piątek, 14 czerwca 2013

Cena zwycięstwa. Rozdział 5



Witam, witam.
Trochę mi zajęło przetłumaczenie piątego rozdziału, ale - wierzcie mi - jest on dosyć długi. Do tego mój czas został częściowo pochłonięty przez polowania na truskawki w ogrodzie, jak i przez piosenkę. Totalnie się w niej zakochałam.

Znów przepraszam za ewentualne pomyłki. Jestem pewna, że to przecinki będą przyczyną mojej śmierci...

Chciałabym dodać jeszcze, że postaram się dodać dzisiaj kolejny rozdział, ale jeśli mi się nie uda, zobaczycie go dopiero w niedzielny wieczór lub w poniedziałek. Wyjeżdżam na weekend. Sorry :)

Miłego czytania :)

Rozdział 5
Rozprawa
7 lipca 1998

Szedł korytarzem, potem po schodach, opuszczając drugie piętro. Nie mógł się powstrzymać przed rozmyślaniem, co oni wszyscy jeszcze robą na Grimmauld Place 12.

Minął miesiąc od Ostatecznej Bitwy. Tak ją teraz nazywali, jeśli nie mówili o niej Bitwa o Hogwart lub Pokonanie Voldemorta (duże litery umieszczone celowo). Lupin i Tonks nie żyją. Bill i Fleur mają swoją chatkę nad wybrzeżem. Pozostali Weasley’owie mogli już dawno wrócić do Nory. Ale zamiast tego, pomyślał, kiedy oparł się o balustradę, wszyscy zostali na Grimmauld Place. Może dlatego, że mieszkanie było duże i pozwalało im mieszkać w wygodnych warunkach. Podejrzewał, że rodzina potrzebowała teraz czasu razem i była zbyt uprzejma, by zostawić go samego w pustym domu. George… George był jedynym, który stąd odszedł. Przeniósł się do mieszkania, które dzielił z Fredem – tego zlokalizowanego nad Magicznymi Dowcipami Weasley’ów. I tak naprawdę, nikt go nie przekonywał do pozostania tu, dlatego, że był bolesnym wspomnieniem Freda, klonem martwego człowieka. Lee, mniej – więcej z nim mieszkał. Luna spędzała z nim większość dnia.

Powinien być szczęśliwy, że Ron i Hermiona nadal z nim mieszkają pomimo tego, że sytuacja pomiędzy nimi była jeszcze bardziej niezręczna niż pomiędzy nim a Ginny. Widział, że nadal tliło się w nich uczucie, ale żadne z nich nie robiło nic w związku z nim. Ron był zbyt przybity, a Hermiona zbyt wyrozumiała. Byli tylko przyjaciółmi. Poza tym, sposób, w jaki usta Rona drgały z każdym razem kiedy pomyślał o zmarłym bracie oraz sposób, w jaki Hermiona stała się odległa i zamyślona… Te rzeczy pomogły mu zrozumieć, jak bardzo wojna i życie w ukryciu wpłynęło na jego przyjaciół. I to była jego wina. Jeśli tylko by ich w to nie wciągnął…

Co do Ginny… bolało go codzienne patrzenie na nią. Bo pomimo tego, co powiedziała – żył w ukryciu przed Ministerstwem i Voldemortem przez rok i nie był w stanie znieść stresu związanego ze związkiem? – to ona z nim zerwała. To ona, dwa tygodnie po Ostatecznej Bitwie, powiedziała, że nie umie zapomnieć i ruszyć naprzód. To ona powiedziała „stop” i to ona nazwała go uszkodzonym. Miał do niej o to żal, bo chciał, żeby została. Widział sposób w jaki na niego patrzyła i słyszał tęsknotę w jej głosie kiedy z nim rozmawiała, ale nigdy nie zachwiała się w swojej decyzji. I to rozdzierało jego serce na strzępy.

Do pewnego stopnia cieszył się, że dzisiejszy dzień miał być inny. Było coś, co mogło oderwać jego myśli od tych nieprzyjemnych rzeczy. Przez ostatnich kilka dni, poświęcał czas na dogłębne badania, planowanie strategii i poprawianie swoich zdolności mówniczych. Hermiona mu pomagała, jakby zamroczona jego energią, a Ron powiedział, że sam fakt, że nazywa się Harry Potter mu wystarczy. I prawdopodobnie miał rację, ale Harry nie chciał wyjść na ignoranta.

