Oryginał możecie znaleźć pod tym linkiem.
Komentujcie, pytajcie, wytykajcie błędy. Śmiało :)
Miłego czytania!
~-o-~
Rozdział 2
Zwyciężyliśmy
5 maja 1998
Kiedy był młodszy, nienawidził
odwiedzać rodziców. Nienawidził szpitali odkąd tylko pamięta, ale Święty Mung
był najgorszy. Najgorsza była personifikacja wszystkiego, co się tu znajdowało.
Podłogi były czyste, uśmiechy wymuszone, a ludzie zbyt zajęci by się tobą
przejmować. Kiedy miał sześć lat, zgubił się tu i musiał prosić aż trzy osoby
zanim ktoś – nawet nie pracownik, a starsza kobieta, która odwiedzała bratanka
– wziął go za rękę i odprowadził do Skrzydła im. Janusa Tickey’a. Od tamtego
czasu, panicznie bał się Świętego Munga. To nie było zbyt odpowiednie jak na
ucznia Gryffindoru więc nigdy nikomu o tym nie mówił, nawet swojej babci.
Z czasem jak dorastał, wymuszone
wizyty – na początku raz w miesiącu, czasami co tydzień; potem, tylko podczas
wakacji – stały się bardziej znośne. Może to dlatego, że jego rodzice zaczęli
dochodzić do siebie. Nigdy nie będą całkowicie zdrowi, wiedział o tym (chociaż
po cichu miał na to nadzieję), ale robili postępy. Jego mama już nie spędzała
większości dnia z rękami oplatającymi jej kolana, szlochając. Jego ojciec
przestał nagle zatykać dłońmi uszy, jakby chcąc uciszyć nieme krzyki, wpatrując
się w przestrzeń. Alice nauczyła się uśmiechać; była naprawdę śliczna kiedy się
uśmiechała. Raz nawet słyszał jej śmiech. Zaczęła jeść słodycze, które jego babcia
kazała im przynosić. Lubiła je. Zawsze dawała mu papierki z cukierków i raz
nawet zdawało mu się, że powiedziała „Dziękuję” (jednak jego babcia nic takiego
nie słyszała). Oboje uśmiechali się do niego kiedy wchodził i zdarzało się, że
uściskał swojego ojca na pożegnanie.
Tak więc teraz Mung nie był jego
najmniej ulubionym miejscem. Czuł się prawie szczęśliwy, kiedy znów szedł przez
te wypolerowane korytarze, które skrywały w sobie tyle wspomnień, i których nie
widział od roku. Pielęgniarka pomachała mu ręką kiedy zobaczyła go w drzwiach,
a sprzedawca w małym sklepiku dla odwiedzających wciągnął go w rozmowę kiedy
kupował pudełko czekoladek. Jego ojciec uwielbiał czekoladki, a złoty,
błyszczący papier zainteresuje jego mamę.
Kątem oka zauważył znajomy blond
kucyk i charakterystyczne już dla niego szybkie kroki. Aminta poznała go i
kiwnęła głową na przywitanie, na co on odpowiedział uśmiechem. Pielęgniarka,
która pchała przed sobą wózek, zwolniła, aż w reszcie całkowicie zatrzymała się
żeby zamienić z nim kilka słów.
- Dawno cię tu nie widziałam –
powiedziała – tęsknili za tobą.
Aminta była jedyną osobą, która
rozumiała jego relację z rodzicami; jedyna, której nie było go żal.
- Nie mogłem przyjść w zeszłym
roku – odpowiedział patrząc na drzwi za nią – też za nimi tęskniłem.
- Będą szczęśliwi kiedy cię
zobaczą – powiedziała ciepło, po czym spojrzała na swój zegarek – Chciałabym
jeszcze pogadać, ale… od czasu bitwy mamy tak wielu pacjentów, że zawsze czuję
się trochę spóźniona z czymś. Nadrobimy to innym razem, ok?
- Jasne.
Ruszyła przed siebie pchając
wózek. Tym razem trochę szybciej.
