Witam, witam.
Trochę mi zajęło przetłumaczenie piątego rozdziału, ale - wierzcie mi - jest on dosyć długi. Do tego mój czas został częściowo pochłonięty przez polowania na truskawki w ogrodzie, jak i przez tą piosenkę. Totalnie się w niej zakochałam.
Znów przepraszam za ewentualne pomyłki. Jestem pewna, że to przecinki będą przyczyną mojej śmierci...
Chciałabym dodać jeszcze, że postaram się dodać dzisiaj kolejny rozdział, ale jeśli mi się nie uda, zobaczycie go dopiero w niedzielny wieczór lub w poniedziałek. Wyjeżdżam na weekend. Sorry :)
Miłego czytania :)
Rozdział
5
Rozprawa
7
lipca 1998
Szedł korytarzem, potem po
schodach, opuszczając drugie piętro. Nie mógł się powstrzymać przed
rozmyślaniem, co oni wszyscy jeszcze robą na Grimmauld Place 12.
Minął miesiąc od Ostatecznej
Bitwy. Tak ją teraz nazywali, jeśli nie mówili o niej Bitwa o Hogwart lub
Pokonanie Voldemorta (duże litery umieszczone celowo). Lupin i Tonks nie żyją.
Bill i Fleur mają swoją chatkę nad wybrzeżem. Pozostali Weasley’owie mogli już
dawno wrócić do Nory. Ale zamiast tego,
pomyślał, kiedy oparł się o balustradę, wszyscy
zostali na Grimmauld Place. Może dlatego, że mieszkanie było duże i
pozwalało im mieszkać w wygodnych warunkach. Podejrzewał, że rodzina
potrzebowała teraz czasu razem i była zbyt uprzejma, by zostawić go samego w
pustym domu. George… George był jedynym, który stąd odszedł. Przeniósł się do
mieszkania, które dzielił z Fredem – tego zlokalizowanego nad Magicznymi
Dowcipami Weasley’ów. I tak naprawdę, nikt go nie przekonywał do pozostania tu,
dlatego, że był bolesnym wspomnieniem Freda, klonem martwego człowieka. Lee,
mniej – więcej z nim mieszkał. Luna spędzała z nim większość dnia.
Powinien być szczęśliwy, że Ron
i Hermiona nadal z nim mieszkają pomimo tego, że sytuacja pomiędzy nimi była
jeszcze bardziej niezręczna niż pomiędzy nim a Ginny. Widział, że nadal tliło
się w nich uczucie, ale żadne z nich nie robiło nic w związku z nim. Ron był
zbyt przybity, a Hermiona zbyt wyrozumiała. Byli tylko przyjaciółmi. Poza tym, sposób, w jaki usta Rona drgały z każdym
razem kiedy pomyślał o zmarłym bracie oraz sposób, w jaki Hermiona stała się
odległa i zamyślona… Te rzeczy pomogły mu zrozumieć, jak bardzo wojna i życie w
ukryciu wpłynęło na jego przyjaciół. I to była jego wina. Jeśli tylko by ich w
to nie wciągnął…
Co do Ginny… bolało go codzienne
patrzenie na nią. Bo pomimo tego, co powiedziała – żył w ukryciu przed
Ministerstwem i Voldemortem przez rok
i nie był w stanie znieść stresu związanego ze związkiem? – to ona
z nim zerwała. To ona, dwa tygodnie po Ostatecznej Bitwie, powiedziała, że nie
umie zapomnieć i ruszyć naprzód. To ona powiedziała „stop” i to ona nazwała go uszkodzonym. Miał do niej o to żal, bo
chciał, żeby została. Widział sposób w jaki na niego patrzyła i słyszał
tęsknotę w jej głosie kiedy z nim rozmawiała, ale nigdy nie zachwiała się w
swojej decyzji. I to rozdzierało jego serce na strzępy.
Do pewnego stopnia cieszył się,
że dzisiejszy dzień miał być inny. Było coś, co mogło oderwać jego myśli od
tych nieprzyjemnych rzeczy. Przez ostatnich kilka dni, poświęcał czas na
dogłębne badania, planowanie strategii i poprawianie swoich zdolności
mówniczych. Hermiona mu pomagała, jakby zamroczona jego energią, a Ron
powiedział, że sam fakt, że nazywa się Harry
Potter mu wystarczy. I prawdopodobnie miał rację, ale Harry nie chciał
wyjść na ignoranta.
Oparł się o poręcz schodów.
- Kiedy odnalazłem Voldemorta w Zakazanym Lesie –
wyrecytował na wydechu, akcentując imię, które – jak stwierdziła Hermiona –
sprawi, że większość ludzi się przynajmniej wzdrygnie – rzucił klątwę…
- Znasz to na pamięć Harry –
powiedziała Hermiona ciepłym głosem, stając za nim – Poza tym, Ron ma pewnie
rację. Wizengamont zapewne będzie zbyt zajęty gapieniem się na twoją bliznę,
żeby posłuchać, co masz do powiedzenia – powiedziała sięgając ręką ku jego
włosom, przesuwając ich kosmyk by uwidocznić wspomnianą bliznę – Teraz, kiedy
jesteś Wybawcą, twoim obowiązkiem wobec magicznego świata jest noszenie tej
blizny z dumą.