Oparł się o poręcz schodów.
- Kiedy odnalazłem Voldemorta w Zakazanym Lesie – wyrecytował na wydechu, akcentując imię, które – jak stwierdziła Hermiona – sprawi, że większość ludzi się przynajmniej wzdrygnie – rzucił klątwę…

- Znasz to na pamięć Harry – powiedziała Hermiona ciepłym głosem, stając za nim – Poza tym, Ron ma pewnie rację. Wizengamont zapewne będzie zbyt zajęty gapieniem się na twoją bliznę, żeby posłuchać, co masz do powiedzenia – powiedziała sięgając ręką ku jego włosom, przesuwając ich kosmyk by uwidocznić wspomnianą bliznę – Teraz, kiedy jesteś Wybawcą, twoim obowiązkiem wobec magicznego świata jest noszenie tej blizny z dumą.
- Chyba sobie żartujesz… - odpowiedział, zastanawiając się czy brzmi na tak przerażonego jak się czuje. Poprawił włosy by znów zakrywały jego czoło.
- Tylko trochę – rzuciła – Niektórzy będą tak myśleć. I tak nawiasem mówiąc… wszyscy będą zaskoczeni twoją obecnością na rozprawie. Niektórzy nie będą zadowoleni. Zdajesz sobie z tego sprawę, tak?
- Tak. Tak, zdaję sobie z tego sprawę. Hermiona… ja wiem, że oni nie są święci. Nigdy nie będą ludźmi, którzy oddają pieniądze na cele charytatywne i uwielbiają swoich sąsiadów. Ale nie zasługują na to, by gnić w Azkabanie. Myślę, że nadal jest w nich coś, co warte jest uratowania.
- Wiem o tym Harry – powiedziała uspokajająco – I wierzę ci. To nie mnie będziesz musiał przekonać. – spojrzała na swój zegarek – Rozprawa zaczyna się za pół godziny. Jesteś gotowy?
- Bardziej gotowy już nie będę.
- Więc chodźmy.

Zeszli schodami w dół. Pani Weasley siedząca w kuchni, zobaczyła ich przecinających korytarz żeby założyć buty.
- Już czas? – zapytała.
- Prawie – odpowiedziała jej Hermiona. Pani Weasley wyglądała ponuro.
- Więc… powodzenia.

Hermiona wciągnęła cienką kurtkę na jej t-shirt po tym, jak chłodny podmuch wiatru sięgnął jej ramion.
- Dzięki – odpowiedziała i spojrzała krytycznym wzrokiem na szaty Harry’ego – Powinno być w porządku.  
- Jakim cudem ty mogłaś założyć jeansy i t-shirt? – Harry chciał wiedzieć kiedy schodzili po schodkach przed budynek. Hermiona skazała ręką na starego dęba rosnącego w małym, ogrodzonym ogródeczku nieopodal.
- Tam – powiedziała, po czym odwróciła głowę żeby spojrzeć na Harry’ego – To nie ja będę zeznawać w sądzie. Ty musisz dobrze wyglądać. Pamiętasz swoją rozprawę na piątym roku? Mówiłeś, że Knot bardzo chciał byś skończył jako winny. Tym razem będzie tak samo. Wizengamont pewnie już zdecydował, że dadzą im dożywocie w Azkabanie. Będziesz musiał ich przekonać do zmiany zdania. To nie będzie proste.
- Przed chwilą powiedziałaś mamie Rona, że wszystko będzie w porządku!
- Może troszkę przesadziłam.

Kiedy dotarli do drzewa, dziewczyna odwróciła się twarzą do niego.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że to co chcesz zrobić jest nielegalne?
- To najszybszy sposób, biorąc pod uwagę fakt, że nigdy tam nie byłaś.
- Bardzo nielegalny. – powiedziała kładąc nacisk na słowo „bardzo” – Przecież nie masz jeszcze licencji.
- Hermiono, porwaliśmy trzech pracowników Ministerstwa żeby się do niego włamać i ukraść coś, co należało do kolejnego pracownika Ministerstwa. Jak legalne jest to? Tak w ogóle – kontynuował – czy cokolwiek, co robiliśmy w zeszłym roku było legalne?

Wyciągnął rękę w jej stronę i położyła na niej swoją dłoń. Zamknął oczy, poczuł nieprzyjemne uczucie związane z Aportacją. Chciał dotrzeć do wejścia dla odwiedzających do Ministerstwa Magii. Albo gdzieś nieopodal, gdzie nie mogliby zauważyć ich mugole. Resztę drogi przeszli piechotą, próbując wyglądać niepozornie.

- Dobra – powiedziała Hermiona spoglądając na budkę telefoniczną wyglądającą jak każda inna – niegdyś czerwona, teraz pokryta graffiti i uboższa o kilka szybek – nigdy tu nie byłam. Jesteś pewien, że to odpowiednie miejsce? – Harry rozejrzał się po okolicy.
- Raczej tak. Wchodź do środka.
- Nie będzie to wyglądało dziwnie? Dwie osoby…
- Nie sądzę, że ktokolwiek zauważy. Budka jest pewnie zaczarowana. Masz, potrzymaj słuchawkę kiedy będę wybierał numer. Czy wiesz, ile czasu minęło od ostatniego razu kiedy trzymałem telefon w rękach? – przerwał na chwilę – Kiedy tak o tym myślę, jestem prawie pewien, że Dursley’owie nigdy nie dali mi dotknąć ich telefonu.

