Opowiadanie znalezione na FanFiction.net. Urzekło mnie tym, że pokazuje, jak wojna wpłynęła na nastolatków i ich relacje z innymi ludźmi. Oprócz tego, nie jest to tradycyjne Dramione, bo opisuje również szereg innych postaci.
Postanowiłam nie tłumaczyć nazwy opowiadania. Moim zdaniem po angielsku wygląda dobrze i jest w miarę zrozumiałe, a tłumaczenie mogłoby je tylko zniekształcić.
Oryginalną treść możecie znaleźć >tutaj<.
Teraz zapraszam do przeczytania tego, co Fulgance, autorka oryginału, ma do powiedzenia na temat swojego dzieła, a potem, do lektury pierwszego rozdziału.
~-o-~
‘The Cost of Victory’ opisuje
winę, miłość, śmierć, zemstę, przyjaźń i wybaczanie, ale przede wszystkim, jest
to opowieść o tym, w jaki sposób ludzie sobie radzą – albo nie radzą – z żałobą.
Po wojnie, która skomplikowała magiczny świat, nikt nie pozostał nietknięty.
Właśnie dlatego to opowiadanie pokazuje tyle postaci, ile byłam w stanie zawrzeć
w pierwszym roku po wojnie. Są tu oczywiście Hermiona, Harry i Ron, ale także
Ginny, Percy, Audrey, Lee Jordan, George, Draco Malfoy, Andromeda, Narcyza,
Luna, Katie Bell, Alicia Spinnet, Oliver Wood, Angelina Johnson, Theodore Nott,
Tracey Davis… Jeśli którekolwiek z nich lub oni wszyscy wzbudzają wasze
zainteresowanie, zapraszam do czytania.
Co
więcej, jeśli są tu jacyś fani Draco, jest on postacią, która procentowo ma
najwięcej rozdziałów (albo on, albo Hermiona, albo oni oboje). I są to moje
ulubione rozdziały.
Rozdział 1
Wszystko ma swój koniec tutaj
3 Maja 1998, godzina 9:22
Znalazł Ginny w Wielkiej Sali
razem z jej rodziną.
Siedziała na podłodze obok Freda,
trzymając swoje kolana mocno i patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem. Było
coś niepoczytalnego w sposobie, w jakim kiwała się do przodu i do tyłu, nie
patrząc na nic, nie widząc świata naokoło. Obok niej znajdowali się inni,
różnie okazując szok i żałobę – bracia i siostry przytulali się mocno do
siebie, matki płakały, ojcowie patrzyli się ślepo na ciała leżące w
przeraźliwie długim rzędzie. Dwóch rzędach właściwie – czarne szaty i maski po
jednej stronie, najodważniejsi ludzie jakich kiedykolwiek poznał, po drugiej
stronie.
Niemal natychmiast po śmierci
Voldemorta, kiedy chaos i dezorientacja zaczęły trochę opadać, Hermiona
zniknęła. Ron, używając tego przeraźliwego, pustego głosu powiedział, że
zgłosiła się na ochotnika by zebrać wszystkich martwych, zrobić ich listę i
skontaktować się z rodzinami. Skrzydło Szpitalne zostało zniszczone podczas bitwy;
Hermiona pomogła zorganizować tymczasowy szpital w jednej z klas. Od tego
czasu, przychodziła co jakiś czas do Wielkiej Sali, przynosząc nowe ciała,
podając imię i nazwisko, i znikała do polowego szpitalika by pomóc Panni
Pomfrey. Podejrzewał, że bycie przydatną było jej sposobem na oderwanie myśli
od wojny, ale osobiście pewnie by zwymiotował jeśli byłby tym, który leczy
rany, zajmuje się ciałami i radzi sobie z rozhisteryzowanymi krewnymi.
Rona widział tylko przez chwilę.
Stał z Georgem i resztą rodziny. Trzymali się razem w kącie Wielkiej Sali, jak
najdalej od długiego rządka ciał. Łzy Pani Wesley nie chciały przestać lecieć.
Reszta rodziny tylko patrzyła zszokowana. Wiedział jak się czuli.
Ale Ginny tam nie było.
Szukał jej ponad godzinę.
Wiedział, że nie była w Wielkiej Sali, ponieważ spędził tam pierwsze osiem
godzin po bitwie krążąc pomiędzy ocalałymi, oferując wymuszone uśmiechy, słowa
otuchy i kondolencje. Potem obszedł resztę zamku. Wieża Gryffindoru, teraz
kruszący się wrak, opuszczony nawet przez Grubą Damę. Pokój Życzeń, który się
przed nim nie otworzył. Wieża Astronomiczna, o dziwo nietknięta. Klasy,
schowki, sowiarnia. Nigdzie jej nie było. Minął wielu ludzi, wszyscy
rozpoznawali go i kiwali mu głową, ale tak naprawdę nie chciał z nikim rozmawiać.
Tylko z nią.
