Minął już tydzień od ostatniego posta... Trochę dziwnie mi z tym.
Bardzo dziękuję za codzienne odwiedziny. Jednak milej by było, jakby ktokolwiek zostawił po sobie jakiś ślad. Może wtedy byłabym pewna, że ktoś to w ogóle czyta.
Przed wami rozdział siedemnasty. Oryginał możecie znaleźć >tutaj<
Miłego czytania.
Rozdział 17
Tchórz
27 września 1998
Alicia Spinnet była największym
tchórzem magicznego świata i była już cholernie zmęczona gadaniem ludzi, że
była „tak bardzo odważna”. Reporterzy
myśleli, że jest odważna.
Od końca wojny, przeprowadzano z
nią wywiady więcej razy niż mogła policzyć. W wywiadach zawsze prezentowano ją
jako kogoś ze świetlaną przyszłością, zrujnowaną przez wojnę, kogoś, kto był
zadziorny, pogodny i (no najważniejsze) odważny. Nie była tą osobą. Tak,
straciła czucie w nodze. Tak, „pomimo tego wszystkiego” zawsze się uśmiechała.
I tak, pojedynkowała się z Rudolphusem Lestrange pobiła go podczas Bitwy o
Hogwart… Ale w tym jedynym polu, które się tak naprawdę liczyło, czyli byciu
przy swoich przyjaciołach, była nawet gorsza niż George.
Kiedy ostatnio się spotkali,
wymieniali wymówki: Lee, poza swoimi obowiązkami związanymi ze szkoleniem,
spędzał jak najwięcej czasu opiekując się Georgiem, a Angelina dzieliła swój
czas pomiędzy Georgiem i wyczerpującym treningiem trzeciego rezerwowego ścigającego
w Puddlemere United (Oliver szepnął o niej słówko). Jedyne co mogła powiedzieć
Alicia to że była zajęta.
Ona nawet nie miała pracy. Uzdrowiciele odradzili jej
przyjęcie pracy przy biurku, bo „wędrowanie” było najlepszym sposobem by
wyleczyć jej nogę. A nawet nie byli pewni, że to pomoże… Z drugiej strony, nie
mogła poprawnie wykonywać żadnej pracy, która wymagała chodzenia. Aurorzy
musieli być szybcy, a ona zdecydowanie nie była. A pomimo jej popisu podczas
celebracji odbudowy Hogwartu, Alicia nie była nawet pewna czy nadal może latać,
nie mówiąc już o grze w Quidditcha.
Prawdę mówiąc, wcale nie musiała
pracować. Miesięczna rata, którą otrzymywała od Ministerstwa jako „ofiara
wojny” w zupełności wystarczała by zapłacić za obskurne mieszkanie, które
nazywała domem. Nawet jej rodzice nie wiedzieli gdzie mieszka. Ale regularnie
wysyłała im sowy by zapewnić ich, że ma się dobrze.
Kiedy sowa Lee – Pimny – zastukała
w jej okno poprzedniego wieczora, nie była zbyt z tego zadowolona. Nie pisał
zbyt często, co jej pasowało, bo nigdy nie chciała odpisywać. Przygotowywała
się psychicznie by odpowiedzieć jej, teraz częstym, frazesem Jestem zabiegana. Cieszę się, że napisałeś
– lub co lepsze, nie odpowiadać w ogóle – kiedy odwiązywała kopertę od nóżki
Pimny. Pimny zniknęła w nocy, co raczej znaczyło, że Lee nie oczekiwał już
odpowiedzi.
Wsunęła kopertę pod poduszkę, nie
wiedząc dokładnie dlaczego to robi, i kontynuowała spanie.
Prawdą było oczywiście to, że ich
unikała. Unikała wszystkich, których znała w Hogwarcie. Nie była jedyną, która
wybrała taki sposób na dalsze życie, ale była jedyną, która nie mogła wyjaśnić,
dlaczego to zrobiła. Nie mogła powiedzieć, że to wina rozpaczy lub poczucia
winy, ponieważ z tego, co wszyscy wiedzieli, straciła tylko przyjaciela, z
którym nie była aż tak blisko. Co więcej, nie była w stanie uratować Freda. Nie
była w pobliżu kiedy umarł. A jeśli napomknęłaby, że nie chce się z nikim
widzieć z powody nogi, jej rodzice i przyjaciele pewnie by ją zamordowali.
Poza tym, nie była aż tak dobrym
kłamcą by uwierzyli w tak głupią wymówkę.
Nie mogła podać im prawdziwego
powodu, dla którego nie mogła się z nimi zobaczyć. Lub raczej powodu, dla
którego oni nie mogli zobaczyć się z nią.
Więc żyła w tym mieszkaniu, w samym
środku czegoś, co nie było często polecanym mugolskim sąsiedztwem w Północnej
Anglii. Z sąsiadami, których nie znała, i których poznać nie chciała, i których
pewnie by znienawidziła po poznaniu. Było tu trochę zielonego terenu w pobliżu,
dla małych, kochanych dzieci, które grywały w piłkę nożną. Ale bramki były
zardzewiałe, „trawnik” był sztuczny, a miejsce to było zbyt daleko dla
większości dzieci, które nie miały rowerów czy samochodów. Na tej samej ulicy
był jeszcze sklep rzeźnika i poczta. To tyle, z tego co wiedziała Alicia.
Ona sama lubiła to boisko, ponieważ
było ciche, samotne i spokojne, pomimo bycia brzydkim jak diabli. Często
chodziła tam i kładła się na trawie, nie ruszając się, nie robiąc nic przez
wiele godzin. Czuła się wtedy dobrze. A, jak wydedukowała, nienawidziła teraz
niewielu rzeczy, więc mogła sobie pozwolić na bycie trochę dziwną.
