Powinnam nadmienić, że drugą postacią jest Viktor Krum. Niestety nawet nie byłam w stanie zabrać się za podrabianie jego akcentu. Nie czytałam tej części HP po polsku i nie mam pojęcia, jak on tam brzmiał. Dlatego też, musimy zadowolić się tym, co mamy :)
Oryginał, tradycyjnie, można znaleźć >tutaj<
Rozdział 19
Upiorne Spotkanie
2 październik 1998
Każdego miesiąca, Alicia odwiedzała
grób Freda.
Maj, czerwiec, lipiec, sierpień i
nawet wczesny wrzesień były pełne życia, zielonych liści, kolorowych kwiatów i
ćwierkających ptaków. Teraz… nie nazwałaby Zakazanego Lasu martwym, ale większość liści już spadła i gniła,
przechodząc od wesołego żółtego do brzydkiego brązu, i złoty połysk nagrobka
Freda stracił swoją wyjątkowość i wtapiał się w otaczające go nudne i martwe
tło. Ostatnio zostawione tutaj kwiaty, już uschły. Każdy mógł je zaczarować by
pozostały piękne na długo, ale to wyglądałoby na obrazę pamięci Freda. Tak
jakby po prostu nie mieli wystarczająco dużo czasu by przynieść mu świeże
kwiaty.
Odrzuciła swoje kule, położyła
żółtą różę na nagrobku i przejechała palcami po nazwisku. Fred Weasley. Był czas kiedy sama myśl o tym imieniu wywoływała w
niej chichot. Innymi razy, wywoływało marzenia. Ale teraz? Poczuła pierwszą łzę
spływającą po jej policzku i pochyliła głowę, kładąc obie dłonie na nagrobku
kiedy szloch wstrząsał jej ciałem. Po kilku minutach, na płycie pojawiła się
wilgoć, łzy dołączały do kałuży. Kiedy znów nie mogła się kontrolować,
wpatrywała się uporczywie, bez mrugania. Jeśliby mrugnęła, wydostałoby się
więcej łez – była tego pewna.
- Chciałabym… - wyszeptała i
zamilkła.
Czego chciała? Chciała tak wielu
rzeczy, że niemożliwe było wymienienie ich wszystkich. Ale te najważniejsze
były niemożliwe – chciałaby by Fred żył, chciałaby móc się pożegnać, chciałaby
móc chodzić bez kul.
- Chciałabym. – znów wyszeptała,
kolejna łza spłynęła po jej policzku i wylądowała na ziemi.
Wsparła się na lewej ręce,
odchyliła prawą i uderzyła złoty nagrobek z całej siły. Bolało jak diabli, ale
czuła się po tym lepiej. Zrobiła to jeszcze dwukrotnie, potem opadła na płytę,
szlochając niekontrolowanie. Zimny metal dotykający jej policzka był dziwnie
uspokajający, tak samo jak widok jasnej róży zaledwie milimetry od jej nosa.
Leżenie tak, zwiniętą w kłębek, płacząc, było dobre. Przypominało jej kiedy była
mała i bała się ciemności, kiedy mogła zwinąć się pod kołdrą i zacisnąć mocno
powieki. Albo kiedy była z Fredem, leżała, przytulając się do niego. Tylko
teraz były łzy i nie było Freda.
Nie wiedziała jak długo tam leżała.
Ledwie zarejestrowała, że zrobiło się ciemno, a zimno jej nie przeszkadzało –
po prostu owinęła się ciaśniej płaszczem i pochyliła mocniej głowę. Przestała
płakać. W pewnym momencie zaczęło padać. Naciągnęła kaptur aż na oczy i nie
przejmowała się. Jej jedyną reakcją nawet na szalejące tornado, byłoby
zwinięcie się w jeszcze ciaśniejszy kłębek. Na jeziorze mogłoby szaleć tsunami,
a ona by je przespała. Później, wyjątkowo mocny podmuch wiatru dostał się pod
materiał jej płaszcza i szat, by zamrozić jej kości. Mrugnęła dwukrotnie, zdając
sobie sprawę, że deszcz ustał. Odrzuciła do tyłu swój kaptur. Wzeszedł księżyc,
był środek nocy. Przypomniała sobie swoją pierwszą wyprawę do Zakazanego Lasu.
Na jego skraj, ale zawsze to coś. Te wszystkie plotki na temat wilkołaków
(dzięki Merlinowi, że teraz księżyc nie był w pełni) i gigantycznych pająkach
nagle do niej powróciły. Kiedy byli jeszcze w szkole, Lee, Fred i George robili
sobie żarty opowiadając o ich niezwykłych wyprawach do Lasu. Wtedy
zaintrygowali Alicię, która, pomimo bycia sceptyczną na temat prawdziwości tych
opowieści, zawsze była zafascynowana Lasem. Teraz już nie była zaintrygowana.
Teraz była po prostu wystraszona.
