Rozdział 44
Pamiętaj
1 kwietnia 1999
Dzisiaj
były jego urodziny.
Kiedy
urodziny przestawały być czymś na co czekasz ze zniecierpliwieniem? Znał ludzi,
którzy robili niemiłe miny na samą myśl o tym dniu, ale nigdy nie spodziewał
się, że stanie się jedną z tych osób. Kiedyś wydawało mu się, że to coś dla
starych, zirytowanych ludzi, nie dwudziestolatków. Wtedy, kiedy jeszcze był
szczęśliwy, wydawało mu się wiele rzeczy.
Był już
o rok starszy niż Fred kiedykolwiek będzie. Cały cholerny rok starszy niż on. Czy zawsze już będzie się tak czuł? Czy każde
urodziny będą oddalały go o krok od brata, jego bliźniaka? Czy już zawsze
będzie czuł się jak staruszek? Czy już zawsze będzie taki popaprany?
Pomóż mi. Merlinie, Fred… pomóż mi.
Ktoś
zapukał do drzwi tak ostro i nalegająco, że usłyszał to na drugim piętrze.
Odchylił głowę do tyłu i jęknął. Jeśli był to ktoś, kto przyszedł złożyć mu
życzenia urodzinowe, nie miał zamiaru otwierać drzwi.
Kolejne
puknięcie. Policzył na palcach ludzi,
którzy mogliby przyjść. Nie jego rodzice, nawet w jego urodziny. Nie odkąd
doprowadził mamę do łez przy jej ostatniej wizycie. Nikt z jego rodziny. Może
oprócz Percy’iego, który okazał się całkiem niezłym gościem. Ale Percy już nie
bawił się w pukanie. Potem był jeszcze Lee, który chyba już nie miał pojęcia,
czym są urodziny. Nie, to raczej nie Lee. Ograniczył listę do trzech imion:
Katie, Alicia i Angelina. To mogła być którakolwiek z tej trójki. Nie sądził,
że z którąkolwiek jest bliżej niż z pozostałymi. Widywał się z Ageliną
częściej, ale tylko dlatego, że Katie była zajęta Lee. Alicia była zajęta
Merry, a Angelina nie miała już Freda, który mógłby ją zajmować. Oni wszyscy
trzymali się razem w Hogwarcie. Byli paczką, ale tylko tym. Dopiero po
Hogwarcie stali się prawdziwymi przyjaciółmi. Tak naprawę dzięki Fredowi i
Angelinie.
Fred…
Kolejne
pukanie. Ktokolwiek to był, stawał się coraz mniej cierpliwy. Chciał zobaczyć
ich twarze? Katie, Alici, Angeliny. Katie była szczęśliwa, tak wolna od
poczucia winy i cierpienia, że aż pogłębiała jego ból. Alicia była
przeciwieństwem, co również nie było zbyt dobre. A Angelina zbyt przypominała
mu Freda.
- George
Weasley! – wykrzyczał głos. Okno było otwarte więc mógł dokładnie usłyszeć
każde słowo. – Jeśli nie otworzysz w ciągu dwudziestu sekund, wyważę drzwi!
To na
pewno była Angelina. Nie mógł powstrzymać delikatnego uśmiechu kiedy odsuwał
krzesło i schodził po schodach. Otworzył szeroko drzwi. Angelina wyglądała na
zaskoczoną. Wyglądała również dziwnie. Chwilę mu zajęło sprecyzowanie tego, ale
była wystrojona. Jej warkoczyki były
lśniące i ułożone, miała trochę cienia na powiekach, miała na sobie sukienkę…
To niecodzienny widok. Wyglądała… dziewczęco. Fredowi by się to nie spodobało.
On sądził, że wyglądała całkiem nieźle.
- Cześć.
– powiedziała.
- Cześć.
– odpowiedział.
Był
pewien, że jeśli powiedziałaby „Wszystkiego najlepszego”, zatrzasnąłby jej
drzwi przed nosem. Ale tego nie zrobiła. Zamiast tego, minęła go i weszła do
sklepu. Lub tego, co kiedyś było sklepem. Poczuł delikatny, kwiatowy zapach,
który musiał być namiastką perfum Angeliny. Ale Angelina nie używała perfum. Zamkną za nią drzwi, zamyślony.
- Nadal
nie ma tu światła? – zapytała rozglądając się – Lumos.
Koniec
jej różdżki rozjaśnił się.
- Nadal
nie ma tu światła. – potwierdził – Bo dlaczego miałoby być?
- Na
przykład dlatego… - powiedziała potykając się o pudełko – że ciemność mnie
przeraża.
