środa, 14 maja 2014

Cena zwycięstwa. Rozdział 44




Rozdział 44
Pamiętaj
1 kwietnia 1999

Dzisiaj były jego urodziny.

Kiedy urodziny przestawały być czymś na co czekasz ze zniecierpliwieniem? Znał ludzi, którzy robili niemiłe miny na samą myśl o tym dniu, ale nigdy nie spodziewał się, że stanie się jedną z tych osób. Kiedyś wydawało mu się, że to coś dla starych, zirytowanych ludzi, nie dwudziestolatków. Wtedy, kiedy jeszcze był szczęśliwy, wydawało mu się wiele rzeczy.

Był już o rok starszy niż Fred kiedykolwiek będzie. Cały cholerny rok starszy niż on. Czy zawsze już będzie się tak czuł? Czy każde urodziny będą oddalały go o krok od brata, jego bliźniaka? Czy już zawsze będzie czuł się jak staruszek? Czy już zawsze będzie taki popaprany?

Pomóż mi. Merlinie, Fred… pomóż mi.

Ktoś zapukał do drzwi tak ostro i nalegająco, że usłyszał to na drugim piętrze. Odchylił głowę do tyłu i jęknął. Jeśli był to ktoś, kto przyszedł złożyć mu życzenia urodzinowe, nie miał zamiaru otwierać drzwi.

Kolejne puknięcie.  Policzył na palcach ludzi, którzy mogliby przyjść. Nie jego rodzice, nawet w jego urodziny. Nie odkąd doprowadził mamę do łez przy jej ostatniej wizycie. Nikt z jego rodziny. Może oprócz Percy’iego, który okazał się całkiem niezłym gościem. Ale Percy już nie bawił się w pukanie. Potem był jeszcze Lee, który chyba już nie miał pojęcia, czym są urodziny. Nie, to raczej nie Lee. Ograniczył listę do trzech imion: Katie, Alicia i Angelina. To mogła być którakolwiek z tej trójki. Nie sądził, że z którąkolwiek jest bliżej niż z pozostałymi. Widywał się z Ageliną częściej, ale tylko dlatego, że Katie była zajęta Lee. Alicia była zajęta Merry, a Angelina nie miała już Freda, który mógłby ją zajmować. Oni wszyscy trzymali się razem w Hogwarcie. Byli paczką, ale tylko tym. Dopiero po Hogwarcie stali się prawdziwymi przyjaciółmi. Tak naprawę dzięki Fredowi i Angelinie.

Fred…

Kolejne pukanie. Ktokolwiek to był, stawał się coraz mniej cierpliwy. Chciał zobaczyć ich twarze? Katie, Alici, Angeliny. Katie była szczęśliwa, tak wolna od poczucia winy i cierpienia, że aż pogłębiała jego ból. Alicia była przeciwieństwem, co również nie było zbyt dobre. A Angelina zbyt przypominała mu Freda.

- George Weasley! – wykrzyczał głos. Okno było otwarte więc mógł dokładnie usłyszeć każde słowo. – Jeśli nie otworzysz w ciągu dwudziestu sekund, wyważę drzwi!

To na pewno była Angelina. Nie mógł powstrzymać delikatnego uśmiechu kiedy odsuwał krzesło i schodził po schodach. Otworzył szeroko drzwi. Angelina wyglądała na zaskoczoną. Wyglądała również dziwnie. Chwilę mu zajęło sprecyzowanie tego, ale była wystrojona. Jej warkoczyki były lśniące i ułożone, miała trochę cienia na powiekach, miała na sobie sukienkę… To niecodzienny widok. Wyglądała… dziewczęco. Fredowi by się to nie spodobało.

On sądził, że wyglądała całkiem nieźle.

- Cześć. – powiedziała.
- Cześć. – odpowiedział.

Był pewien, że jeśli powiedziałaby „Wszystkiego najlepszego”, zatrzasnąłby jej drzwi przed nosem. Ale tego nie zrobiła. Zamiast tego, minęła go i weszła do sklepu. Lub tego, co kiedyś było sklepem. Poczuł delikatny, kwiatowy zapach, który musiał być namiastką perfum Angeliny. Ale Angelina nie używała perfum. Zamkną za nią drzwi, zamyślony.

- Nadal nie ma tu światła? – zapytała rozglądając się – Lumos.

Koniec jej różdżki rozjaśnił się.

