Rozdział 10
Tutaj
jest moje miejsce
17 sierpnia 1998
-Jadę
do Australii.
Jeśli
oczekiwała, że Harry będzie zaskoczony, albo może oburzy się i powie „Hermiona,
nie możesz teraz jechać, jesteś tutaj potrzebna.”, to się zawiodła.
Rzeczywiście, podniósł na nią wzrok znad gazety, którą właśnie czytał, poprawił
sobie okulary na nosie i powiedział:
- Do
twoich rodziców?
Kiwnęła
głową.
- Nie
wyglądasz na szczęśliwą z tego powodu. – powiedział, odkładając gazetę i
przyglądając jej się baczniej – Wszystko w porządku?
Zaśmiała
się cicho i w tym samym momencie pożałowała tego. Harry nie przeoczył gorzkiego
tonu jej śmiechu i cienia, który przemknął po jej twarzy.
-
Głupie pytanie, co?
- Nie,
nie. – powiedziała szybko – Doceniam je. Wszystko w porządku. – skłamała.
- Coś
się dzieje, wiem to.
- Ja…
- zawahała się – To nic takiego, naprawdę. Tylko… pojechałbyś ze mną? – Harry
nie odpowiedział więc szybko zaczęła mówić dalej – To zajmie tylko chwilę…
Tylko Aportujemy się tam i wiesz… Nie wymagam żebyś został ze mną podczas
konkretnego działania, bo, no wiesz…
-
Dobrze. – patrzyła na niego przez chwilę.
-
Naprawdę?
- Tak
– powiedział, uśmiechając się i odchylając na krześle – Odetchnę trochę świeżym
powietrzem, zobaczę kangury i wielkie, białe rekiny, poflirtuję z gorącymi,
australijskimi ptaszynkami… jak mógłbym odmówić?
Uśmiech,
którym ją obdarzył, rozjaśnił jego twarz i wygładził zmarszczone brwi. Ale nic,
oprócz porządnej dawki snu, nie mogłoby usunąć ciemnych kręgów pod jego oczami.
Sposób, w jaki światło tańczyło po jego tęczówkach sprawiało, że wyglądał na
zdrowszego i szczęśliwszego niż minutę temu.
-
Głupek. – powiedziała, bijąc go ramię – Aportujemy się prosto do domu moich
rodziców, więc nic nie wyjdzie z twoich planów.
-
Dobra, dobra – rzucił Harry, odsuwając się i śmiejąc - Miałem na myśli to, że
nie mógłbym odmówić mojej najlepszej przyjaciółce od czasów pierwszego roku.
Oczywiście, że z tobą pojadę, Hermiono… chcesz zniknąć już teraz?
- No
cóż… Tak planowałam… Chyba, że potrzebujesz czasu żeby się przygotować, czy
coś…
-
Myślę, że przydałby się aparat… No żartuję przecież! Jestem gotowy. Em… Nie
pytałaś Rona, co?
Teraz
już znany ból zaatakował jej wnętrzności i niemal się skrzywiła. Ron. Nie, nie pytała go. Myślała o tym,
oczywiście… Chciała żeby z nią
pojechał. I on też tego chciał. W namiocie, podczas ich wyprawy, obudził się
słysząc jej płacz i powiedział… powiedział…
„Oni są bezpieczni Hermiono. Podjęłaś
właściwą decyzję. Są żywi, bezpieczni i szczęśliwi, dzięki tobie. I już
niedługo znów ich zobaczysz” potem dodał po cichu „Pojadę z tobą”
Ale
oczywiście teraz, kiedy Fred nie żył, sam pomysł zabrania jednego z Weasley’ów
z dala od rodziny, nawet na kilka dni, albo nawet na kilka godzin, był
niemożliwy. On prawie nie widziała
Rona od czasu Bitwy, nie mówiąc już o możliwości porozmawiania z nim na temat
jej własnej rodziny.
- Nie
– powiedziała i ostrość w jej głosie zaskoczyła nawet nią samą – To znaczy…
nie, nie pytałam go. – dodała, zmiękczając głos – Nie wydaje mi się, że byłoby
to sprawiedliwe.