Potem znalazł Neville’a. Jego
twarz była opuchnięta, pełna siniaków i poobijana. Ale nosił ją bez trudu,
prawie dumnie, tak jakby świat naokoło niego właśnie się nie załamał. Neville
uśmiechnął się ze zrozumieniem i powiedział:
- Jeśli jej szukasz, jest w
Wielkiej Sali.
Pokręcił głową i powiedział, że
właśnie tam był. Pomimo tego, ruszył w tamtą stronę.
Wszystko wokół się rozmyło kiedy
ją spostrzegł. Płomiennorude włosy naokoło jej twarzy, ramiona ciasno owijające
kolana. Była bezpieczna. Cała i zdrowa. Oczywiście wiedział to już wcześniej,
ale nie widział jej od czasu… od czasu.
Czuł to narastające uczucie niepokoju podczas swoich poszukiwań.
Nie była w Wielkiej Sali przez cały czas. Pomyślał kiedy zmierzał w
jej stronę. Nie było jej tu ostatnim razem kiedy tu sprawdzał. Gdzie zniknęła? Dlaczego wróciła?
Zatrzymał się dziesięć metrów
przed nią, nagle niepewny. Co miał zrobić? Co powiedzieć?
- Nareszcie – powiedziała tak
cicho, że nie był do końca pewien, czy dobrze usłyszał. Podszedł bliżej i
usiadł koło niej.
- Nareszcie?
- Czekałam.
- Szukałem.
Westchnęła głośno nadal na niego
nie patrząc.
- Ja… Było coś, co musiałam
zrobić. – kiwnął głową, a dopiero potem zdał sobie sprawę, że ona tego nie
widzi.
- OK. – nie zamierzał drążyć
tematu.
- Zakazany Las. Z Hagridem.
Znaleźliśmy Kła. – powiedziała mimo tego. Pamiętał jak pies uciekał w stronę
drzew na początku bitwy.
- Oh. – odpowiedział tylko.
- Jest bezpieczny.
- Cieszę się – powiedział
szczerze – Ginny…
Nagle podniosła głowę na dźwięk swojego
imienia, skutecznie uciszając go. Jej oczy wpatrywały się w niego niemal raniąc
jak sztylety i nagle zabrakło mu słów.
Nieposłuszny kosmyk włosów opadł
jej na oczy. Niecierpliwie wsunęła go za ucho.
- Harry, słuchaj…
- Przepraszam – zaczął w tym samym
momencie – Fred…
- Wiedział na co się pisze –
powiedziała ostro.
Jej oczy zaszkliły się od łez,
ale nie pozwoliła im popłynąć.
- Gdyby nie ja…
- Pewnie już wszyscy bylibyśmy
martwi.
- To nie…
- To jest prawda Harry – Ginny zamilkła na chwilę – Nazywają cię Wybawcą
Hogwartu – powiedziała.
- Oh… Super – mruknął zanim
zdołał się powstrzymać, na co Ginny zaśmiała się. Był to najsmutniejszy śmiech
jaki kiedykolwiek widział, ale nadal był to śmiech.
- Tęskniłam za tobą – powiedziała
kiedy przestała.
- Przepraszam.
- Nigdy nawet nie pomyślałam, że
mógłbyś być martwy – kontynuowała w zamyśleniu – ale nadal było to trudne…
- Ja patrzyłem na Mapę każdej
nocy – wypalił. Spojrzała na niego zaciekawionym wzrokiem. – Mapę Huncwotów…
Lupin mi ją dał. To mapa Hogwartu, pokazuje każdego w zamku. Znalazłem twoje
imię na niej… i patrzyłem. Godzinami. To było… kojące, świadomość, że jesteś
bezpieczna. Żywa.
- Bardzo bezpieczna – prychnęła.
- Ale byłaś – upierał się –
Snape…
- I Carrow’owie. – zawahał się.
- To już koniec – tylko tyle był
w stanie powiedzieć.
- Tak – powiedziała Ginny – to
koniec. – rozejrzała się wokół – To dosyć zabawne, nie sądzisz? Czuję, jakby
nasze całe życie obracało się wokół tego miejsca.
- Voldemort też tak uważał. –
znieruchomiała, ale jej głos był opanowany kiedy znów przemówiła.
- A teraz… Wszystko kończy się
tam, gdzie się zaczęło. Gdzie poznałam ciebie, naprawdę poznałam. – uśmiechnęła
się delikatnie – Pamiętasz mój pierwszy rok?
- Jak mógłbym zapomnieć?
- Masz wiele do wytłumaczenia. –
powiedziała – Na temat wszystkiego. Co stało się wtedy i co stało się w tym
roku
- Wiem. – cisza.
- Wiesz… - Ginny zaczęła po
chwili – Myślałam, że nie żyjesz. Kiedy Voldemort tak powiedział.
- Przepraszam.
- Nie wiem, co bym zrobiła gdybyś
umarł – powiedziała cicho, patrząc na swoje dłonie.
To był ten moment. Moment, w
którym on powinien wziąć jej ręce w swoje, otworzyć swoje serce i przysiąc, że
już nigdy jej nie opuści ani nie okłamie.
