz te cholerne drzwi. Nie mam zamiaru stracić głosu przez krzyczenie do ciebie. To poniżej mojej godności.

Przez chwilę się waham po czym go wpuszczam. Wydaje się dosyć wkurzony, z czego chyba nie powinnam być zadowolona. Ale byłam.

- Twoje mieszkanie nie wygląda zbyt dobrze. – mówi wreszcie.
- Naprawdę przyszedłeś tu po to, by obrażać mój gust?

Malfoy podchodzi do mojej kolekcji winyli. Lego długie palce powoli przesuwają się po gładkich okładkach. W jego spojrzeniu jest ślad czegoś, co znam.

- Po wojnie, Ministerstwo zmusiło mnie do swego rodzaju odwyku, wiesz o tym. Nienawidziłem tego. Myślałem, że to kompletna strata czasu. Potem jeden z opiekunów przyniósł odtwarzacz i zaczął codziennie, przez godzinę, puszczać nam muzykę. – mówi – To były najlepsze godziny w moim życiu.

Przygryzam wargę.

- Czego słuchałeś?

Malfoy odwraca się twarzą do mnie.

- Bowie, The Smiths, Oasis, Blur, Radiohead, The Stone Roses, Hendrix…
- Nigdy nie sądziłam, że będziesz słuchał mugolskiej muzyki.

Uśmiecha się pod nosem.

- Jasne. Wydaje ci się, że jak jestem czystej krwi to nie mogę lubić mugolskiej muzyki.

Szczerze? Zatkało mnie.

Malfoy zbliża się o kilka kroków. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że jego włosy są rozczochrane, i że wygląda w nich niesamowicie przystojnie. Kiedy kciukiem, delikatnie gładzi moją dolną wargę, pochylam się w jego stronę.

- Co z Cheryl? – pytam.

Oh bogowie… Jaka ze mnie masochistka.

Śmieje się. Ale intensywność jego spojrzenia nie zmniejsza się, nawet trochę.

- Nie wariuj, Granger. – mówi – To zawsze byłaś ty. Tylko ty. Nikt inny.


***
CZYTASZ = KOMENTUJESZ

A to piosenka, z której jest zaczerpnięty tutuł.



środa, 14 maja 2014

Cena zwycięstwa. Rozdział 44




Rozdział 44
Pamiętaj
1 kwietnia 1999

Dzisiaj były jego urodziny.

Kiedy urodziny przestawały być czymś na co czekasz ze zniecierpliwieniem? Znał ludzi, którzy robili niemiłe miny na samą myśl o tym dniu, ale nigdy nie spodziewał się, że stanie się jedną z tych osób. Kiedyś wydawało mu się, że to coś dla starych, zirytowanych ludzi, nie dwudziestolatków. Wtedy, kiedy jeszcze był szczęśliwy, wydawało mu się wiele rzeczy.

Był już o rok starszy niż Fred kiedykolwiek będzie. Cały cholerny rok starszy niż on. Czy zawsze już będzie się tak czuł? Czy każde urodziny będą oddalały go o krok od brata, jego bliźniaka? Czy już zawsze będzie czuł się jak staruszek? Czy już zawsze będzie taki popaprany?

Pomóż mi. Merlinie, Fred… pomóż mi.

Ktoś zapukał do drzwi tak ostro i nalegająco, że usłyszał to na drugim piętrze. Odchylił głowę do tyłu i jęknął. Jeśli był to ktoś, kto przyszedł złożyć mu życzenia urodzinowe, nie miał zamiaru otwierać drzwi.

Kolejne puknięcie.  Policzył na palcach ludzi, którzy mogliby przyjść. Nie jego rodzice, nawet w jego urodziny. Nie odkąd doprowadził mamę do łez przy jej ostatniej wizycie. Nikt z jego rodziny. Może oprócz Percy’iego, który okazał się całkiem niezłym gościem. Ale Percy już nie bawił się w pukanie. Potem był jeszcze Lee, który chyba już nie miał pojęcia, czym są urodziny. Nie, to raczej nie Lee. Ograniczył listę do trzech imion: Katie, Alicia i Angelina. To mogła być którakolwiek z tej trójki. Nie sądził, że z którąkolwiek jest bliżej niż z pozostałymi. Widywał się z Ageliną częściej, ale tylko dlatego, że Katie była zajęta Lee. Alicia była zajęta Merry, a Angelina nie miała już Freda, który mógłby ją zajmować. Oni wszyscy trzymali się razem w Hogwarcie. Byli paczką, ale tylko tym. Dopiero po Hogwarcie stali się prawdziwymi przyjaciółmi. Tak naprawę dzięki Fredowi i Angelinie.

