wtorek, 11 czerwca 2013

Cena zwycięstwa. Rozdział 2





Oryginał możecie znaleźć pod tym linkiem.

Komentujcie, pytajcie, wytykajcie błędy. Śmiało :)

Miłego czytania!

~-o-~

Rozdział 2
Zwyciężyliśmy
5 maja 1998

Kiedy był młodszy, nienawidził odwiedzać rodziców. Nienawidził szpitali odkąd tylko pamięta, ale Święty Mung był najgorszy. Najgorsza była personifikacja wszystkiego, co się tu znajdowało. Podłogi były czyste, uśmiechy wymuszone, a ludzie zbyt zajęci by się tobą przejmować. Kiedy miał sześć lat, zgubił się tu i musiał prosić aż trzy osoby zanim ktoś – nawet nie pracownik, a starsza kobieta, która odwiedzała bratanka – wziął go za rękę i odprowadził do Skrzydła im. Janusa Tickey’a. Od tamtego czasu, panicznie bał się Świętego Munga. To nie było zbyt odpowiednie jak na ucznia Gryffindoru więc nigdy nikomu o tym nie mówił, nawet swojej babci.

Z czasem jak dorastał, wymuszone wizyty – na początku raz w miesiącu, czasami co tydzień; potem, tylko podczas wakacji – stały się bardziej znośne. Może to dlatego, że jego rodzice zaczęli dochodzić do siebie. Nigdy nie będą całkowicie zdrowi, wiedział o tym (chociaż po cichu miał na to nadzieję), ale robili postępy. Jego mama już nie spędzała większości dnia z rękami oplatającymi jej kolana, szlochając. Jego ojciec przestał nagle zatykać dłońmi uszy, jakby chcąc uciszyć nieme krzyki, wpatrując się w przestrzeń. Alice nauczyła się uśmiechać; była naprawdę śliczna kiedy się uśmiechała. Raz nawet słyszał jej śmiech. Zaczęła jeść słodycze, które jego babcia kazała im przynosić. Lubiła je. Zawsze dawała mu papierki z cukierków i raz nawet zdawało mu się, że powiedziała „Dziękuję” (jednak jego babcia nic takiego nie słyszała). Oboje uśmiechali się do niego kiedy wchodził i zdarzało się, że uściskał swojego ojca na pożegnanie.

Tak więc teraz Mung nie był jego najmniej ulubionym miejscem. Czuł się prawie szczęśliwy, kiedy znów szedł przez te wypolerowane korytarze, które skrywały w sobie tyle wspomnień, i których nie widział od roku. Pielęgniarka pomachała mu ręką kiedy zobaczyła go w drzwiach, a sprzedawca w małym sklepiku dla odwiedzających wciągnął go w rozmowę kiedy kupował pudełko czekoladek. Jego ojciec uwielbiał czekoladki, a złoty, błyszczący papier zainteresuje jego mamę.

Kątem oka zauważył znajomy blond kucyk i charakterystyczne już dla niego szybkie kroki. Aminta poznała go i kiwnęła głową na przywitanie, na co on odpowiedział uśmiechem. Pielęgniarka, która pchała przed sobą wózek, zwolniła, aż w reszcie całkowicie zatrzymała się żeby zamienić z nim kilka słów.

- Dawno cię tu nie widziałam – powiedziała – tęsknili za tobą.

Aminta była jedyną osobą, która rozumiała jego relację z rodzicami; jedyna, której nie było go żal.

- Nie mogłem przyjść w zeszłym roku – odpowiedział patrząc na drzwi za nią – też za nimi tęskniłem.
- Będą szczęśliwi kiedy cię zobaczą – powiedziała ciepło, po czym spojrzała na swój zegarek – Chciałabym jeszcze pogadać, ale… od czasu bitwy mamy tak wielu pacjentów, że zawsze czuję się trochę spóźniona z czymś. Nadrobimy to innym razem, ok?
- Jasne.

Ruszyła przed siebie pchając wózek. Tym razem trochę szybciej.