Co się działo z tym wiatrem? Był
nienaturalnie zimny i nie chciał przestać wiać. Nie były to krótkie podmuchy,
ale długie, gwałtowne poryty, które nie chciały przestać. Upiornie,
powiedziała podświadomość Alici. Ale od czasu wojny, podświadomość Alici zawsze
mówiła ponure rzeczy, więc zwykła po prostu ją ignorować. I teraz tak dobrze
jej się to udało, że zachciało jej się spać.
Kiedy zamykała oczy, mogła
przysiąc, że poczuła rękę na swoim policzku i słyszała go szeptającego (to
musiał być on) „Przepraszam”. I uśmiechała się, zasypiając.
~-o-~
Obudził ją śpiew ptaków, słońce, i
ręka, która gwałtownie szarpała jej ramię. Mrugnęła, przekręciła się, ziewnęła,
usiadła i znów mrugnęła.
- Nareszcie! Myślałem, że nie
żyjesz.
Głos był przepełniony ulgą i może
trochę troską. Był to męski głos i należał do męskiego ciała z męską twarzą.
Znów mrugnęła, oszołomiona. Przyswojenie głosu i twarzy zajęło jej chwilę.
Rozpoznała go, ale nigdy wcześniej z nim nie rozmawiała.
- Czy ty kompletnie oszalałaś?
Zaziębisz się na śmierć. – powiedział, a jego akcent brzmiał trochę mniej ostro
niż zapamiętała – To niebezpieczne.
- Nic mi nie jest. – powiedziała,
podnosząc się na kolana.
Próbowała wstać, ale nie była w tym
zbyt dobra i powróciła do pozycji siedzącej. Chwycił jej ramiona i podniósł ją
na nogi, mocno, i utrzymywał ją w tej pozycji, podtrzymując tą część jej masy,
której jej prawa noga nie mogła umieść.
- Jesteś ranna. – powiedział, ale
jego głos był bezbarwny, pozbawiony uczuć, to nie było pytanie – Jak długo tu leżałaś?
- Nic mi nie jest. – powtórzyła,
ale nie próbowała wyrwać się z jego uścisku. Upadłaby.
-
Słyszałem – powiedział cicho – o tym, co się tu stało. Wielka Brytania
straciła tu wielu ukochanych. Przykro mi.
- Możesz podać mi moje kule? –
zapytała.
Bez słów, pochylił się by je
podnieść, i oparła się o drzewo za nią, by utrzymać równowagę.
- Ostrożnie. – powiedział, patrząc
jak sięgnęła po kule i chwiała się na nich przez sekundę. Zauważył, że zadrżała
i chwilę później zarzucił na jej ramiona swój płaszcz – Następnym razem ubierz
się cieplej. I idź do domu. – A potem – może wyczuł, że naprawdę go tam nie
chciała – odszedł.
Jak tylko zniknął jej z oczu, zadrżała
z zimna pomimo ciepłego płaszcza na plecach. Potem znów poczuła jakby ktoś był
tu obecny, jakby Fred tu był. Właśnie
dlatego odwiedzała jego grób tak często. Nie pamiętała by kiedykolwiek
odwiedzała czyjś nagrobek kilkakrotnie, ale kiedy przychodziła tutaj, czuła się
w pewien sposób bliższa Fredowi. Było to zimne, ale znajome uczucie. Chciała
się go chwycić i zostać tu na zawsze. Ale jak tylko myśl o tym zmaterializowała
się w jej głowie, uczucie zniknęło, pozostawiając jedynie chłód i wiatr. Jednak
nadal nie odeszła. Usiadła na ziemi, położyła ręce prosto na nagrobku i
wpatrywała się w kwiaty. Wzrok jej się zamglił. Kiedy mrugnęła, poczuła łzy na
policzkach.
A potem rękę na jej ramieniu,
unoszącą ją do góry. I znów jego głos, tym razem ostrzejszy.
- Przestań. – powiedział – Idź do
domu. Wróć kiedy indziej. Jest zbyt zimno. Przeziębisz się.
- I co z tego? – powiedziała gorzko.
Prawie ją upuścił. Czuła to, bo jej
noga ugięła się pod nagłym przypływem wagi. Ale jego uścisk znów się wzmocnił.
- Co powiedziałaś? – zapytał,
delikatnie ujawniając swój akcent.
Milczała.
- Musisz żyć. – powiedział cicho –
Albo jego śmierć pójdzie na marne. I dziecko nie może umrzeć również.
Spojrzała na niego.
- Pożyj trochę, Alicio Spinnet…
Zobaczysz, że czasami warto.
Tym razem, naprawdę odszedł.
Jak i ona.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Wow...jedyne co udało mi się powiedzieć zaraz po przeczytaniu.... Kim jestem ten mężczyzna? Tak jak myślałam dziecko jest Freda ... Jak ja jej wspolczuje .... No nic rozdział świetnie przetłumaczony :D Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńJuż dodałam małego edita nad notką. Tam dowiesz się wszystkiego :)
UsuńPodoba mi się. Co prawda zastanawia mnie jakim cudem w Zakazanym Lesie znalazł się Wiktor Krum, ale zapewne wkrótce się tego dowiemy :) Lecę czytać następny rozdział!
OdpowiedzUsuń