Tego dnia padało. Ale niezbyt jej
to przeszkadzało. Jednak codzienna cisza została przerwana, i to nie przez
Alicię. Nie przez ćwierkanie ptaków czy ujadającego psa, ale przez…
Usiadła prosto, raniąc swój
kręgosłup gwałtownością tego ruchu, i gapiła się. Tam, jakieś dwieście metrów
ponad jej głową, coś zataczało koła wokół małego boiska do piłki nożnej. Było
to zbyt duże by być ptakiem, chyba, że był to struś. A z tego, co wiedziała
Alicia, strusie nie mogły latać. Co więcej, tor lotu tego czegoś był zbyt
nieregularny. Pomimo tego, że latało wokół boiska jak sęp okrążający swoją
zdobycz, czasami wzlatywało wyżej, potem nagle opadało w dół lub odchylało się
w bok…
Gwałtownie wciągnęła powietrze
kiedy obiekt nagle podążył w stronę ziemi, potem, w ostatniej chwili poderwał
się, unikając zderzenia i wylądował.
Postać zeszła z miotły, zdjęła gogle
i oparła się na swojej miotle jakby była zmęczona. Czarodziej, latający na
terenie mugoli, nie nakładając na siebie nawet najprostszego zaklęcia
maskującego! To było po prostu… szalone.
Alicia złapała swoje kule,
podniosła się do wyprostowanej pozycji szybciej niż myślała, że jest w stanie,
i powiedziała zdenerwowana:
- Czyś ty zgłupiał?
Czarodziej podskoczył i okręcił w
miejscu, celując w nią swoją różdżką.
- Obliv…
- Silencio! – krzyknęła odruchowo Alicia, machając swoją różdżką.
Niemal westchnęła z ulgą kiedy zobaczyła, że była wystarczająco szybka.
- Expelliarmus.
– powiedziała cicho, zabierając różdżkę głupiemu czarodziejowi – Jesteś totalnym
idiotą? Czy ty w ogóle wiesz, gdzie my jesteśmy?
To jest mugolska okolica! Jak możesz
w ogóle myśleć o lataniu tutaj, nie
mówiąc już o lataniu bez jakichkolwiek zaklęć!
Czarodziej spojrzał na nią ponuro,
a Alicia westchnęła i wymamrotała przeciwzaklęcie.
- Nie jestem idiotą. – powiedział
czarodziej, zdejmując swój skórzany kask i potrząsając kaskadą długich,
ciemnych włosów. Nie czarodziej,
zdała sobie sprawę Alicia, ale czarownica.
- Och tak? Ja mieszkam tutaj, co cholery! Jak myślisz, co by się stało, jeśli
nagle mugole zdaliby sobie sprawę, że czarodzieje naprawdę istnieją? –
Musiałaby się przeprowadzić i znaleźć nową kryjówkę, to by się stało – A… a
poza tym, to jest przecież nielegalne!
- Nie musisz robić od razu takie
szumu. – powiedziała dziewczyna tak nadąsanym, młodym głosem, że Alicia,
patrząc na nią dokładniej, zdała sobie sprawę, że nie może mieć więcej niż
piętnaście lat – Robię to cały czas. Nigdy wcześniej nie zostałam przyłapana.
Tak sobie myślę, co czarownica w twoim wieku robi tutaj… - przekrzywiła głowę –
Nie powinnaś być w pracy czy coś?
- A ktoś w twoim wieku nie powinien być w szkole o tej godzinie? – Alicia
odbiła.
- Mam wolne.
- Jest wtorek.
- Właśnie tak powiedziałam.
- Użycie magii poza szkołą przez
nieletnią i to na terenie mugoli. – powiedziała Alicia – Interesuje cię, jak
wiele przepisów złamałaś?
- Nie. – rzuciła dziewczyna i nagle jej oczy rozszerzyły się – Hej!
Ja cię znam.
- Wątpię.
- Nie, nie… Wiem kim jesteś. –
powiedziała szybko dziewczyna, niemal z ekscytacją – Jesteś Alicia Spinnet!
Alicia zadrżała, a jej lewa kula
ugrzęzła w błocie.
- Nie wiem, o kim mówisz.
- Czytałam gazety. Grałaś w
Tornadach.
- Mówię ci…
- Rozpoznałam cię z powodu kuli. –
kontynuowała dziewczyna – Naprawdę wyglądasz inaczej niż na zdjęciu w Sekretach Ścigającego.
Pamiętała to. Ledwie. Dziennikarz
non stop mówił o tym, że dla niej to koniec z Quidditchem, i że nigdy nie była
pierwszoskładowym zawodnikiem Tornad, aż powiedziała mu, że dzień, w którym
zrezygnuje z Quidditcha będzie dniem, w którym wsadzi mu swoją miotłę w tyłek.
Ta edycja została nazwana Gracze
Okaleczeniu w Wojnie. Jej wywiad nie był jedynym (co sprawiło, że zaczęła
się zastanawiać, jak wielu innych zostało rannych), i zdecydowanie nie był
najlepszym, ale była zadowolona widząc, że nie wycieli tego kawał do wtykaniu
miotły w czyjś tyłek. Wycięła artykuł i powiesiła, oprawionego w ramkę.
Zrobiła tak jedynie z trzema
pierwszymi wywiadami, zanim zaczęło ją to irytować.
- To akurat było zrobione lata
temu. – wytłumaczyła, bo serio, jaki był cel wypierania się? Dzieciak już
wiedział – Dwa, tak mi się wydaje. Okej, wracając do tematu. Jak masz na imię?
- Candy. – Alicia zlustrowała ją.
- Twoje prawdziwe imię.
- Żebyś mogła mnie zgłosić do
Ministerstwa? No nie sądzę. – ‘Candy’ zatknęła kosmyk swoich włosów za uchem –
Hej, chcesz?
Alicia spojrzała na nią
zainteresowana, a kiedy Candy wyciągnęła w jej stronę swoją miotłę, szybko
cofnęła się, jakby był to jadowity wąż. Tak szybko, że jej kule nie nadążyły.
Jej prawa kula uciekła w bok i Alicia podążyła z nią.
Wylądowała na swoim prawym ramieniu
i usłyszała jedynie niezdrowe chrupnięcie zanim wszystko stało się czarne.
~-o-~
- Alicia. – powiedział ciepło zbyt
znany głos – Muszę powiedzieć, że nie spodziewaliśmy się ciebie aż tak szybko.
Alicia otworzyła oczy, mrugnęła
patrząc na sterylnie białe ściany, i spotkała się twarzą w twarz z
Uzdrowicielką Malyną Kane.
- Och. – powiedziała, a potem – Cholera.