Fred…

Kolejne pukanie. Ktokolwiek to był, stawał się coraz mniej cierpliwy. Chciał zobaczyć ich twarze? Katie, Alici, Angeliny. Katie była szczęśliwa, tak wolna od poczucia winy i cierpienia, że aż pogłębiała jego ból. Alicia była przeciwieństwem, co również nie było zbyt dobre. A Angelina zbyt przypominała mu Freda.

- George Weasley! – wykrzyczał głos. Okno było otwarte więc mógł dokładnie usłyszeć każde słowo. – Jeśli nie otworzysz w ciągu dwudziestu sekund, wyważę drzwi!

To na pewno była Angelina. Nie mógł powstrzymać delikatnego uśmiechu kiedy odsuwał krzesło i schodził po schodach. Otworzył szeroko drzwi. Angelina wyglądała na zaskoczoną. Wyglądała również dziwnie. Chwilę mu zajęło sprecyzowanie tego, ale była wystrojona. Jej warkoczyki były lśniące i ułożone, miała trochę cienia na powiekach, miała na sobie sukienkę… To niecodzienny widok. Wyglądała… dziewczęco. Fredowi by się to nie spodobało.

On sądził, że wyglądała całkiem nieźle.

- Cześć. – powiedziała.
- Cześć. – odpowiedział.

Był pewien, że jeśli powiedziałaby „Wszystkiego najlepszego”, zatrzasnąłby jej drzwi przed nosem. Ale tego nie zrobiła. Zamiast tego, minęła go i weszła do sklepu. Lub tego, co kiedyś było sklepem. Poczuł delikatny, kwiatowy zapach, który musiał być namiastką perfum Angeliny. Ale Angelina nie używała perfum. Zamkną za nią drzwi, zamyślony.

- Nadal nie ma tu światła? – zapytała rozglądając się – Lumos.

Koniec jej różdżki rozjaśnił się.

- Nadal nie ma tu światła. – potwierdził – Bo dlaczego miałoby być?
- Na przykład dlatego… - powiedziała potykając się o pudełko – że ciemność mnie przeraża.
- Od kiedy niby boisz się ciemności?
- Od kiedy naraziłeś moje życie na niebezpieczeństwo. – odrzuciła – Prawie skręciłam kostkę.

Znów się uśmiechnął, ale ona tego nie widziała. Nie widziała, bo dotarli właśnie na szczyt schodów i rozglądała się z niesmakiem po zabałaganionej kuchni i pustym stole. Tak w ogóle, to już czas na kolację?

- Gdzie Lee? – zapytała.
- W pracy.
- Jest w pół do dziesiątej!
- Pracuje jak chce.
- Więc powinien się postarać by być tu na czas. – rzuciła wydymając usta.
- Na czas? Po co? Nie ma po co tu przychodzić.
- Nie ma też po co tam siedzieć. – powiedziała sucho – Teraz jest tylko marnym asystentem… Od czasu tego incydentu z Rookwoodem. Poza tym… - dodała – ma ciebie.
- Nie jestem jego rodziną.

 Wyglądała jakby chciała zaprzeczyć, ale ku jego zdziwieniu, nie zrobiła tego.

- Usiądź. Przy stole. Potrzebujesz prawdziwego posiłku.

Dwadzieścia minut później, po przeszukaniu wszystkich jego szafek, Angelina postawiła przed nim parujący stek i sałatkę. Zapach sprawił, że zrobiło mu się niedobrze. Ledwie mógł przełknąć ledwie ciepłe, szybkie posiłki, którymi karmił go Lee. Jak miał zjeść to?

Ale Angelina go obserwowała. Parzyła jak podnosił widelec i napełniał go jedzeniem.

- Podejrzewam, że to nienajlepszy moment na przypomnienie ci, że niespecjalnie przepadam za stekami.

Fred je uwielbiał.

- Prawdopodobnie nie. – zgodziła się.
- Ani, że nie wiem jak dawno temu go kupiłem.