- Nadal nie ma tu światła. – potwierdził – Bo dlaczego miałoby być?
- Na przykład dlatego… - powiedziała potykając się o pudełko – że ciemność mnie przeraża.
- Od kiedy niby boisz się ciemności?
- Od kiedy naraziłeś moje życie na niebezpieczeństwo. – odrzuciła – Prawie skręciłam kostkę.

Znów się uśmiechnął, ale ona tego nie widziała. Nie widziała, bo dotarli właśnie na szczyt schodów i rozglądała się z niesmakiem po zabałaganionej kuchni i pustym stole. Tak w ogóle, to już czas na kolację?

- Gdzie Lee? – zapytała.
- W pracy.
- Jest w pół do dziesiątej!
- Pracuje jak chce.
- Więc powinien się postarać by być tu na czas. – rzuciła wydymając usta.
- Na czas? Po co? Nie ma po co tu przychodzić.
- Nie ma też po co tam siedzieć. – powiedziała sucho – Teraz jest tylko marnym asystentem… Od czasu tego incydentu z Rookwoodem. Poza tym… - dodała – ma ciebie.
- Nie jestem jego rodziną.

 Wyglądała jakby chciała zaprzeczyć, ale ku jego zdziwieniu, nie zrobiła tego.

- Usiądź. Przy stole. Potrzebujesz prawdziwego posiłku.

Dwadzieścia minut później, po przeszukaniu wszystkich jego szafek, Angelina postawiła przed nim parujący stek i sałatkę. Zapach sprawił, że zrobiło mu się niedobrze. Ledwie mógł przełknąć ledwie ciepłe, szybkie posiłki, którymi karmił go Lee. Jak miał zjeść to?

Ale Angelina go obserwowała. Parzyła jak podnosił widelec i napełniał go jedzeniem.

- Podejrzewam, że to nienajlepszy moment na przypomnienie ci, że niespecjalnie przepadam za stekami.

Fred je uwielbiał.

- Prawdopodobnie nie. – zgodziła się.
- Ani, że nie wiem jak dawno temu go kupiłem.

Angelina uśmiechnęła się jakby właśnie powiedział kawał i wzięła kęs swojej porcji.

- Myślałeś o ponownym otworzeniu sklepu? – zapytała spokojnie.
- Tak.
- I?

Wzruszył ramionami.

- To genialny pomysł. – naciskała – Wszyscy go uwielbiali. Chciałabym zobaczyć ponowne otwarcie.
- Tu nie chodzi o ciebie. – rzucił ostro, co zwykle było wystarczające by Lee – lub ktokolwiek – dał sobie spokój.

Cień bólu przemknął po twarzy Angeliny, ale jej głos był spokojny kiedy się odezwała.

- Wiem. – powiedziała – Ale Fred chciałby byś go otworzył. Ten sklep był jego marzeniem, George. Wiesz jak go uwielbiał.

To był prawda. Ironicznie, ich sklep był jedyną rzeczą, którą Fred traktował poważnie. Wszystko wcześniej przemyślał, zaplanował wydatki, sprzedaż, wypłaty pracowników… Wszystko przedstawił na wykresach, na które George nie patrzył od czasu… od czasu…

- Z jakiej okazji się tak wystroiłaś? – zapytał, zmieniając temat.

Wolałby siedzieć w ciszy, ale wiedział, że ona by na to nie pozwoliła. Za każdym razem kiedy go odwiedzała, zmuszała go do rozmowy. Na początku to lubił, bo dźwięk jego własnego głosu sprawiał, że czuł się chociaż trochę normalny. Jednak czasami, irytowała go, bo mówiła o rzeczach, o których o nawet nie chciał myśleć.

Spojrzała na niego.

- Wiesz dlaczego.

Nagle zaschło mu w ustach.

- Ty…
- Wszystkiego najlepszego, George. – powiedziała, a George żałował, że nie zatrzasnął jej drzwi przed nosem kiedy miał na to okazję.

W zeszłym roku, ich urodziny były jeden miesiąc i jeden dzień przed Bitwą. Wszyscy byli skołowani, napięci i zmartwieni, ale łatwo było im po prosu odpuścić na jeden dzień i się zabawić. Angelina wtedy też była wystrojona. Tak samo jak Katie i Alicia. Lee był starym, dobrym Lee, flirtującym z Angeliną w swój uroczy sposób, który nie mógł irytować nawet Freda, który był jej chłopakiem. Wszyscy wypili co najmniej o jednego drinka za dużo – oprócz Ange, która rzadko piła. Lee zasnął za ladą, a reszta rozłożyła się w mieszkaniu nad sklepem. Obudzili się ze strasznym kacem.