Mruczał pod nosem cyfry kiedy wciskał ich klawisze, wiedząc, że zapamiętał je dobrze dopiero kiedy usłyszeli kobiecy głos.
- Witamy w Ministerstwie Magii. Proszę podać imię i nazwisko, i cel wizyty.
- Harry Potter, zaproszony przez Ministerstwo w charakterze świadka na rozprawie. Oraz Hermiona Granger, która… towarzyszy mi.
- Dziękuję – powiedział głos – Proszę wziąć plakietki i przypiąć je na piersi.
Usłyszeli dźwięk obijania się czegoś o metal, po czym plakietki znalazły się w pojemniczku pod telefonem. Wziął swoją – Harry Potter, Świadek Sądowy – i podał Hermionie jej.

- Odwiedzający są zobowiązani do zarejestrowania się przy wejściu i pokazania swoich różdżek w rejestracji przy centrali ochrony, która jest zlokalizowana na przeciwległym końcu Atrium.
Głos zamilkł i budka zaczęła opadać w dół.

~-o-~

- Sala rozpraw numer dziesięć – powiedział Harry patrząc na drzwi – To tutaj.

Nie było mowy o pomyłce. Przypomniał sobie kiedy tylko postawił krok w ciemnym, kamiennym korytarzu, lekko oświetlonym przez pochodnie wiszące na ścianach. Zimne, kamienne ściany, ciemne, drewniane drzwi. Drzwi do Sali nr dziesięć wydawały się najciemniejsze ze wszystkich, z metalowymi ślubami i zardzewiałymi zawiasami, które wręcz obiecywały, że przy otwieraniu wydadzą z siebie nieprzyjemne dźwięki. W tej samej Sali miało miejsce kilka lat temu jego własne przesłuchanie. W tej samej Sali wydano wyrok dożywocia dla Lestrange’ów.

- Harry? – zapytała cicho Hermiona.

Spojrzał w jej stronę, tak naprawdę jej nie widząc. Jak tylko weszli w korytarz, założyła na siebie Pelerynę Niewidkę. Nie mogła wejść do Sali Rozpraw więc Harry wyszedł z pomysłem, by założyła jego płaszcz, dzięki czemu nie byłby sam. Wiedział, że jeśli mógłby ją teraz zobaczyć, jej twarz wyrażałaby troskę.

- Zaklęcie – powiedział.

Słyszał jak Hermina wymawiała cicho treść zaklęcia, które miało wyciszyć wszystkie odgłosy, jakie mogłyby być spowodowane przez otwieranie drzwi. Ostatnią rzeczą, jaką chcieli było by ludzie zastanawiali się, dlaczego nagle drzwi same się otworzyły i zamknęły.

- Zrobione – powiedziała – Rozprawa powinna się zacząć w ciągu pięciu minut. Chcesz już wejść do środka?
- Miejmy to za sobą – odpowiedział, po czym zgiął trochę swoje kolana żeby Hermiona mogła zarzucić na niego Pelerynę.  Nie wiedział ilu ludzi zostało poinformowanych o jego przybyciu, ale liczył, że wykorzysta element zaskoczenia.

Wślizgnięcie się do Sali było niepokojąco proste. Żaden z członków Wizengamontu nie podniósł nawet głowy gdy wchodzili. Harry podejrzewał, że nie było tu żadnych zaklęć chroniących pomieszczenie od zewnątrz – prawdopodobnie były jakieś wewnątrz, żeby nikt nie uciekł, ale kto włamywałby się do Sali rozpraw? Minęli kilka pustych ławek przed i wybrali jedną, wystarczająco oddaloną by nikt na nich nie wpadł, ale też zlokalizowaną wystarczająco blisko Wizengamontu by nie przeoczyć żadnego ich słowa.

Na samym środku Sali stały trzy krzesła. Ustawione w równym rzędzie, z łańcuchami zwisającymi z każdego z nich. Harry podejrzewał, że samoczynnie uniosą się by spętać Malfoy’ów, kiedy tylko usiądą. Poczuł, że mu nie dobrze na samą myśl o tym.

Drzwi zostały brutalnie otwarte i sześciu strażników, którzy właśnie weszli, ustawiło się w równym rzędzie, bokiem do wejścia, tworząc swego rodzaju korytarz. Trzy postacie weszły za nimi, poruszając się powoli, ale zdecydowanie. Ich czarne szaty zwisały luźno, sprawiając wrażenie, ze to nie ludzie, a cienie. Sześciu kolejnych strażników kończyło pochód, zamykając i ryglując drzwi.