Angelina uśmiechnęła się jakby właśnie powiedział kawał i wzięła kęs swojej porcji.

- Myślałeś o ponownym otworzeniu sklepu? – zapytała spokojnie.
- Tak.
- I?

Wzruszył ramionami.

- To genialny pomysł. – naciskała – Wszyscy go uwielbiali. Chciałabym zobaczyć ponowne otwarcie.
- Tu nie chodzi o ciebie. – rzucił ostro, co zwykle było wystarczające by Lee – lub ktokolwiek – dał sobie spokój.

Cień bólu przemknął po twarzy Angeliny, ale jej głos był spokojny kiedy się odezwała.

- Wiem. – powiedziała – Ale Fred chciałby byś go otworzył. Ten sklep był jego marzeniem, George. Wiesz jak go uwielbiał.

To był prawda. Ironicznie, ich sklep był jedyną rzeczą, którą Fred traktował poważnie. Wszystko wcześniej przemyślał, zaplanował wydatki, sprzedaż, wypłaty pracowników… Wszystko przedstawił na wykresach, na które George nie patrzył od czasu… od czasu…

- Z jakiej okazji się tak wystroiłaś? – zapytał, zmieniając temat.

Wolałby siedzieć w ciszy, ale wiedział, że ona by na to nie pozwoliła. Za każdym razem kiedy go odwiedzała, zmuszała go do rozmowy. Na początku to lubił, bo dźwięk jego własnego głosu sprawiał, że czuł się chociaż trochę normalny. Jednak czasami, irytowała go, bo mówiła o rzeczach, o których o nawet nie chciał myśleć.

Spojrzała na niego.

- Wiesz dlaczego.

Nagle zaschło mu w ustach.

- Ty…
- Wszystkiego najlepszego, George. – powiedziała, a George żałował, że nie zatrzasnął jej drzwi przed nosem kiedy miał na to okazję.

W zeszłym roku, ich urodziny były jeden miesiąc i jeden dzień przed Bitwą. Wszyscy byli skołowani, napięci i zmartwieni, ale łatwo było im po prosu odpuścić na jeden dzień i się zabawić. Angelina wtedy też była wystrojona. Tak samo jak Katie i Alicia. Lee był starym, dobrym Lee, flirtującym z Angeliną w swój uroczy sposób, który nie mógł irytować nawet Freda, który był jej chłopakiem. Wszyscy wypili co najmniej o jednego drinka za dużo – oprócz Ange, która rzadko piła. Lee zasnął za ladą, a reszta rozłożyła się w mieszkaniu nad sklepem. Obudzili się ze strasznym kacem.

George czuł jakby miał wiecznego kaca. Zawsze dzwoniło mu w uszach i zawsze było mu niedobrze.

- Masz już 21 lat. – powiedziała Angelina. Jakby sam tego nie wiedział.
- Wiem. – powiedział – Ange, proszę, zamknij się.

Myślał, że straci cierpliwość i zacznie na niego krzyczeć. Albo go uderzy. Bo Ange taka była. To właśnie Fred w niej lubił – była twarda. Ale jego zaskoczyła. Po prostu patrzyła na niego w ciszy przez kilka sekund, po czym odezwała się delikatnie.

- Ja też za nim tęsknię, wiesz?
- Nie mogę uwierzyć, że on odszedł.
- Ale to nie prawda, George. – powiedziała – Umarł, ale nie odszedł. Nadal jest tutaj.  – dotknęła dwoma palcami miejsca gdzie znajdowało się jej serce – I on do mnie mówi. Słyszę go. Teraz mówi mi że… - odchyliła głowę jakby kogoś słuchała – Teraz mówi mi, że muszę być silna. I mam się tobą zająć.

George pokręcił głową.

- Ange, proszę, przestań. Gdyby nadal tu był, poczułbym go. Teraz jest wystarczająco ciężko. On nie żyje…
- Ale on tu jest! – powiedziała ostro Angelina – Nie żyje. Ale nadal tu jest, z nami. Nie możesz się smucić! Nie powinieneś. Możesz tęsknić za nim, ale nie możesz żyć myśląc, że… że on zniknął na zawsze. Bo to nieprawda. On się pewnie zamartwia!
- Przestań! Przestań zachowywać się jakbyś wiedziała, co on by właśnie myślał. Nie znałaś go! Nie tak jak ja!