George czuł jakby miał wiecznego kaca. Zawsze dzwoniło mu w uszach i zawsze było mu niedobrze.

- Masz już 21 lat. – powiedziała Angelina. Jakby sam tego nie wiedział.
- Wiem. – powiedział – Ange, proszę, zamknij się.

Myślał, że straci cierpliwość i zacznie na niego krzyczeć. Albo go uderzy. Bo Ange taka była. To właśnie Fred w niej lubił – była twarda. Ale jego zaskoczyła. Po prostu patrzyła na niego w ciszy przez kilka sekund, po czym odezwała się delikatnie.

- Ja też za nim tęsknię, wiesz?
- Nie mogę uwierzyć, że on odszedł.
- Ale to nie prawda, George. – powiedziała – Umarł, ale nie odszedł. Nadal jest tutaj.  – dotknęła dwoma palcami miejsca gdzie znajdowało się jej serce – I on do mnie mówi. Słyszę go. Teraz mówi mi że… - odchyliła głowę jakby kogoś słuchała – Teraz mówi mi, że muszę być silna. I mam się tobą zająć.

George pokręcił głową.

- Ange, proszę, przestań. Gdyby nadal tu był, poczułbym go. Teraz jest wystarczająco ciężko. On nie żyje…
- Ale on tu jest! – powiedziała ostro Angelina – Nie żyje. Ale nadal tu jest, z nami. Nie możesz się smucić! Nie powinieneś. Możesz tęsknić za nim, ale nie możesz żyć myśląc, że… że on zniknął na zawsze. Bo to nieprawda. On się pewnie zamartwia!
- Przestań! Przestań zachowywać się jakbyś wiedziała, co on by właśnie myślał. Nie znałaś go! Nie tak jak ja!

Znów chciał zranić ją słowami. A ona nawet nie zadrżała.

- Może nigdy nie znałam go tak dobrze jak ty. – powiedziała – Ale go kochała i przynajmniej nadal go znam. Podczas gdy ty go ignorujesz. Jesteś cholernym tchórzem, George. I nie zasługujesz by nazywać Freda swoim bratem. Zdajesz sobie sprawę z tego, co robisz? Ty próbujesz go zapomnieć.

Wpatrywał się w nią oniemiałby przez złość. Jak mogła?

- Nie możesz przestać go wspominać. – kontynuowała – Chcesz cofnąć się w czasie, ale nie możesz! Więc torturujesz się wszystkim, co kiedykolwiek powiedziałeś do Freda i nie widzisz, że on nadal tu jest. Ze mną. Z tobą. W tym pomieszczeniu.
- Masz na myśli jego wspomnienie.
- Mam na myśli jego ducha. Śmierć nie jest tylko końcem życia, George. To także początek czegoś innego. Fred cię teraz widzi… Jak myślisz, co o tobie myśli?
- Nie chrzań, Angelina. To niemożliwe.
- Wcale nie. – powiedziała po prostu – I jednego dnia, zobaczysz go i znasz sobie sprawę z tego, jak ślepy byłeś. Nie możesz go wiecznie odtrącać.

George odłożył widelec i odsunął swoje krzesło.

- Nie jestem głodny.

Kiwnęła głową jakby się tego spodziewała.

- Kiedy ostatnio jadłeś porządny posiłek?
- Nie tak dawno temu. – skłamał, po czym odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy.

Przez chwilę się nie odzywała. W którymś momencie usłyszał odsuwanie krzesła i kroki w jego stronę. Ukucnęła obok niego.

- Sama skóra i kości. – wyszeptała. Jej ciepły oddech łaskotał jego kark – Powinieneś więcej jeść.

Wstała, a jej ręce znalazły się na jego ramionach, masując je.

- Zrelaksuj się.

Jej palce poruszały się delikatnie, na zmianę uciskając i masując. Czasami wślizgując się pod jego kołnierzyk by dotknąć jego skóry.

- Zrelaksuj się. – powtórzyła.
- Jestem zrelaksowany.
- Fred to lubił. – powiedział cicho – Przez ostatnie tygodnie przed bitwą był bardzo zestresowany. Wiedział, że coś takiego się stanie, ale nie sądzę, po podejrzewał, że to on oberwie. Tak bardzo bał się stracić kogoś… stracić ciebie… Lubi to. – powtórzyła.

Pozwoliła by przyswoił jej słowa, po czym kontynuowała cichym, delikatnym głosem.

- Lubił mnie denerwować. Jego ulubionym kolorem był czerwony.