- Chyba sobie żartujesz… -
odpowiedział, zastanawiając się czy brzmi na tak przerażonego jak się czuje. Poprawił
włosy by znów zakrywały jego czoło.
- Tylko trochę – rzuciła –
Niektórzy będą tak myśleć. I tak nawiasem mówiąc… wszyscy będą zaskoczeni twoją
obecnością na rozprawie. Niektórzy nie będą zadowoleni. Zdajesz sobie z tego
sprawę, tak?
- Tak. Tak, zdaję sobie z tego
sprawę. Hermiona… ja wiem, że oni nie
są święci. Nigdy nie będą ludźmi, którzy oddają pieniądze na cele charytatywne
i uwielbiają swoich sąsiadów. Ale nie zasługują na to, by gnić w Azkabanie.
Myślę, że nadal jest w nich coś, co warte jest uratowania.
- Wiem o tym Harry – powiedziała
uspokajająco – I wierzę ci. To nie mnie będziesz musiał przekonać. – spojrzała
na swój zegarek – Rozprawa zaczyna się za pół godziny. Jesteś gotowy?
- Bardziej gotowy już nie będę.
- Więc chodźmy.
Zeszli schodami w dół. Pani
Weasley siedząca w kuchni, zobaczyła ich przecinających korytarz żeby założyć
buty.
- Już czas? – zapytała.
- Prawie – odpowiedziała jej
Hermiona. Pani Weasley wyglądała ponuro.
- Więc… powodzenia.
Hermiona wciągnęła cienką kurtkę
na jej t-shirt po tym, jak chłodny podmuch wiatru sięgnął jej ramion.
- Dzięki – odpowiedziała i
spojrzała krytycznym wzrokiem na szaty Harry’ego – Powinno być w porządku.
- Jakim cudem ty mogłaś założyć
jeansy i t-shirt? – Harry chciał wiedzieć kiedy schodzili po schodkach przed
budynek. Hermiona skazała ręką na starego dęba rosnącego w małym, ogrodzonym
ogródeczku nieopodal.
- Tam – powiedziała, po czym
odwróciła głowę żeby spojrzeć na Harry’ego – To nie ja będę zeznawać w sądzie. Ty musisz dobrze wyglądać. Pamiętasz swoją
rozprawę na piątym roku? Mówiłeś, że Knot bardzo chciał byś skończył jako
winny. Tym razem będzie tak samo. Wizengamont pewnie już zdecydował, że dadzą
im dożywocie w Azkabanie. Będziesz musiał ich przekonać do zmiany zdania. To
nie będzie proste.
- Przed chwilą powiedziałaś
mamie Rona, że wszystko będzie w porządku!
- Może troszkę przesadziłam.
Kiedy dotarli do drzewa,
dziewczyna odwróciła się twarzą do niego.
- Zdajesz sobie sprawę z tego,
że to co chcesz zrobić jest nielegalne?
- To najszybszy sposób, biorąc
pod uwagę fakt, że nigdy tam nie byłaś.
- Bardzo nielegalny. – powiedziała kładąc nacisk na słowo „bardzo” –
Przecież nie masz jeszcze licencji.
- Hermiono, porwaliśmy trzech
pracowników Ministerstwa żeby się do niego włamać i ukraść coś, co należało do
kolejnego pracownika Ministerstwa. Jak legalne jest to? Tak w ogóle –
kontynuował – czy cokolwiek, co robiliśmy w zeszłym roku było legalne?
Wyciągnął rękę w jej stronę i
położyła na niej swoją dłoń. Zamknął oczy, poczuł nieprzyjemne uczucie związane
z Aportacją. Chciał dotrzeć do wejścia dla odwiedzających do Ministerstwa
Magii. Albo gdzieś nieopodal, gdzie nie mogliby zauważyć ich mugole. Resztę
drogi przeszli piechotą, próbując wyglądać niepozornie.
- Dobra – powiedziała Hermiona
spoglądając na budkę telefoniczną wyglądającą jak każda inna – niegdyś
czerwona, teraz pokryta graffiti i uboższa o kilka szybek – nigdy tu nie byłam.
Jesteś pewien, że to odpowiednie miejsce? – Harry rozejrzał się po okolicy.
- Raczej tak. Wchodź do środka.
- Nie będzie to wyglądało
dziwnie? Dwie osoby…
- Nie sądzę, że ktokolwiek
zauważy. Budka jest pewnie zaczarowana. Masz, potrzymaj słuchawkę kiedy będę
wybierał numer. Czy wiesz, ile czasu minęło od ostatniego razu kiedy trzymałem
telefon w rękach? – przerwał na chwilę – Kiedy tak o tym myślę, jestem prawie
pewien, że Dursley’owie nigdy nie dali mi dotknąć ich telefonu.
