wtorek, 25 czerwca 2013

Cena zwycięstwa. Rozdział 10




Rozdział 10
Tutaj jest moje miejsce
17 sierpnia 1998


-Jadę do Australii.

Jeśli oczekiwała, że Harry będzie zaskoczony, albo może oburzy się i powie „Hermiona, nie możesz teraz jechać, jesteś tutaj potrzebna.”, to się zawiodła. Rzeczywiście, podniósł na nią wzrok znad gazety, którą właśnie czytał, poprawił sobie okulary na nosie i powiedział:
- Do twoich rodziców?

Kiwnęła głową.

- Nie wyglądasz na szczęśliwą z tego powodu. – powiedział, odkładając gazetę i przyglądając jej się baczniej – Wszystko w porządku?

Zaśmiała się cicho i w tym samym momencie pożałowała tego. Harry nie przeoczył gorzkiego tonu jej śmiechu i cienia, który przemknął po jej twarzy.

- Głupie pytanie, co?
- Nie, nie. – powiedziała szybko – Doceniam je. Wszystko w porządku. – skłamała.
- Coś się dzieje, wiem to.
- Ja… - zawahała się – To nic takiego, naprawdę. Tylko… pojechałbyś ze mną? – Harry nie odpowiedział więc szybko zaczęła mówić dalej – To zajmie tylko chwilę… Tylko Aportujemy się tam i wiesz… Nie wymagam żebyś został ze mną podczas konkretnego działania, bo, no wiesz…
- Dobrze. – patrzyła na niego przez chwilę.
- Naprawdę?
- Tak – powiedział, uśmiechając się i odchylając na krześle – Odetchnę trochę świeżym powietrzem, zobaczę kangury i wielkie, białe rekiny, poflirtuję z gorącymi, australijskimi ptaszynkami… jak mógłbym odmówić?

Uśmiech, którym ją obdarzył, rozjaśnił jego twarz i wygładził zmarszczone brwi. Ale nic, oprócz porządnej dawki snu, nie mogłoby usunąć ciemnych kręgów pod jego oczami. Sposób, w jaki światło tańczyło po jego tęczówkach sprawiało, że wyglądał na zdrowszego i szczęśliwszego niż minutę temu.

- Głupek. – powiedziała, bijąc go ramię – Aportujemy się prosto do domu moich rodziców, więc nic nie wyjdzie z twoich planów.
- Dobra, dobra – rzucił Harry, odsuwając się i śmiejąc - Miałem na myśli to, że nie mógłbym odmówić mojej najlepszej przyjaciółce od czasów pierwszego roku. Oczywiście, że z tobą pojadę, Hermiono… chcesz zniknąć już teraz?
- No cóż… Tak planowałam… Chyba, że potrzebujesz czasu żeby się przygotować, czy coś…
- Myślę, że przydałby się aparat… No żartuję przecież! Jestem gotowy. Em… Nie pytałaś Rona, co?

Teraz już znany ból zaatakował jej wnętrzności i niemal się skrzywiła. Ron. Nie, nie pytała go. Myślała o tym, oczywiście… Chciała żeby z nią pojechał. I on też tego chciał. W namiocie, podczas ich wyprawy, obudził się słysząc jej płacz i powiedział… powiedział…

„Oni są bezpieczni Hermiono. Podjęłaś właściwą decyzję. Są żywi, bezpieczni i szczęśliwi, dzięki tobie. I już niedługo znów ich zobaczysz” potem dodał po cichu „Pojadę z tobą”

Ale oczywiście teraz, kiedy Fred nie żył, sam pomysł zabrania jednego z Weasley’ów z dala od rodziny, nawet na kilka dni, albo nawet na kilka godzin, był niemożliwy. On prawie nie widziała Rona od czasu Bitwy, nie mówiąc już o możliwości porozmawiania z nim na temat jej własnej rodziny.

- Nie – powiedziała i ostrość w jej głosie zaskoczyła nawet nią samą – To znaczy… nie, nie pytałam go. – dodała, zmiękczając głos – Nie wydaje mi się, że byłoby to sprawiedliwe.