Malyna – były już na etapie
pierwszych imion – była Uzdrowicielem kiedy ona wracała do sił po bitwie. To
nie były dobre wspomnienia i pomimo tego, że Malyna była dość przyjemną
kobietą, sam jej widok spowodował, że już i tak dosyć podły humor Alici,
jeszcze bardziej się pogorszył.
Nie wspominając już o fakcie, że
była w Świętym Mungu. Znowu.
- Też za tobą tęskniłam. –
powiedziała Malyna, uśmiechając się – Jak się czujesz?
- Parszywie. – powiedziała szczerze
Alicia – Co się stało?
- Przyniosła cię jakaś dziewczyna.
Powiedziała, że wyślizgnęła ci się kula, upadłaś i straciłaś przytomność. Jak
się okazało, masz złamany nadgarstek, więc chyba miałaś szczęście, że
zemdlałaś. To trochę boli.
- Ja zemdlałam? – myślała o tym, czy to normalne. Malyna wyglądała na
zaniepokojoną.
- Cóż… Nie jesteśmy pewni, ale to
chyba jest powiązane z faktem, że jeszcze w pełni nie odzyskałaś sił… Może uraz
głowy od tej klątwy, którą oberwałaś.
Alicia prawie nieświadomie uniosła
rękę do blizny na czole.
- Uraz głowy? – powtórzyła, nie
zaskoczona faktem, że jej głos wzrósł o oktawę – Co masz na myśli mówiąc uraz głowy? Ostatnim razem nie mówiłaś
nic o tym.
Po raz pierwszy odkąd Alicia
poznała Malynę, jej zawsze obecny uśmiech zniknął z jej twarzy, a zastąpił do
wyraz irytacji.
- Jesteśmy czarodziejami, Alicia, nie superbohaterami. Nasze działania są
ograniczone. Ta blizna jest czarnomagiczna, a nieczęsto musimy radzić sobie z
ciemną magią. Prawdę mówiąc, mogłyby ci zacząć rosnąć rogi, a my nie bylibyśmy
w stanie tego przewidzieć.
- Nie musiałam tego słyszeć. –
powiedziała jej Alicia – Serio.
Malyna zaśmiała się.
- Jesteś w tak złym humorze,
Alicia. Jak możesz, będąc w takim
stanie?
- Nie wiem, co jest takiego
szczęśliwego w tym „stanie”.
Nie była pewna czy Malyna ją
usłyszała.
- Kiedy mogę wyjść?
Uzdrowicielka wyglądała na
zakłopotaną.
- Cóż… tak właściwie to teraz.
Twoja ręka została uleczona. Złamanymi kośćmi łatwo się zająć. Ale jesteś
pewna, że chcesz….
- Oczywiście, że jestem. – Alicia
przerwała jej zniecierpliwiona – Mam rzeczy do zrobienia.
Malyna uśmiechnęła się.
- Och… czyli to wszystko. Cóż,
znasz drogę.
- Tak. – odpowiedziała, podnosząc
się z łóżka.
Malyna podała jej kule i, z
wyciągniętą ręką, pomogła jej złapać równowagę.
- Do zobaczenia, Alicia.
- Merlinie, mam nadzieję, że nie. –
odpowiedziała, na co Malyna się zaśmiała.
- Chyba masz rację.
Alicia sunęła przez korytarze,
przyciągając zaskoczone spojrzenia ludzi, których mijała. Jej wybór sposobu
poruszania się, był nietypowy w czarodziejskim świecie, gdzie większość ludzi
preferowało bardziej komfortowe, bardzo praktyczne i bardzo mobilne magiczne
wózki. Ale Alicia spojrzał na wózek tylko raz i powiedziała Nie, dziękuję. Nie mogła wyobrazić sobie
siedzenia cały czas. Poza tym, Malyna powiedziała – żartując, ale nadal że jej
zdrowa noga może ucierpieć jeśli wybierze ą opcję, a Alicia nie chciała tego
ryzykować.
Co więcej, nie było mowy, że taki
wózek zamieściłby się w malutkich drzwiach jej nawet mniejszego mieszkania.
Była coraz lepsza w poruszaniu się
o kulach i zyskiwała coraz więcej siły w ramionach. W tym tempie, jeśli mogłaby
kiedykolwiek znów latać, była bardziej odpowiednia na pałkarza.
Pałkarz,
powtórzyła, jej usta po cichu formujące słowo, i znajome, niezdrowe uczucie
zaczęło formować się w jej brzuchu. Pałkarz.
Pałkarz, Fred, George, Lee, Ange, kłamstwa…
- Ałć!
Zagubiona w myślach, Alicia
postawiła kulę przed sobą, nie patrząc… i przypadkiem kogoś nią uderzyła.
Podniosła wzrok, zaczęła przepraszać i zamarła.
- Przepraszam. – powiedziała druga
osoba po czym na nią spojrzała – Alicia!
- Lee. – powiedziała, próbując i
polegając w brzmieniu entuzjastycznie – Co tu robisz?
- Podejrzewam, że to samo co ty. –
powiedział, uśmiechając się szeroko – Zostawiłem Georga z Ange więc mogłem
przyjść. Więc, widziałaś się z nią? Jak się czuje?
- Z nią?
- Och, wiesz co mam na myśli!
Rozmawiałaś z nią? Zadawała dużo pytań? – cień przemknął po twarzy Lee – Na
temat Freda?
- Lee, uspokój się. Nie mam pojęcia
o czym mówisz.
Jego niezadowolenie pogłębiło się i
coś bardzo podobnego do złości zabarwiło jego głos.
- Co masz na myśli mówiąc, że nie
wiesz o czym mówię? Nie przeczytałaś mojego listu?
Och,
cholera.
- Eee… - powiedziała – Zapomniałam.
- Zapomniałaś? Wysłałem go wczoraj!
Alicia zaczęła manipulować kulami
żeby mogła sięgnąć do swoich kieszeni.
- Jest gdzieś tutaj… tak sądzę…
cóż, powinien być…. Jest!
Koperta była nadal zapieczętowana.