Mruczał pod nosem cyfry kiedy
wciskał ich klawisze, wiedząc, że zapamiętał je dobrze dopiero kiedy usłyszeli
kobiecy głos.
- Witamy w Ministerstwie Magii.
Proszę podać imię i nazwisko, i cel wizyty.
- Harry Potter, zaproszony przez
Ministerstwo w charakterze świadka na rozprawie. Oraz Hermiona Granger, która…
towarzyszy mi.
- Dziękuję – powiedział głos –
Proszę wziąć plakietki i przypiąć je na piersi.
Usłyszeli dźwięk obijania się
czegoś o metal, po czym plakietki znalazły się w pojemniczku pod telefonem.
Wziął swoją – Harry Potter, Świadek
Sądowy – i podał Hermionie jej.
- Odwiedzający są zobowiązani do
zarejestrowania się przy wejściu i pokazania swoich różdżek w rejestracji przy
centrali ochrony, która jest zlokalizowana na przeciwległym końcu Atrium.
Głos zamilkł i budka zaczęła
opadać w dół.
~-o-~
- Sala rozpraw numer dziesięć –
powiedział Harry patrząc na drzwi – To tutaj.
Nie było mowy o pomyłce.
Przypomniał sobie kiedy tylko postawił krok w ciemnym, kamiennym korytarzu,
lekko oświetlonym przez pochodnie wiszące na ścianach. Zimne, kamienne ściany,
ciemne, drewniane drzwi. Drzwi do Sali nr dziesięć wydawały się najciemniejsze
ze wszystkich, z metalowymi ślubami i zardzewiałymi zawiasami, które wręcz
obiecywały, że przy otwieraniu wydadzą z siebie nieprzyjemne dźwięki. W tej
samej Sali miało miejsce kilka lat temu jego własne przesłuchanie. W tej samej
Sali wydano wyrok dożywocia dla Lestrange’ów.
- Harry? – zapytała cicho
Hermiona.
Spojrzał w jej stronę, tak
naprawdę jej nie widząc. Jak tylko weszli w korytarz, założyła na siebie
Pelerynę Niewidkę. Nie mogła wejść do Sali Rozpraw więc Harry wyszedł z
pomysłem, by założyła jego płaszcz, dzięki czemu nie byłby sam. Wiedział, że
jeśli mógłby ją teraz zobaczyć, jej twarz wyrażałaby troskę.
- Zaklęcie – powiedział.
Słyszał jak Hermina wymawiała
cicho treść zaklęcia, które miało wyciszyć wszystkie odgłosy, jakie mogłyby być
spowodowane przez otwieranie drzwi. Ostatnią rzeczą, jaką chcieli było by
ludzie zastanawiali się, dlaczego nagle drzwi same się otworzyły i zamknęły.
- Zrobione – powiedziała –
Rozprawa powinna się zacząć w ciągu pięciu minut. Chcesz już wejść do środka?
- Miejmy to za sobą –
odpowiedział, po czym zgiął trochę swoje kolana żeby Hermiona mogła zarzucić na
niego Pelerynę. Nie wiedział ilu ludzi
zostało poinformowanych o jego przybyciu, ale liczył, że wykorzysta element
zaskoczenia.
Wślizgnięcie się do Sali było
niepokojąco proste. Żaden z członków Wizengamontu nie podniósł nawet głowy gdy
wchodzili. Harry podejrzewał, że nie było tu żadnych zaklęć chroniących
pomieszczenie od zewnątrz – prawdopodobnie były jakieś wewnątrz, żeby nikt nie uciekł, ale kto włamywałby się do Sali rozpraw? Minęli kilka pustych
ławek przed i wybrali jedną, wystarczająco oddaloną by nikt na nich nie wpadł,
ale też zlokalizowaną wystarczająco blisko Wizengamontu by nie przeoczyć
żadnego ich słowa.
Na samym środku Sali stały trzy
krzesła. Ustawione w równym rzędzie, z łańcuchami zwisającymi z każdego z nich.
Harry podejrzewał, że samoczynnie uniosą się by spętać Malfoy’ów, kiedy tylko
usiądą. Poczuł, że mu nie dobrze na samą myśl o tym.
Drzwi zostały brutalnie otwarte
i sześciu strażników, którzy właśnie weszli, ustawiło się w równym rzędzie,
bokiem do wejścia, tworząc swego rodzaju korytarz. Trzy postacie weszły za
nimi, poruszając się powoli, ale zdecydowanie. Ich czarne szaty zwisały luźno,
sprawiając wrażenie, ze to nie ludzie, a cienie. Sześciu kolejnych strażników
kończyło pochód, zamykając i ryglując drzwi.