- Od
kiedy niby boisz się ciemności?
- Od
kiedy naraziłeś moje życie na niebezpieczeństwo. – odrzuciła – Prawie skręciłam
kostkę.
Znów się
uśmiechnął, ale ona tego nie widziała. Nie widziała, bo dotarli właśnie na
szczyt schodów i rozglądała się z niesmakiem po zabałaganionej kuchni i pustym
stole. Tak w ogóle, to już czas na kolację?
- Gdzie
Lee? – zapytała.
- W
pracy.
- Jest w
pół do dziesiątej!
-
Pracuje jak chce.
- Więc
powinien się postarać by być tu na czas. – rzuciła wydymając usta.
- Na
czas? Po co? Nie ma po co tu przychodzić.
- Nie ma
też po co tam siedzieć. – powiedziała sucho – Teraz jest tylko marnym
asystentem… Od czasu tego incydentu z Rookwoodem. Poza tym… - dodała – ma
ciebie.
- Nie
jestem jego rodziną.
Wyglądała jakby chciała zaprzeczyć, ale ku
jego zdziwieniu, nie zrobiła tego.
-
Usiądź. Przy stole. Potrzebujesz
prawdziwego posiłku.
Dwadzieścia
minut później, po przeszukaniu wszystkich jego szafek, Angelina postawiła przed
nim parujący stek i sałatkę. Zapach sprawił, że zrobiło mu się niedobrze.
Ledwie mógł przełknąć ledwie ciepłe, szybkie posiłki, którymi karmił go Lee.
Jak miał zjeść to?
Ale
Angelina go obserwowała. Parzyła jak podnosił widelec i napełniał go jedzeniem.
-
Podejrzewam, że to nienajlepszy moment na przypomnienie ci, że niespecjalnie
przepadam za stekami.
Fred je
uwielbiał.
-
Prawdopodobnie nie. – zgodziła się.
- Ani,
że nie wiem jak dawno temu go kupiłem.
Angelina
uśmiechnęła się jakby właśnie powiedział kawał i wzięła kęs swojej porcji.
-
Myślałeś o ponownym otworzeniu sklepu? – zapytała spokojnie.
- Tak.
- I?
Wzruszył
ramionami.
- To
genialny pomysł. – naciskała – Wszyscy go uwielbiali. Chciałabym zobaczyć
ponowne otwarcie.
- Tu nie
chodzi o ciebie. – rzucił ostro, co zwykle było wystarczające by Lee – lub
ktokolwiek – dał sobie spokój.
Cień
bólu przemknął po twarzy Angeliny, ale jej głos był spokojny kiedy się
odezwała.
- Wiem.
– powiedziała – Ale Fred chciałby byś go otworzył. Ten sklep był jego
marzeniem, George. Wiesz jak go uwielbiał.
To był
prawda. Ironicznie, ich sklep był jedyną rzeczą, którą Fred traktował poważnie.
Wszystko wcześniej przemyślał, zaplanował wydatki, sprzedaż, wypłaty pracowników…
Wszystko przedstawił na wykresach, na które George nie patrzył od czasu… od
czasu…
- Z
jakiej okazji się tak wystroiłaś? – zapytał, zmieniając temat.
Wolałby
siedzieć w ciszy, ale wiedział, że ona by na to nie pozwoliła. Za każdym razem
kiedy go odwiedzała, zmuszała go do rozmowy. Na początku to lubił, bo dźwięk
jego własnego głosu sprawiał, że czuł się chociaż trochę normalny. Jednak
czasami, irytowała go, bo mówiła o rzeczach, o których o nawet nie chciał myśleć.
Spojrzała
na niego.
- Wiesz dlaczego.
Nagle
zaschło mu w ustach.
- Ty…
-
Wszystkiego najlepszego, George. – powiedziała, a George żałował, że nie
zatrzasnął jej drzwi przed nosem kiedy miał na to okazję.
W
zeszłym roku, ich urodziny były jeden miesiąc i jeden dzień przed Bitwą. Wszyscy
byli skołowani, napięci i zmartwieni, ale łatwo było im po prosu odpuścić na
jeden dzień i się zabawić. Angelina wtedy też była wystrojona. Tak samo jak
Katie i Alicia. Lee był starym, dobrym Lee, flirtującym z Angeliną w swój
uroczy sposób, który nie mógł irytować nawet Freda, który był jej chłopakiem. Wszyscy wypili co najmniej o
jednego drinka za dużo – oprócz Ange, która rzadko piła. Lee zasnął za ladą, a
reszta rozłożyła się w mieszkaniu nad sklepem. Obudzili się ze strasznym kacem.