- Dobra. – powiedział Lee, jego
szczęka mocno zaciśnięta – Jasne. Więc nie piszesz przez miesiące. Nie
odwiedzasz nas. Nie mówisz gdzie mieszkasz ani jak sobie z tym wszystkim
radzisz, ani jak twoja noga. A to… - wyrwał list z rąk Alici przez co zachwiała
się – Nawet nie przeczytałaś listu, który wysłałem o pierdolonej północy! Cholera, Alicia, nic cię już nie obchodzi? Z tego co wiem, w tym
liście mogłem ci mówić o tym, że George umarł!
Alicia odzyskała równowagę z pomocą
swoich kul i odezwała się.
- Lee, ja…
- Zamknij się! – warknął Lee, a ona
odsunęła się trochę – To znaczy, nie mów nic, Alicia. – powiedział kiedy
mijający ich Uzdrowiciel rzucił mu zaciekawione spojrzenie – Po prostu… po
prostu nic nie mów. Nie mógłbym ci uwierzyć. – spojrzał na nią – Chcesz się
teraz dowiedzieć co jej w liście?
Kiwnęła głową, ale nie była pewna
czy chce wiedzieć.
- Nie to, że zasługujesz na dobre
wieści. – rzucił, rozrywając kopertę i podając jej list.
Spojrzała na niego, rozłożyła
papier i zaczęła czytać.
~-o-~
Alicia,
Katie się obudziła. Ja naprawdę nie mogę pójść. Boję się, że George znów
spróbuje jeśli zostawię go samego. Odkąd Luna wyjechała, pogarsza mu się.
Angelina i Oliver mają jutro trening, jeśli nie przyjdą, zostaną wywaleni. To
ich obowiązkowy trening pomimo tego, że w tym roku nie ma meczy – wiesz, okres
żałoby. Wstrzymanie Quidditcha, najgorszy pomysł, o jakim słyszałem. Usunięcie
źródeł rozpraszania nie sprawi, że ktoś poczuje się lepiej.
W
każdym razie, mogłabyś iść, zobaczyć się Katie i powiedzieć, że wszyscy ją
kochamy? Wiesz, że jesteś bardzo zajęta, ale myślę, że ona naprawdę kogoś tam
potrzebuje.
Proszę.
Kocham
cię,
Lee.
~-o-~
Podczas czytania, w jej brzuchu
stopniowo rosło uczucie przerażenia i zrozumiała odrzucenie Lee. Jak mogła zignorować to? Pomimo wszystkiego, jej przerażenie pomieszane było z radością,
słodkim uczuciem, które obmyło ją jak chłodna bryza w letni dzień. Katie się obudziła. Była żywa i wybudzona ze
śpiączki i przytomna, od wczoraj.
Kiedy skończyła czytać, podniosła
wzrok i się odezwała, ledwie w to wierząc.
- Czy to…
- Prawda? – Lee dokończył za nią –
Myślisz, że mógłbym kłamać o czymś takim?
- Nie. – powiedziała, ściskając
mocno list – Ale…
- Chodź.
Lee ruszył korytarzem i serce Alici
straciło rytm, kiedy zdała sobie sprawę, gdzie zmierza. Przyspieszyła żeby go
dogonić.
- Poczekaj. – powiedziała.
Jedyne, co zrobił Lee, to jeszcze
bardziej wydłużył swoje kroki. Niemal przefrunął przez korytarz i podążył w
stronę schodów, potem pod drzwi numer 5003. To było na piątym piętrze, które
kiedyś mieściło pomieszczenie dla odwiedzających i szpitalny sklepik. Teraz, po
bitwie, odwiedzający kupowali ciasteczka w recepcji na parterze. Piąte piętro
zostało zamienione w nowe skrzydło: Urazy Wojenne i Czarnomagiczne.
Lee podniósł pięść by zapukać do
drzwi, ale Alicia puściła jedną kulę i złapała go za nadgarstek. Spojrzał na
nią, zaskoczony.
- Proszę. – powiedziała – Chcę z
nią najpierw porozmawiać.
Pożałowała swoich słów w tym samym
momencie, w którym jej wypowiedziała. Były prawdziwe, oczywiście, ale powinna
wiedzieć, że wymawianie ich w ten sposób jeszcze tylko bardziej zezłości Lee (a
dlaczego nie?)
- To znaczy… - powiedziała szybko,
próbując naprawić swój błąd, ale Lee nie chciał jej słuchać.
- Odwal się. – powiedział ostro,
wtykając swój łokieć w jej żebra.
Zatoczyła się w tył z zaskoczeniem
i bólem, stracił równowagę i upadła na podłogę z cichym jękiem.
- Nic ci się nie stało?
Podniosła wzrok z dezorientacją.
Lee przygryzał wargę, jego brwi zmarszczone w trosce. Wyglądał jakby czuł się
winny. Złapał jej zaskoczony wzrok i nerwowo odrzucił dready z oczu zanim
sięgnął by postawić ją na nogach... nodze.
- Merlinie, Alicia, przepraszam.
Nie powinienem był… jestem teraz dosyć zestresowany.
- Przeżyję. – powiedziała mu,
balansując na jednej nodze – Jeśli podasz mi moje kule.
- Oczywiście. – powiedział, kucając
by je podnieść – Um… Alicia.
- Tak?
- To co powiedziałem… o tym, że się
nie przejmujesz. Przepraszam. Chyba byłem dla ciebie zbyt ostry. Wiem, że byłaś
tutaj by zobaczyć Katie pewnie dużo więcej razy niż ja.
Powinna coś powiedzieć by pomóc
jego poczuciu winy. To nie była jego wina, ale jej. Powinien był stracić przy
niej cierpliwość.
Zamiast tego, przeszła obok niego,
otworzyła drzwi łokciem i powiedziała:
- Mam pierwszeństwo. Wejdź i nie
żyjesz.
Usłyszała, że Lee coś powiedział,
potem się zaśmiał, i wywnioskowała, że wszystko w porządku.
Katie opierała się o poduszkę,
oczywiście obudzona i bardzo znudzona. Wyglądała całkowicie inaczej niż kiedy
spała – mniej blada, bardziej barwna, bardziej prawdziwa. Kiedy zobaczyła Alicię, jej twarz się rozjaśniła.
- Hej.