- Ach… - powiedział czarodziej siedzący w centrum pierwszego rzędu, prostując się – Niech zajmą swoje miejsca.

Harry spojrzał na niego po raz pierwszy. A więc to był Jonas Barrelton, którego Kingsley wybrał na swoją prawą rękę. Był członkiem Wizengamontu przez wiele lat zanim Kingsley mianował go Starszym Podsekretarzem. Harry nigdy go nie poznał, ale McReady pisał o nim w swoich listach. Był nijakim mężczyzną, prawdopodobnie około pięćdziesiątki, niezbyt wysoki, ale zawsze wyprostowany i dumny. Miał podszyte siwizną włosy i krzywy nos. Coś w jego wyrazie twarzy sprawiało, że wyglądał na mściwego, ale musiał mieć w sobie coś więcej, skoro Kingsley mu ufał. Kingsley był bardzo zajęty i często decydował się robić rzeczy, które były bardziej administracyjne niż polityczne. W tym tygodniu był w Bułgarii na spotkaniu głów trzech państw, które były najbardziej czołowymi z czarodziejskich. Niezbyt spodziewanie, Percy dostał propozycję wyjazdu z nim by parać się z międzynarodową polityką. Jeszcze bardziej niespodziewane było to, że Percy, używając bardzo mądrych i miłych słów, odmówił i został w Anglii razem z rodziną. W zamian, Kingsley powierzył mu typową pracę przy biurku.  Miał bardzo elastyczne godziny pracy w Departamencie Międzynarodowego Prawa.

Harry obserwował spod Peleryny, jak Malfoy’owie zostali poprowadzeni do siedzeń. Wyglądali na wychudzonych. Ich szaty były brudne, ich twarze blade, ich włosy w nieładzie. Wyglądali jakby nie spali przez kilka dni i mieli kajdany na nadgarstkach i kostkach u nóg.

- Dlaczego są tak ubrani? – zapytał Hermiony kiedy strażnicy gwałtownie pchnęli więźniów na krzesła.

Łańcuchy wydawały głośne dźwięki, kiedy pobudziły się do życia, wznosząc się do góry i zaczepiając kajdany na rękach i nogach.

- Nie wiem – odszepnęła – Ale możesz być pewien, że w tej sprawie nie mieli wiele do powiedzenia.

- Rozprawa numer trzy-zero-jeden-sześć-cztery-cztery-jeden. – głośno powiedział Barrelton. Miał miły głos, ale nie dorównywał Kingsley’owi – Draco Malfoy, Lucjusz Malfoy i Narcyza Malfoy. Mieszkańcy Dworu Malfoy’ów w Wiltshire. Ponieważ zarzuty są bardzo ciężkie, oskarżeni trzymani byli w Azkabanie, kiedy oczekiwali na rozprawę…

- Azkaban! – Hermina powtórzyła ochrypłym szeptem – Przez dwa miesiące! Harry, wiedziałeś o tym?
- Nikt mi nie powiedział – odpowiedział przerażony – McReady nawet nie wspomniał o tym kiedy spotykałem się z nim w zeszłym tygodniu! Ja… Godryku.

- Przesłuchujący: Jonas Anthony Barrelton, Starszy Podsekretarz Tymczasowego Ministra Magii oraz Athena Marie Wilkins, Przewodnicząca Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziei. Sądowy Skryba: Hailey Minora Perkins. Zarzuty: cała trójka świadomie, umyślnie i z pełną świadomością nielegalności ich działań, służyli Temu Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać jako Śmierciożercy. Popełnili zbrodnie morderstwa, kradzieży i naruszenia cudzej własności. Jak oskarżeni odnoszą się do zarzutów?
- Niewinni przez wyjątkowe okoliczności łagodzące – świadek obrony, którego Harry poznał poprzedniego tygodnia, odpowiedział.

Jak powiedział Harry’emu, nie sądził, że uda mu się wydostać ich z Azkabanu. Planował przyznanie do winy bez zastanowienia, bo była to jedyna rozsądna rzecz. Potem Harry się z nim skontaktował i obrońca znalazł motywację do walki. Na początku, chciał uniewinnić tylko Narcyzę, a poddać się przy jej mężu i synu. W końcu ona nie miała Mrocznego Znaku i to ona uratowała Harry’emu życie. Ale Harry nawet nie chciał o tym słyszeć.

- Moi klienci – McReady zaczął – zostali zmuszeni do służenia…

Nawet Malfoy przewrócił oczami słysząc to, na co Harry skrzywił się. McReady nie wydawał mu się jakąś strasznie inteligentną osobą, ale nie spodziewał się aż takiego faux pas. Wszyscy wiedzieli, ze Malfoy, przynajmniej na początku, przyłączył się do Voldemorta z własnej woli. Jego zmiana nastąpiła w całkiem niedawno.