Harry
kiwnął głową, jakby ją rozumiał. Dobrze, że to zrobił, bo ona sama nie była
pewna czy siebie rozumie. Cisza trwała dopóki Hermiona nie wyciągnęła ręki i
powiedziała:
-
Chodźmy. – Harry skrzywił się.
- Nienawidzę Aportacji. Czy Aportacja na
inny kontynent nie jest niebezpieczna?
- Tak
właściwie to jest nielegalna, ale zaufaj mi Harry. – powiedziała Hermiona, jej
głos zabarwiony delikatnie zniecierpliwieniem – Wiem co robię.
Uśmiechnął
się do niej. Był to szeroki, szczery uśmiech, którego nie widziała od bardzo
dawna. Był to śmiech, którym ją obdarował kiedy zostali przyjaciółmi, kiedy
wygrali bitwę z trollem na pierwszym roku. Był to uśmiech, który widziała na
jego twarzy kiedy wygrał mecz Quidditcha ze Ślizgonami. Kiedy Syriusz
zaproponował przeprowadzkę do niego. Kiedy pocałował Ginny po raz pierwszy.
-
Zawsze wiesz, co robisz. – powiedział.
Chwycił
ją za dłoń, uścisnął ją i Hermiona ich aportowała.
Wiem, co robię, powiedziała, ale tak
naprawdę, nie miała pojęcia. Przejrzała książki i stwierdziła, że największą
różnicą pomiędzy Aportacją wewnątrz kraju a Aportacją pomiędzy kontynentami
jest wymagany poziom koncentracji. Miały miejsce straszne rozszczepienia, ale
była pewna swoich zdolności. Była, do czasu kiedy poczuła znajome uczucie
towarzyszące Aportacji, które nagle stało się dziesięć razy gorsze niż
zazwyczaj.
Przez
lata, Hermiona nauczyła się oddychać podczas Aportacji i zwykle dyskomfort,
jaki odczuwała, był minimalny. Ale to było coś innego. To było bardziej
niekomfortowe, bardziej męczące i bardziej dzikie. Jakby byli wsysani w
najmniejszą piłkę na świecie, potem przemieleni i wykopani w inne miejsce. Było
to również dłuższe. Aportacja zwykle była natychmiastowa, ale ta trwała przez
co najmniej minutę.
Kiedy
wreszcie zostali wypluci z piłki, Harry zatoczył się w stronę schodków, oparł
się o nie i zwymiotował w świeżo przycięty żywopłot.
-
Hermiona, to ostatni raz, kiedy ci zaufałem. – zdołał powiedzieć, po czym
wytarł usta rękawem – Ugh…
Hermiona
była w niewiele lepszym stanie. Naprawdę niewiele. Jej gardło płonęło, jak
gdyby spędziła ostatnią minutę krzycząc – co, jak zdała sobie sprawę,
prawdopodobnie faktycznie miało miejsce. Nudności były bardziej wyraziste niż
zwykle i miała wrażenie, że się im podda całkowicie jeśli szybko nie odejdą.
- Ugh…
- zgodziła się z Harrym, siadając na schodkach by uspokoić zawroty w głowie i
nudności, jej ręka automatycznie podniosła się do gardła – Chyba zwymiotuję.
-
Dołącz do klubu. – powiedział Harry – Nigdy wcześniej tego nie robiłaś, prawda?
-
Teraz już robiłam. Zgubiłeś jakieś części ciała?
-
Żadną z tych, które widzę, ale myślę, że mogłem zgubić dziesięć lat mojego
życia. I wracam z twoimi rodzicami. Samolotem. Zdecydowanie. – Harry rozejrzał
się wokół – Ładny dom. Twoich rodziców?
- Tak.
To był ładny dom, ale prawdę mówiąc, była
to ładna okolica. Jak wszystkie inne domy, był wolno stojący, mały i biały z
ciemniejszym, spadowym dachem. Drzwi i okiennice były pomalowane na słoneczny
odcień żółtego. Ogród był schludny i uporządkowany, z żywopłotem i płotkiem
wokół. Hermiona pamiętała, że za domem był nieduży basen.
-
Więc, pukamy? – zapytał Harry i zdała sobie sprawę, że była cicho przez długi
moment.
- Tak
właściwie, to dzwonimy. – powiedziała, ruszając w stronę drzwi.
Zatrzymała
się z palcem zaledwie centymetr od dzwonka i nie mogła zmusić się, by go
przycisnąć. Za tymi drzwiami byli jej rodzice, których nie widziała od wielu
miesięcy… teraz, już cały rok. Zanim wyruszyła na poszukiwania Horkruksów z
Harrym, zmusiła ich by zamknęli swój gabinet dentystyczny, przeniosła ich do
kraju, którego nawet nie chcieli odwiedzić, i co najgorsze, wymazała ich
wspomnienia o niej. Ale nawet to mogłoby zostać wybaczone, gdyby nie fakt, że
zrobiła to wbrew ich woli.
„Nie, Hermiono” powiedział jej tata
kiedy zapytała – nie, błagała – ich
żeby się ukryli. „Jeśli czujesz, że
musisz nas opuścić, to nie będziemy się sprzeciwiać. Ale ja i twoja mama
nigdzie się nie wybieramy”
„Hermiono” dodała Marissa Granger „Mamy tutaj swoje życie. Mamy dom, pracę i
wspaniałą córkę. Tutaj jest nasze miejsce”
Po
dwóch tygodniach bezustannego błagania z jej strony i nieustępliwego uporu ze
strony jej rodziców, Hermiona w końcu wyciągnęła swoją różdżkę i zmodyfikowała ich
pamięć.
Nigdy
nie zapomni wyrazu twarzy jej mamy, kiedy zdała sobie sprawę, co robi jej
córka, sekundę zanim w ogóle nie pamiętała kim była. To nie było zaskoczenie
czy szok. To był czysty gniew. Hermiona nie chciała nigdy więcej widzieć tego
wyrazu twarzy.
Nagle
Harry znalazł się za nią, jedną ręką obejmując ją w talii, drugą umieszczając
na jej wyciągniętej dłoni.
- Po
to tutaj przyszliśmy. – powiedział delikatnie – Zróbmy to.
I
delikatnie nacisnął przycisk, dwukrotnie w niedużym odstępie. Ledwie słyszeli
dwa gongi zza drzwi i Harry odsunął się od niej i puścił jej rękę.
- Nie.
– powiedziała szybko, łącząc swoje palce z jego – Zostań ze mną.
I
wtedy drzwi się otworzyły.
To był
jej ojciec, na co zareagowała mieszanką ulgi i rozczarowania. Nie mogła nic na
to poradzić, że wręcz wyciągała szyję by zobaczyć jej matkę, ale jej tam nie
było. Zimny strach zagnieździł się w jej brzuchu. Chyba nigdy nie zdarzyło się,
żeby jej mama nie podeszła do drzwi by odpowiedzieć na dzwonek. Jej tata
powinien właśnie oglądać telewizję ze stopami na stoliku i pytać żonę, kto
przyszedł.
-
Witam. – powiedział jej tata głosem gdzieś pomiędzy zmieszaniem a zadowoleniem.
Wyglądał
dobrze. Szczęśliwie i zdrowo. Jego skóra była delikatnie opalona, jego uśmiech
szczery. Chciała krzyczeć z radości z tego powodu, ale powstrzymała się.
Zamiast tego, uśmiechnęła się.
-
Witam. – odpowiedziała – Czy pan Wilkins?
- Mogę
coś dla państwa zrobić?
-
Chcielibyśmy porozmawiać przez chwilę, jeśli nie ma pan nic przeciwko. –
powiedziała; teraz nadchodzi kłamstwo – Pracujemy w oddziale Brytyjskiej Służby
Zdrowia zlokalizowanym tutaj, w Australii. Chodzi o pańską matkę, Wendy Gran…
Wilkins.
Jej
tata zmarszczył brwi, wyglądając na zaniepokojonego. Babcia Hermiony była
najmilszą kobietą na świecie, ale zbliżała się do osiemdziesięciu lat i miała
problemy z sercem. Co więcej, przynajmniej zanim Hermiona zniknęła, walczyła z
poważnym nowotworem.
- Moja
matka? Czy wszystko z nią w porządku? Coś się stało?
- To
dosyć delikatna sprawa. – skłamała bez zmrużenia okiem – Może moglibyśmy wejść
do środka?
