Dosyć szybko poszło, ale to był chyba najtrudniejszy rozdział. Mam nadzieję, że wam się spodoba :) Tutaj znajdziecie oryginał.
Jak wam lecą wakacje? Btw, widzieliście "World War Z"? Polecam, dobry film.
Miłego czytania.
Rozdział 16
Kręgosłup
19 września 1998
Theo zaczynał go denerwować. To
jego dziwne zachowanie… W jednej chwili jest odległy, a potem nagle miły i
przyjazny. Doprowadzało go to do szału. Zrozumiałby jeśli Theo by go zablokował
i unikał do końca życia, po tym, co mu zrobił. Zrozumiałby nawet, jeśli jego
przyjaciel udawałby, że nic się nie stało, bo Theo czasami robił coś takiego.
Ale to jego ciągle wahające się zachowanie było czymś, czego nie mógł zrozumieć. I to go irytowało.
Więc zaczął unikać Theo.
- Nie mogę. – odpowiedział na
zaproszenie jego przyjaciela by dołączył do kręgu Ślizgonów śmiejących się w
Pokoju Wspólnym przy grze w karty – Mam zajęcia.
To nawet nie było kłamstwo. W tym
roku mieli nowe zajęcia. Odbudowa. Szczerze ich nienawidził. Zajmowały trzy
godziny każdego tygodnia i zawierały pół tuzina innych ludzi, którzy winili go
o wszystko, kiedy pracowali nad mniejszymi rzeczami, które jeszcze nie były
naprawione w zamku. Teoretycznie,
zajęcia były nieobowiązkowe, ale po tym, co robił, trochę dobrego wrażenia mu
nie zaszkodzi. McGonagall wyraziła się dosyć jasno na ten temat, kiedy ostatnio się z nią widział. Och, cóż to mieli za
zabawę podczas ich małych pogawędek. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że ona naprawdę go nie lubiła, a przez
większość dni, musiał sobie przypominać, że ten smok to kobieta, która przydzieliła
mu stanowisko kapitana w tym roku.
- To jest nasza wolna godzina. –
przypomniał mu Theo.
- Nie dla mnie. – powiedział
krótko, po czym przewiesił swoją torbę przez ramię i wyszedł.
Odnowa była straszna, bo wszyscy go
o coś podejrzewali. Theo mówił, że
podczas wakacji było to nawet przyjemne, ale Theo zawsze znalazł sposób na
wkomponowanie się w sytuację. On, z drugiej strony, czuł, że rzuca się w oczy
jak Rogogon Węgierski w ciąży, za każdym razem, kiedy pojawiał się w gronie
innych wolontariuszy. Co gorsza, cholerna Hermiona Granger była jednym z tej
szóstki uczniów. Nie była tą najbardziej niemiłą – nie przerywała swojej pracy
by rzucać mu mordercze spojrzenia lub nie mówiła, bardzo głośnym głosem, że
ludzie, którzy to zrobili byli sukinsynami
i zasłużyli na to, by gnić w Azkabanie. Ale sama jej obecność, była
niepokojąca. Czasami widział jak patrzy w jego kierunku i wiedział, że czuła
się tak samo niekomfortowo w jego towarzystwie, jak on w jej. Ich zadania były
zwykle rozrzucone po zamku i zauważył (dlaczego go to obchodziło?), że zawsze
wybierała te trudniejsze lub bardziej czasochłonne. On za to, wybierał te,
które były jak najdalej od niej. Pracowali ramię w ramię tylko raz i nie było
to doświadczenie, które będzie wspominał jako miłe. Granger nie wypowiedziała
nawet słowa przez całą godzinę, nawet na niego nie spojrzała. To było nawet
gorsze niż otwarta wrogość innych. Wolał pracować z kimkolwiek innym, nawet z
Pomyluną Lovegood.
- Draco. – usłyszał łagodny głos za
plecami – Poczekaj.
Odwrócił się, rozpoznając głos.
- Hej. – powiedział, wiedząc, że
brzmi na zaskoczonego.
- Idziesz na Odnowę? Ja też.