- Mamy świadków – powiedział Barrelton – który może potwierdzić, że Malfoy’owie byli żarliwymi i chętnymi sługami Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
- Świadkowie! – powtórzył McReady – Zapewne Śmierciożercy. Kto inny mógłby być tak dobrze poinformowany? Nie zaprzeczam, że działania moich klientów z polecania Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać były wyjątkowo efektywne. Ale zapewniam, że robili to wyłącznie ze strachu o własne życia. Do jakiego stopnia możemy wierzyć waszym świadkom?
- Ich zeznania zostały uznane za wystarczająco wiarygodne by przytoczyć je w sądzie. – powiedział Barrelton stanowczo – Mamy również zeznania świadków, którzy widzieli ich po ciemnej stronie podczas Bitwy o Hogwart. Czy Pańscy klienci mogą zaprzeczyć tym zarzutom?
- Jak już powiedziałem, nie uczestniczyli w niej dobrowolnie, więc nie mogą być oskarżeni o morderstwo. Morderstwo, zdefiniowane przez Henry’ego Bernstuckle, to bezprawne, dobrowolne pozbawienie życia istoty człowieczej bez uzasadnienia lub zarzutu. A ta definicja nie odnosi się do moich klientów.

- Harry – Hermiona nagle syknęła, na co odwrócił głowę w jej stronę by na nią spojrzeć – właśnie zdałam sobie z czegoś sprawę. Dementorzy zostali wypuszczeni dopiero w czerwcu. Malfoy’owie spędzili z nimi miesiąc. Dlatego wyglądają jak… jak teraz.

Kiedy Harry przypomniał sobie jaki wpływ mieli na niego Dementorzy podczas jego trzeciego roku, poczuł, że mu niedobrze.
- Proszę mi wybaczyć – powiedziała czarownica w krzywym kapeluszu podnosząc rękę. Kiedy Barrelton kiwnął głową, zwróciła się do McReady’ego – Czy dobrze zrozumiałam? Wspomniane przez Pana „wyjątkowe okoliczności łagodzące” to fakt, że grożono im śmiercią?
- Dobrze Pani zrozumiała.
- Jak może Pan to udowodnić? – rzuciła czarownica – I dlaczego Malfoy’owie mieliby uciec wymiarowi sprawiedliwości, jeśli tylu Śmierciożerców, którzy niewątpliwie byli pod tym samym „naciskiem”, jeśli można to tak nazwać, zostali skazani? Chyba, że Sam-Wiesz-Kto postanowił zastraszać Malfoy’ów, i tylko Malfoy’ów…
- Udowodnić? – powtórzył McReady – Udowodnić, Panno Hodges? Dlaczego, sama obecność Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać jest niebezpieczeństwem dla życia. A wina przestępców, o których Pani mówi jest potwierdzona solidnymi dowodami. Moi klienci mieli bardziej…
- „Wyjątkowe okoliczności łagodzące”? Zapewne – Hodges powiedziała z sarkastycznym uśmiechem na twarzy – Czy Pańscy klienci mogą zaprzeczyć, że przyłączyli się do Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać dobrowolnie?

Harry na chwilę stracił oddech. Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Jak mogą wymawiać tą frazę za każdym razem, kiedy otworzą usta? Zacisnął prawą pięść patrząc na bliznę na niej. Nie będę opowiadać kłamstw.

Harry po cichu wyślizgnął się spod Peleryny, upewniając się, że Hermiona nadal jest niewidoczna. I przesunął się pod słabo oświetloną ścianę.
McReady wyglądał na niespokojnego.
- Nie.
- Mogą zaprzeczyć, że wykonywali jego rozkazy?
- Nie, ale…
- Czy mogą zaprzeczyć – powiedziała Hodges mocnym głosem – zgodnie z prawdą, że nie zabijali niewinnych, nie niszczyli domów i nie rujnowali życia innym na rozkaz Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać?
- Nie, ale… - McReady próbował znowu, ale Hodges zignorowała go i odwróciła się do Barreltona.
- Dziękuję. Nie mam więcej pytań.
- Wzywam świadka obrony, który ma poświadczyć o wyjątkowych okolicznościach łagodzących. – powiedział Barrelton zerkając na McReady’ego znad oprawek okularów – Jeśli oczywiście takowe dowody istnieją…
- Jak mogą istnieć? – ktoś zapytał – Zostało ustalone, że Malfoy’owie byli sługami Tego, Którego Imienia…

- Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać jest martwy. – powiedział Harry najgłośniej jak mógł i wysunął się na środek Sali tak, że (symbolicznie) ochraniał Malfoy’ów przed Starszym Podsekretarzem. Zignorował szepty powstałe kiedy został rozpoznany i kontynuował – Jest martwy i już nigdy nie powróci, nigdy. I jego imię nie powinno być unikane bardziej niż wasze lub moje. Narodził się jako Tom Riddle i tytułował się Lordem Voldemortem. Wybierzcie którekolwiek z jego imion, ale już nigdy nie bójcie się go wymawiać.