Ale byłoby to kłamstwo, prawda?
Zamiast tego powiedział:
- Przetrwałabyś. Wiem, że dałabyś
radę.
Potem nastała niezręczna cisza i
zastanawiał się czy ten moment już minął. Próbował dalej.
- Kocham cię – widział jak
zesztywniała, jej brązowe oczy spotkały jego, a ciepło z nich bijące zaskoczyło
go.
- Wiem – odpowiedziała – Ja też
cię kocham.
Ośmielony jej słowami, zbliżył
się do niej o objął ją swoimi ramionami.
- Kocham cię – powtórzył, po raz
pierwszy zdając sobie sprawę, jak prawdziwe są te słowa. Oparła głowę o jego
ramiona po czym szybko ją zabrała.
- Pachniesz… niedobrze.
- To pewnie krew i brud.
- Pewnie tak – zgodził się i znów
się przybliżyła – I masz liść we włosach. – Zamknęła oczy i wtuliła się w jego
ramiona – Harry…
- Tak?
- Po tym… - wiedział co ma na
myśli. Może dlatego, że rozmyślał na ten sam temat.
- Tak – odpowiedział. Nie było to
zbyt odpowiednie słowo, ale wiedział, ze zrozumiała.
- Harry! Harry, wszędzie cię
szukałam! – wykrzyknęła Hermiona ledwie łapiąc oddech – Tak jakbyś obrał sobie
za cel unikanie mnie. Harry, Kingsley chce z tobą rozmawiać. Profesor McGonagall
też. I portret Dumbledore’a też chciałby. I jeszcze są reporterzy z…
- Reporterzy? – powtórzył z
niedowierzaniem – Reporterzy?
Hermiona wzruszyła niecierpliwie
ramionami.
- Oczywiście powiedziałam im, że
muszą poczekać dopóki nie zobaczysz się z Kingsley’em…
- Masz rację, bo Kingsley jest
moim priorytetem w tej chwili – syknął
- Oh… - powiedziała nagle cichym
głosem. Potem zebrała się w sobie – Kingsley określił się jako odpowiedzialnego
za… wydarzenia po bitwie. I potrzebuje usłyszeć co się stało, od ciebie.
- Jestem zajęty – odpowiedział
spoglądając na Ginny, ale ona odepchnęła go od siebie i wstała.
- Hermiona ma rację – powiedziała
cicho – są ważniejsze sprawy. – pomimo zrozumienia, jej słowa niemal kąsały. Nic nie jest ważniejsze niż ty. Chciał powiedzieć,
ale nie mógł jej okłamać. Spojrzała na niego i zobaczyła to w jego oczach.
- W porządku – skłamała –
rozumiem.
- Harry – niecierpliwie ponaglała
Hermiona – proszę. To ważne. Nie uśmiecha mi się stanie tutaj. Mam masę rzeczy
do zrobienia.
- Dobra – syknął, a potem
spojrzał na Ginny – Później, ok?
- Jak
zawsze – a najgorsze było to, że nie było żadnej złośliwości czy żalu w jej
słowach.
- Przepraszam – powiedziała
Hermiona jak tylko wyszli z Wielkiej Sali – nie rozegrałam tego zbyt dobrze.
- To prawda – zgodził się
- Mam dużo na głowie – zaczęła –
wszyscy mamy. I nie bądź taki oporny w stosunku do Kingsley’a, robi co w jego
mocy. Nadzoruje wszystko i nawet nie zatrzymał się żeby złapać oddech od czasu…
bitwy. – chwyciła jego nadgarstek i stanowczo zwróciła go w stronę schodów –
Chodźmy tędy, jest szybciej.
- Ale… - chciał zaprotestować,
ale przerwała mu.
- Korytarz prowadzący do
tymczasowego szpitala zawalił się kilka minut temu – wytłumaczyła –
Spodziewaliśmy się tego, był bardzo zniszczony. Nikt nie został ranny.
Zdołaliśmy unieść spadające odłamki żeby opadały trochę wolniej. Ale teraz
musimy iść naokoło, dłuższą drogą.
Ton jej głosu był spokojny,
niemal bezbarwny, aż Harry skrzywił się na jego dźwięk. Popatrzył na nią z
większą uwagą. Wyglądała na zmęczoną, jej włosy były w nieładzie i zaniedbane,
jej wyraz twarzy napięty, twarz zakurzona i brudna. Ale je ruchy były
energiczne, a w jej oczach było widać ogień, którego nigdy wcześniej u niej nie
widział.
Oderwał od niej swój wzrok i rozejrzał
się wokół. Kolorowe portrety, które kiedyś ożywiały te korytarze, teraz
wyglądały tak samo ponuro, jak wszystko inne, teraz pokryte grubą warstwą
kurzu. Wiele z nich było tak opuszczone jak sale, które niegdyś ozdabiały.
Teraz pokazywały puste, suto zastawione stoły, puste sale balowe, puste krzesła
i puste lasy. Syrena odwróciła się do nich plecami i cicho szlochała w dłonie.