- Wiesz… jeszcze im nie powiedziałam – głośniej dodała odwracając głowę przez ramię zanim zniknęła za rogiem razem z wózkiem – Nie myśl, że od tego uciekniesz, Neville!

Uśmiechnął się, ale uśmiech powoli znikał z jego twarzy kiedy wpatrywał się w drzwi, przed którymi stał. Za tymi drzwiami byli jego rodzice, których nie widział przez ponad rok. Nie byli to rodzice, którzy rzucą się na niego, zamkną w swoich objęciach i będą płakać ze szczęścia kiedy go zobaczą. Przez większość czasu byli to rodzice, którzy nie mieli nawet pojęcia, że mają syna.

Zapukał w drzwi, które była zamknięte, niemal jak w więzieniu.

­­­

Jego rodzice malowali kiedy wszedł. Mieli pędzle w dłoniach, farby leżały na stoliku, przed nim stały płótna. Ale zamiast malować na płótnie, oni rozmazywali farbę po sobie, na ścianach i pościeli. Jego ojciec miał ślady niebieskiej farby na nosie, a mama się śmiała. Pielęgniarka, która ich pilnowała, nie miała nic przeciwko. Uśmiechała się pobłażliwie kiedy na nich patrzyła. Elisia była wnikliwą kobietą, którą Neville bardzo szanował.

- Usiądź – powiedziała, nie odrywając wzroku od Alice, która właśnie wyciskała żółtą farbę z tubki – Tylko spójrz na nich… Czyż nie są niesamowici?

Musiał przyznać, że byli. Jego mama przybliżyła się do swojego męża, który stał nieruchomo, i powoli rozprowadziła żółtą farbę po jego policzkach. Potem otworzyła tubkę czerwonej i również ją nałożyła, tworząc jasne płomienie. Potem dodała niebieski i zielony naokoło oczu.

- Kiedy nauczyli się malować? – zapytał Elisi.
- Nie uczyli się – odpowiedziała nadal obserwując powolne i dokładne ruchy Alice – Po prostu pomyślałam, że może ich to zaciekawić. Chyba im się podoba.

Jego mama odwróciła się i uśmiechnęła w niewymuszony sposób. Zajęło im to lata, by wydobyć z niej ten uśmiech. Ten sam, którym teraz uśmiecha się do każdego, jak by była cały czas szczęśliwa.

Szaleństwo jest jednym z mechanizmów obronnych ciała, powiedział mu kiedyś, kiedy był jeszcze mały, jeden Uzdrowiciel. Jego rodzice wycofali się do swojego wnętrza najpierw, żeby oderwać się od bólu, a potem, żeby nie musieć już nigdy zmierzyć się z przeraźliwymi wspomnieniami. I właśnie dlatego, nie ważne, ile wysiłku wkładano w przywrócenie ich do poprzedniego stanu, nigdy nikomu się to nie uda. Neville lubił takie wytłumaczenia najbardziej. Kiedyś usłyszał kogoś mówiącego, że tam w środku już nikogo nie ma i jak szkoda, że ich stracili. Stracili ich, brzmi jakby umarli. Większość ludzi – przyjaciele rodziny i tym podobni – mówili o nich jakby już nie żyli. Biedny chłopiec, biedna sierota, mówili mając jego na myśli. Kiedy raz odezwał się mówiąc, że nie jest sierotą, pokręcili głowami i mówili znów, że taka szkoda…

Neville nigdy nie sądził, że ten nieobecny wzrok jego mamy znaczył, że „tam” nie ma nikogo. I zawsze trzymał się uporczywie myśli, że wystarczająco dobre wiadomości, wystarczająco dobre wspomnienia mogłyby przezwyciężyć strach przed złymi i przywrócić ich do życia. Opowiadał im o każdej dobrej rzeczy, dokładnie zagłębiając się w detale. Opisał im każdą piękną rzecz jaka przyszła mu na myśl, zaczynając od skrzydeł motyla, przez tęczę, kończąc na włosach Ginny. Jego mama uwielbiała opowiadania, dlatego czytał jej piękne fragmenty z książek. Czasami przynosił ze sobą książeczki dla dzieci żeby mogła przewracać strony i wpatrywać się w ilustracje.