Spojrzał na Wizengamot, który nagle cały patrzył na niego chciwie, oczami skoncentrowanymi na jego bliźnie, jego twarzy, jej wyrazie.

- Pełne imię i nazwisko? – Barrelton zapytał bezmyślnie.
- Harry James Potter. Jestem świadkiem na rozprawie. To ja potwierdzę wyjątkowe okoliczności, o których McReady wspominał.
Szepty zaskoczenia przebiegły po Sali, ale znów je zignorował.

- Przytaczając sytuację, która doprowadziła do pokonania Voldemorta. – zaczął – Wszyscy znacie już tą historię. Rubeus Hagrid niosący moje martwe ciało. Neville Longbottom zabijający Nagini. I nagle moje pojawienie się, żywego i w ogóle. Potem ostateczny pojedynek… - jego wzrok stracił ostrość i świat przed nim rozmazał się. Zapomniał swojej wyćwiczonej przemowy, ale to już nie było ważne – Wszyscy zastanawiali się, jak to się stało. Jakim cudem Voldemort mógłby być tak przekonany o mojej śmierci, że chwalił się nią nie tylko swojej świcie, ale również moim… ludziom, którzy we mnie wierzyli. Jakim cudem nawet mój przyjaciel Hagrid, który trzymał moje ciało w swoich ramionach, był przekonany, że chwilę temu widział moją śmierć. – Świat znów odzyskał swoją dawną ostrość i Harry popatrzył prosto w oczy Panny Hodges z odwagą – Chcecie wiedzieć jak to się stało?

Niemal nieświadomie, każdy z członków Wizengamontu kiwnął głową i pochylił się do przodu by lepiej go widzieć i słyszeć.

- Odpowiedzią – powiedział Harry odsuwając się na bok tak, że już nie osłaniał Malfoy’ów – jest Narcyza Malfoy. – przerwał na chwilę, po czym kontynuował patrząc tym razem prosto na Barreltona – Dla swojego syna okłamała samego Voldemorta. Jak wielu z was było by w stanie zrobić coś podobnego? Jeśli Voldemort zechciałby wedrzeć się do jej głowy używając Legilimencji, dowiedziałby się o kłamstwie i ukarałby ją. Zdecydowała się podjąć takie ryzyko, ale dlaczego? Nie dla mnie. – powiedział – Tylko dla jej syna.

- Chce wiedzieć, co powiedziała zanim oznajmiła Śmierciożercom i Voldemortowi, że nie żyję? – powiedział ciszej – „Czy Draco żyje? Czy jest w zamku?”

Kątem oka zobaczył, że Malfoy podskoczył na swoim miejscu i odwrócił głowę w stronę swojej matki. Ale Narcyza patrzyła prosto przed siebie, jej palce mocno zaciśnięte na poręczach krzesła, twarz jeszcze bledsza niż wcześniej.

- Narcyza Malfoy wiedziała, że przeżyłem atak Voldemorta. – powiedział znów głośno – Czuła bicie mojego serca i słyszała mój oddech tak samo wyraźnie, jak wy słyszycie teraz mój głos. Jeśli Voldemort wiedziałby, że żyję, rzuciłby… bardziej efektywną klątwę… - zaczął jąkać się wypowiadając to kłamstwo, bo nikt nie musiał wiedzieć, że tak naprawdę to umarł i ożył – i zabił mnie. Działania Narcyzy ocaliły moje życie, jak również ocaliła wasze i setek innych czarodziei żyjących w Anglii i na całym świecie. Przyczyniła się do pokonania Voldemorta kiedy świadomie i chętnie przyłączyła się do mnie by ochronić swoją rodzinę. I dlatego wierzę, że zasługuje na uchronienie tej rodziny od okropieństw Azkabanu.

Po tym, jak skończył, zaległa cisza. Wizengamont wyglądał, jakby oczekiwał czegoś więcej.

Czuł, że rośnie w nim nieuzasadniony gniew i musiał walczyć ze sobą by utrzymać swój głos niedotknięty przez niego. Jego kolejne słowa były tak ryzykowne jak pojedynek.
- Jeśli ktokolwiek wątpi w moje słowa, z chęcią przekażę wam moje wspomnienie. To wszystko, co mam do powiedzenia.