Alicia ruszyła, przeklinając swoją
nogę, i praktycznie rzuciła się na łóżko, mocno obejmując przyjaciółkę
ramionami. Czuła zbierające się pod powiekami łzy.
- Merlinie. Katie… byłam… ja…
A potem wybuchła płaczem.
Kiedy już przestała, Katie
uśmiechnęła się i powiedziała:
- Dobrze wiedzieć, że ktoś za mną
tęsknił.
- Jak się czujesz? – zapytała
Alicia – Czy ty… no wiesz, pamiętasz wszystko?
- Masz na myśli spadającą na mnie
ścianę? Tego się łatwo nie zapomina. To to samo co… no wiesz… - wskazała głową
na nogę Alici.
- Tak. Ale to nieporównywalne z
tobą. I myślę, że jest coraz lepiej. Teraz, przez większość dni, mogę poruszać
się bez zahaczania o kogokolwiek. Jest gorzej w deszczowe dni, ale powinnaś
widzeć mnie w maju.
- Ta takie dziwne, fakt, że jest
już wrzesień, i że… że Voldemorta już nie ma na dobre. Ostatnim razem kiedy
byłam przytomna, walczyliśmy z nim, wiesz? Nigdy tak naprawdę nie sądziłam, że
wygramy.
- Tak. – uśmiechnęła się Alicia –
Teraz brzmisz jak prawdziwa Katie.
- Jak inaczej miałabym brzmieć? –
drażniła się Katie, po czym kiwnęła głową – Wiem. Mogę mówić, co według
Uzdrowicieli jest dobrym znakiem, ale jeszcze nie mogę chodzić. Ani jeść bez
bycia karmioną jak małe dziecko.
- Kiedy cię wypuszczą?
- Nie mam pojęcia. To zależy.
Podejrzewam, że wtedy, kiedy będę w stanie sama się sobą zająć. Mówili, że za
kilka tygodni, może miesięcy. – Katie westchnęła – Merlin wie jak ja tu
przetrwam.
- Będę przychodzić codziennie. –
obiecała Alicia – I przyprowadzę resztę – Lee, Olivera, Ange.
- A bliźniaki?
- Bliźniaki? – powtórzyła Alicia.
Zamarła kiedy zdała sobie sprawę,
że Katie została ranna zanim Fred
zginął i przez to nie wiedziała. Nie
wiedziała. Niemal żałując, że nie pozwoliła Lee parać się tym, powiedziała
cicho:
- Od czasu bitwy, George nie jest
już taki sam. Jest dosyć mocno wstrząśnięty.
- Co się stało?
- Ja… on… - Alicia wzięła głęboki
wdech. Niepowiedzenie Katie nie byłoby sprawiedliwe, ale… - Fred zginął.
Potem, bez ostrzeżenia, znów
pojawiły się łzy, świeże i mokre, płynące po jej policzkach.
- Nie. – powiedziała Katie i jej pusty głos wypowiedział następne
słowa – Nie wierzę w to.
- On umarł. – wyszlochała Alicia –
Naprawdę. Odszedł, jest martwy, podczas bit… nie żyje. Oni walczyli i Fred się
śmiał, i… i…
- Szzz – powiedziała delikatnie
Katie, ściskając rękę Alici. Słabość tego gestu przypomniała jej, jak spędziła
ostatnie miesiące – szz… już wszystko w porządku.
- Nie, nie jest w porządku.
Przepraszam Katie… nie powinnam była… Naprawdę się cieszę, że wybudziłaś się ze
śpiączki, naprawdę….
- Ja też. – powiedziała miękko
Katie – Ja też. – poczekała aż Alicia przestała płakać – Te ostatnie miesiące
były dla mnie łatwe, Alicia… nie jesteś w stanie sobie wyobrazić. Nie mogę przestać
myśleć, że wybrałam łatwiejsze wyjście. Ja… Co, przez co musiałaś przejść, wy
wszyscy… - zatrzymała się – Pogrzeb? On już…?
- Tak. – wyszeptała Alicia – Ja…
nie byliśmy pewni czy kiedykolwiek się obudzisz i …
- Gdzie?
- W Hogwarcie. W Zakazanym Lesie.
Kąciki ust Katie podniosły się do
góry.
- Spodobałoby mu się to.
- Tak, na pewno. George mi
powiedział – nie widuję go zbyt często, ale ostatnim razem – powiedział mi, że
Luna napisała coś na nagrobku. Nie mogę sobie przypomnieć co to było – wiesz
jak to jest ze mną i łaciną – ale to… to sprawiło, że… - uśmiechnęła się
delikatnie – Śmiałam się kiedy mi
powiedział.
- A George jest… zły?
- Tak. Tak, on… masz.
Alicia podała Katie list od Lee,
którego ta szybko przeskanowała.
- O, Godryku. – wyszeptała –
Próbował ze sobą skończyć? To naprawdę…
- Już wcześniej tego próbował. –
powiedziała cicho Alicia.
- Luna?
- Lovegood. Pamiętasz? To ta, na
którą wołali Pomyluna Lovegood. Czytała Żonglera i była trochę dziwna. Myślę,
że ona naprawdę pomaga George’owi. Ale teraz jest w Hogwarcie… wiesz, jest z
oku Ginny… a George…
- Próbuje ze sobą skończyć.
- Zrobił to tylko raz. – rzuciła
Alicia, niemal obronnie – Zaraz po bitwie. Nie jadł i skończyło się to w
szpitalu. Nie sądzę, że to było samobójstwo… on po prostu zapomniał o jedzeniu.
- Zapomniał. – z niedowierzaniem
powtórzyła Katie – Oczywiście.
Przez moment były cicho, Katie
przetrawiała wiadomości. Alicia przez chwilę zastanawiała się jak zareagowałaby
na wiadomość, że Fred nie żyje, a George próbował się zabić, ale potem
przypomniała sobie to, co usłyszała kiedy sama leżała na szpitalnym łóżku, po
obudzeniu się z wymuszonego snu. Na wydechu, Lee powiedział, że jej noga jest
sparaliżowana, jeden z jej najlepszych przyjaciół – bo, serio, tylko tym dla
niej był – nie żyje, a kolejny jest w śpiączce. Potem Lee, mrugając szybko,
wyszedł. Angelina nie była ani dyskretna ani oschła. Praktycznie rzuciła się w
ramiona Alici i zaczęła niekontrolowanie szlochać, mamrotają coś o byciu
zaniepokojoną, o Katie, o Fredzie, o George’u i o Fredzie.