Ponuro wyglądający szlachcic skłonił się nisko, kiedy Harry go mijał, a grupa
niedużych dzieci przerwała rozmowę i zniknęła z ram obrazu kiedy tylko go
dostrzegły.
- Boją się. – powiedziała
Hermiona – Spróbuj ich zrozumieć.
- Nie winię ich.
Hermiona wskazała na jeden z
pustych obrazów. Zanim jego postać opuściła ramy, był to prawdopodobnie
portret. Kiedy Harry przyjrzał się bliżej, dostrzegł spory ślad sztyletu, który
wręcz rozdarł płótno na dwie części. Dreszcz przerażenia przebiegł mu po
kręgosłupie i spojrzał na kolejny obraz. Spotkał go podobny los. Trzeci obraz
mógłby być opisany jedynie słowem „posiekany”.
Wreszcie zdał sobie sprawę co
Voldemortowi prawie udało się zrobić.
- Godryku… - westchnął – Czy one
są… martwe?
- Kingsley skontaktował się dwoma
lub trzema ekspertami – powiedziała dobrotliwie – Musimy się jeszcze
dowiedzieć, czy uda się odnowić płótna. Większość postaci oczywiście uciekło
zanim ich obrazy zostały zniszczone. Chowają ją w domach rodziny albo książkach
historycznych. Minie trochę czasu zanim wrócą, ale sądzimy, że prędzej czy
później to zrobią. – przygryzła wargę – Gruba Dama również odmówiła powrotu.
Przypomniał sobie, kiedy Syriusz
zastraszył jej portret i nagle ogarnęła go fala wstydu za swojego ojca
chrzestnego.
- Czy ona… może zmienić zdanie?
- Nie wiem. – przyznała Hermiona
przenosząc wzrok na niegdyś czerwony dywan, po którym właśnie szli wzburzając
kłęby kurzu na każdym kroku – Nam nadzieję, że tak. Kingsley wydawał się…
wątpić.
- Kingsley – jego imię dziwnie
brzmiało kiedy je wymawiał – Dlaczego jest w szpitalu?
- Bo potrzebujemy tylu ludzi ile
jest dostępnych. – odpowiedziała – I bardzo dobrze radzi sobie z tymi bardziej
histerycznymi ofiarami.
- Jak wielu jest… rannych?
Spojrzała na niego uważnie
wzrokiem, jakiego nigdy nie spodziewał się od niej dostać.
- Nie zobaczysz zbyt wielu. –
powiedziała ostrożnie – Większość została już przeniesiona do Świętego Munga.
Nadal przynosimy tu nowych, ale z każdą minutą mniej. Teraz w szpitalu jest ich
tylko jedenastu. Jak dotąd naliczyliśmy 51 ofiar z naszej strony. Mam na myśli
Hogwart… no, wiesz o co chodzi. Odesłaliśmy 17 z nich do Munga, pięcioro z nich
w krytycznym stanie. Większość jest już stabilna. – wyrzuciła z siebie te
informacje głosem osoby, która przeżyła coś podobnego już kilka razy. Brzuch
Harrego wyraził sprzeciw na myśl o radzeniu sobie z taką ilością załamanych
krewnych.
- Hermiona… - Jesteś silniejsza niż każde z nas,
chciał powiedzieć – Jak się czujesz?
W innych okolicznościach to
pytanie mogłoby wydawać się dziwne.
- Nic mi
nie jest – powiedziała rzucając na niego okiem – A ty jak się czujesz?
- Dobrze – odpowiedział i
popatrzył prosto przed siebie żeby uniknąć jej przenikliwego wzroku.
Szpital nie wyglądał tak jak
sobie go wyobrażał. Wyglądał na opustoszały. Podłoga i ściany wyglądały na
nieskazitelnie czyste w porównaniu z tymi w Wielkiej Sali i dzięki temu,
pomieszczenie wyglądało na bardziej sterylne. W powietrzu unosił się delikatny
zapach charakterystyczny dla szpitali, którego jednak Harry nie potrafił opisać
– ten agresywnie czysty zapach, który przylega i wnika we wszystko w mugolskich
szpitalach, teraz zmieszany z nieprzyjemną wonią krwi, kurzu i potu. Tuzin
łóżek, które niewiadomo skąd się tu wzięły, były ustawione w równych rządkach
wzdłuż ścian. Pani Pomfrey siedziała na skraju jednego z nich z zatroskanym
wyrazem na twarzy i ręką na czole pacjenta. Podniosła wzrok kiedy weszli i cień
ulgi przemknął po jej twarzy.
- Hermiona… - powiedziała miłym,
pełnym ciepła głosem – Myślę, że Parvati zaczyna gorączkować.
Hermiona przeniosła wzrok na jej
koleżankę, która oddychała ciężko. Jej oczy były półprzymknięte, a ciemne włosy
rozrzucone po białej poduszce. Ręka Parvati nagle zerwała się z kołdry i mocno
chwyciła nadgarstek Harry’ego. Podskoczył i prawie się odsunął, ale oczy
dziewczyny otworzyły się i spojrzała na Hermionę, nie na niego.