Niektórzy członkowie Wizengamontu kiwnęli na to głową, ale większość, na co liczył Harry, wyglądało jakby nie byli pewni czy mu zaufać. Bądź co bądź, to on był Wybawcą.

Cisza przedłużała się. Nie poproszono go o przekazanie wspomnienia.

McReady chyba doszedł do wniosku, że wreszcie może się na coś przydać, i powiedział:
- Jeśli Wizengamont ma jakieś pytania….
- Ja mam jedno – czarodziej z twarzą wyglądającą jak suszona śliwka powiedział, podnosząc rękę – co z Lucjuszem Malfoy’em? Dzieciak jest młody, a matka ma jeszcze jakieś resztki instynktu macierzyńskiego, ale ojciec był Śmierciorzercą przez wiele lat.
- Lucjusz Malfoy – powiedział Harry spokojnym głosem – był szanowanym członkiem Ministerstwa również przez wiele lat. Dlaczego wybieracie tylko te elementy z jego przeszłości, które pasują do waszych oskarżeń?
- Próbował usunąć Dumbledore’a ze stanowiska Dyrektora Hogwartu kilka lat temu! – ktoś krzyknął.
- Był oskarżony o kradzież i oszustwa podatkowe!
- Były na niego skargi dotyczące korupcji!

- I we wszystkich przypadkach został oczyszczony z zarzutów. – powiedział Harry przekrzykując ich głosy – Odnośnie incydentu z 1993, szkoła była w niezwykłym niebezpieczeństwie i Minister Magii, w tamtym czasie Korneliusz Knot, zatwierdził tę decyzję. Żadne działania nie odbyłyby się bez jego zgody.
- No cóż… Korneliusz nie był zbyt mądry. – ktoś powiedział, na co Harry prawie się uśmiechnął.
- Jakieś jeszcze pytania? – powiedział Barrelton.
- Tak – powiedziała czarownica o nazwisku Hodges i Harry skrzywił się – Jak możesz wierzyć, Panie Potter, że nagła zmiana w zachowaniu może wyczyścić wszystkie inne działania? Malfoy’owie niewątpliwie mają krew wielu na swoich rękach. Narcyza Malfoy chciała ocalić życie swojego syna. Każda matka zrobiłaby to samo. Jak to może usprawiedliwić zbrodnie?

Harry zobaczył ogniki w oczach członków Wizengamontu i wiedział, że słowa Hodges coś w nich poruszyły. Stracili element zaskoczenia i ludzie powoli zaczęli wychodzić spod jego osobistego uroku. Musiał ich szybko do siebie przekonać, i to szybko, bo inaczej Malfoy’owie stracą swoją szansę.

Dlaczego go to obchodziło?

- Nie mówię, że moje życie jest warte więcej niż tych, którzy zginęli. – zaczął i przerwał na chwilę – Chodzi o to… Ja wiem, że to nie są niewinni ludzie. Nienawidziłem ich odkąd ich poznałem. Więc nie myślcie, że jestem subiektywny, czy coś. Ale widziałem okrutnych, bezlitosnych ludzi. Widziałem szalonych ludzi. Myślę, że niektórzy ludzie zasługują na Azkaban… ale uważam, ze Malfoy’owie do nich nie należą. Większość ludzi może być dobrymi, jeśli tylko da im się szansę. I sam widziałem, że Malfoy’owie też mogą. Jeśli chcą.

- Jeszcze jakieś pytania? – znów zapytał Barrelton.

Członkowie Wizengamontu popatrzyli po sobie, ale żadne z nich się nie odezwało.

- Czyli nadszedł czas na obradowanie. – uderzył pięścią w biurko, jakby chcąc przyciągnąć uwagę i Harry miał dziwne wrażenie, że to pierwszy przypadek, kiedy na rozprawie pojawił się świadek obrony – Kto jest za całkowitym oczyszczeniem z zarzutów?

Kilka dłoni natychmiast uniosło się w górę i Harry delikatnie uśmiechnął się do ich właścicieli. Wyglądali jakby się wahali… Powoli, trochę więcej rok uniosło się do góry. Ale nie wystarczająco. Przeklął w duchu.

- Teraz ci, którzy są za skazaniem. – powiedział Barrelton i podniósł swoją dłoń.

Harry wiedział, że sprawa jest już przegrana. Jego serce zatrzymało się i nie chciał odwrócić głowy, by zobaczyć, jak Malfoy’owie chwycili się za ręce. Zamiast tego, patrzył prosto na Barreltona, próbując powstrzymać zawirowania w jego żołądku. Co mu do tego, że Malfoy’owie zostaną skazani? Przecież byli winni.