Znów chciał zranić ją słowami. A ona nawet nie zadrżała.

- Może nigdy nie znałam go tak dobrze jak ty. – powiedziała – Ale go kochała i przynajmniej nadal go znam. Podczas gdy ty go ignorujesz. Jesteś cholernym tchórzem, George. I nie zasługujesz by nazywać Freda swoim bratem. Zdajesz sobie sprawę z tego, co robisz? Ty próbujesz go zapomnieć.

Wpatrywał się w nią oniemiałby przez złość. Jak mogła?

- Nie możesz przestać go wspominać. – kontynuowała – Chcesz cofnąć się w czasie, ale nie możesz! Więc torturujesz się wszystkim, co kiedykolwiek powiedziałeś do Freda i nie widzisz, że on nadal tu jest. Ze mną. Z tobą. W tym pomieszczeniu.
- Masz na myśli jego wspomnienie.
- Mam na myśli jego ducha. Śmierć nie jest tylko końcem życia, George. To także początek czegoś innego. Fred cię teraz widzi… Jak myślisz, co o tobie myśli?
- Nie chrzań, Angelina. To niemożliwe.
- Wcale nie. – powiedziała po prostu – I jednego dnia, zobaczysz go i znasz sobie sprawę z tego, jak ślepy byłeś. Nie możesz go wiecznie odtrącać.

George odłożył widelec i odsunął swoje krzesło.

- Nie jestem głodny.

Kiwnęła głową jakby się tego spodziewała.

- Kiedy ostatnio jadłeś porządny posiłek?
- Nie tak dawno temu. – skłamał, po czym odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy.

Przez chwilę się nie odzywała. W którymś momencie usłyszał odsuwanie krzesła i kroki w jego stronę. Ukucnęła obok niego.

- Sama skóra i kości. – wyszeptała. Jej ciepły oddech łaskotał jego kark – Powinieneś więcej jeść.

Wstała, a jej ręce znalazły się na jego ramionach, masując je.

- Zrelaksuj się.

Jej palce poruszały się delikatnie, na zmianę uciskając i masując. Czasami wślizgując się pod jego kołnierzyk by dotknąć jego skóry.

- Zrelaksuj się. – powtórzyła.
- Jestem zrelaksowany.
- Fred to lubił. – powiedział cicho – Przez ostatnie tygodnie przed bitwą był bardzo zestresowany. Wiedział, że coś takiego się stanie, ale nie sądzę, po podejrzewał, że to on oberwie. Tak bardzo bał się stracić kogoś… stracić ciebie… Lubi to. – powtórzyła.

Pozwoliła by przyswoił jej słowa, po czym kontynuowała cichym, delikatnym głosem.

- Lubił mnie denerwować. Jego ulubionym kolorem był czerwony.

Chciał by przestała, ale słowa nie chciały opuścić jego gardła.

- Zaprosił mnie na randkę z żartów. Uwielbiał się śmiać. Uwielbiać być pałkarzem, bo mógł bezkarnie wysyłać tłuczki w ludzi. Dostał Okropny na egzaminie z Historii Magii. Potrafił wszystko zamienić w żart. Zawsze sądził, że Parszywek jest prześmieszny. – nagle jej ręce zamarły na jego karku – To musisz zapamiętać, George. Dobre rzeczy. Fred… Fred chciałby byś żył.

Jej ręce opadły na boki.

- Ja chcę byś żył.
- Wiem. – powiedział – Przepraszam.

Znów poczuł jej ręce, delikatnie bawiące się jego włosami.

- Kochał cię. – powiedział George, nadal trzymając zamknięte oczy – Wiesz o tym.

Bardziej poczuł niż usłyszał jak nagle wciągnęła ostro powietrze. I poczuł jej łzy na swoim karku.


- Wszystkiego najlepszego, George.

***
CZYTASZ = KOMENTUJESZ

Witam! Jak matury Wam idą?
Ja właśnie leżę w łóżku ze straszną anginą, która powoli mnie zabija, a moja mama na drugim końcu świata jest i nie ma mi kto zrobić herbatki... :(((

W najbliższym czasie możecie się spodziewać kilku nowych miniaturek :)
Mam nadzieję, że rozdział Wam się podoba. Powodzenia na dalszych egzaminach!
Nie całuję, nie przytulam, bo choruję.
Lexie :)
Calliste Bajkowe szablony