George
czuł jakby miał wiecznego kaca. Zawsze dzwoniło mu w uszach i zawsze było mu
niedobrze.
- Masz
już 21 lat. – powiedziała Angelina. Jakby sam tego nie wiedział.
- Wiem. – powiedział – Ange, proszę,
zamknij się.
Myślał,
że straci cierpliwość i zacznie na niego krzyczeć. Albo go uderzy. Bo Ange taka
była. To właśnie Fred w niej lubił – była twarda. Ale jego zaskoczyła. Po
prostu patrzyła na niego w ciszy przez kilka sekund, po czym odezwała się
delikatnie.
- Ja też
za nim tęsknię, wiesz?
- Nie
mogę uwierzyć, że on odszedł.
- Ale to
nie prawda, George. – powiedziała – Umarł, ale nie odszedł. Nadal jest tutaj.
– dotknęła dwoma palcami miejsca gdzie znajdowało się jej serce – I on
do mnie mówi. Słyszę go. Teraz mówi mi że… - odchyliła głowę jakby kogoś
słuchała – Teraz mówi mi, że muszę być silna. I mam się tobą zająć.
George
pokręcił głową.
- Ange,
proszę, przestań. Gdyby nadal tu był, poczułbym go. Teraz jest wystarczająco
ciężko. On nie żyje…
- Ale on
tu jest! – powiedziała ostro Angelina – Nie żyje. Ale nadal tu jest, z nami.
Nie możesz się smucić! Nie powinieneś. Możesz tęsknić za nim, ale nie możesz
żyć myśląc, że… że on zniknął na zawsze. Bo to nieprawda. On się pewnie
zamartwia!
-
Przestań! Przestań zachowywać się jakbyś wiedziała, co on by właśnie myślał.
Nie znałaś go! Nie tak jak ja!
Znów
chciał zranić ją słowami. A ona nawet nie zadrżała.
- Może
nigdy nie znałam go tak dobrze jak ty. – powiedziała – Ale go kochała i
przynajmniej nadal go znam. Podczas
gdy ty go ignorujesz. Jesteś cholernym tchórzem, George. I nie zasługujesz by
nazywać Freda swoim bratem. Zdajesz sobie sprawę z tego, co robisz? Ty
próbujesz go zapomnieć.
Wpatrywał
się w nią oniemiałby przez złość. Jak mogła?
- Nie
możesz przestać go wspominać. – kontynuowała – Chcesz cofnąć się w czasie, ale
nie możesz! Więc torturujesz się wszystkim, co kiedykolwiek powiedziałeś do
Freda i nie widzisz, że on nadal tu
jest. Ze mną. Z tobą. W tym pomieszczeniu.
- Masz
na myśli jego wspomnienie.
- Mam na
myśli jego ducha. Śmierć nie jest tylko końcem życia, George. To także początek
czegoś innego. Fred cię teraz widzi… Jak myślisz, co o tobie myśli?
- Nie
chrzań, Angelina. To niemożliwe.
- Wcale
nie. – powiedziała po prostu – I jednego dnia, zobaczysz go i znasz sobie
sprawę z tego, jak ślepy byłeś. Nie możesz go wiecznie odtrącać.
George
odłożył widelec i odsunął swoje krzesło.
- Nie
jestem głodny.
Kiwnęła
głową jakby się tego spodziewała.
- Kiedy
ostatnio jadłeś porządny posiłek?
- Nie
tak dawno temu. – skłamał, po czym odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy.
Przez
chwilę się nie odzywała. W którymś momencie usłyszał odsuwanie krzesła i kroki
w jego stronę. Ukucnęła obok niego.
- Sama
skóra i kości. – wyszeptała. Jej ciepły oddech łaskotał jego kark – Powinieneś
więcej jeść.
Wstała,
a jej ręce znalazły się na jego ramionach, masując je.
-
Zrelaksuj się.
Jej
palce poruszały się delikatnie, na zmianę uciskając i masując. Czasami
wślizgując się pod jego kołnierzyk by dotknąć jego skóry.
-
Zrelaksuj się. – powtórzyła.
- Jestem
zrelaksowany.
- Fred to
lubił. – powiedział cicho – Przez ostatnie tygodnie przed bitwą był bardzo
zestresowany. Wiedział, że coś takiego się stanie, ale nie sądzę, po
podejrzewał, że to on oberwie. Tak bardzo bał się stracić kogoś… stracić ciebie… Lubi to. – powtórzyła.