- Ach… - powiedział czarodziej
siedzący w centrum pierwszego rzędu, prostując się – Niech zajmą swoje miejsca.
Harry spojrzał na niego po raz
pierwszy. A więc to był Jonas
Barrelton, którego Kingsley wybrał na swoją prawą rękę. Był członkiem
Wizengamontu przez wiele lat zanim Kingsley mianował go Starszym
Podsekretarzem. Harry nigdy go nie poznał, ale McReady pisał o nim w swoich
listach. Był nijakim mężczyzną, prawdopodobnie około pięćdziesiątki, niezbyt
wysoki, ale zawsze wyprostowany i dumny. Miał podszyte siwizną włosy i krzywy
nos. Coś w jego wyrazie twarzy sprawiało, że wyglądał na mściwego, ale musiał
mieć w sobie coś więcej, skoro Kingsley mu ufał. Kingsley był bardzo zajęty i
często decydował się robić rzeczy, które były bardziej administracyjne niż
polityczne. W tym tygodniu był w Bułgarii na spotkaniu głów trzech państw,
które były najbardziej czołowymi z czarodziejskich. Niezbyt spodziewanie, Percy
dostał propozycję wyjazdu z nim by parać się z międzynarodową polityką. Jeszcze
bardziej niespodziewane było to, że Percy, używając bardzo mądrych i miłych
słów, odmówił i został w Anglii razem z rodziną. W zamian, Kingsley powierzył
mu typową pracę przy biurku. Miał bardzo
elastyczne godziny pracy w Departamencie Międzynarodowego Prawa.
Harry obserwował spod Peleryny,
jak Malfoy’owie zostali poprowadzeni do siedzeń. Wyglądali na wychudzonych. Ich
szaty były brudne, ich twarze blade, ich włosy w nieładzie. Wyglądali jakby nie
spali przez kilka dni i mieli kajdany na nadgarstkach i kostkach u nóg.
- Dlaczego są tak ubrani? – zapytał
Hermiony kiedy strażnicy gwałtownie pchnęli więźniów na krzesła.
Łańcuchy wydawały głośne
dźwięki, kiedy pobudziły się do życia, wznosząc się do góry i zaczepiając
kajdany na rękach i nogach.
- Nie wiem – odszepnęła – Ale
możesz być pewien, że w tej sprawie nie mieli wiele do powiedzenia.
- Rozprawa numer
trzy-zero-jeden-sześć-cztery-cztery-jeden. – głośno powiedział Barrelton. Miał
miły głos, ale nie dorównywał Kingsley’owi – Draco Malfoy, Lucjusz Malfoy i
Narcyza Malfoy. Mieszkańcy Dworu Malfoy’ów w Wiltshire. Ponieważ zarzuty są
bardzo ciężkie, oskarżeni trzymani byli w Azkabanie, kiedy oczekiwali na
rozprawę…
- Azkaban! – Hermina powtórzyła
ochrypłym szeptem – Przez dwa miesiące! Harry, wiedziałeś o tym?
- Nikt mi nie powiedział –
odpowiedział przerażony – McReady nawet nie wspomniał
o tym kiedy spotykałem się z nim w zeszłym tygodniu! Ja… Godryku.
- Przesłuchujący: Jonas Anthony
Barrelton, Starszy Podsekretarz Tymczasowego Ministra Magii oraz Athena Marie
Wilkins, Przewodnicząca Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziei. Sądowy
Skryba: Hailey Minora Perkins. Zarzuty: cała trójka świadomie, umyślnie i z
pełną świadomością nielegalności ich działań, służyli Temu Którego Imienia Nie
Wolno Wymawiać jako Śmierciożercy. Popełnili zbrodnie morderstwa, kradzieży i
naruszenia cudzej własności. Jak oskarżeni odnoszą się do zarzutów?
- Niewinni przez wyjątkowe
okoliczności łagodzące – świadek obrony, którego Harry poznał poprzedniego
tygodnia, odpowiedział.
Jak powiedział Harry’emu, nie
sądził, że uda mu się wydostać ich z Azkabanu. Planował przyznanie do winy bez
zastanowienia, bo była to jedyna rozsądna rzecz. Potem Harry się z nim
skontaktował i obrońca znalazł motywację do walki. Na początku, chciał
uniewinnić tylko Narcyzę, a poddać się przy jej mężu i synu. W końcu ona nie
miała Mrocznego Znaku i to ona uratowała Harry’emu życie. Ale Harry nawet nie
chciał o tym słyszeć.
- Moi klienci – McReady zaczął –
zostali zmuszeni do służenia…
Nawet Malfoy przewrócił oczami
słysząc to, na co Harry skrzywił się. McReady nie wydawał mu się jakąś
strasznie inteligentną osobą, ale nie spodziewał się aż takiego faux pas. Wszyscy wiedzieli, ze Malfoy,
przynajmniej na początku, przyłączył się do Voldemorta z własnej woli. Jego
zmiana nastąpiła w całkiem niedawno.