I tak po prostu, zrównała z nim
krok.
Tylko siedmiu uczniów zgłosiło się
na te zajęcia, i tylko jeden z nich traktował Draco jak człowieka. Wybierając z
Hermiony Grnager, Pomyluny, Justina Finch-Fletcheya, Prefekta Erniego
McMillana, Michaela Cornera i Astorii Greengrass, Draco bez zastanowienia
przyznawał, że najchętniej pracował z Astorią, jedyną Ślizgonką w grupie.
Chociaż według niego, powinna sprawić, że czułby się w jej towarzystwie
bardziej niekomfortowo niż w towarzystwie Granger. Był zadowolony, kiedy
zauważył, że blizna na jej policzku nareszcie zniknęła. Czuł niewytłumaczalną
potrzebę dotknięcia jej gładkiej skóry twarzy, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy
w tym roku. Ona nadal miała ten dziwny sposób, który sprawiał, że czuł się człowiekiem.
- Jak tam wakacje? – zapytała.
Zesztywniał.
- W porządku.
- Moje nie były. – powiedziała
szczerze – Ministerstwo dosłownie wykopało nas z domu by go przeszukiwać przez
kilka tygodni. Myśleli, że jeśli jesteśmy czystokrwiści i w ogóle, to możemy
mieć powiązania ze Śmierciożercami. – jej górna warga ułożyła się w coś, co
mogło być drwiną, i w tym momencie, wyglądała bardzo jak jej siostra –
Oczywiście nie mamy i oni nic nie znaleźli, ale nadal traktowali moich rodziców
jakby byli przestępcami czy coś. Daph była dla nich straszna. Oszalała kiedy
usłyszała o co nas oskarżają i mówiła strasznie straszne rzeczy.
- Tak, to brzmi jak Daphne. –
powiedział Draco, nie mogąc się powstrzymać, na co ona się uśmiechnęła.
- Prawda? Chciałam przyjść do
Hogwartu podczas odbudowy, ale moi rodzice stwierdzili, że to zbyt
niebezpieczne. Kiedy im powiedziałam, że Theo tu będzie, powiedzieli tylko „To
nawet gorzej”. Ale to głupie, co nie? Theo nigdy by mnie nie skrzywdził.
Powiedziała to z taką pewnością, że
to nie mogło płynąć jedynie z jej naiwności. Przyjaźniła się z Theo? Nigdy nie
widział ich razem.
- Oni po prostu nie chcieli żebyśmy
pokazywały się więcej z rodzinami Śmierciożerców.
- Dlaczego mówisz to mi? – zapytał wreszcie. Zaśmiała się.
- Bo to nieistotne, prawda?
Pokręcił głową, wiedząc, że nigdy
tak naprawdę nie zrozumie tej dziewczyny. Bała się krwi, przemocy i tortur.
Żadne poglądy na temat czystej krwi nie zatruły jej myśli. I była zadziwiająco miła. Była kompletnym przeciwieństwem
jej siostry Daphne, która była dwa lata starsza.
- Wiesz… nigdy nie rozumiałem
dlaczego ty… dlaczego ty… - zamilkł na chwilę, nie wiedząc jak to powiedzieć –
Nie zachowujesz się jakbyś mnie za to winiła.
To.
Naprawdę był tchórzem.
- Dlaczego miałabym? – zapytała –
Przeszłość to przeszłość. Pozwól jej pozostać tam, gdzie jest.
Łatwo powiedzieć. Ale skąd się
wzięła, mówiąc takie rzeczy? Po tym, co jej zrobił?
Oficjalnie znał siostry Greengrass
odkąd byli dziećmi, bo tak to było u czystokrwistych rodzin. Daphne była na
jego roku i w jego domu, i była łatwa do zauważenia. Mogłaby kwalifikować się
do „uroczych” jeśli nie byłaby tak nieznośna, i jeśli by nie znienawidził jej w
momencie, w którym otworzyła usta. Może nawet coś mogłoby między nimi być.