- Czy macie jakieś wieści… o
Padmie? – zapytała głosem słabszym niż Harry kiedykolwiek słyszał.
Hermiona rzuciła szybkie
spojrzenie Pani Pomfrey. Na twarzy pielęgniarki pojawił się cień. Jej wzrok
mówił sam za siebie na co Harry zadrżał. Padna nie przeżyła. Pięćdziesiąt dwie…
- Żadnych wieści – kłamstwo łatwo
przeszło Hermionie przez usta – W Mungu mają ręce pełne roboty. Nie kontaktowaliśmy
się z nimi przez jakiś czas. Nie martw się.
- Powinniśmy ciebie też
przenieść. – Pani Pomfrey powiedziała ciepło – Nie polepsza ci się. Im
wcześniej cię przetransportujemy, tym lepiej.
- Ale… - Hermiona zaczęła, ale
Pani Pomfrey ucięła jej wypowiedź ostrym, szybkim spojrzeniem. Hermiona
odwróciła głowę do Harry’ego i westchnęła – Nie przyjmują więcej pacjentów… już
teraz mają więcej niż mogą pomieścić. Powiedzieli żebyśmy wysyłali tylko tych z
bardzo poważnymi ranami.
- Czuję się dobrze – powiedziała
Parvati słabym głosem – Nadal boli mnie bok, ale to tylko tyle. Jest to trochę
denerwujące, ale przecież od tego nie umrę. – jej wzrok przeniósł się na
Harry’ego po raz pierwszy odkąd je otworzyła – Harry… dałeś radę. Zrobiłeś to.
– uśmiechnęła się – Wygrałeś.
W jej oczach, w które Harry
właśnie spojrzał, było tyle bezinteresownej dumy… Wziął ją za rękę i uścisnął
delikatnie.
- My wygraliśmy.
Jej druga ręka puściła jego
nadgarstek i przeniosła się do jego dłoni. Była zbyt ciepła. Po chwili zabrała
ją i dotknęła opatrunku na brzuchu. Znów zamknęła oczy.
- Greyback – wyjaśniła Pani
Pomfrey wskazując głową na Parvati – Nie był… przemieniony, ale nie jestem w
stanie zasklepić ran używając tradycyjnych metod. Kiedy musiałam radzić sobie
z… to znaczy, kiedy Remus był w szkole, zawsze miałam odpowiednie mikstury w
Skrzydle Szpitalnym, ale… - przygryzła wargę.
Harry spojrzał na jej szczupłą
rękę, nadal w jego dłoni, i przypomniał sobie. Greyback.
- A Lavender?
- Nic jej nie jest. – powiedziała
Hermiona – Greyback nic jej nie zrobił. Była tylko spetryfikowana. Siedziała
tutaj z Parvati od samego końca bitwy.
- Tak właściwie to usnęła kilka
minut temu. – dodała Pani Pomfrey – Udało mi się ją przekonać, żeby wzięła
Eliksir Nasenny. Była wykończona.
Harry spojrzał na Lavender śpiącą
nieopodal, a potem znowu na czarne, błyszczące włosy Parvati. Obie były w
sytuacji tak różnej od tych, w jakich widywał je na co dzień w Hogwarcie, że
poczuł wręcz potrzebę chronienia ich.
Nagle, burząc cały obraz
sytuacji, Kingsley podniósł się z łóżka teraz szlochającej kobiety i ruszył
zdecydowanym krokiem w ich kierunku.
- Panie Potter – powiedział z
miłym uśmiechem – Harry…
Ciepło jego głosu otuliło Harry’ego
falą przyjaźni i zainteresowania, obiecując jak zwykle szczerość. Poczuł się trochę
zdenerwowany na jego dźwięk.
- Kingsley – zaczął – gazety?
- Mogą poczekać – odpowiedział
Kingsley; mała zmarszczka utworzyła się pomiędzy jego brwiami – Powiedziałem
im, że masz na razie dużo ważniejsze sprawy.
- Dziękuję ci.
- Muszę wiedzieć dokładnie co się
stało, Harry Potterze – powiedział Kingsley nie owijając w bawełnę – Voldemort
umarł na dobre?
- Tak.
- Możesz to powiedzieć z
całkowitą pewnością?
- Tak samo pewien, jak tego, że
równie dobrze mógłbyś spytać o to Hermionę – Powiedział Harry starając się
ukryć żal w jego głosie.
- Jak to zrobiłeś?
Harry i Hermiona spojrzeli na
siebie.
- Dumbledore powierzył mi pewną
wiedzę na temat… słabych punktów Voldemorta. – powiedział powoli – I nie sądzę,
że powinieneś wiedzieć o co dokładnie chodzi. – Kingsley wydawał się
nieprzekonany.
- Mogę cię zapewnić, ze
Dumbledore miał do mnie jak największe zaufanie i wiedział, że potrafię
dochować tajemnicy.
- To nie ma nic z tym wspólnego –
odpowiedział Harry – Nie zamierzam mówić tego nikomu. To nie jest coś, co
powinno być powtarzane. Prawdę mówiąc, mam nadzieję, że nikt nigdy o tym się
nie dowie.
- To nikogo nie zadowoli –
Kingsley mruknął, bardziej do siebie niż do Harry’ego – Czarodzieje będą
chcieli mieć pewność, że to już koniec wojny. Na zawsze.
- Więc będą musieli uwierzyć mi
na słowo. Chociaż tym razem. – powiedział Harry cierpko – Ludzie wierzą w to, w
co chcą wierzyć, a jestem pewien, że chcą wierzyć, że Voldemort odszedł na
dobre.
- Rzeczywiście – zgodził się
Kingsley – Ale ludzie również zwykle mają problem z wierzeniem w prawdę.
- Ale ty mi wierzysz, tak?
To pytanie wytrąciło Kingsley’a z
uwagi.
- Dumbledore ci wierzył, a ja
wierzę w jego osąd – powiedział w końcu.
- Wiem. – mruknął Harry myśląc o
Snape’ie – Przejąłeś stery tutaj, tak?
- Zamierzam.
- Więc tym razem, chociaż raz,
Ministerstwo będzie popierać moje słowa.
- Tak długo, jak Harry Potter będzie
wspierał zdanie Ministerstwa. – powiedział Kingsley, z bacznym wyrazem twarzy.
Oferta była zrozumiała dla
Harry’ego i poczuł, że mu niedobrze kiedy kiwnął głową i powiedział –
Oczywiście. – Kingsley musiał to zauważyć, bo powiedział – Nie lubię
wymuszonych przymierzy nie mniej niż ty, Harry. Ale chcesz tego czy nie, nie
możesz ich dalej unikać. Nie możesz sobie pozwolić na to, żeby nie mieć opinii,
nie mieć sprzymierzeńców. Jesteś teraz osobą zamieszaną w politykę, nawet
bardziej niż byłeś kiedyś. Będziesz w stanie wywrzeć wpływ na ogromną liczbę
czarodziei. Byłbym głupi, gdybym tego nie wykorzystał. Nie podoba mi się
pracowanie w taki sposób, ale dużo bardziej chciałbym cię mieć jako niechętnego
sprzymierzeńca, niż jako wroga. Jeśli nie zacząłbym działać tak szybko, kto
inny by się teraz z tobą ugadywał.
- Nie jestem przedmiotem –
Powiedziała Harry chłodno – Potrafię sam o siebie zadbać.
Kingsley wpatrywał się w jego czy
bez mrugnięcia i uśmiechnął się do niego pomimo zmęczenia – Jesteśmy
sprzymierzeńcami Harry, ale w innych okolicznościach moglibyśmy zostać przyjaciółmi.
- Tak – powiedział Harry
przenosząc wzrok na rękę Parvati, którą nadal trzymał – Jeśli to wszystko…
- Chciałbym – przerwał mu
Kingsley, brzmiał na wykończonego – Ale na szczęście reszta może poczekać.
Wybierasz się gdzieś?
- Nie – opowiedział Harry w tym
samym momencie, w którym Hermiona powiedziała:
- Muszelka. Musisz się wyspać. –
po czym szybko dodała widząc wzrok Harry’ego – Pomyślałam, że lepiej byłoby na
razie nie przeszkadzać Weasley’om w Norze. Żeby mogli… - jej głos się załamał i
było widać, że powstrzymuje łzy – Żeby mogli odpocząć – powiedziała w końcu –
Bill i Fleur będą z nimi. Już się zgodzili.
- Chcę zostać tutaj – Harry
zaprotestował. Hermiona pokręciła smutno głową.
- Do wieczora już tu nikogo nie
będzie. Oni wszyscy wracają do swoich domów Harry, żeby wszystko przemyśleć i…
i odpocząć. – powiedziała znowu – Ci poszkodowani będą przeniesieni do
okolicznych szpitali. Próbujemy przenieść Parvati do Munga. Ty musisz odpocząć.
Ja też.
Wiedział, że nie powiedziałaby
ostatniego zdanie, jeśli nie byłoby prawdą więc kiwnął głową.
- Zostaniesz tam? – zapytał
Kingsley.
- Nie na długo – odpowiedział
Harry – Chcę być zaangażowany w planowanie odbudowy Hogwartu.
- Zaangażowany? – powtórzył
Kingsley – Harry, będziesz zaangażowany w wiele rzeczy w kolejnych tygodniach…
- Bezpośrednio zaangażowany –
Harry wyjaśnił – Chcę być obecny na każdym spotkaniu, które się odbędzie w
związku z tym. Chcę zostać poinformowany kiedy odbudowa się zacznie i mieć w
tym swój udział.
Kingsley kiwnął głową w
zamyśleniu – Jak na razie, nic nie zostało jeszcze zorganizowane. Nie jestem
nawet pewien czy zamek może zostać
odnowiony. Wygląda na to, że jest dużo zniszczeń, a nie wiem, czy uda się
zebrać odpowiednio dużą grupę…
- Ale o to chodzi – przerwała mu
Hermiona – właśnie dlatego Harry powinien być odpowiedzialny za organizację.
Pomyśl o tym, jak wiele ludzi wtedy będzie chciało pomóc w odbudowie. To mogą
być setki jeśli poprosilibyśmy wszystkich, którzy kiedyś tu uczęszczali! Każda
rodzina czarodziei ma jakieś powiązania z Hogwartem. Ci, którzy nie mają, i tak
będą chcieli pomóc Wybawcy.
- Że co? Jak mnie nazwałaś? – zapytał Harry nie mogąc usunąć niechęci ze
swojego głosu.
- Wybawca, Harry, Wybawca Hogwartu,
Wybawca Magicznego Świata! To ty. Prorok wydrukował to trzy godziny temu i
wydaje mi się, że to do ciebie przylgnie. – odwróciła się do Kingsley’a – To by
dało ludziom siłę. To mógłby być początek jedności, wiadomość, że razem możemy
zrobić wszystko. Nie widzisz tego? Hogwart znaczy dużo dla nas wszystkich.
Wszyscy czują podobnie. To byłby idealny początek.
Kingsley wpatrywał się w Hermionę
przez dłuższy czas z wyrazem twarzy niemożliwym do odczytania. Jego słowa
spowodowały ciarki na kręgosłupie Harry’ego.
- Czy myślałaś kiedyś o karierze
w Ministerstwie? – zapytał Hermionę. Jego słowa brzmiały identycznie jak te,
które Scrimgeour wypowiedział jakiś rok temu. – Ja to kupuję. Panno Granger,
będziesz odpowiedzialna za proces odbudowania Hogwartu. Harry będzie z tobą
kiedy tylko będzie w stanie. Mam taką nadzieję. Podejdź do tego zadania
poważnie, bo, jak wcześniej powiedziałaś, jest to zadanie o najwyższej wadze.
Nie zawiedź mnie, Hermiono.
- Dziękuję – powiedziała
dziewczyna głosem pełnym ognia.
Nagle Harry odniósł wrażenie, że
tej nocy Hermiona się nie wyśpi.
- Zostawię was teraz – powiedział
Kingsley – Do zobaczenia wkrótce.
- Do widzenia – odrzekł Harry po
czym mężczyzna odwrócił głowę, spojrzał na niego dziwnie i opuścił
pomieszczenie. Jego wzrok był badawczy, ciekawy i w ogóle tego nie ukrywał.
Harry patrzył jak odchodzi.
- Będzie dobrym Ministrem,
prawda?
- Taa – powiedziała Hermiona
nieprzytomnie. Wiedział, że już myśli o odbudowie.
- Jeśli chcesz, możemy zacząć
dzisiaj – powiedział – Moglibyśmy przejść się po zamku i zanotować, co musi
zostać zrobione. Kingsley nie był zbyt dokładny w określeniu ilości szkód.
–Hermiona niemal podskoczyła, ale potem zamarła.
- Nie. Nie powinieneś się
przemęczać. Bycie zajętą pomaga mi. – przyznała – wtedy czuję, że ktoś mnie
potrzebuje. Ale ty musisz odpocząć.
- Chcę. –
Przyznał, po czym dodał – Muszę znaleźć Ginny.
Ginny była w Wielkiej Sali z
rodziną. Harry wrócił do Hermiony bez niej.
Zapisanie wszystkiego, co było do
naprawy w Hogwarcie było długim i trudnym zadaniem. Krew nadal pokrywała
niektóre części podłóg czy ścian, ale ani Harry, ani Hermiona nie mieli odwagi
jej zmyć. Inne miejsca wywoływały wręcz ból kiedy się na nie patrzyło… Tam
gdzie upadł Fred, tam gdzie Greyback zaatakował Parvati. Co najgorsze, niektóre
zniszczenia były tak ogromne, że przerażały nawet Hermionę. Ta ściana była
kompletnie zawalona, ten obraz prawdopodobnie będzie musiał być zdjęty, ten
korytarz całkowicie się zawalił. To drzewo, kiedy dotarli do Zakazanego Lasu.
To okno, ta łódź, ta szopa. Bałagan, gruz, zniszczenia i śmierć otaczały ich z
każdej strony. Nic nie zostało oszczędzone.
Harry’ego serce podskoczyło kiedy
po siedmiu godzinach oglądania zniszczeń dotarli do boiska do Quidditch’a.
Świeża, zielona trawa, czyste trybuny i nietknięte obręcze wyglądały tak
odmiennie niż reszta terenu. Dotknął trybun niemal z miłością, czując gładkie
drewno pod ręką.
- Nie dotarli tutaj – powiedział
cicho.
- Azyl – powiedziała Hermiona –
Podczas bitwy ktoś wyciągnął dziewięć rannych osób z ognia walki i przeniósł
ich tutaj. Wszyscy przeżyli. Sześcioro z nich jest w Mungu, pozostała trójka
już w domach. Śmierciorzercy nawet nie pomyśleli żeby tu zajrzeć.