Alicia nie płakała tamtego dnia.
Nie płakała żadnego dnia, nie dotąd. Podczas gdy Ange sądziła, że to pomoże i
była pewna, że George i Lee też wylali trochę łez, oczy Alici zostały suche.
Nie mogła wykrzesać z siebie łez nawet gdyby chciała. Czuła tylko złość i
zdradę, i delikatne uczucie satysfakcji, że wojna się już skończyła. Nie smutek
i nie rozpacz.
Dlaczego akurat dzisiaj?
Zastanawiała się. Dlaczego płakała? Czy to z powodu Katie? Czy aż tak tęskniła
za swoją przyjaciółką? Czy kiedykolwiek wątpiła w to, że ta się obudzi?
Katie przykryła rękę Alici swoją
własną i powiedziała miękkim głosem:
- Kto jest ojcem?
Alicia zamarła, ale nie próbowała
zabrać ręki. Ciepło ciała Katie pomagało jej.
- Jakim ojcem? – zapytała
ostrożnie.
- Mnie nie możesz wykiwać, Alicia.
Jesteś w ciąży. To może nie jest
najlepszy czas, ale spędziłam cztery cholerne miesiące w śpiączce i chcę wszystko wiedzieć. Chcę szczegółów, teraz.
Alicia westchnęła.
- Nie, nie chcesz. Nie to mam na
myśli. – dodała szybko kiedy Katie chciała jej przerwać – Ale… to…
skomplikowane. Nie mogę ci powiedzieć.
- Dlaczego nie?
- Ja tylko… Muszę sama sobie z tym
poradzić, dobrze?
- Hej. – powiedział miękko Alicia –
To nie koniec świata. Jesteś w ciąży. To nie takie złe, wiesz. Nie musisz być
nieszczęśliwa całe życie. Może to cos dobrego.
- No raczej nie. – Alicia usłyszała
urywany w połowie śmiech, w połowie szloch, wydostający się z jej gardła – To
naprawdę nic dobrego.
- Dlaczego? – zapytała Katie – Czy
on… ojciec dziecka nie chce go?
- On nie wie.
- Och.
- Miałam zamiar mu powiedzieć. –
kontynuowała Alicia, wydając z siebie przerywany szloch – Ja po prostu nie
mogłam zdecydować jak to zrobić. Nie byłam nawet pewna, czy ja chcę tego dziecka. Cóż, byłam dosyć
pewna, że nie chcę, z powodu wojny i tak dalej. A potem… - głos jej się załamał
i przełknęła głośno ślinę – A potem było z późno. On odszedł. On… on mnie
zostawił. A ja po prostu nie byłam w
stanie się tego pozbyć. Nie kiedy było… jego.
- Och, Alcia… - wyszeptała Katie –
Tak mi przykro. To musi być dla ciebie strasznie ciężkie. Czy Lee lub…
- Nie. I nie mam zamiaru im mówić.
Katie zmarszczyła brwi.
- Ale dlaczego…
- Nie mogą wiedzieć.
- Ale nie zauważyli? Przepraszam,
ale, um… - spojrzała znacząco na brzuch Alici.
- nie, nie zauważyli. Nie widywałam
ich ostatnio, Katie. Nikogo, tak naprawdę. Nie mogę znaleźć pracy, a… Nie chcę
by ktokolwiek wiedział. Kiedy ona się urodzi może…
- Ona?
- To dziewczynka. – potwierdziła
Alicia.
- Alicia… Myślę, że się ucieszą,
naprawdę. Jesteś w ciąży! To powinna być dobra wiadomość.
- Nie będą się cieszyć. – jęknęła
Alicia – Jestem tego pewna. Nie widziałaś ich, Katie… oni wszyscy są tak, tak
zranieni… Ange, myślę, że ona zawsze miała coś do Freda… A George… George jest
naprawdę straszny, mówiłam ci. Lee by to nie zainteresowało, on pracuje.
Powinnaś… widziałam go kilka dni temu – był po uszy w Śmierciożercach – tropi
mordercę, wiesz? Ale myślę, że jest szczęśliwy.
- On go zabije. – wyszeptała Katie.
- Co? Kto?
- Lee. Jeśli… kiedy… kiedy
odnajdzie Śmierciożercę. On go zabije. – spojrzała na Alicię i uśmiechnęła się-
Tak sobie myślę… dziewczynka! Jestem niemal zazdrosna. Wiesz, myślę, że się
cieszę, że jesteś w ciąży.
- Ja nie. Ja nie! Katie, ty nie rozumiesz… Mam dwadzieścia lat, jestem sama,
moja prawa noga jest sparaliżowana, a
wojna… wojna właśnie się skończyła, na Merlina! Ja nie chcę dziecka, nie chcę
być w ciąży!
- Cóż, jesteś. – powiedziała Katie,
jej głos nagle szorstki – Nie chciałam by Fred umarł, i nie chciałam zapaść w
cholerną śpiączkę, nie bardziej niż ty nie chciałaś mieć zmiażdżonej nogi lub
zajść w ciążę. Cholera, Alicia… myślisz, że masz wybór?
- Zawsze jest jakiś wybór. –
wyszeptała Alicia.
- W tym wypadku już dokonałaś
swojego. Przespałaś się z… kimkolwiek ten facet jest, wzięłaś udział w
Ostatecznej Bitwie i nie usunęłaś ciąży kiedy miałaś szansę. Teraz musisz
radzić sobie z konsekwencjami.
- Nie mów tak.
- Brzmię jak ja, pamiętasz? Nie mam
zamiaru… owijać w bawełnę ani nic takiego. Będziesz musiała się z nimi zmierzyć
wcześniej czy później… I mówię ci, będą szczęśliwi z tego powodu.