Daphne mówiła dokładnie tak jak Draco, wymawiając dokładnie te same myśli i
dobijając ludzi dokładnie tak samo. Ona nawet z niego nie kpiła – ona po prostu
taka była, tak była wychowana. Ale zamiast czuć się z nią zżyty przez to, tylko
jej unikał. Rozmawiał z nią tylko kilka razy w ciągu wspólnych lat nauki. A
Astoria, czego był dosyć pewien, była zbyt jak jej siostra by kłopotać się
poznawaniem jej. Miała twarz jej siostry, miała włosy jej siostry. I pomimo
tego, że była bardziej cicha i nieśmiała niż jej siostra, Draco jej unikał.
Tak więc, Astoria miała już
piętnaście lat, kiedy ją poznał. Naprawdę
ją poznał. W tym roku przyszli Carrowowie.
Carrowowie chyba lubili go. Z
jakiegoś dziwnego powodu, którego nie rozumiał (jego ojciec ich nienawidził).
Lubili jego umiejętności czarnomagiczne i jego opinie, te, które wymawiał. Wyglądało na to, że chcieli
zrobić z niego małego, miłego Śmierciożercę, popychając go dalej i dalej, w
stronę jego własnych granic i każąc mu ćwiczyć ciemniejsze i ciemniejsze zaklęcia,
mówić tak straszne rzeczy o mugolach, jakich nawet nigdy nie pomyślał. Zebrali
(bardzo) małą grupę podobnych ludzi – dzieci Śmierciożerców. Theo mógłby być
jednym z nich jeśli Alecto i Amycus nie nienawidziliby jego ojca. Zamiast tego,
stał się ich ulubionym celem. Elitarna grupa nie miała żadnych obowiązków lub
władzy – zamiast tego, byli wzywani za każdym razem kiedy jakiś uczeń złamał
zasady albo zrobił coś, co nie podobało się Carowom, i proszono ich o rzucenie
tej czy innej klątwy. Właśnie w takiej sytuacji, Draco poznał Astorię.
Rodzina Greengrass była czystokrwista
i w większości należała do Slytherinu. Pomimo tego, że byli arystokracją, nigdy
nie zgadzali się z Voldemortem. Żaden z członków ich rodziny nie został
przekonany by „stać się” Śmierciożercą, więc Carrowowie nie mieli żadnych
skrupułów by celować w dwie siostry. Daphne dała sobie łatwo radę. Była
inteligentna i wygadana, więc dała radę zadowolić Carrowów. Astoria, z tego, co
Draco wiedział, była bardziej cicha, przez co była łatwiejszym celem. Astoria
była pierwszą osobą, na którą kazali mu rzucić Cruciatusa.
Poległ w tym zadaniu, ale nie
wystarczająco. Astoria wygięła plecy i krzyknęła, okropnym, nieludzkim głosem.
Ten dźwięk osłabił Draco i stracił kontrolę. Astoria upadła, trzęsąc się gwałtownie,
wydając z siebie dziwne odgłosy przypominające lament. To nie tak powinien
zadziałać Cruciatus – Draco wiedział, z pierwszej ręki, że ból powinien być
tysiąc razy gorszy niż ten, którego doświadczyła Astoria – ale to już było za
dużo.
Carrowowie mieli inne zdanie. Amycus
zaśmiał się i machnął swoją różdżką w stronę Astorii, która znów krzyknęła.
Potem Alecto zasugerowała, tym tonem, który oznaczał albo ty oberwiesz, że Draco powinien ją pociąć. Robił to już
wcześniej. Dwukrotnie. Za każdym razem czuł to samo – obrzydzenie, paniczny strach,
pustkę.
Udręczony wyraz w oczach koloru
oceanu kiedy używając swojej różdżki, tworzył jasnoczerwoną ranę wzdłuż jej
policzka. Sposób, w jaki jej włosy opadały na jej ramiona w umęczonym
bałaganie. Ręka, która sięgnęła w jego stronę, trzęsąc się, jakby błagając o
jego łaskę… Draco nie mógł wyrzucić tego ze swojej głowy. W jego snach, jej
oczy potem zamieniały się w ciemne, jak niebo nocą, jej gładka twarz nabierała
bardziej muskularnych kształtów i potem nagle Theo, pokryty krwią, wpatrywał
się w niego tymi ponurymi oczami, tak pełnymi buntu i cierpienia. Theo, jego
pierwsza ofiara, a potem kolejna. Ta, która go nienawidziła. Pogardzała nim.