Harry kiwnął głową, jakby ją rozumiał. Dobrze, że to zrobił, bo ona sama nie była pewna czy siebie rozumie. Cisza trwała dopóki Hermiona nie wyciągnęła ręki i powiedziała:
- Chodźmy. – Harry skrzywił się.
- Nienawidzę Aportacji. Czy Aportacja na inny kontynent nie jest niebezpieczna?
- Tak właściwie to jest nielegalna, ale zaufaj mi Harry. – powiedziała Hermiona, jej głos zabarwiony delikatnie zniecierpliwieniem – Wiem co robię.

Uśmiechnął się do niej. Był to szeroki, szczery uśmiech, którego nie widziała od bardzo dawna. Był to śmiech, którym ją obdarował kiedy zostali przyjaciółmi, kiedy wygrali bitwę z trollem na pierwszym roku. Był to uśmiech, który widziała na jego twarzy kiedy wygrał mecz Quidditcha ze Ślizgonami. Kiedy Syriusz zaproponował przeprowadzkę do niego. Kiedy pocałował Ginny po raz pierwszy.

- Zawsze wiesz, co robisz. – powiedział.

Chwycił ją za dłoń, uścisnął ją i Hermiona ich aportowała.

Wiem, co robię, powiedziała, ale tak naprawdę, nie miała pojęcia. Przejrzała książki i stwierdziła, że największą różnicą pomiędzy Aportacją wewnątrz kraju a Aportacją pomiędzy kontynentami jest wymagany poziom koncentracji. Miały miejsce straszne rozszczepienia, ale była pewna swoich zdolności. Była, do czasu kiedy poczuła znajome uczucie towarzyszące Aportacji, które nagle stało się dziesięć razy gorsze niż zazwyczaj.

Przez lata, Hermiona nauczyła się oddychać podczas Aportacji i zwykle dyskomfort, jaki odczuwała, był minimalny. Ale to było coś innego. To było bardziej niekomfortowe, bardziej męczące i bardziej dzikie. Jakby byli wsysani w najmniejszą piłkę na świecie, potem przemieleni i wykopani w inne miejsce. Było to również dłuższe. Aportacja zwykle była natychmiastowa, ale ta trwała przez co najmniej minutę.

Kiedy wreszcie zostali wypluci z piłki, Harry zatoczył się w stronę schodków, oparł się o nie i zwymiotował w świeżo przycięty żywopłot.

- Hermiona, to ostatni raz, kiedy ci zaufałem. – zdołał powiedzieć, po czym wytarł usta rękawem – Ugh…

Hermiona była w niewiele lepszym stanie. Naprawdę niewiele. Jej gardło płonęło, jak gdyby spędziła ostatnią minutę krzycząc – co, jak zdała sobie sprawę, prawdopodobnie faktycznie miało miejsce. Nudności były bardziej wyraziste niż zwykle i miała wrażenie, że się im podda całkowicie jeśli szybko nie odejdą.

- Ugh… - zgodziła się z Harrym, siadając na schodkach by uspokoić zawroty w głowie i nudności, jej ręka automatycznie podniosła się do gardła – Chyba zwymiotuję.
- Dołącz do klubu. – powiedział Harry – Nigdy wcześniej tego nie robiłaś, prawda?
- Teraz już robiłam. Zgubiłeś jakieś części ciała?
- Żadną z tych, które widzę, ale myślę, że mogłem zgubić dziesięć lat mojego życia. I wracam z twoimi rodzicami. Samolotem. Zdecydowanie. – Harry rozejrzał się wokół – Ładny dom. Twoich rodziców?
- Tak.

To był ładny dom, ale prawdę mówiąc, była to ładna okolica. Jak wszystkie inne domy, był wolno stojący, mały i biały z ciemniejszym, spadowym dachem. Drzwi i okiennice były pomalowane na słoneczny odcień żółtego. Ogród był schludny i uporządkowany, z żywopłotem i płotkiem wokół. Hermiona pamiętała, że za domem był nieduży basen.

- Więc, pukamy? – zapytał Harry i zdała sobie sprawę, że była cicho przez długi moment.
- Tak właściwie, to dzwonimy. – powiedziała, ruszając w stronę drzwi.