- Mamy świadków – powiedział
Barrelton – który może potwierdzić, że Malfoy’owie byli żarliwymi i chętnymi
sługami Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
- Świadkowie! – powtórzył
McReady – Zapewne Śmierciożercy. Kto inny mógłby być tak dobrze poinformowany?
Nie zaprzeczam, że działania moich klientów z polecania Tego, Którego Imienia
Nie Wolno Wymawiać były wyjątkowo efektywne. Ale zapewniam, że robili to
wyłącznie ze strachu o własne życia. Do jakiego stopnia możemy wierzyć waszym
świadkom?
- Ich zeznania zostały uznane za
wystarczająco wiarygodne by przytoczyć je w sądzie. – powiedział Barrelton
stanowczo – Mamy również zeznania świadków, którzy widzieli ich po ciemnej
stronie podczas Bitwy o Hogwart. Czy Pańscy klienci mogą zaprzeczyć tym
zarzutom?
- Jak już powiedziałem, nie
uczestniczyli w niej dobrowolnie, więc nie mogą być oskarżeni o morderstwo. Morderstwo, zdefiniowane przez Henry’ego
Bernstuckle, to bezprawne, dobrowolne pozbawienie życia istoty człowieczej bez
uzasadnienia lub zarzutu. A ta definicja nie odnosi się do moich klientów.
- Harry – Hermiona nagle
syknęła, na co odwrócił głowę w jej stronę by na nią spojrzeć – właśnie zdałam
sobie z czegoś sprawę. Dementorzy zostali wypuszczeni dopiero w czerwcu.
Malfoy’owie spędzili z nimi miesiąc. Dlatego wyglądają jak… jak teraz.
Kiedy Harry przypomniał sobie
jaki wpływ mieli na niego Dementorzy podczas jego trzeciego roku, poczuł, że mu
niedobrze.
- Proszę mi wybaczyć –
powiedziała czarownica w krzywym kapeluszu podnosząc rękę. Kiedy Barrelton kiwnął
głową, zwróciła się do McReady’ego – Czy dobrze zrozumiałam? Wspomniane przez
Pana „wyjątkowe okoliczności łagodzące” to fakt, że grożono im śmiercią?
- Dobrze Pani zrozumiała.
- Jak może Pan to udowodnić? –
rzuciła czarownica – I dlaczego Malfoy’owie mieliby uciec wymiarowi
sprawiedliwości, jeśli tylu Śmierciożerców, którzy niewątpliwie byli pod tym
samym „naciskiem”, jeśli można to tak nazwać, zostali skazani? Chyba, że
Sam-Wiesz-Kto postanowił zastraszać Malfoy’ów, i tylko Malfoy’ów…
- Udowodnić? – powtórzył McReady
– Udowodnić, Panno Hodges? Dlaczego, sama obecność Tego, Którego Imienia Nie
Wolno Wymawiać jest niebezpieczeństwem dla życia. A wina przestępców, o których
Pani mówi jest potwierdzona solidnymi dowodami. Moi klienci mieli bardziej…
- „Wyjątkowe okoliczności
łagodzące”? Zapewne – Hodges powiedziała z sarkastycznym uśmiechem na twarzy –
Czy Pańscy klienci mogą zaprzeczyć, że przyłączyli się do Tego, Którego Imienia
Nie Wolno Wymawiać dobrowolnie?
Harry na chwilę stracił oddech. Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Tego,
Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
Jak mogą wymawiać tą frazę za każdym razem, kiedy otworzą usta? Zacisnął prawą
pięść patrząc na bliznę na niej. Nie będę
opowiadać kłamstw.
Harry po cichu wyślizgnął się
spod Peleryny, upewniając się, że Hermiona nadal jest niewidoczna. I przesunął
się pod słabo oświetloną ścianę.
McReady wyglądał na
niespokojnego.
- Nie.
- Mogą zaprzeczyć, że wykonywali
jego rozkazy?
- Nie, ale…
- Czy mogą zaprzeczyć –
powiedziała Hodges mocnym głosem – zgodnie z prawdą, że nie zabijali
niewinnych, nie niszczyli domów i nie rujnowali życia innym na rozkaz Tego,
Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać?
- Nie, ale… - McReady próbował
znowu, ale Hodges zignorowała go i odwróciła się do Barreltona.
- Dziękuję. Nie mam więcej
pytań.
- Wzywam świadka obrony, który
ma poświadczyć o wyjątkowych okolicznościach łagodzących. – powiedział
Barrelton zerkając na McReady’ego znad oprawek okularów – Jeśli oczywiście
takowe dowody istnieją…
- Jak mogą istnieć? – ktoś zapytał
– Zostało ustalone, że Malfoy’owie byli sługami Tego, Którego Imienia…
- Ten, Którego Imienia Nie Wolno
Wymawiać jest martwy. – powiedział Harry
najgłośniej jak mógł i wysunął się na środek Sali tak, że (symbolicznie)
ochraniał Malfoy’ów przed Starszym Podsekretarzem. Zignorował szepty powstałe
kiedy został rozpoznany i kontynuował – Jest martwy i już nigdy nie powróci,
nigdy. I jego imię nie powinno być unikane bardziej niż wasze lub moje.