- Nie widziałaś ich od miesięcy,
Katie! Oni się zmienili… wszyscy. George nie mógł sobie poradzić…
- Możesz chcieć jeszcze przemyśleć
to zdanie – powiedział głos Georga, kiedy dwie ręce chwyciły Alicię za ramiona
i lekko uścisnęły, przez co połknęła kilka własnych słów – Bo wiesz… jestem
tutaj i w ogóle. I jestem dosyć pewien, że nie miałaś zamiaru prawić mi
komplementów.
Dał jej lekki uśmiech przez który
jej serce podskoczyło… kiedy ostatnio widziała taki uśmiech?
- Zdziwiona, że mnie widzisz? Ja…
doszedłem do wniosku, że powinienem przyjść. – zaśmiał się lekko – Lee próbował
mnie powstrzymać, ale mam już dosyć jego oddechu na moim karku. Chociaż –
powiedział po chwili myślenia – on spędza ze mną coraz mniej i mniej czasu.
Alicia przygryzła wargę i rzuciła
Katie ostrzegawcze spojrzenie.
- Nie myślałem o tobie zbyt często
przez ostatnie dni. – powiedział George – Ale to wcale nie znaczy… Tęskniłem za
tobą, Katie.
- Żałuję, że nie mogę powiedzieć
tego samego, ale było mi nawet dobrze w śpiączce. – powiedziała lekko Katie –
Angelina nie lamentowała mi nad uchem. Nie zamieniałeś mi włosów na niebieskie.
Żadnych przeklętych naszyjników czy czegokolwiek.
- Nie żartuj sobie. – powiedziała
ostro Alicia – Nie wiedzieliśmy czy się obudzisz!
- Ale się obudziłam. – powiedziała
Katie, brzmiąc na zaskoczoną.
Ale mogłaś się nie obudzić, chciała
powiedzieć Alicia, ale George był pierwszy.
- Niestety. – rzucił, szczerząc
się, na co Katie smagnęła go w ramię i zaśmiała się.
~-o-~
Pobudki były okropne. Bo to
wszystko, co się działo, budzenie się. Nie budzenie się w sobotni poranek,
kiedy wiesz, ze możesz zostać pod kołdrą i po prostu leżeć, w cieple, jak długo
chcesz. To było jak budzenie się zbyt wcześnie, jak bycie wyrwanym ze snu
chwilę po zaśnięciu.
Prawdę mówiąc, sen też nie był
znakomity. Czasami bez snów, pusty, duszący. Przez większość czasu straszny,
pełen koszmarów i błysków światła. Maryl była szczerze zadowolona kiedy
otworzyła oczy. Powiedziała, że jej przyjaciele niedługo przyjdą. Czekała
godzinami, nie śmiejąc zamknąć oczu i zapaść w sen. Przecież tym razem mogła
się nie obudzić. Mogła już więcej nie zobaczyć swoich przyjaciół.
A potem Alicia wparowała do pokoju,
ale nawet wtedy było to straszne, bo to tak naprawdę nie była Alicia.
Czego oczekiwała? Uśmiechu,
śmiechu, uścisku? Te ciemno niebieskie oczy, pełne ogników, szaty w jasnych
kolorach, które gryzły się ze wszystkim i obietnica, że zostanie matką
chrzestną? Oczekiwała tego wszystkiego, i więcej. Oczekiwała Alici.
Zamiast tego, dostała ducha.
Wyciągnięta twarz, wklęsłe policzki i włosy w nieładzie. Luźne, czarne szty.
Puste oczy. Cień tego, kim mogłaby być Alicia. Wychudzona wersja wyglądająco
dwa razy starzej.
I para kul, niefunkcjonalna noga i
blizna na czole.
Co do jej szczupłości… Całe jej
ciało zniknęło pod niecodziennie luźnymi szatami, które nosiła. Jej kości
policzkowe dziwnie wystawały. A jej nadgarstki były kościste. Ale pomimo tego
wszystkiego, nie straciła na wadze. Wszystko zniknęło gdzieś indziej… do jej
odstającego brzucha, widocznego pomimo luźnych ubrań. Alicia była w ciąży, ale
bez tej szczęśliwej poświaty, którą Katie widziała u swojej ciotki Elmy, kiedy
ta była w ciąży. W Alicie nie było żadnej promienności, tylko wyblakła
desperacja. Była widoczna w sposobie, w jakim poruszała się ze swoimi kulami, w
jej słowach, w jej oczach. Nawet George, którego opisała jako samobójcę,
wyglądał przy niej jak promień światła. Katie próbowała zachować spokój dopóki
Alicia nie wyszła by eskortować Georga do domu, jakąś godzinę po przyjściu. Jak
tylko nie była w stanie usłyszeć podwójnego stukania kul Alici, wybuchła
płaczem.
- Hej. – powiedział Lee, owijając
ramiona wokół jej ramion – Już w porządku. Wszystko będzie w porządku.
Lee,
pomyślała. Zawsze mogła liczyć na Lee.
- Kto jeszcze? – zapytała nagle, a
on wyprostował się i przechylił delikatnie głowę, słuchał – Martwi. Kto jeszcze?
Widziała, że Lee się waha.
- Około pięćdziesiątki.
- Znajomi?
- Ja… Creevey. Ten z aparatem.
Profesor Lubin. Um… Jedna z bliźniaczek Patil. Chyba Padma. Regina Ellion, z
naszego roku, Hufflepuff.
- To wszystko?
- Mieliśmy szczęście. Większość z
nas przetrwała. I nie byliśmy ranni, oprócz ciebie. I Alici.
- Alicia. – nawet ona słyszała
zaniepokojenie w swoim głosie.
Lee westchnął.
- Alicia. – powtórzył – Nie rozmawia
z żadnym z nas… mną, Angeliną, Georgem. Nie odpowiada na nasze sowy, nie mówi
gdzie mieszka, z czego żyje. Angelina wypłakiwała mi się w ramię przez kilka
dni! George prawie umarł, na Merlina! A wiesz co zrobiła Alicia?
- Odeszła. – powiedziała miękko
Katie.
- Odeszła. – powtórzył – Dokładnie.
Ona po prostu… zniknęła. Wstała i wyszła z naszych żyć bez pożegnania.
Widziałem ją dzisiaj… czyste szczęście - tak nawiasem, nie miała zamiaru cię
odwiedzić – pierwszy raz od tygodni.