Zatrzymała się z palcem zaledwie centymetr od dzwonka i nie mogła zmusić się, by go przycisnąć. Za tymi drzwiami byli jej rodzice, których nie widziała od wielu miesięcy… teraz, już cały rok. Zanim wyruszyła na poszukiwania Horkruksów z Harrym, zmusiła ich by zamknęli swój gabinet dentystyczny, przeniosła ich do kraju, którego nawet nie chcieli odwiedzić, i co najgorsze, wymazała ich wspomnienia o niej. Ale nawet to mogłoby zostać wybaczone, gdyby nie fakt, że zrobiła to wbrew ich woli.

„Nie, Hermiono” powiedział jej tata kiedy zapytała – nie, błagała – ich żeby się ukryli. „Jeśli czujesz, że musisz nas opuścić, to nie będziemy się sprzeciwiać. Ale ja i twoja mama nigdzie się nie wybieramy”

„Hermiono” dodała Marissa Granger „Mamy tutaj swoje życie. Mamy dom, pracę i wspaniałą córkę. Tutaj jest nasze miejsce”

Po dwóch tygodniach bezustannego błagania z jej strony i nieustępliwego uporu ze strony jej rodziców, Hermiona w końcu wyciągnęła swoją różdżkę i zmodyfikowała ich pamięć.

Nigdy nie zapomni wyrazu twarzy jej mamy, kiedy zdała sobie sprawę, co robi jej córka, sekundę zanim w ogóle nie pamiętała kim była. To nie było zaskoczenie czy szok. To był czysty gniew. Hermiona nie chciała nigdy więcej widzieć tego wyrazu twarzy.

Nagle Harry znalazł się za nią, jedną ręką obejmując ją w talii, drugą umieszczając na jej wyciągniętej dłoni.

- Po to tutaj przyszliśmy. – powiedział delikatnie – Zróbmy to.

I delikatnie nacisnął przycisk, dwukrotnie w niedużym odstępie. Ledwie słyszeli dwa gongi zza drzwi i Harry odsunął się od niej i puścił jej rękę.

- Nie. – powiedziała szybko, łącząc swoje palce z jego – Zostań ze mną.

I wtedy drzwi się otworzyły.

To był jej ojciec, na co zareagowała mieszanką ulgi i rozczarowania. Nie mogła nic na to poradzić, że wręcz wyciągała szyję by zobaczyć jej matkę, ale jej tam nie było. Zimny strach zagnieździł się w jej brzuchu. Chyba nigdy nie zdarzyło się, żeby jej mama nie podeszła do drzwi by odpowiedzieć na dzwonek. Jej tata powinien właśnie oglądać telewizję ze stopami na stoliku i pytać żonę, kto przyszedł.

- Witam. – powiedział jej tata głosem gdzieś pomiędzy zmieszaniem a zadowoleniem.

Wyglądał dobrze. Szczęśliwie i zdrowo. Jego skóra była delikatnie opalona, jego uśmiech szczery. Chciała krzyczeć z radości z tego powodu, ale powstrzymała się. Zamiast tego, uśmiechnęła się.

- Witam. – odpowiedziała – Czy pan Wilkins?
- Mogę coś dla państwa zrobić?
- Chcielibyśmy porozmawiać przez chwilę, jeśli nie ma pan nic przeciwko. – powiedziała; teraz nadchodzi kłamstwo – Pracujemy w oddziale Brytyjskiej Służby Zdrowia zlokalizowanym tutaj, w Australii. Chodzi o pańską matkę, Wendy Gran… Wilkins.

Jej tata zmarszczył brwi, wyglądając na zaniepokojonego. Babcia Hermiony była najmilszą kobietą na świecie, ale zbliżała się do osiemdziesięciu lat i miała problemy z sercem. Co więcej, przynajmniej zanim Hermiona zniknęła, walczyła z poważnym nowotworem.