Narodził się jako Tom Riddle i tytułował się Lordem Voldemortem. Wybierzcie
którekolwiek z jego imion, ale już nigdy nie bójcie się go wymawiać.
Spojrzał na Wizengamot, który
nagle cały patrzył na niego chciwie, oczami skoncentrowanymi na jego bliźnie,
jego twarzy, jej wyrazie.
- Pełne imię i nazwisko? – Barrelton
zapytał bezmyślnie.
- Harry James Potter. Jestem
świadkiem na rozprawie. To ja potwierdzę wyjątkowe okoliczności, o których
McReady wspominał.
Szepty zaskoczenia przebiegły po
Sali, ale znów je zignorował.
- Przytaczając sytuację, która
doprowadziła do pokonania Voldemorta.
– zaczął – Wszyscy znacie już tą historię. Rubeus Hagrid niosący moje martwe
ciało. Neville Longbottom zabijający Nagini. I nagle moje pojawienie się,
żywego i w ogóle. Potem ostateczny pojedynek… - jego wzrok stracił ostrość i świat
przed nim rozmazał się. Zapomniał swojej wyćwiczonej przemowy, ale to już nie
było ważne – Wszyscy zastanawiali się, jak to się stało. Jakim cudem Voldemort mógłby być tak przekonany o
mojej śmierci, że chwalił się nią nie tylko swojej świcie, ale również moim…
ludziom, którzy we mnie wierzyli. Jakim cudem nawet mój przyjaciel Hagrid,
który trzymał moje ciało w swoich ramionach, był przekonany, że chwilę temu
widział moją śmierć. – Świat znów odzyskał swoją dawną ostrość i Harry
popatrzył prosto w oczy Panny Hodges z odwagą – Chcecie wiedzieć jak to się
stało?
Niemal nieświadomie, każdy z
członków Wizengamontu kiwnął głową i pochylił się do przodu by lepiej go
widzieć i słyszeć.
- Odpowiedzią – powiedział Harry
odsuwając się na bok tak, że już nie osłaniał Malfoy’ów – jest Narcyza Malfoy. –
przerwał na chwilę, po czym kontynuował patrząc tym razem prosto na Barreltona –
Dla swojego syna okłamała samego Voldemorta. Jak wielu z was było by w stanie
zrobić coś podobnego? Jeśli Voldemort zechciałby wedrzeć się do jej głowy
używając Legilimencji, dowiedziałby się o kłamstwie i ukarałby ją. Zdecydowała
się podjąć takie ryzyko, ale dlaczego? Nie dla mnie. – powiedział – Tylko dla
jej syna.
- Chce wiedzieć, co powiedziała
zanim oznajmiła Śmierciożercom i Voldemortowi, że nie żyję? – powiedział ciszej
– „Czy Draco żyje? Czy jest w zamku?”
Kątem oka zobaczył, że Malfoy
podskoczył na swoim miejscu i odwrócił głowę w stronę swojej matki. Ale Narcyza
patrzyła prosto przed siebie, jej palce mocno zaciśnięte na poręczach krzesła,
twarz jeszcze bledsza niż wcześniej.
- Narcyza Malfoy wiedziała, że
przeżyłem atak Voldemorta. – powiedział znów głośno – Czuła bicie mojego serca
i słyszała mój oddech tak samo wyraźnie, jak wy słyszycie teraz mój głos. Jeśli
Voldemort wiedziałby, że żyję, rzuciłby… bardziej efektywną klątwę… - zaczął
jąkać się wypowiadając to kłamstwo, bo nikt nie musiał wiedzieć, że tak naprawdę
to umarł i ożył – i zabił mnie. Działania Narcyzy ocaliły moje życie, jak
również ocaliła wasze i setek innych czarodziei żyjących w Anglii i na całym
świecie. Przyczyniła się do pokonania Voldemorta kiedy świadomie i chętnie przyłączyła się do mnie by
ochronić swoją rodzinę. I dlatego wierzę, że zasługuje na uchronienie tej
rodziny od okropieństw Azkabanu.
Po tym, jak skończył, zaległa
cisza. Wizengamont wyglądał, jakby oczekiwał czegoś więcej.
Czuł, że rośnie w nim nieuzasadniony
gniew i musiał walczyć ze sobą by utrzymać swój głos niedotknięty przez niego.
Jego kolejne słowa były tak ryzykowne jak pojedynek.
- Jeśli ktokolwiek wątpi w moje
słowa, z chęcią przekażę wam moje wspomnienie. To wszystko, co mam do
powiedzenia.