- Wiesz… jeszcze im nie
powiedziałam – głośniej dodała odwracając głowę przez ramię zanim zniknęła za
rogiem razem z wózkiem – Nie myśl, że od tego uciekniesz, Neville!
Uśmiechnął się, ale uśmiech
powoli znikał z jego twarzy kiedy wpatrywał się w drzwi, przed którymi stał. Za
tymi drzwiami byli jego rodzice, których nie widział przez ponad rok. Nie byli
to rodzice, którzy rzucą się na niego, zamkną w swoich objęciach i będą płakać
ze szczęścia kiedy go zobaczą. Przez większość czasu byli to rodzice, którzy
nie mieli nawet pojęcia, że mają syna.
Zapukał w drzwi, które była
zamknięte, niemal jak w więzieniu.
Jego rodzice malowali kiedy
wszedł. Mieli pędzle w dłoniach, farby leżały na stoliku, przed nim stały
płótna. Ale zamiast malować na płótnie, oni rozmazywali farbę po sobie, na
ścianach i pościeli. Jego ojciec miał ślady niebieskiej farby na nosie, a mama
się śmiała. Pielęgniarka, która ich pilnowała, nie miała nic przeciwko.
Uśmiechała się pobłażliwie kiedy na nich patrzyła. Elisia była wnikliwą
kobietą, którą Neville bardzo szanował.
- Usiądź – powiedziała, nie
odrywając wzroku od Alice, która właśnie wyciskała żółtą farbę z tubki – Tylko
spójrz na nich… Czyż nie są niesamowici?
Musiał przyznać, że byli. Jego
mama przybliżyła się do swojego męża, który stał nieruchomo, i powoli
rozprowadziła żółtą farbę po jego policzkach. Potem otworzyła tubkę czerwonej i
również ją nałożyła, tworząc jasne płomienie. Potem dodała niebieski i zielony naokoło
oczu.
- Kiedy nauczyli się malować? –
zapytał Elisi.
- Nie uczyli się – odpowiedziała
nadal obserwując powolne i dokładne ruchy Alice – Po prostu pomyślałam, że może
ich to zaciekawić. Chyba im się podoba.
Jego mama odwróciła się i
uśmiechnęła w niewymuszony sposób. Zajęło im to lata, by wydobyć z niej ten
uśmiech. Ten sam, którym teraz uśmiecha się do każdego, jak by była cały czas
szczęśliwa.
Szaleństwo jest jednym z mechanizmów obronnych ciała, powiedział mu
kiedyś, kiedy był jeszcze mały, jeden Uzdrowiciel. Jego rodzice wycofali się do
swojego wnętrza najpierw, żeby oderwać się od bólu, a potem, żeby nie musieć
już nigdy zmierzyć się z przeraźliwymi wspomnieniami. I właśnie dlatego, nie
ważne, ile wysiłku wkładano w przywrócenie ich do poprzedniego stanu, nigdy
nikomu się to nie uda. Neville lubił takie wytłumaczenia najbardziej. Kiedyś usłyszał
kogoś mówiącego, że tam w środku już
nikogo nie ma i jak szkoda, że ich
stracili. Stracili ich, brzmi jakby umarli. Większość ludzi – przyjaciele rodziny
i tym podobni – mówili o nich jakby już nie żyli. Biedny chłopiec, biedna sierota, mówili mając jego na myśli. Kiedy
raz odezwał się mówiąc, że nie jest sierotą, pokręcili głowami i mówili znów,
że taka szkoda…
Neville nigdy nie sądził, że ten
nieobecny wzrok jego mamy znaczył, że „tam” nie ma nikogo. I zawsze trzymał się
uporczywie myśli, że wystarczająco dobre wiadomości, wystarczająco dobre
wspomnienia mogłyby przezwyciężyć strach przed złymi i przywrócić ich do życia.
Opowiadał im o każdej dobrej rzeczy, dokładnie zagłębiając się w detale.