- Moja matka? Czy wszystko z nią w porządku? Coś się stało?
- To dosyć delikatna sprawa. – skłamała bez zmrużenia okiem – Może moglibyśmy wejść do środka?
- Tak, oczywiście. – powiedział, po czym wyglądał jakby przemyślał całą sprawę – Przepraszam, że to mówię, ale wyglądacie trochę młodo jak na taką pracę.
- Nie jestem lekarzem. – uśmiechnęła się niewinnie – Jestem tylko sekretarką – podała mu fałszywą legitymację, podtrzymującą jej wersję – Nie mogłam się dodzwonić, więc postanowiłam pojawić się osobiście.

Kiwnął głową. Podejrzenie odeszło.

- Tak, linie nie działają od wczoraj. Nie to, że kiedykolwiek używamy telefonu, ale jest to trochę denerwujące. Proszę, wejdźcie.

Poprowadził ich do środka przez wąski korytarz, do małego, ale żywego salonu z oknami sięgającymi od podłogi do sufitu, modnymi meblami, sofą, fotelem i telewizorem. Fotel był okupowany przez kobietę ze złoto-brązowymi włosami, która zaczytała się w książce.

Jej mama.

- Monica – powiedział jej tata, na co Hermiona została przywołana do rzeczywistości przez dziwne, obce imię – Ci państwo są z Brytyjskiej Służby Zdrowia.

„Monica” podniosła wzrok i uśmiechnęła się ciepło. Hermiona ostro wciągnęła powietrze i ledwie poczuła dłoń Harry’ego ściskającą jej. Jej mama… się zmieniła.

Jej włosy były troszkę dłuższe, albo tylko na takie wyglądały, bo zostawiła je rozpuszczone zamiast upinać w tradycyjny kok, który zawsze nosiła do pracy. Jej nogi były podkurczone na fotelu. To było coś, czego nigdy nie pozwalała robić własnej córce. Miała na sobie luźną sukienkę, której Hermiona nigdy wcześniej nie widziała. Miała również purpurowy szal zarzucony na ramiona. Sierpień był częścią zimy w Australii, pomimo tego, na dworze wcale nie było zimno.

Pod kwiecistym wzorem sukienki można było z łatwością dostrzec krzywiznę jej sporego brzucha.

Harry uścisnął rękę Hermiony ponownie, pochylił się i wyszeptał:
- Myślę, że teraz byłby dobry moment.

Hermiona kiwnęła głową. Z drżącymi palcami wyciągnęła różdżkę, wyginając ją tak, że była ukryta za kwiatkiem doniczkowym, obok którego stała.

- Widzą państwo… - zaczął Harry – Wczoraj, pańska matka…

Hermiona przestała słuchać kłamstw Harry’ego, które właśnie wymyślał i skoncentrowała się na zaklęciu. Musiała wyszeptać przeciwzaklęcie, bo bała się, że usłyszą ją rodzice, ale również dlatego, że niewerbalna wersja nie byłaby tak silna. Słowa uwięzły jej w gardle zanim zmusiła się by je wypowiedzieć. Harry zatrzymał się w pół zdania, kiedy wyraz grozy, a potem całkowitej nieświadomości zagościły na twarzach jej rodziców. Dotarła do końca zaklęcia, westchnęła i poluźniła uścisk palców na różdżce.

Jej rodzice mrugnęli, dwa razy. Spojrzeli na siebie w zmieszaniu. A potem:
- HERMIONA! – Lisa Granger wrzasnęła, rzucając się w stronę córki.

Harry odsunął się, robiąc miejsce by jej mama mogła objąć ją w ciasnym uścisku. Hermiona zawahała się, po czym odwzajemniła uścisk.

- Mamo. – wyszeptała.
- Hermiona, Hermiona, Hermiona. – powtarzała jej mama – Jak mogłaś?

Wzdrygnęła się. I oto jest: oskarżenie. Co zrobiła… jak mogliby jej to kiedykolwiek wybaczyć?

- Tak bardzo za tobą tęskniliśmy. – powiedziała jej mama kiedy uwolniła ją z uścisku. Hermiona była zdziwiona widząc łzy spływające po jej policzkach – Och, Hermiona!
- Przepraszam. – powiedziała, przestraszona. Jej mama nigdy nie płakała – Tak bardzo was przepraszam. I wiem, że nie chcieliście, ale…
- Ale musiałaś zrobić to, co była dla nas odpowiednie. – dokończył za nią jej tata.

