>Tutaj< możecie znaleźć oryginał.
Rozdział 20
Przeprosiny
23 październik 1998
- Nie da się im nie współczuć. –
pewnego dnia przy obiedzie powiedziała Ginny.
- Komu?
- No wiesz. – Ginny machnęła
widelcem, ogólnie wskazując na stół Slytherinu – Im.
- Ty współczujesz? – zapytała,
zastanawiając się nad swoją przyjaciółką.
- Merlinie. Hermiona, czy ty
słuchałaś chociaż trochę tego, o czym właśnie do ciebie mówiłam?
Hermiona musiała przyznać, że nie
słuchała. Odpływanie kiedy ludzie do niej mówili, stało się jej nawykiem,
zwłaszcza podczas obiadów, kiedy słowa były zabarwione innymi, dziwnymi
odgłosami, które dla niej były… odpychające. To było dziwne, ale od czasu
wojny, nie była w stanie odnaleźć w sobie apetytu. To było jakby cała jej krew
spłynęła do żołądka. Po prostu nie była w stanie spojrzeć na jedzenie i mieć na
nie ochotę.
- Ktoś jest w środku? – powiedziała
Ginny, machając ręką przed twarzą Hermiony – Hermiona, wszystko w porządku?
- Oczywiście, że tak.
- No nie wiem. Wyglądałaś bardzo
blado. – Ginny zerkała na nią – Jejku, Hermiona… jesteś pewna, że nic ci nie
jest?
- Jestem pewna.
- Wyglądasz na chorą. Widziałaś się
ostatni w lustrze? No i to! – Ginny wzięła nadgarstek Hermiony w swoje dłonie –
Mogę zobaczyć twoje kości!
- Przesadzasz.
- Trochę. Ale nie do końca.
Schudłaś, Hermiona. Powinnaś jeść.
To była prawda, ale jak bardzo by
nie próbowała, Hermiona nie była w stanie poczuć się głodna. Teraz była
bardziej ostrożna, od czasu kiedy straciła przytomność, ale nadal jadła
niewiele. Uczty, które Ron tak uwielbiał, teraz ją odrzucały. Jednak jadła,
trochę. W innym przypadku Ginny by ją do tego zmuszała.
- Więc co mówiłaś o Ślizgonach? –
zapytała, zmieniając temat.
Ginny rzuciła jej spojrzenie pod
tytułem Mnie nie oszukasz i
niechętnie wróciła do tematu. Ginny nie była jednak jedyną, która mówiła. Ona
sama nie radziła sobie lepiej. Siadała do stołu podczas każdego posiłku, jakby
pustka, którą odczuwała w środku mogła być wypełniona przez jedzenie. Hermiona
przyłapała ją raz w łazience po posiłku, gdzie wymiotowała. Trzymała jej
ramiona i odgarniała jej włosy. Po tym, Ginny szlochała w jej ramionach jak
małe dziecko.
- Tak tylko mówiłam… Całe ich
rodziny są w Azkabanie.
Czuła się taka silna i kochająca,
kiedy była tam dla swojej przyjaciółki. Marzyła, by dla niej też ktoś był taki
silny. Sama nie mogła sobie pomóc, prawda? Ona nawet nie była najgorsza. Na
drugim końcu Wielkiej Sali była cały stół ludzi takich, jak ona. Ludzi, o
których mówiła Ginny. Ślizgoni jedli mniej niż ktokolwiek.
- To znaczy… ich ojcowie.
Parkinson, Nott i Goyle. Całe ich rodziny musiały przejść przez rozprawy i
tylko fartem uciekli od więzienia pomimo tego, że nic nie zrobili. To znaczy,
nie byli Śmierciożercami. – poprawiła się po tym, jak Hermiona się na nią
znacząco spojrzała – Ojciec Malfoya został zaatakowany kiedy ostatnio postawił
nogę poza Dworem i nadal nie schwytano sprawcy. Mówią, że Ministerstwo nie
traktuje tej sprawy poważnie, jeśli wiesz co mam na myśli. A teraz spójrz na
nich. Nawet ich własny dom nie chce z nimi siedzieć. Wszyscy ich nienawidzą.
- Tak.
- Tak? – Ginny spojrzała na nią
jakby była nienormalna – Merlin. Hermiono… co z twoją moralną oceną sytuacji?
Co z WESZ?
- Porównujesz Malfoy’a do Skrzata
Domowego? – zapytała, pomimo wszystkiego, rozbawiona.
- Nie, porównuję cię do maniaka.
Ledwie cię poznaję, Hermiono.
Hermiona pomyślała o Skrzatach
Domowych. Malfoy i Skrzaty Domowe. Oni nadal mieli swoją wolną wolę. I trzymają
się razem. To, z tego, co wiedziała, było czymś pozytywnym wynikłym z wojny.
Nigdy wcześniej nie widziało się grupy tak zjednoczonej jak Ślizgoni. Wchodzili
do Wielkiej Sali w grupkach co najmniej pięciu osób, częściej dziesięciu.
Pierwszoroczni byli często eskortowani przez starszych uczniów. Zwłaszcza
siódmoklasiści trzymali się blisko siebie. Nigdy nie widziało się któregoś z
nich samotnie, zwłaszcza Malfoy’a. To znaczyło, że każdego dnia, w porze
posiłku, siódemka osiemnastolatków wkraczała do Sali w formacji V, podążając za
Pansy, i siadała przy stole bez słowa. Niemal za każdym razem, w Sali panowała
przez chwilę grobowa cisza. Jednego razu mówiła coś kiedy zapadła cisza i
wszystkie oczy zwróciły się ku niej. Teraz milkła razem z innymi.
Ślizgoni też milczeli. Raz na nich
spojrzała. Spotkała śmiercionośne spojrzenie Parkinson i była zdziwiona ilością
jadu w nim. Parkinson zawsze nią pogardzała, ale teraz było to coś więcej. W
jej spojrzeniu było tyle dumy i wyższości, że zamroziło jej to żyły. Hermiona
poczuła – po raz pierwszy – jakby na to zasłużyła.
Jakby Ślizgoni nie zasłużyli.
Wstała.
- Idę do biblioteki.
- Ale nic nie zjadłaś!
- Mam esej do napisania. – rzuciła
przez ramię kiedy opuszczała Wielką Salę.
~-o-~
„Kradnięcie” jej stolika stało się
jego zwyczajem. Prawie za każdym razem kiedy wchodziła do biblioteki, on tam był, czytając. Jeśli chciałby
unikać jej, wydedukowała, wtedy zmieniłby stolik. Więc za każdym razem siadała
obok niego i, bez słowa, czytali lub pisali eseje lub sprawdzali coś w
podręcznikach. Czasami pytała go, nad którym esejem pracuje. Czasami wymieniali
się opiniami. Czasami robili razem prace domowe. Ale przez większość czasu, po
prostu czytali. Podczas tych momentów, Hermiona czuła się dziwnie zżyta z
Malfoy’em, zawsze świadoma jego obecności, nieważne jak bardzo wciągająca była
jej książka.
Co więcej, zostali partnerami na
Eliksirach. Wcześniej o tym nie rozmawiali, nie od czasu tej rozmowy w
bibliotece. Ale kiedy następnym razem mieli Eliksiry, pracowali razem, nadal
niewiele mówiąc, ale efektywnie i w dziwnie skoordynowany sposób, jakby byli
niemal idealnie dopasowani. Jak dotąd
nic nie wysadzili w powietrze, pomimo okazjonalnych komentarzy Malfoy’a na
temat jej umiejętności. Blimerk wyglądał na dosyć zadowolonego, a nikt inny
tego nie komentował, bo większość z nich pracowało z kimś, do kogo woleliby nie
podchodzić nieuzbrojeni.
Jednak tego dnia w bibliotece,
Malfoy przerwał ciszę.
- Jest coś, co próbuję powiedzieć.
– mruknął.
- To wyjaśniałoby te długie cisze. –
powiedziała żartobliwie, ale nie dostrzegł tego.
- Nie ułatwiasz mi tego. – warknął,
po czym gwałtownie wciągnął powietrze – Nie to miałem na myśli.
- Nic się nie stało.
- Nie! Stało się, do cholery! –
spuścił wzrok na stół, próbując zebrać się w sobie – Stało się. – powtórzył
stanowczo – Nie wiem jak to powiedzieć.
- Po prostu to z siebie wyrzuć. –
zasugerowała i uśmiechnęła się delikatnie.
- Dzięki, Granger. To było bardzo
pomocne.
- Mówiłam serio.
Wziął długi, drżący wdech.
- Dobra. Chodzi o to, Granger, że
ja… ja mam u ciebie dług. – powiedział wreszcie – Więc dziękuję ci. Tobie,
Weasley’owi i… - pojawił się kpiący wyraz twarzy – Potterowi. Ocaliliście moje
życie w Pokoju Życzeń kiedy Crabbe chciał was zabić.
Cień przemknął po jego twarzy kiedy
wspomniał o jego zmarłym… przyjacielu, z braku lepszego słowa. Czy właśnie
dlatego tak długo nic nie mówił? Wydawał się szczerze zasmucony stratą
Crabbe’a, i nawet jeśli ona i jej przyjaciele byli wtedy bliscy śmierci,
Hermiona czuła nutkę współczucia.
- Przykro mi. – powiedziała
szczerze i jego głowa poderwała się do góry.
Skanował jej twarz w poszukiwaniu
czegoś, po czym pokręcił głową. Wydawało jej się, że widziała jego uśmiech, ale
nie była pewna.
- Merlinie… Ty naprawdę tak
myślisz, prawda?
- Cóż… tak. – powiedziała
zmieszana.
Mruknął coś pod nosem, co brzmiało
jak „Cholerni Gryfoni”, po czym powiedział:
- Jest coś jeszcze.
- Tak? – powiedziała, uśmiechając
się do niego zachęcająco.
- Ja… przepraszam.
Jej uśmiech zamarł, po czym zniknął
z jej twarzy.
- Co?
- Prze-pra-szam. - powtórzył
dobitnie – Jesteś kompletną idiotką?
Wyciągnął rękę i chwycił jej lewy
nadgarstek, przyciągając ją do siebie. Podciągnąl jej rękaw do góry, ujawniając
przerażający zbiór czarno-niebieskich, cętkowanych siniaków, które pokrywały
jej rękę, przecinane długimi, cienkimi strupami. Próbowała wyrwać się z jego
uścisku, ale trzymał ją mocno, jego kciuk wbijał się w jej skórę niemal
boleśnie.
- Za to. – powiedział, jego głos
pełen… czegoś - Moja ciotka torturowała cię w moim domu, a ja patrzyłem. Nic nie zrobiłem. I za to
przepraszam. Przepraszam za to, co musiałaś przejść. Przepraszam za te ślady,
które nigdy nie znikną. I przepraszam, bo… - wydał z siebie gorzki, swego
rodzaju, śmiech zanim kontynuował – Naprawdę byłem dla ciebie straszny przez te
sześć lat szkoły, co nie?
- Tak, byłeś. – powiedziała, nie
zastanawiając się, a on znów się zaśmiał, ostrym, okrutnym śmiechem – Nie to
miałam na myśli!
- Nic się nie stało, Granger.
Rozumiem.
Puścił jej nadgarstek i opuściła
rękaw. Nienawidziła tych znamion, nienawidziła faktu, że podczas gdy
nienaturalne siniaki znikną dzięki genialnej maści Freda i George’a, blizny
pozostawione przez Czarną Magię nigdy nie znikną. Ale nie były zrobione przez
Malfoy’a. On odmówił zidentyfikowania jej, nie mówiąc już o torturowaniu.
Pamiętała go z wtedy, jak blado wyglądał – bardziej biało niż szaro, ale chyba
trochę zdrowiej niż teraz – bardziej przestraszony, ale zdrowszy. Pamiętała jak
wtedy go nienawidziła.
- Malfoy. – wyszeptała i nie była w
stanie wydobyć z siebie więcej słów – Malfoy. – powtórzyła i część jej myśli
musiała zabarwić jej głos, bo on zadrżał i chciał wstać ze swojego krzesła –
Poczekaj. – powiedziała szybko i zamarł – To nie… Nic z tego nie było twoją
winą, Malfoy. Nic z tego.
- Czy to ważne? – powiedział zmęczonym
głosem – To nadal miało miejsce i tego nie zapomnę. I ty także. Nawet nie
próbuj zaprzeczać.
- Nie ma sposobu by zapomnieć coś
takiego. – powiedziała miękko – Ale czasami można wybaczyć.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Granger, ty oszalałaś.
I zdała sobie sprawę, że on chyba
ma rację. Co ją opętało by to powiedzieć? Magiczny świat nie był na etapie
wybaczania. Ginny miała rację. Wiedziała, że Malfoy spędzał tyle czasu w
bibliotece, bo nigdzie nie mógł odnaleźć spokoju. Gdzie by nie poszedł, był
obiektem spojrzeń, szeptów i pogardy.
Kiedy zamilkła, Malfoy prychnął,
wstał i wyszedł.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Jejku *.* To opowiadanie jest genialne i bardzo dziękuje ci za to, że je tłumaczysz :) Brakuje mi trochę dramione, ale cieszę się, że jest tu miejsce dla Freda, Alici, czyli czegoś czego nie ma w innych opowiadaniach. Tu jest pokazane jak najprawdopodobniej czarodzieje reagowali na ślizgonów, nie przebaczyli im od razu (co mnie zawsze denerwuje)
OdpowiedzUsuńWkoncu coś z Draco :) Rozdział jak zwykle świetnie przetłumaczony :D Taki bardzo dający do myślenia ;) Pozdrawiam,Lili ;)
OdpowiedzUsuńUwielbiam
OdpowiedzUsuńPisanie w kółko, że to po prostu jest wspaniałe wydaje się nudne, ale taka jest prawda. Cieszę się, że tłumaczysz to opowiadanie. Bardzo podoba mi się fakt, że są tu poruszane nie tylko wątki związane z Hermioną i Draco, ale też inne :) Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńSuper Malfoy przeprosił ! A pozatym wspaniały rozdział
OdpowiedzUsuńWpadłam przypadkiem i NIE ŻAŁUJĘ! Naprawdę jestem oczarowana. Wspaniała historia, wspaniały szablon. No i świetny cytat na nagłówku - Something in the way you move. Uwielbiam tę piosenkę Rihanny ;)
OdpowiedzUsuńW wolnych chwilach zapraszam na mój ff potterowski http://pojmane-twarze.blogspot.com/ ;>
Dzięki wielkie za miłe słowa :) Tak naprawdę należą się one oryginalnej autorce, ja tylko tłumaczę. Co nie zmienia faktu, że bardzo mi miło, że ktoś docenia moją pracę. Za szablon należy gratulować Meed Meadow. Załapała moją wizję i wyszło coś pięknego. Piosenkę również uwielbiam :)
OdpowiedzUsuńNa bloga na pewno wpadnę.
Pozdrawiam,
Lexie