Niektórzy członkowie
Wizengamontu kiwnęli na to głową, ale większość, na co liczył Harry, wyglądało
jakby nie byli pewni czy mu zaufać. Bądź co bądź, to on był Wybawcą.
Cisza przedłużała się. Nie
poproszono go o przekazanie wspomnienia.
McReady chyba doszedł do wniosku,
że wreszcie może się na coś przydać, i powiedział:
- Jeśli Wizengamont ma jakieś
pytania….
- Ja mam jedno – czarodziej z
twarzą wyglądającą jak suszona śliwka powiedział, podnosząc rękę – co z
Lucjuszem Malfoy’em? Dzieciak jest młody, a matka ma jeszcze jakieś resztki
instynktu macierzyńskiego, ale ojciec był Śmierciorzercą przez wiele lat.
- Lucjusz Malfoy – powiedział Harry
spokojnym głosem – był szanowanym członkiem Ministerstwa również przez wiele
lat. Dlaczego wybieracie tylko te elementy z jego przeszłości, które pasują do
waszych oskarżeń?
- Próbował usunąć Dumbledore’a
ze stanowiska Dyrektora Hogwartu kilka lat temu! – ktoś krzyknął.
- Był oskarżony o kradzież i
oszustwa podatkowe!
- Były na niego skargi dotyczące
korupcji!
- I we wszystkich przypadkach
został oczyszczony z zarzutów. – powiedział Harry przekrzykując ich głosy –
Odnośnie incydentu z 1993, szkoła była w niezwykłym niebezpieczeństwie i
Minister Magii, w tamtym czasie Korneliusz Knot, zatwierdził tę decyzję. Żadne
działania nie odbyłyby się bez jego zgody.
- No cóż… Korneliusz nie był zbyt mądry. – ktoś powiedział,
na co Harry prawie się uśmiechnął.
- Jakieś jeszcze pytania? –
powiedział Barrelton.
- Tak – powiedziała czarownica o
nazwisku Hodges i Harry skrzywił się – Jak możesz wierzyć, Panie Potter, że
nagła zmiana w zachowaniu może wyczyścić wszystkie inne działania? Malfoy’owie
niewątpliwie mają krew wielu na swoich rękach. Narcyza Malfoy chciała ocalić
życie swojego syna. Każda matka zrobiłaby to samo. Jak to może usprawiedliwić
zbrodnie?
Harry zobaczył ogniki w oczach
członków Wizengamontu i wiedział, że słowa Hodges coś w nich poruszyły.
Stracili element zaskoczenia i ludzie powoli zaczęli wychodzić spod jego
osobistego uroku. Musiał ich szybko do siebie przekonać, i to szybko, bo
inaczej Malfoy’owie stracą swoją szansę.
Dlaczego go to obchodziło?
- Nie mówię, że moje życie jest
warte więcej niż tych, którzy zginęli. – zaczął i przerwał na chwilę – Chodzi o
to… Ja wiem, że to nie są niewinni ludzie. Nienawidziłem ich odkąd ich poznałem.
Więc nie myślcie, że jestem subiektywny, czy coś. Ale widziałem okrutnych,
bezlitosnych ludzi. Widziałem szalonych ludzi. Myślę, że niektórzy ludzie
zasługują na Azkaban… ale uważam, ze Malfoy’owie do nich nie należą. Większość
ludzi może być dobrymi, jeśli tylko da im się szansę. I sam widziałem, że
Malfoy’owie też mogą. Jeśli chcą.
- Jeszcze jakieś pytania? – znów
zapytał Barrelton.
Członkowie Wizengamontu
popatrzyli po sobie, ale żadne z nich się nie odezwało.
- Czyli nadszedł czas na obradowanie.
– uderzył pięścią w biurko, jakby chcąc przyciągnąć uwagę i Harry miał dziwne
wrażenie, że to pierwszy przypadek, kiedy na rozprawie pojawił się świadek
obrony – Kto jest za całkowitym oczyszczeniem z zarzutów?
Kilka dłoni natychmiast uniosło się
w górę i Harry delikatnie uśmiechnął się do ich właścicieli. Wyglądali jakby
się wahali… Powoli, trochę więcej rok uniosło się do góry. Ale nie
wystarczająco. Przeklął w duchu.
- Teraz ci, którzy są za
skazaniem. – powiedział Barrelton i podniósł swoją dłoń.
Harry wiedział, że sprawa jest
już przegrana. Jego serce zatrzymało się i nie chciał odwrócić głowy, by
zobaczyć, jak Malfoy’owie chwycili się za ręce. Zamiast tego, patrzył prosto na
Barreltona, próbując powstrzymać zawirowania w jego żołądku. Co mu do tego, że
Malfoy’owie zostaną skazani? Przecież byli
winni.