Odwróciła się w jego stronę i była zaskoczona widząc, że się do niej uśmiecha.

- Kochamy cię, Hermiono. – powiedział, sięgając ręką by schować za jej uchem niesforny kosmyk włosów – I masz wiele do wytłumaczenia. Ale na razie… na razie chcę tylko cieszyć się tą chwilą póki mogę. – przekrzywił głowę – Wróciłaś, więc podejrzewam, że wszystko poszło dobrze?
- Nie do końca. – przyznała. Było to trudniejsze niż sobie wyobrażała – Ale znaleźliśmy to, czego szukaliśmy, a Voldemort jest martwy. To było… - przełknęła ślinę – Nazywają to Drugą Wojną Czarodziei.
- Och, Hermiona… - powiedziała znowu jej mama, jakby nigdy nie była zmęczona wymawianiem jej imienia – Nie mogę uwierzyć, że chciałaś przejść przez to wszystko sama!
- Nie byłam sama. – powiedziała.
- No tak, oczywiście, że nie – powiedział jej tata, kiwając głową do Harry’ego – Ale twoja mama miała co innego na myśli.
- Przepraszam. – znów powtórzyła Hermiona – Naprawdę. – rozejrzała się wokół – Czy… czy byliście tutaj przynajmniej szczęśliwi?
- Tak. – przyznał – Bardzo. Bezpieczni i szczęśliwi… tego właśnie chciałaś, prawda? Och, i spodziewamy się dziecka.
- Widziałam. – powiedziała spokojnie, ponieważ wiadomość była mniej szokująca teraz, kiedy wreszcie miała swoich rodziców z powrotem – Co to będzie? Kiedy termin?
- To kolejna dziewczynka. – jej mama rzuciła, nagle zimnym tonem – Wiesz, myśleliśmy o nazwaniu jej Hermiona.
- Och.
- Powinna się urodzić w połowie października. – kontynuowała, jej głos i wyraz twarzy coraz delikatniejsze – Jako pokutę, radzę ci myśleć nad imieniem. – zaśmiała się. Dziwny wyraz przemknął po jej twarzy, chwyciła dłoń Hermiony i umieściła ją na swoim brzuchu – Czujesz? – wyszeptała.

Tak, Hermiona czuła to. Czuła kopiące dziecko. Czuła życie rosnące w brzuchu jej mamy. I chciała tylko jednej rzeczy dla tej malutkiej dziewczynki, jej siostry. Chciała, żeby dorastała w lepszym, bezpieczniejszym świecie.

I miała wielką, wielką nadzieję, że będzie mugolem.


4 komentarze:

  1. Ostatnie slowa, no coz - zaskoczyly mnie dosc mocno. W ogole przywracanie pamieci wyobrazalam sobie zupelnie inaczej, ale ta wersja w zupelnosci mnie oczarowala. Jak zwykle cudowny rozdzial :)
    Nie lubie Rona, dlatego mam nadzieje, ze juz niedlugo Hermiona go rzuci :D
    12 godzin? Wspolczuje, oj wspolczuje - lubie latac, ale tyle czasu to zbyt meczace.
    Jesli chodzi o szablonarnie, to zdecydowanie polecam zaczarowane-szablony.blogspot.com
    Pozdrawiam i zapraszam na historia-hermiony-riddle.blogspot.com
    Florence

    OdpowiedzUsuń
  2. Zostałaś przeze mnie nominowana do Liebster Award :) Szczegóły tutaj: http://memories-of-hermione.blogspot.com/2013/06/liebster-award.html

    Jeżeli chodzi o szablon na bloga jestem również szabloniarką więc jeśli niczego nie znalazłaś mogę wykonać dla ciebie szablon na prywatne zamówienie. Ewentualny kontakt: morgedd@gmail.com

    Memory

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow. A to dopiero niespodzianka :) Dziękuję za nominację, jak również za propozycję. Jeśli nie znajdę żadnego interesującego szablonu, na pewno się do ciebie odezwę.

      Usuń

Calliste Bajkowe szablony