- Wyrok był omawiany wcześniej przez obecnych członków Wizengamontu. Ponieważ rodzina Malfoy’ów została skazana, ich karą jest…

Delikatne chrząknięcie przerwało jego wypowiedź. Barrelton podniósł głowę znad pergaminu, z którego odczytywał wyrok i spojrzał ostro na czopnicę w przekrzywionym kapeluszu.

- Tak, Panno Hodges? Ma pani coś do dodania?
- Mam – odpowiedziała wstając.

Wszystkie oczy zwróciły się w jej stronę.

- W świetle informacji dostarczonych podczas procesu, wierzę, że wcześniej ustalona kara nie jest odpowiednia dla oskarżonych. Chciałabym zasugerować nową i zadecydować o niej przez głosowanie.

Zapadła cisza i Harry poczuł, że Hodges zrobiła albo coś bardzo odważnego, albo coś bardzo niemądrego.

- Dobrze więc – wreszcie powiedział Barrelton – Co Pani sugeruje?
- Wpłacenie 10 000 galeonów na konto Ministerstwa, które poświęciło by te fundusze na niwelowanie skutków wojny. Kolejne 10 000 na konto Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie na cel odbudowy. Oraz dodatkowe 5 000 na konto Szpitala Świętego Munga by pokryć część kosztów związanych z leczeniem ofiar wojny. – przerwała na chwilę – Malfoy’owie odzyskaliby wolność.

Harry patrzył na nią w osłupieniu. Naokoło niego, każdy z członków Wizengamontu wyprostował się na swoim krześle. 25 000 galeonów! Nie mogła mówić poważnie. Była to wystarczająca suma by kompletnie wyczyścić jego skrytkę w Gringocie. Malfoy’owie byli bogaci – oczywiście, że byli – ale byli w stanie wypłacić aż tyle?

Pomimo tego, nie pozwolił swojemu sercu się zatrzymać, żyjąc głupią nadzieją.

- Czy każdy słyszał propozycję? – zapytał Barrelton członków Wizengamontu – Perkins, zapisałeś to?
- Tak, sir – usłyszeli głos Sądowego Skryby – 10 000 galeonów dla Ministerstwa, 10 000 dla Hogwartu i 5 000 dla Munga.
- Więc kontynuujmy – powiedział Barrelton – Kto jest za?

Zaległa cisza i przez chwilę Harry myślał, że nikt nie podniesie ręki. Kilka niepewnych uniosło się, te same, które głosowały za uniewinnieniem. Potem coraz więcej i więcej. Jednak Hodges nie podniosła ręki. W co ona gra? To jeszcze nie wystarczająco… jeszcze nie…. jeszcze nie…

Potem Hodges uniosła swoją rękę i po kilku sekundach, pół tuzina czarodziei podążyło za nią. Widocznie miała wystarczający wpływ na swoich kolegów. Kątem oka, Harry zobaczył, że twarz Malfoy’a rozjaśnia się, ale jego rodzice pozostali niewzruszeni.

- Kto jest za wcześniej ustaloną karą więzienia w Azkabanie? – zapytał Barrelton i uniósł rękę.

Mniej rąk uniosło się do góry i Harry odetchnął z ulgą – lub zwycięstwem. Chciał odwrócić się i uśmiechnąć do Malfoy’ów, ale powstrzymał się. W tym samym czasie Starszy Podsekretarz ogłosił, że rodzina jest wolna, następnego ranka będą eskortowani do Gringotta. Harry uścisnął rękę McReady’ego. Potem kiwnął głową w stronę Malfoy’ów i opuścił Salę, ignorując członka Wizengamontu, który wołał za nim, zapewne chcąc zadać pytanie.

- Nieźle poszło – powiedziała Hermiona nagle zrzucając z siebie pelerynę – Mimo, że spędziłeś dnie i noce ucząc się przemowy, której nawet nie użyłeś.
- Kompletnie ją zapomniałem – przyznał, na co Hermiona zaśmiała się – Ale dostałem to, po co przyszedłem.
- Ich twarze – powiedziała Hermiona uśmiechając się szeroko – Członków Wizengamontu, kiedy cię zobaczyli! Nie sądzę, że widziałam kiedykolwiek kogoś tak zaskoczonego. Jestem zaskoczona, że nikt nie poprosiło twój autograf. – znów się zaśmiała – Za pięć lub dziesięć lat będą opowiadać swoim dzieciom i wnukom, że byli w tym samym pomieszczeniu co sławny Harry Potter, a nawet nie wzięli od niego autografu.
- Skończ już – powiedział – Nie chcę chodzić i podpisywać ludziom ich ulubionego plakatu ze mną.
- Oczywiście, że nie. Twój charakter pisma jest straszny. Jeśli tylko byś trochę poćwiczył…
- Wtedy ludzie mniej chętnie chcieliby mój autograf? – zasugerował, na co Hermiona znów się zaśmiała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Calliste Bajkowe szablony