- Wyrok był omawiany wcześniej
przez obecnych członków Wizengamontu. Ponieważ rodzina Malfoy’ów została
skazana, ich karą jest…
Delikatne chrząknięcie przerwało
jego wypowiedź. Barrelton podniósł głowę znad pergaminu, z którego odczytywał
wyrok i spojrzał ostro na czopnicę w przekrzywionym kapeluszu.
- Tak, Panno Hodges? Ma pani coś
do dodania?
- Mam – odpowiedziała wstając.
Wszystkie oczy zwróciły się w
jej stronę.
- W świetle informacji
dostarczonych podczas procesu, wierzę, że wcześniej ustalona kara nie jest
odpowiednia dla oskarżonych. Chciałabym zasugerować nową i zadecydować o niej
przez głosowanie.
Zapadła cisza i Harry poczuł, że
Hodges zrobiła albo coś bardzo odważnego, albo coś bardzo niemądrego.
- Dobrze więc – wreszcie powiedział
Barrelton – Co Pani sugeruje?
- Wpłacenie 10 000 galeonów
na konto Ministerstwa, które poświęciło by te fundusze na niwelowanie skutków
wojny. Kolejne 10 000 na konto Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie
na cel odbudowy. Oraz dodatkowe 5 000 na konto Szpitala Świętego Munga by
pokryć część kosztów związanych z leczeniem ofiar wojny. – przerwała na chwilę –
Malfoy’owie odzyskaliby wolność.
Harry patrzył na nią w
osłupieniu. Naokoło niego, każdy z członków Wizengamontu wyprostował się na
swoim krześle. 25 000 galeonów! Nie mogła mówić poważnie. Była to
wystarczająca suma by kompletnie wyczyścić jego skrytkę w Gringocie. Malfoy’owie
byli bogaci – oczywiście, że byli – ale byli w stanie wypłacić aż tyle?
Pomimo tego, nie pozwolił
swojemu sercu się zatrzymać, żyjąc głupią nadzieją.
- Czy każdy słyszał propozycję? –
zapytał Barrelton członków Wizengamontu – Perkins, zapisałeś to?
- Tak, sir – usłyszeli głos
Sądowego Skryby – 10 000 galeonów dla Ministerstwa, 10 000 dla
Hogwartu i 5 000 dla Munga.
- Więc kontynuujmy – powiedział Barrelton
– Kto jest za?
Zaległa cisza i przez chwilę
Harry myślał, że nikt nie podniesie ręki. Kilka niepewnych uniosło się, te
same, które głosowały za uniewinnieniem. Potem coraz więcej i więcej. Jednak
Hodges nie podniosła ręki. W co ona gra? To jeszcze nie wystarczająco… jeszcze
nie…. jeszcze nie…
Potem Hodges uniosła swoją rękę
i po kilku sekundach, pół tuzina czarodziei podążyło za nią. Widocznie miała
wystarczający wpływ na swoich kolegów. Kątem oka, Harry zobaczył, że twarz
Malfoy’a rozjaśnia się, ale jego rodzice pozostali niewzruszeni.
- Kto jest za wcześniej ustaloną
karą więzienia w Azkabanie? – zapytał Barrelton i uniósł rękę.
Mniej rąk uniosło się do góry i
Harry odetchnął z ulgą – lub zwycięstwem. Chciał odwrócić się i uśmiechnąć do
Malfoy’ów, ale powstrzymał się. W tym samym czasie Starszy Podsekretarz
ogłosił, że rodzina jest wolna, następnego ranka będą eskortowani do Gringotta.
Harry uścisnął rękę McReady’ego. Potem kiwnął głową w stronę Malfoy’ów i opuścił
Salę, ignorując członka Wizengamontu, który wołał za nim, zapewne chcąc zadać
pytanie.
- Nieźle poszło – powiedziała Hermiona
nagle zrzucając z siebie pelerynę – Mimo, że spędziłeś dnie i noce ucząc się
przemowy, której nawet nie użyłeś.
- Kompletnie ją zapomniałem –
przyznał, na co Hermiona zaśmiała się – Ale dostałem to, po co przyszedłem.
- Ich twarze – powiedziała Hermiona
uśmiechając się szeroko – Członków Wizengamontu, kiedy cię zobaczyli! Nie
sądzę, że widziałam kiedykolwiek kogoś tak zaskoczonego. Jestem zaskoczona, że
nikt nie poprosiło twój autograf. – znów się zaśmiała – Za pięć lub dziesięć
lat będą opowiadać swoim dzieciom i wnukom, że byli w tym samym pomieszczeniu
co sławny Harry Potter, a nawet nie wzięli od niego autografu.
- Skończ już – powiedział – Nie chcę
chodzić i podpisywać ludziom ich ulubionego plakatu ze mną.
- Oczywiście, że nie. Twój charakter
pisma jest straszny. Jeśli tylko byś trochę poćwiczył…
- Wtedy ludzie mniej
chętnie chcieliby mój autograf? – zasugerował, na co Hermiona znów się zaśmiała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz