niedziela, 28 lipca 2013

Cena zwycięstwa. Rozdział 20




>Tutaj< możecie znaleźć oryginał.


Rozdział 20
Przeprosiny
23 październik 1998

- Nie da się im nie współczuć. – pewnego dnia przy obiedzie powiedziała Ginny.
- Komu?
- No wiesz. – Ginny machnęła widelcem, ogólnie wskazując na stół Slytherinu – Im.
- Ty współczujesz? – zapytała, zastanawiając się nad swoją przyjaciółką.
- Merlinie. Hermiona, czy ty słuchałaś chociaż trochę tego, o czym właśnie do ciebie mówiłam?

Hermiona musiała przyznać, że nie słuchała. Odpływanie kiedy ludzie do niej mówili, stało się jej nawykiem, zwłaszcza podczas obiadów, kiedy słowa były zabarwione innymi, dziwnymi odgłosami, które dla niej były… odpychające. To było dziwne, ale od czasu wojny, nie była w stanie odnaleźć w sobie apetytu. To było jakby cała jej krew spłynęła do żołądka. Po prostu nie była w stanie spojrzeć na jedzenie i mieć na nie ochotę.

- Ktoś jest w środku? – powiedziała Ginny, machając ręką przed twarzą Hermiony – Hermiona, wszystko w porządku?
- Oczywiście, że tak.
- No nie wiem. Wyglądałaś bardzo blado. – Ginny zerkała na nią – Jejku, Hermiona… jesteś pewna, że nic ci nie jest?
- Jestem pewna.
- Wyglądasz na chorą. Widziałaś się ostatni w lustrze? No i to! – Ginny wzięła nadgarstek Hermiony w swoje dłonie – Mogę zobaczyć twoje kości!
- Przesadzasz.
- Trochę. Ale nie do końca. Schudłaś, Hermiona. Powinnaś jeść.

To była prawda, ale jak bardzo by nie próbowała, Hermiona nie była w stanie poczuć się głodna. Teraz była bardziej ostrożna, od czasu kiedy straciła przytomność, ale nadal jadła niewiele. Uczty, które Ron tak uwielbiał, teraz ją odrzucały. Jednak jadła, trochę. W innym przypadku Ginny by ją do tego zmuszała.

- Więc co mówiłaś o Ślizgonach? – zapytała, zmieniając temat.

Ginny rzuciła jej spojrzenie pod tytułem Mnie nie oszukasz i niechętnie wróciła do tematu. Ginny nie była jednak jedyną, która mówiła. Ona sama nie radziła sobie lepiej. Siadała do stołu podczas każdego posiłku, jakby pustka, którą odczuwała w środku mogła być wypełniona przez jedzenie. Hermiona przyłapała ją raz w łazience po posiłku, gdzie wymiotowała. Trzymała jej ramiona i odgarniała jej włosy. Po tym, Ginny szlochała w jej ramionach jak małe dziecko.

- Tak tylko mówiłam… Całe ich rodziny są w Azkabanie.

Czuła się taka silna i kochająca, kiedy była tam dla swojej przyjaciółki. Marzyła, by dla niej też ktoś był taki silny. Sama nie mogła sobie pomóc, prawda? Ona nawet nie była najgorsza. Na drugim końcu Wielkiej Sali była cały stół ludzi takich, jak ona. Ludzi, o których mówiła Ginny. Ślizgoni jedli mniej niż ktokolwiek.

- To znaczy… ich ojcowie. Parkinson, Nott i Goyle. Całe ich rodziny musiały przejść przez rozprawy i tylko fartem uciekli od więzienia pomimo tego, że nic nie zrobili. To znaczy, nie byli Śmierciożercami. – poprawiła się po tym, jak Hermiona się na nią znacząco spojrzała – Ojciec Malfoya został zaatakowany kiedy ostatnio postawił nogę poza Dworem i nadal nie schwytano sprawcy. Mówią, że Ministerstwo nie traktuje tej sprawy poważnie, jeśli wiesz co mam na myśli. A teraz spójrz na nich. Nawet ich własny dom nie chce z nimi siedzieć. Wszyscy ich nienawidzą.
- Tak.
- Tak? – Ginny spojrzała na nią jakby była nienormalna – Merlin. Hermiono… co z twoją moralną oceną sytuacji? Co z WESZ?
- Porównujesz Malfoy’a do Skrzata Domowego? – zapytała, pomimo wszystkiego, rozbawiona.
- Nie, porównuję cię do maniaka. Ledwie cię poznaję, Hermiono.

Hermiona pomyślała o Skrzatach Domowych. Malfoy i Skrzaty Domowe. Oni nadal mieli swoją wolną wolę. I trzymają się razem. To, z tego, co wiedziała, było czymś pozytywnym wynikłym z wojny. Nigdy wcześniej nie widziało się grupy tak zjednoczonej jak Ślizgoni. Wchodzili do Wielkiej Sali w grupkach co najmniej pięciu osób, częściej dziesięciu. Pierwszoroczni byli często eskortowani przez starszych uczniów. Zwłaszcza siódmoklasiści trzymali się blisko siebie. Nigdy nie widziało się któregoś z nich samotnie, zwłaszcza Malfoy’a. To znaczyło, że każdego dnia, w porze posiłku, siódemka osiemnastolatków wkraczała do Sali w formacji V, podążając za Pansy, i siadała przy stole bez słowa. Niemal za każdym razem, w Sali panowała przez chwilę grobowa cisza. Jednego razu mówiła coś kiedy zapadła cisza i wszystkie oczy zwróciły się ku niej. Teraz milkła razem z innymi.

Ślizgoni też milczeli. Raz na nich spojrzała. Spotkała śmiercionośne spojrzenie Parkinson i była zdziwiona ilością jadu w nim. Parkinson zawsze nią pogardzała, ale teraz było to coś więcej. W jej spojrzeniu było tyle dumy i wyższości, że zamroziło jej to żyły. Hermiona poczuła – po raz pierwszy – jakby na to zasłużyła. Jakby Ślizgoni nie zasłużyli.

Wstała.

- Idę do biblioteki.
- Ale nic nie zjadłaś!
- Mam esej do napisania. – rzuciła przez ramię kiedy opuszczała Wielką Salę.

~-o-~

„Kradnięcie” jej stolika stało się jego zwyczajem. Prawie za każdym razem kiedy wchodziła do biblioteki, on tam był, czytając. Jeśli chciałby unikać jej, wydedukowała, wtedy zmieniłby stolik. Więc za każdym razem siadała obok niego i, bez słowa, czytali lub pisali eseje lub sprawdzali coś w podręcznikach. Czasami pytała go, nad którym esejem pracuje. Czasami wymieniali się opiniami. Czasami robili razem prace domowe. Ale przez większość czasu, po prostu czytali. Podczas tych momentów, Hermiona czuła się dziwnie zżyta z Malfoy’em, zawsze świadoma jego obecności, nieważne jak bardzo wciągająca była jej książka.

Co więcej, zostali partnerami na Eliksirach. Wcześniej o tym nie rozmawiali, nie od czasu tej rozmowy w bibliotece. Ale kiedy następnym razem mieli Eliksiry, pracowali razem, nadal niewiele mówiąc, ale efektywnie i w dziwnie skoordynowany sposób, jakby byli niemal idealnie dopasowani. Jak dotąd nic nie wysadzili w powietrze, pomimo okazjonalnych komentarzy Malfoy’a na temat jej umiejętności. Blimerk wyglądał na dosyć zadowolonego, a nikt inny tego nie komentował, bo większość z nich pracowało z kimś, do kogo woleliby nie podchodzić nieuzbrojeni.

Jednak tego dnia w bibliotece, Malfoy przerwał ciszę.

- Jest coś, co próbuję powiedzieć. – mruknął.
- To wyjaśniałoby te długie cisze. – powiedziała żartobliwie, ale nie dostrzegł tego.
- Nie ułatwiasz mi tego. – warknął, po czym gwałtownie wciągnął powietrze – Nie to miałem na myśli.
- Nic się nie stało.
- Nie! Stało się, do cholery! – spuścił wzrok na stół, próbując zebrać się w sobie – Stało się. – powtórzył stanowczo – Nie wiem jak to powiedzieć.
- Po prostu to z siebie wyrzuć. – zasugerowała i uśmiechnęła się delikatnie.
- Dzięki, Granger. To było bardzo pomocne.
- Mówiłam serio.

Wziął długi, drżący wdech.

- Dobra. Chodzi o to, Granger, że ja… ja mam u ciebie dług. – powiedział wreszcie – Więc dziękuję ci. Tobie, Weasley’owi i… - pojawił się kpiący wyraz twarzy – Potterowi. Ocaliliście moje życie w Pokoju Życzeń kiedy Crabbe chciał was zabić.

Cień przemknął po jego twarzy kiedy wspomniał o jego zmarłym… przyjacielu, z braku lepszego słowa. Czy właśnie dlatego tak długo nic nie mówił? Wydawał się szczerze zasmucony stratą Crabbe’a, i nawet jeśli ona i jej przyjaciele byli wtedy bliscy śmierci, Hermiona czuła nutkę współczucia.

- Przykro mi. – powiedziała szczerze i jego głowa poderwała się do góry.

Skanował jej twarz w poszukiwaniu czegoś, po czym pokręcił głową. Wydawało jej się, że widziała jego uśmiech, ale nie była pewna.

- Merlinie… Ty naprawdę tak myślisz, prawda?
- Cóż… tak. – powiedziała zmieszana.

Mruknął coś pod nosem, co brzmiało jak „Cholerni Gryfoni”, po czym powiedział:
- Jest coś jeszcze.
- Tak? – powiedziała, uśmiechając się do niego zachęcająco.
- Ja… przepraszam.

Jej uśmiech zamarł, po czym zniknął z jej twarzy.

- Co?
- Prze-pra-szam. - powtórzył dobitnie – Jesteś kompletną idiotką?

Wyciągnął rękę i chwycił jej lewy nadgarstek, przyciągając ją do siebie. Podciągnąl jej rękaw do góry, ujawniając przerażający zbiór czarno-niebieskich, cętkowanych siniaków, które pokrywały jej rękę, przecinane długimi, cienkimi strupami. Próbowała wyrwać się z jego uścisku, ale trzymał ją mocno, jego kciuk wbijał się w jej skórę niemal boleśnie.

- Za to. – powiedział, jego głos pełen… czegoś -  Moja ciotka torturowała cię w moim domu, a ja patrzyłem. Nic nie zrobiłem. I za to przepraszam. Przepraszam za to, co musiałaś przejść. Przepraszam za te ślady, które nigdy nie znikną. I przepraszam, bo… - wydał z siebie gorzki, swego rodzaju, śmiech zanim kontynuował – Naprawdę byłem dla ciebie straszny przez te sześć lat szkoły, co nie?
- Tak, byłeś. – powiedziała, nie zastanawiając się, a on znów się zaśmiał, ostrym, okrutnym śmiechem – Nie to miałam na myśli!
- Nic się nie stało, Granger. Rozumiem.

Puścił jej nadgarstek i opuściła rękaw. Nienawidziła tych znamion, nienawidziła faktu, że podczas gdy nienaturalne siniaki znikną dzięki genialnej maści Freda i George’a, blizny pozostawione przez Czarną Magię nigdy nie znikną. Ale nie były zrobione przez Malfoy’a. On odmówił zidentyfikowania jej, nie mówiąc już o torturowaniu. Pamiętała go z wtedy, jak blado wyglądał – bardziej biało niż szaro, ale chyba trochę zdrowiej niż teraz – bardziej przestraszony, ale zdrowszy. Pamiętała jak wtedy go nienawidziła.

- Malfoy. – wyszeptała i nie była w stanie wydobyć z siebie więcej słów – Malfoy. – powtórzyła i część jej myśli musiała zabarwić jej głos, bo on zadrżał i chciał wstać ze swojego krzesła – Poczekaj. – powiedziała szybko i zamarł – To nie… Nic z tego nie było twoją winą, Malfoy. Nic z tego.
- Czy to ważne? – powiedział zmęczonym głosem – To nadal miało miejsce i tego nie zapomnę. I ty także. Nawet nie próbuj zaprzeczać.
- Nie ma sposobu by zapomnieć coś takiego. – powiedziała miękko – Ale czasami można wybaczyć.

Spojrzał na nią z niedowierzaniem.

- Granger, ty oszalałaś.

I zdała sobie sprawę, że on chyba ma rację. Co ją opętało by to powiedzieć? Magiczny świat nie był na etapie wybaczania. Ginny miała rację. Wiedziała, że Malfoy spędzał tyle czasu w bibliotece, bo nigdzie nie mógł odnaleźć spokoju. Gdzie by nie poszedł, był obiektem spojrzeń, szeptów i pogardy.


Kiedy zamilkła, Malfoy prychnął, wstał i wyszedł.


CZYTASZ = KOMENTUJESZ

7 komentarzy:

  1. Jejku *.* To opowiadanie jest genialne i bardzo dziękuje ci za to, że je tłumaczysz :) Brakuje mi trochę dramione, ale cieszę się, że jest tu miejsce dla Freda, Alici, czyli czegoś czego nie ma w innych opowiadaniach. Tu jest pokazane jak najprawdopodobniej czarodzieje reagowali na ślizgonów, nie przebaczyli im od razu (co mnie zawsze denerwuje)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wkoncu coś z Draco :) Rozdział jak zwykle świetnie przetłumaczony :D Taki bardzo dający do myślenia ;) Pozdrawiam,Lili ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pisanie w kółko, że to po prostu jest wspaniałe wydaje się nudne, ale taka jest prawda. Cieszę się, że tłumaczysz to opowiadanie. Bardzo podoba mi się fakt, że są tu poruszane nie tylko wątki związane z Hermioną i Draco, ale też inne :) Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  4. Super Malfoy przeprosił ! A pozatym wspaniały rozdział

    OdpowiedzUsuń
  5. Wpadłam przypadkiem i NIE ŻAŁUJĘ! Naprawdę jestem oczarowana. Wspaniała historia, wspaniały szablon. No i świetny cytat na nagłówku - Something in the way you move. Uwielbiam tę piosenkę Rihanny ;)
    W wolnych chwilach zapraszam na mój ff potterowski http://pojmane-twarze.blogspot.com/ ;>

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki wielkie za miłe słowa :) Tak naprawdę należą się one oryginalnej autorce, ja tylko tłumaczę. Co nie zmienia faktu, że bardzo mi miło, że ktoś docenia moją pracę. Za szablon należy gratulować Meed Meadow. Załapała moją wizję i wyszło coś pięknego. Piosenkę również uwielbiam :)
    Na bloga na pewno wpadnę.

    Pozdrawiam,
    Lexie

    OdpowiedzUsuń

Calliste Bajkowe szablony