Draco widział to w jego oczach. I jedyne o czym mógł myśleć kiedy minął Gryfona
na korytarzu było: Kiedy Longbottom
wykształcił kręgosłup?
Carrowowie powiedzieli mu, że może
odprowadzić Astorię do Pokoju Wspólnego, i zrobił to. W połowie niósł ją tam.
Jej ramię przewieszone przez jego szyję i jego ramię owinięte wokół jej talii.
Oparła na nim cały swój ciężar i był zaskoczony tym, że tak mało ważyła.
Wszystko, co wyczuł pod jej szatami to wąskie biodra i wystające łokcie. Był
także zaskoczony jej zaufaniem. Wyglądało na to, że nie miała nic przeciwko
temu, że niesie ją osoba, która spowodowała jej obecny stan. Spojrzenia rzucane
przez ludzi mijanych na korytarzu, niezaprzeczalnie winiły jego, ale ciepłe,
chudziutkie ramię na jego karku, nie.
Oczywiście Daphne tak. Kiedy tylko
para wkroczyła do Pokoju Wspólnego, pośpieszyła w ich stronę, wyglądając na
szczerze udręczoną, wypowiadając w kółko imię siostry. Usadziła Astorię na
krześle.
- Astoria! Astoria, wszystko w porządku?
Co się stało?
Zauważyła krew wsiąkającą w ubrania
jej siostry, nacięcie na policzku Astorii, ranę, którą zadał jej Draco, i która
krwawiła obficie. Rzuciła Draco spojrzenie pełne nienawiści.
- Co jej zrobiłeś?
- To nie jego wina. – powiedziała Astoria,
sięgając dłonią do swojego policzka, jedynie rozmazując bardziej krew –
Carrowowie mnie dopadli. On tylko mnie tu przyprowadził.
Było jasne, że Daphne jej nie
uwierzyła. Ale znowu, kto by uwierzył? Fakt, że Draco robił podobne rzeczy dla
Carrowów, był powszechnie znany. W ten sposób mógł przetrwać. Prawie wszyscy
nim przez to pogardzali, ale to nie bolało tak bardzo, jak druga opcja.
- Pokaż mi. – powiedział szorstko,
klękając na podłodze obok Astorii.
Zaskakujące było to, że Astoria
odchyliła głowę na bok, odsłaniając ranę. Nacięcie biegło przez jej policzek i
w dół jej szczęki, sięgając aż do szyi… jej szyi,
zdał sobie sprawę Draco. Jak blisko dotarł do tętnicy? Mogło być nawet więcej
krwi niż teraz…
Użył swojej różdżki by usunąć
trochę krwi i jego palce złączyły brzegi rany. Astoria zadrżała, ale nie
odezwała się.
- To była słaba klątwa. – próbował wytłumaczyć,
wiedząc, że wszystko co powie może zostać źle odebrane – Nie było w tym zbyt
wiele czarnej magii. Z tego co wiem, nie powinna zostać blizna. Mogę ją dla
ciebie zamknąć jeśli chcesz. To przyspieszy leczenie i zatrzyma krwawienie. Ale
będziesz miała bliznę przez kilka tygodni, może kilka miesięcy. Nie jest w tym
aż tak dobry.
- Dobra. – powiedziała – Chcę żebyś
ją zamknął.
Przykładając swoją różdżkę tak
blisko do jej policzka jak się odważył i ignorując nieufny wzrok Daphne,
wyszeptał zaklęcie. To był pierwszy raz kiedy próbował tego na kimś innym niż
nim samym, i poczuł ulgę kiedy ciało zbliżyło się do siebie, niemal naturalnie.
Zamiast krwawiącej rany, teraz była dziwna, błyszcząca, czerwona pręga która
wędrowała do jej szyi.
Astoria podniosła rękę do policzka,
czując bliznę.