Powinien się domyślić, że spodoba jej się malowanie.

Wyglądało na to, że już skończyli. Oboje usiedli na łóżku i wpatrywali się w niego i Elisie, nadal się uśmiechając. Jego ojciec wyglądał bardzo kolorowo, co mogło wyglądać dla innych na głupie. Ale uśmiech, który ukazywał jego zęby i podnosił kąciki jego oczu był jedyną rzeczą, jaka się teraz liczyła. W tym momencie Neville chciał im powiedzieć, powiedzieć im wszystko.

- Dam wam trochę prywatności – powiedziała Elisia wstając – Tylko nie pozwól im zjeść farby i zapukaj kiedy będziesz chciał wyjść.

Uśmiechnął się do niej z wdzięcznością.

- Do widzenia – powiedziała Alicia parę sekund po tym, jak Elisia zamknęła za sobą drzwi. Neville spojrzał na nią zszokowanym wzrokiem. Jego rodzice bardzo rzadko mówili, choć wiedział, że mogą.

- Cześć, mamo – powiedział po chwili – Cześć, tato.

Rodzice słuchali z oczami utkwionymi w jego oczach.

- Przepraszam, że tak długo nie przychodziłem – kontynuował – Ten rok był bardzo zabiegany. Ale mam dla was wieści… dobre wieści. Chcecie posłuchać?
- Tak – powiedziała jego mama, co znów go zamurowało i przez chwilę tylko się na nią patrzył.

Jak bardzo tęsknił przez ten rok? Jak komunikatywna stała się jego mama, jak spokojni stali się oni oboje, jak bardzo się zmienili? Śmiejąca się kobieta z pędzlem w dłoni była opanowana, ale i wolna na sposób niemożliwy do osiągnięcia rok temu.

Otrząsnął się, zbierając się w sobie i kontynuował zadowolonym głosem. Opowiadał w najmniejszych detalach o odwadze jego przyjaciół. O Ginny i Lunie. O Hermionie i Ronie. O Harrym, który nareszcie to zrobił. Który zabił jego.

- On jest martwy – powiedział – Na dobre. I obiecuję wam, że już nigdy nie powróci. Nikt już nigdy nas nie zrani.

Podał czekoladki ojcu i patrzył jak Alice powoli rozpakowuje jedną ze złotej folii. Jego rodzice byli wspaniałymi Aurorami. Był pewien, że gdzieś tam głęboko, zrozumieli. I obchodziło ich to.

- Zrobiliśmy to – powiedział – Zwyciężyliśmy, mamo! Tato, ja… my osiągnęliśmy to, czego chciałeś. Nareszcie to zrobiliśmy. On odszedł na dobre. Wygraliśmy.

Jego mama uśmiechnęła się patrząc na papierek w jej dłoni, potem na niego. Dała mu Cisno zwiniętą kulkę i powiedziała:
- Dziękuję – po czym mocno go uścisnęła.


apukał w drzwi, które była zamknięte, niemal jak w więzieniu.
ojęcia, że mają syna.
ać ze szczęścia kiedy go zobaczą.  słów.
hu

Jego rodzice byli wspaniałymi Aurorami i był pewien, że będą z niego dumni.

3 komentarze:

  1. To opowiadanie jest wspaniałe :D

    OdpowiedzUsuń
  2. dopiero odkryłam twojego bloga i od razu zabieram się za czytanie tego opowiadania. ten rozdział jest przynajmniej dla mnie niezwykle wzruszający. to w jaki sposób opisani są rodzice Neville'a, to w jaki sposób on o nich mówi. miałam łzy w oczach czytając to i próbując wczuć się w sytuację Longbottom'a.

    OdpowiedzUsuń

Calliste Bajkowe szablony