Chciał by przestała, ale słowa nie chciały opuścić jego gardła.

- Zaprosił mnie na randkę z żartów. Uwielbiał się śmiać. Uwielbiać być pałkarzem, bo mógł bezkarnie wysyłać tłuczki w ludzi. Dostał Okropny na egzaminie z Historii Magii. Potrafił wszystko zamienić w żart. Zawsze sądził, że Parszywek jest prześmieszny. – nagle jej ręce zamarły na jego karku – To musisz zapamiętać, George. Dobre rzeczy. Fred… Fred chciałby byś żył.

Jej ręce opadły na boki.

- Ja chcę byś żył.
- Wiem. – powiedział – Przepraszam.

Znów poczuł jej ręce, delikatnie bawiące się jego włosami.

- Kochał cię. – powiedział George, nadal trzymając zamknięte oczy – Wiesz o tym.

Bardziej poczuł niż usłyszał jak nagle wciągnęła ostro powietrze. I poczuł jej łzy na swoim karku.


- Wszystkiego najlepszego, George.

***
CZYTASZ = KOMENTUJESZ

Witam! Jak matury Wam idą?
Ja właśnie leżę w łóżku ze straszną anginą, która powoli mnie zabija, a moja mama na drugim końcu świata jest i nie ma mi kto zrobić herbatki... :(((

W najbliższym czasie możecie się spodziewać kilku nowych miniaturek :)
Mam nadzieję, że rozdział Wam się podoba. Powodzenia na dalszych egzaminach!
Nie całuję, nie przytulam, bo choruję.
Lexie :)

9 komentarzy:

  1. Ten rozdział jest bardzo dobrze napisany, jest taki dorosły. Nie wiem jak to powiedzieć ale fantstycznie przedstawiłas odczucia Geogra i Angeliny. Brawo ! Cudny fragment, czekam na dalszy ciąg :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Jednak czuję, że muszę Cię uświadomić, że ja to tylko tłumaczę. Jednak nadal doceniam miłe słowa :) Dalszy ciąg już niedługo.

      Lexie

      Usuń
  2. piękny rozdział, lecz smutny moim zdaniem. szczerze wolę George w tym drugim wydaniu, kiedy jest tym radosnym i przepełnionym życiem facetem. czekam na następny rozdział, kuruj się i życze zdrowia :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie przepadam za tym smutnym Georgem. Ale nie martw się! Jeszcze trochę i wyjdzie na prostą :)
      Dzięki.

      Pozdrawiam,
      Lexie

      Usuń
  3. Rozdział jest piękny.
    Smutny.
    Dorosły.
    Życiowy.
    Prawdziwy.
    Piękny.
    Weny.
    Życzę powrotu do zdrowia.
    Pozdrawiam,Lili.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za przemiłe słowa.
      Od razu czuję się lepiej! :D

      xoxo
      Lexie

      Usuń
  4. Wpadłam na tego bloga niedawno i bardzo mi się podoba. Jet taki życiowy, prawdziwy. Ukazuje zmianę ludzi po tylu smutnych i okrutnych doświadczeniach, po stracie bliskich i wojnie. Najbardziej ciekawi mnie wątek Alicji odchodząc od tytułowego dramione.
    Teraz a propos rozdziału. George i jego cierpienie jest przedstawione cudownie bo faktycznie wszyscy starają się iść do przodu a on nie moze bo stracił jedną z najważniejszych osób w życiu- bliźniaka. Kogoś kto zawsze go rozumiał.
    Historia sama w sobie jest smutna i ukazuje coś czego nie pokazała nam J.K. Rowling. Psychikę ludzi po zakończeniu wojny.
    Cieszę się, że tłumaczysz ten blog bo dzięki niemu mogę, możemy ujrzeć drugie dno tej wojny i jej zakończenia. Wojny, które na zawsze odbiła piętno na tych ludziach.
    Pozdrawiam cię, życzę czasu na tłumaczenie i zapraszam do mnie.
    ~Jess

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepiękny komentarz. Dziękuję z całego serca!. Cieszę się, że ktoś ma podobne przemyślenia na ten temat :)

      Mam nadzieję, że będziesz częściej wpadać i spodoba ci się reszta historii.

      Pozdrawiam,
      Lexie

      Usuń
  5. Nie napiszę nic ciekawego, bo się poryczałam jak głupia i nie chcę ryzykować zalania klawiatury morzem łez ;(

    OdpowiedzUsuń

Calliste Bajkowe szablony