- Ktoś? – Hermiona tylko
wzruszyła ramionami.
- To tylko opowieść, którą
słyszałam. Nie mam pojęcia kto to był.
Jak wiele osób pomyślałby o
użyciu boiska jako azyl? Harry był
jednym z nich. Ginny prawdopodobnie też. I Ron. Pomyślał również o Oliverze
Wood przypominając sobie pasję z jaką jego pierwszy kapitan poświęcał się
sportu. Cho.
- Teraz to tylko opowieść – cicho
powiedziała Hermiona – Ale w mugolskim świecie istnieją opowieści o cichych
bohaterach wojen.
- Tak – odpowiedział Harry,
myśląc znowu o Snape’ie –Hermiona, Snape był..
- Tak. Słyszałam gdzieś o tym. –
powiedziała cicho ciągnąc Harry’ego za ramię, zmuszając by usiadł na trawie.
Usiadła obok niego i po raz
pierwszy zdał sobie sprawę z tego, jak piękny był dzień. Niebieskie niebo i
jasne słońce, które ocieplało jego twarz kiedy spojrzał do góry.
- Powiedziałeś coś do
Voldemorta…. Że Snape był nasz, że kochał twoją matkę. – uśmiechnął się, bo
zamieniła „Dumbledore’a” na „nasz”. Nie było już Snape’a, któryby go dręczył i
chronił, ale wiedział, że pamięć o nim pozostanie. Wychwalałby tego człowieka
jako męczennika, lojalnego podwójnego agenta, człowieka Dumbledore’a do samego
końca. Będzie pogrzebany z honorami. Każda plama, która mogłaby zaciemnić
przeszłość tego człowieka będzie wymazana przez Harry’ego. Dopóki nie będzie
znany jedynie jako bohater. Chociaż tyle mógł dla niego zrobić.
- Będzie pogrzebany w Dolinie
Godryka, obok moich rodziców – zadecydował – Obok mojej matki.
- Opowiedz mi o nim – poprosiła
Hermina.
Więc opowiedział. Opowieść była
tak długa i powiązana z wieloma innymi że oczywiście wyjaśniała co stało się w
– i po – Zakazanym Lesie. Była tak długa, że kiedy słońce zmieniło kolor na
pomarańczowy, z każdą minutą było zimniej, słońce powoli chowało się za
horyzontem, on nadal mówił. Hermiona słuchała cierpliwie zadając kilka pytań kiedy
już nie mogła się powstrzymać.
- Byli przyjaciółmi z
dzieciństwa?
- Był Śmierciożercą?
- Pozwoliłeś mu zabić się? Harry, to niemożliwe…
- Narcyza Malfoy ocaliła ci życie?
- Naprawdę uwierzyłam, że
umarłeś…
- Przepraszam – odpowiedział na
to ostatnie patrząc na przed siebie, ale nadal ściskając jej dłoń.
- Tak się bałam – powiedziała
cicho. Potem dodała – Czy zdajesz sobie sprawę, co Ginny musiała przeżywać
przez ostatni rok? Ty miałeś Mapę Hungcwotów. Ona miała szczęście, że miała
Lunę i Neville’a, którzy w ciebie wierzyli. W innym przypadku mogła się poddać
i myśleć, że umarłeś.
- Wiem.
- Musisz jej wszystko wyjaśnić.
Jesteś jej to winny.
- Jestem jej winny wiele rzeczy –
powiedział kiedy niebo zaczęło przybierać kolor różowy. Tak różowy jak oczy
Ginny wcześniej. Różowy jak sweter, który dała jej mama. Ten, który tak pięknie
wyglądał z jej włosami. Tak różowy jak rumieniec, który był zawsze obecny na
jej policzkach kiedy była blisko Harry’ego, kiedy była młodsza – Jestem jej
winny tak wiele…
Hermiona wyglądała na zadowoloną,
więc skończyli temat. W ciszy oglądali zachód słońca. Pomarańczowy, różowy i
fioletowy zamieniły się w ciemny niebieski, potem w czarny, a potem Hermiona
spostrzegła pierwszą gwiazdę.
Śmiali się razem, połowa ich
zmartwień jakby znikła. Niebo było takie samo jak kiedyś. Gwiazdy świeciły tak
jasno jak zawsze. Świat nadal istniał. Nagle przypomniał sobie słowa, które
Dumbledore wypowiedział dawno temu, kiedy Faweks spłonął. Feniksy stają w płomieniach kiedy przychodzi ich czas na śmierć i
odrodzenie z popiołów.
Wczoraj był dzień, w którym
płonął magiczny świat.
o jezu... jakie piękne... <33
OdpowiedzUsuńPiękne, cudowne, genialne ... Lece czytać dalej.
OdpowiedzUsuńświetne! ostatnio czytam wszystkie opowiadania damione.. uwielbiam ludzi mający swoje strony i umieszczających swoje prace! życzę powodzenia i wydania książki :D
OdpowiedzUsuń