Opisał im każdą piękną rzecz jaka przyszła mu na myśl, zaczynając od skrzydeł motyla, przez tęczę, kończąc na włosach Ginny. Jego mama uwielbiała
opowiadania, dlatego czytał jej piękne fragmenty z książek. Czasami przynosił
ze sobą książeczki dla dzieci żeby mogła przewracać strony i wpatrywać się w
ilustracje.
Powinien się domyślić, że spodoba
jej się malowanie.
Wyglądało na to, że już
skończyli. Oboje usiedli na łóżku i wpatrywali się w niego i Elisie, nadal się
uśmiechając. Jego ojciec wyglądał bardzo kolorowo, co mogło wyglądać dla innych
na głupie. Ale uśmiech, który ukazywał jego zęby i podnosił kąciki jego oczu
był jedyną rzeczą, jaka się teraz liczyła. W tym momencie Neville chciał im
powiedzieć, powiedzieć im wszystko.
- Dam wam trochę prywatności –
powiedziała Elisia wstając – Tylko nie pozwól im zjeść farby i zapukaj kiedy
będziesz chciał wyjść.
Uśmiechnął się do niej z
wdzięcznością.
- Do widzenia – powiedziała Alicia
parę sekund po tym, jak Elisia zamknęła za sobą drzwi. Neville spojrzał na nią
zszokowanym wzrokiem. Jego rodzice bardzo rzadko mówili, choć wiedział, że
mogą.
- Cześć, mamo – powiedział po
chwili – Cześć, tato.
Rodzice słuchali z oczami
utkwionymi w jego oczach.
- Przepraszam, że tak długo nie
przychodziłem – kontynuował – Ten rok był bardzo zabiegany. Ale mam dla was
wieści… dobre wieści. Chcecie posłuchać?
- Tak – powiedziała jego mama, co
znów go zamurowało i przez chwilę tylko się na nią patrzył.
Jak bardzo tęsknił przez ten rok?
Jak komunikatywna stała się jego mama, jak spokojni stali się oni oboje, jak
bardzo się zmienili? Śmiejąca się kobieta z pędzlem w dłoni była opanowana, ale
i wolna na sposób niemożliwy do osiągnięcia rok temu.
Otrząsnął się, zbierając się w
sobie i kontynuował zadowolonym głosem. Opowiadał w najmniejszych detalach o
odwadze jego przyjaciół. O Ginny i Lunie. O Hermionie i Ronie. O Harrym, który
nareszcie to zrobił. Który zabił jego.
- On jest martwy – powiedział –
Na dobre. I obiecuję wam, że już nigdy nie powróci. Nikt już nigdy nas nie
zrani.
Podał czekoladki ojcu i patrzył
jak Alice powoli rozpakowuje jedną ze złotej folii. Jego rodzice byli
wspaniałymi Aurorami. Był pewien, że gdzieś tam głęboko, zrozumieli. I obchodziło ich to.
- Zrobiliśmy to – powiedział –
Zwyciężyliśmy, mamo! Tato, ja… my osiągnęliśmy
to, czego chciałeś. Nareszcie to zrobiliśmy. On odszedł na dobre. Wygraliśmy.
Jego mama uśmiechnęła się patrząc
na papierek w jej dłoni, potem na niego. Dała mu Cisno zwiniętą kulkę i
powiedziała:
- Dziękuję – po czym mocno go
uścisnęła.
Jego rodzice byli wspaniałymi
Aurorami i był pewien, że będą z niego dumni.
To opowiadanie jest wspaniałe :D
OdpowiedzUsuńW pełni się z Tobą zgadzam :)
Usuńdopiero odkryłam twojego bloga i od razu zabieram się za czytanie tego opowiadania. ten rozdział jest przynajmniej dla mnie niezwykle wzruszający. to w jaki sposób opisani są rodzice Neville'a, to w jaki sposób on o nich mówi. miałam łzy w oczach czytając to i próbując wczuć się w sytuację Longbottom'a.
OdpowiedzUsuń