Pozwoliła
by przyswoił jej słowa, po czym kontynuowała cichym, delikatnym głosem.
- Lubił
mnie denerwować. Jego ulubionym kolorem był czerwony.
Chciał
by przestała, ale słowa nie chciały opuścić jego gardła.
-
Zaprosił mnie na randkę z żartów. Uwielbiał się śmiać. Uwielbiać być pałkarzem,
bo mógł bezkarnie wysyłać tłuczki w ludzi. Dostał Okropny na egzaminie z
Historii Magii. Potrafił wszystko zamienić w żart. Zawsze sądził, że Parszywek
jest prześmieszny. – nagle jej ręce zamarły na jego karku – To musisz zapamiętać, George. Dobre
rzeczy. Fred… Fred chciałby byś żył.
Jej ręce
opadły na boki.
- Ja chcę byś żył.
- Wiem.
– powiedział – Przepraszam.
Znów
poczuł jej ręce, delikatnie bawiące się jego włosami.
- Kochał
cię. – powiedział George, nadal trzymając zamknięte oczy – Wiesz o tym.
Bardziej
poczuł niż usłyszał jak nagle wciągnęła ostro powietrze. I poczuł jej łzy na
swoim karku.
-
Wszystkiego najlepszego, George.
***
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Witam! Jak matury Wam idą?
Ja właśnie leżę w łóżku ze straszną anginą, która powoli mnie zabija, a moja mama na drugim końcu świata jest i nie ma mi kto zrobić herbatki... :(((
W najbliższym czasie możecie się spodziewać kilku nowych miniaturek :)
Mam nadzieję, że rozdział Wam się podoba. Powodzenia na dalszych egzaminach!
Nie całuję, nie przytulam, bo choruję.
Lexie :)
Ten rozdział jest bardzo dobrze napisany, jest taki dorosły. Nie wiem jak to powiedzieć ale fantstycznie przedstawiłas odczucia Geogra i Angeliny. Brawo ! Cudny fragment, czekam na dalszy ciąg :)
OdpowiedzUsuńDzięki! Jednak czuję, że muszę Cię uświadomić, że ja to tylko tłumaczę. Jednak nadal doceniam miłe słowa :) Dalszy ciąg już niedługo.
UsuńLexie
piękny rozdział, lecz smutny moim zdaniem. szczerze wolę George w tym drugim wydaniu, kiedy jest tym radosnym i przepełnionym życiem facetem. czekam na następny rozdział, kuruj się i życze zdrowia :))
OdpowiedzUsuńTeż nie przepadam za tym smutnym Georgem. Ale nie martw się! Jeszcze trochę i wyjdzie na prostą :)
UsuńDzięki.
Pozdrawiam,
Lexie
Rozdział jest piękny.
OdpowiedzUsuńSmutny.
Dorosły.
Życiowy.
Prawdziwy.
Piękny.
Weny.
Życzę powrotu do zdrowia.
Pozdrawiam,Lili.
Dziękuję za przemiłe słowa.
UsuńOd razu czuję się lepiej! :D
xoxo
Lexie
Wpadłam na tego bloga niedawno i bardzo mi się podoba. Jet taki życiowy, prawdziwy. Ukazuje zmianę ludzi po tylu smutnych i okrutnych doświadczeniach, po stracie bliskich i wojnie. Najbardziej ciekawi mnie wątek Alicji odchodząc od tytułowego dramione.
OdpowiedzUsuńTeraz a propos rozdziału. George i jego cierpienie jest przedstawione cudownie bo faktycznie wszyscy starają się iść do przodu a on nie moze bo stracił jedną z najważniejszych osób w życiu- bliźniaka. Kogoś kto zawsze go rozumiał.
Historia sama w sobie jest smutna i ukazuje coś czego nie pokazała nam J.K. Rowling. Psychikę ludzi po zakończeniu wojny.
Cieszę się, że tłumaczysz ten blog bo dzięki niemu mogę, możemy ujrzeć drugie dno tej wojny i jej zakończenia. Wojny, które na zawsze odbiła piętno na tych ludziach.
Pozdrawiam cię, życzę czasu na tłumaczenie i zapraszam do mnie.
~Jess
Przepiękny komentarz. Dziękuję z całego serca!. Cieszę się, że ktoś ma podobne przemyślenia na ten temat :)
UsuńMam nadzieję, że będziesz częściej wpadać i spodoba ci się reszta historii.
Pozdrawiam,
Lexie
Nie napiszę nic ciekawego, bo się poryczałam jak głupia i nie chcę ryzykować zalania klawiatury morzem łez ;(
OdpowiedzUsuń