Miała w nosie ciebie, mnie i innych.
- Zamknij się. – powiedziała cicho
Katie i to zrobił – Zamknij się. Nic nie wiesz, Lee. Naprawdę. Alicia jest… to
znaczy, my… nie zrozumiałbyś.
- Sprawdź mnie. – rzucił.
- Alicia i ja mamy wiele wspólnego.
– powiedziała agresywnie Katie – Może nigdy nie zauważyłeś, ale byłyśmy blisko.
Podczas wojny… powiedziałam jej, co do ciebie czuję… - cofnął się – a ona
powiedziała mi dużo rzeczy.
Co
czuję. Te słowa wywołały wyraz poczucia winny i zakłopotania na twarzy Lee,
że miała nadzieję, że mogłaby je cofnąć.
- Nie wiedziała o nas – dodała niemal
śpiesznie – To znaczy, że byliśmy razem. Nie wiedziała. Nigdy jej nie
powiedziałam. Powiedziałam… to było tylko o tym, co ja czuję, nic o tobie.
Lee wyglądał na dotkniętego, ale
nie mógł zaprzeczyć, że było to dokładnie to, o czym myślał.
Grudzień. Zeszli się w grudniu.
Byli ze sobą przez pięć miesięcy. Chciałaby powiedzieć, że były to szczęśliwie,
przyjemne miesiące, ale nie były. To były ciemne dni, powoli zmierzające o tego
najciemniejszego: 2 maja 1998. To wojna złączyła Katie i Lee, ale w Sym samym
momencie, rozdzieliła ich. Wojna sprawiła, że powiedział jej, że ją kocha, w najciemniejszym
momencie, i wojna stworzyła rosnącą niezręczność kiedy ona do niego mówiła.
Wiedziała, że on ją lubi. Bardzo. Widziała to w jego oczach. Widziała tam też
troskę. Ale to wszystko.
- Wiem, że mnie nie kochasz. –
powiedziała cicho Katie.
- Katie…
- To nie ma znaczenia. –
kontynuowała – Naprawdę. Rozumiem. Wiem dlaczego to powiedziałeś. I… Jeśli bym
się nie obudziła… - uśmiechnęła się – Dobrze zrobiłeś.
- Katie…
- Lee. – odpowiedziała. - Dziękuję
ci.
To mógłby być niezręczny moment,
ale to wtedy, Uzdrowiciel Maryl layman wkroczyła do pokoju. Uśmiechnęła się do
obojga.
- Cześć Lee. – powiedziała i Katie
zrozumiała, że Lee często przychodził do niej, kiedy była nieprzytomna – Tak sądziłam,
ze niedługo przyjdziesz!
- Najszybciej jak mogłem. –
odpowiedział.
- Jak się czujesz, Katie? –
zapytała Maryl kiedy dotykała różdżką prawej ręki pacjentki, potem dorknęła jej
gardła.
- Dobrze – powiedziała Katie – Mogę
mówić i pamiętam wszystko do momentu kiedy straciłam przytomność.
- Wiemy to kochanie. – powiedziała Maryl
do Kati kiedy badała jej plecy – Twoje ozdrowienie jest dosyć nadzwyczajne. Ale
nadal chcemy zatrzymać cię na kilka dni, może trochę dłużej, żeby sprawdzić czy
wszystko jest na pewno dobrze. To
jest niemała niespodzianka, że zdrowiejesz tak szybko. Nie możemy przestać się
nad tym zastanawiać. A kiedy Uzdrowiciel się zastanawia, on – lub ona – martwi się.
- Szybko. – prychnęła Katie – Byłam
w śpiączce przez kilka miesięcy!
- I wyszłaś z niej kilka godzin
temu – rzuciła Maryl – Większość czarodziei powoli reaguje na wszystko dookoła,
kiedy wychodzą ze śpiączki. Powinnaś być zdezorientowana, powinno to zająć
kilka dni, tygodni, miesięcy, by wyzd…
- Cóż, nie zajęło i nie zajmie,
więc nie możemy po prostu się z tego cieszyć? – przerwał jej Lee – To nie
powinna być dobra rzecz?
- Ha ha ha – powiedziała Maryl, bez
krzty wesołości, badając wnętrze ust Katie swoją różdżką. – Bardzo śmieszne,
Lee. Wiesz, że cieszymy się z tego powodu tak samo jak ty. Ale nie jesteśmy w
stanie tego wytłumaczyć. Martwimy się, tylko tyle. Musimy mieć oko na Katie
przez jakiś czas.
Jak tylko Maryl skończył badać
Katie i wyszła z pokoju, Katie zapytała:
- Kto zabił Freda?
Coś w oczach Lee stwardniało.
- Dlaczego chcesz to wiedzieć?
- Kto to był? – powtórzyła.
- Rookwood. – powiedział, z
jakiegoś powodu opornie – Ukrywa się.
Nie.
Każdy tylko nie on. Część jej przerażenia musiała pokazać się na jej twarzy, bo
Lee powiedział:
- Znasz go. – to nie było pytanie.
- Nie.
- Cóż… Coś wiesz i nie jest to dobre coś.
- Nie!
- Jesteś kiepskim kłamcom i ja nie
jestem tak łatwowierny jak ty. Powiedz mi o co chodzi.
Nigdy nie była w stanie mu odmówić.
Zajęło mu to mniej niż piętnaście kolejnych sekund by ją złamać i kiedy się
odezwała, jego palce zacisnęły się na metalowej poręczy łóżka.
- To Rookwood zabił twojego ojca. –
powiedziała cicho – Ja… Moja mama znała kilku ludzi w Zakonie i kiedy ją
zapytałam… - wyglądała na przestraszoną – Chciałam wiedzieć i…
- Zabiję go. – wyszeptał Lee – Przysięgam,
zabiję go.
Czytam wszystko zaraz jak zobaczę, ze dodalas :) ale często jestem tak zajęta myśleniem nad tymi genialnie przetlumaczonymi rozdzialam, ze po prostu nie pisze komentarzy ;) Pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuńKocham ten blog serio świetne tłumaczenie, a kiedy będzie troche więcej hermiony?
OdpowiedzUsuńJuż następny rozdział będzie tylko o Hermionie i Draco :)
Usuń