- Tak,
oczywiście. – powiedział, po czym wyglądał jakby przemyślał całą sprawę –
Przepraszam, że to mówię, ale wyglądacie trochę młodo jak na taką pracę.
- Nie
jestem lekarzem. – uśmiechnęła się niewinnie – Jestem tylko sekretarką – podała
mu fałszywą legitymację, podtrzymującą jej wersję – Nie mogłam się dodzwonić,
więc postanowiłam pojawić się osobiście.
Kiwnął
głową. Podejrzenie odeszło.
- Tak,
linie nie działają od wczoraj. Nie to, że kiedykolwiek używamy telefonu, ale
jest to trochę denerwujące. Proszę, wejdźcie.
Poprowadził
ich do środka przez wąski korytarz, do małego, ale żywego salonu z oknami
sięgającymi od podłogi do sufitu, modnymi meblami, sofą, fotelem i telewizorem.
Fotel był okupowany przez kobietę ze złoto-brązowymi włosami, która zaczytała
się w książce.
Jej mama.
-
Monica – powiedział jej tata, na co Hermiona została przywołana do
rzeczywistości przez dziwne, obce imię – Ci państwo są z Brytyjskiej Służby
Zdrowia.
„Monica”
podniosła wzrok i uśmiechnęła się ciepło. Hermiona ostro wciągnęła powietrze i
ledwie poczuła dłoń Harry’ego ściskającą jej. Jej mama… się zmieniła.
Jej
włosy były troszkę dłuższe, albo tylko na takie wyglądały, bo zostawiła je
rozpuszczone zamiast upinać w tradycyjny kok, który zawsze nosiła do pracy. Jej
nogi były podkurczone na fotelu. To było coś, czego nigdy nie pozwalała robić
własnej córce. Miała na sobie luźną sukienkę, której Hermiona nigdy wcześniej
nie widziała. Miała również purpurowy szal zarzucony na ramiona. Sierpień był
częścią zimy w Australii, pomimo tego, na dworze wcale nie było zimno.
Pod kwiecistym
wzorem sukienki można było z łatwością dostrzec krzywiznę jej sporego brzucha.
Harry
uścisnął rękę Hermiony ponownie, pochylił się i wyszeptał:
-
Myślę, że teraz byłby dobry moment.
Hermiona
kiwnęła głową. Z drżącymi palcami wyciągnęła różdżkę, wyginając ją tak, że była
ukryta za kwiatkiem doniczkowym, obok którego stała.
-
Widzą państwo… - zaczął Harry – Wczoraj, pańska matka…
Hermiona
przestała słuchać kłamstw Harry’ego, które właśnie wymyślał i skoncentrowała
się na zaklęciu. Musiała wyszeptać przeciwzaklęcie, bo bała się, że usłyszą ją
rodzice, ale również dlatego, że niewerbalna wersja nie byłaby tak silna. Słowa
uwięzły jej w gardle zanim zmusiła się by je wypowiedzieć. Harry zatrzymał się
w pół zdania, kiedy wyraz grozy, a potem całkowitej nieświadomości zagościły na
twarzach jej rodziców. Dotarła do końca zaklęcia, westchnęła i poluźniła uścisk
palców na różdżce.
Jej
rodzice mrugnęli, dwa razy. Spojrzeli na siebie w zmieszaniu. A potem:
-
HERMIONA! – Lisa Granger wrzasnęła, rzucając się w stronę córki.
Harry
odsunął się, robiąc miejsce by jej mama mogła objąć ją w ciasnym uścisku.
Hermiona zawahała się, po czym odwzajemniła uścisk.
-
Mamo. – wyszeptała.
-
Hermiona, Hermiona, Hermiona. – powtarzała jej mama – Jak mogłaś?
Wzdrygnęła
się. I oto jest: oskarżenie. Co zrobiła… jak mogliby jej to kiedykolwiek
wybaczyć?
- Tak
bardzo za tobą tęskniliśmy. – powiedziała jej mama kiedy uwolniła ją z uścisku.
Hermiona była zdziwiona widząc łzy spływające po jej policzkach – Och, Hermiona!