- Dziękuję ci. – powiedziała, jej
ciepłe, brązowe oczy spotkały Draco po raz pierwszy odkąd rzucił klątwę.
- Nie ma za co. – odpowiedział.
Bezmyślnie.
Wtedy, tak samo jak teraz, w oczach
Astorii, w głosie Astorii, nie było cienia oskarżenia. Nie była wdzięczna za
to, co jej zrobił, ale była wdzięczna, że ją uzdrowił. Minęło trochę czasu
odkąd ktoś tak na niego patrzył. Ta dziewczyna musiała być szalona.
Jej kolejne słowa tylko
potwierdziły jego teorię.
- Teraz dużo bardziej lubię twoje
włosy. – powiedziała od niechcenia.
Nieświadomie uniósł rękę do włosów,
które sporo urosły przez ostatni rok. Tego lata, zaprzestał zaczesywania ich
gładko do tyłu, i teraz zwisały w dół w nieładzie. Nie do końca był z tego
dumny.
- Co masz na myśli?
Wzruszyła ramionami, co wyglądało
dziwnie kiedy ciągle szła.
- Są bardziej jak… ty.
- Skąd wiesz? – zapytał – Ledwie mnie
znasz.
- Znam cię od lat.
Patrząc na nią, zdał sobie sprawę z
tego, jak bardzo było to prawdą. Nawet kiedy byli dziećmi, To Astoria była tą, która
zasypywała go pytaniami. W Hogwarcie, prawie się do niej nie odzywał, ale teraz
wiedział, że ona obserwowała go przez te lata. Dlaczego? Może dlatego, że była
czystokrwista. Może dlatego, że jej siostra tak bardzo go nienawidziła. Albo może
tylko dlatego, że była szczerze miła i była w stanie zobaczyć, nawet wtedy, że
był tylko kolejną osobą, którą mogła ocalić, jak tego kota, którego uratowała
wspinając się za nim na ja wyższą gałąź trzydziesto metrowego drzewa kiedy
miała sześć lat.
Dzięki temu doświadczeniu,
wiedział, że jest odważna. Wiedział, że jest nieśmiała, przez porównywanie jej
z siostrą. Wiedział, że jest miła. I wiedział, że jest atrakcyjna w
nieuwydatniony sposób: Daphne była efektowna, ale Astoria była śliczna. Jej kształty były
delikatniejsze, mniej kanciaste, ale miała takie same, odurzające, zielone jak
ocean oczy. I, zdał sobie sprawę, to było wszystko, co wiedział o Astorii
Greengrass. Nie mógł znaleźć nawet jednego powodu…
- Dlaczego jesteś w Slytherinie? –
zapytał.
Pansy wybrała Slytherin. Nigdy nie pytał, a ona nigdy by się do tego nie
przyznała, ale on wiedział. Wiedział, że walczyła o miejsce w Slytherinie. Theo, Goyle, Daphne… Wszyscy
uczniowie na jego roku byli Ślizgonami,
każde na swój sposób. Nawet Davis, pomimo jej mugolskiej krwi. Blaise był typowym Ślizgonem. Ale Astoria? Nigdy nie
widział by ujawniała nawet odrobiny przebiegłości czy ambicji. Miała
determinację. Dumę, oczywiście – to miała we krwi. Odwagę i zaufanie. Ale spryt
i chciwość? Pamiętał jej przydział. Daphne była spięta cały dzień i uderzyła go
trzykrotnie zanim jej siostra dołączyła do stołu Slytherinu. Jak długo zajęło
Tiarze przydzielenie? Nie pamiętał.
- Dlaczego ty jesteś? – odparowała.
To pytanie go zaskoczyło.
- Co?
- Cóż, to był kiepski przykład. Ty jesteś Ślizgonem. Inteligentny, ambitny…
narcystyczny. – dodała po chwili – Bardzo jak Daphne. Ale nie możesz po prostu
zapytać kogoś, wiesz? Inni ludzie są lepsi w opisywaniu ciebie, niż ty.
- Ale ty nie jesteś Ślizgonką. – zaprotestował – Powinnaś być w
Gryffindorze.
- Za mało inteligentna jak dla
ciebie? – droczyła się.
Jej ton był lekki, ale widział, że
ją skrzywdził. Wyglądała niemal na urażoną.
- Tiara Przydziału mnie tu
umieściła. Musiała dostrzec coś we mnie, prawda? Przebiegłość… Pomysłowość…
Gotowość zejścia z utartej ścieżki by osiągnąć własny cel.
- To mogę potwierdzić. –
powiedział, bez zastanowienia, na co ona znów się zaśmiała.
Nadal chichotała kiedy weszli do sali,
w której spotykali się uczniowie uczęszczający na Odbudowę. Niemal wszyscy się
na nich patrzyli. Wzrok Cornera był dosyć natarczywy i Draco nie mógł oprzeć
się chęci. Odwrócił głowę i wbił wzrok wprost w Cornera, który niemal
natychmiast opuścił głowę.
- To nie było miłe. – powiedziała Astoria.
- Oni też nie. – odpowiedział.
Corner się go bał, to było dosyć
oczywiste. McMillan też. Obaj zeszli z przejścia by uniknąć go i sprawiając, że
czuł się jakby miał zarazę. Zwykle nienawidził tego, że ludzie nie patrzyli mu
w oczy, ale Corner był wyjątkiem.
- Tak w ogóle, to czemu go bronisz?
On nienawidzi też ciebie, Astoria. – powiedział Draco – Jesteś taka…
bezinteresowna.
- To aż takie złe?
- To niebezpieczne. – powiedział.
- Nie boję się niebezpieczeństwa. –
odpowiedziała.
- W takim razie jesteś idiotką.
Niczego cię nie nauczyłem, wtedy?
Jej oczy błysnęły i uniosła rękę do
swojego policzka, do miejsca, gdzie kiedyś była blizna.
- Nie nazywaj mnie idiotką. – syknęła
i zdał sobie sprawę, że nigdy nie widział jej złej. Po raz pierwszy, w
najbardziej idiotycznym momencie, robiła mu wymówki. Kilka par oczu odwróciło
się w ich stronę, ale nie zwróciła na to uwagi – Podejrzewam, że lepiej być
idiotą niż tchórzem.
- Tchórze żyją dłużej. – powiedział
prosto.
- Ale jakie to życie? – Astoria zniżyła
głos – Ale ty nauczyłeś mnie czegoś,
Draco. Nauczyłeś mnie, że nawet ludzie tacy jak ty mają serce, chociaż czasami niemal mnie przekonujesz, że się
mylę.
Dobra, to zaszło za daleko. Było
jasne, że ją skrzywdził, jednak tylko Salazar wiedział jak bardzo.
- Uspokój się. – powiedział – Nie chciałem
cię zezłościć…
- Nigdy nie chcesz sprawić komuś krzywdy. – powiedziała – To wcale nie znaczy,
że nie krzywdzisz ludzi. – znów dotknęła swojego policzka – Nigdy nie
rozmawiasz o tym z Nottem, prawda?
- Theo? O czy… - zamilkł – Nie – powiedział chłodno – Nie rozmawiałem.
- Może powinieneś. To może pomóc.
- A ty chcesz o tym rozmawiać? – zapytał, niemal cierpiąc.
Spojrzała na niego, uśmiechając się
delikatnie.
- Niekoniecznie. Nie, jeśli ty nie
chcesz.
- Nie chcę.
- Wiem to. – powiedziała.
Kiedy przechyliła głowę na bok, jej
policzek złapał odrobinę światła. Najbielsza z białych linia znajdowała się na
jej twarzy. Cień bledszy niż reszta jej skóry. Wyciągnął rękę by przejechać po
niej palcem. Zadrżała pod jego dotykiem.
- Tak bardzo cię przepraszam. –
wyszeptał.
- Wiem to. – odszepnęła.
Powiedziałby to wcześniej gdyby
wiedział, jak bardzo to pomaga jego poczuciu winy.
Astoria. DAFUQ?! Jestem tak zła, że nie wiem co napisać.....
OdpowiedzUsuń