-
Przepraszam. – powiedziała, przestraszona. Jej mama nigdy nie płakała – Tak bardzo was przepraszam. I wiem, że nie
chcieliście, ale…
- Ale
musiałaś zrobić to, co była dla nas odpowiednie. – dokończył za nią jej tata.
Odwróciła
się w jego stronę i była zaskoczona widząc, że się do niej uśmiecha.
-
Kochamy cię, Hermiono. – powiedział, sięgając ręką by schować za jej uchem
niesforny kosmyk włosów – I masz wiele do wytłumaczenia. Ale na razie… na razie
chcę tylko cieszyć się tą chwilą póki mogę. – przekrzywił głowę – Wróciłaś,
więc podejrzewam, że wszystko poszło dobrze?
- Nie
do końca. – przyznała. Było to trudniejsze niż sobie wyobrażała – Ale znaleźliśmy
to, czego szukaliśmy, a Voldemort jest martwy. To było… - przełknęła ślinę –
Nazywają to Drugą Wojną Czarodziei.
- Och,
Hermiona… - powiedziała znowu jej mama, jakby nigdy nie była zmęczona
wymawianiem jej imienia – Nie mogę uwierzyć, że chciałaś przejść przez to
wszystko sama!
- Nie
byłam sama. – powiedziała.
- No
tak, oczywiście, że nie – powiedział jej tata, kiwając głową do Harry’ego – Ale
twoja mama miała co innego na myśli.
-
Przepraszam. – znów powtórzyła Hermiona – Naprawdę. – rozejrzała się wokół –
Czy… czy byliście tutaj przynajmniej szczęśliwi?
- Tak.
– przyznał – Bardzo. Bezpieczni i szczęśliwi… tego właśnie chciałaś, prawda? Och,
i spodziewamy się dziecka.
-
Widziałam. – powiedziała spokojnie, ponieważ wiadomość była mniej szokująca
teraz, kiedy wreszcie miała swoich rodziców z powrotem – Co to będzie? Kiedy
termin?
- To
kolejna dziewczynka. – jej mama rzuciła, nagle zimnym tonem – Wiesz, myśleliśmy
o nazwaniu jej Hermiona.
- Och.
-
Powinna się urodzić w połowie października. – kontynuowała, jej głos i wyraz
twarzy coraz delikatniejsze – Jako pokutę, radzę ci myśleć nad imieniem. –
zaśmiała się. Dziwny wyraz przemknął po jej twarzy, chwyciła dłoń Hermiony i
umieściła ją na swoim brzuchu – Czujesz? – wyszeptała.
Tak,
Hermiona czuła to. Czuła kopiące dziecko. Czuła życie rosnące w brzuchu jej
mamy. I chciała tylko jednej rzeczy dla tej malutkiej dziewczynki, jej siostry. Chciała, żeby dorastała w
lepszym, bezpieczniejszym świecie.
I
miała wielką, wielką nadzieję, że będzie mugolem.
Ostatnie slowa, no coz - zaskoczyly mnie dosc mocno. W ogole przywracanie pamieci wyobrazalam sobie zupelnie inaczej, ale ta wersja w zupelnosci mnie oczarowala. Jak zwykle cudowny rozdzial :)
OdpowiedzUsuńNie lubie Rona, dlatego mam nadzieje, ze juz niedlugo Hermiona go rzuci :D
12 godzin? Wspolczuje, oj wspolczuje - lubie latac, ale tyle czasu to zbyt meczace.
Jesli chodzi o szablonarnie, to zdecydowanie polecam zaczarowane-szablony.blogspot.com
Pozdrawiam i zapraszam na historia-hermiony-riddle.blogspot.com
Florence
Dzięki :)
UsuńZostałaś przeze mnie nominowana do Liebster Award :) Szczegóły tutaj: http://memories-of-hermione.blogspot.com/2013/06/liebster-award.html
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o szablon na bloga jestem również szabloniarką więc jeśli niczego nie znalazłaś mogę wykonać dla ciebie szablon na prywatne zamówienie. Ewentualny kontakt: morgedd@gmail.com
Memory
Wow. A to dopiero niespodzianka :) Dziękuję za nominację, jak również za propozycję. Jeśli nie znajdę żadnego interesującego szablonu, na pewno się do ciebie odezwę.
Usuń