Rozdział 11
Dlaczego Lee został Aurorem
21 sierpnia 1998
- Wyduś to z siebie, George –
powiedział, po czym wziął łyk ze swojej zdecydowanie zbyt gorącej kawy.
Przełożył kubek z prawej do lewej
ręki, próbując nie okazać swojej irytacji. Zaklęcia Ogrzewające nie były jego
dobrą stroną, a z tym stanowczo przesadził. To, że nigdy nie lubił smaku kawy,
zwłaszcza tego posmaku rozpuszczalnej, wcale nie pomagało. George wiedział o
tym, oczywiście.
- O szóstej wieczorem? – powiedział
wskazując na kubek.
- To pomaga. – powiedział krótko i
George kiwnął głową.
„To pomaga” było teraz wymówką na
wszystko. To działało. Ostatnio, George również zaczął jej używać, jednak nie
komentował tego.
- Daj. – powiedział George,
wyciągając przed siebie rękę. Trzymając parzący kubek, wziął z niego łyka i
wykrzywił twarz – Zbyt gorzkie.
- Tak myślisz? – zapytał, biorąc z
powrotem kubek i przyglądając mu się – Dla mnie jest bez smaku.
- Pewnie po prostu wypaliłeś już
sobie tym kubki smakowe.
- To by wiele wyjaśniało.
- Ej, Lee… - powiedział nagle
George.
- Nadal myślisz o Liście, prawda? –
zapytał Lee.
Wszyscy Go otrzymali. Wszyscy ci,
którzy powstali i walczyli. Ci najmłodsi dostali Go razem z listem z Hogwartu.
Jego był bardziej elegancko sformułowany i dłuższy. To na pewno nie było pismo
Kingsleya. Poznał go dzięki Potter Warcie,
i wiedział, że on tak nie mówi. Formularz był tylko tym, formalnością, i Lee
wypełnił go w ciągu pięciu minut i natychmiast odesłał.
George wpatrywał się w swój list
jakby był jadowitym wężem dopóki Ten nagle nie spłonął, przez co Lee aż podskoczył.
Ostatnio, magia Georga stała się dosyć nieprzewidywalna, jak u siedmiolatka.
Wyglądało na to, że nie był w stanie jej kontrolować. Nie używał swojej różdżki
od tygodni i czasami zdarzały się małe wypadki. Lee zrzucił to na żałobę i
próbował zrozumieć, ale Angelina nie owijała w bawełnę – George musiał
odwiedzić jakiegoś specjalistę jeśli nie chce przypadkiem podpalić całego
sklepu lub zamienić wszystkie sprzęty w mieszkaniu w podskakujące, sztuczne
szczęki. Chodził do Mograny Pratchett już od trzech tygodni. Pratchett była
czarownicą mugolskiego pochodzenia i samozwańczym czarodziejskim psychologiem.
Ten zawód nie był zbyt znany w magicznym świecie. Była polecona przez Hermionę
i George nie sprzeciwiał się zbytnio, wierząc w dobre chęci i przenikliwość
Hermiony…. Ale w tym przypadku, popełniła rażący błąd.
Lee poznał Pratchett, która
dobrodusznie przeprowadzała sesje z Georgem w jego mieszkaniu, zamiast spotykać
się z nim w biurze, które, według Lee, w ogóle nie istniało. Była cichą,
wyglądającą na inteligentną kobietą z blond włosami związanymi zawsze w ciasny
kok, i noszącą kanciaste okulary, które wcale nie dodawały jej twarzy
delikatności. Lee nie mógł zaprzeczyć, że łatwo się z nią rozmawiało i była
bardzo mądra, ale nie było w niej nic, co mogłoby sugerować, że jest dobra w
pomaganiu ludziom w sprawach, z jakimi borykał się George. Była zbyt poważna by
być czymkolwiek pokroju przyjaciela oraz była zbyt wścibska. Wtrącała się w
jego wypowiedzi i zadawała pytania, po których George wyglądał na jeszcze bardziej
zdewastowanego niż wcześniej. Ale wyglądało na to, że udało jej się uspokoić
jego niespodziewane wybuchy magii. Lee wiedział, że podczas ostatniej z ich
sesji, rozmawiali na temat Listu. On był zawsze w myślach Georga.
- Tak. – powiedział George – Ale nie
z powodów, które podejrzewasz. Wiem, że nie zaakceptowałbym tego.
- Cieszę się, że wreszcie
zdecydowałeś.
- Myślałem o tobie.
Palce Lee zacisnęły się wokół
kubka. Zmusił się by rozluźnić mięśnie i wpatrywał się w czarną kawę.
- Och? – powiedział, starając się
brzmieć normalnie.
- Znam cię od lat Lee i nigdy nie wykazywałeś nawet
najmniejszego zainteresowania przestrzeganiem prawa. – powiedział George, nie
zmylony przez fałszywą postawę przyjaciela – Nigdy wcześniej nie chciałeś być
Aurorem. Nigdy nawet nie lubiłeś Obrony Przed Czarną Magią, oprócz tego roku,
kiedy uczył nas Lubin, do cholery!
- I Moody. – zwrócił mu uwagę Lee,
upijając łyk z kubka i niemal wypluwając go, kiedy płyn parzył mu wnętrze ust –
On był Aurorem…
- On był wariatem w przebraniu
Aurora – poprawił go George.
- E tam. Zacząłem myśleć…
- Przestań pieprzyć, Lee. –
przerwał mu – Mogę być na tyle nienormalny, że potrzebuję psychologa, ale to
wcale nie znaczy, że z łatwością połknę twoje kłamstwa tak, jak kiedyś. Prawda.
Teraz.
Lee zakręcił kubkiem.
- Sluchaj…
- I patrz na mnie, jak mówisz.
Skrzyżował wzrok z przyjacielem,
tylko na sekundę, po czym go odwrócił. To było zbyt bolesne. Wszystko, czym był
George, kiedyś było również Fredem. Teraz, bez tego lustra, George był tyko
cieniem samego siebie. Lub to, co czuł Lee, było jego własną stratą. Może tak
bolała go nieobecność Freda, że miał halucynacje. Tak czy inaczej, nie był w
stanie patrzeć na Georga bez widzenia Freda, a to bolało jak cholera.
- Lee. – powiedział George, jego
głos załamał się na tej jednej sylabie – Proszę…
- Mam Ognistą Whiskey – powiedział nagle
Lee, wstając – Gdzieś w szafce…
- Lee – powtórzył George – Usiądź.
- To pomaga.
- Nie obchodzi mnie to! – krzyknął –
Po prostu usiądź i spójrz na mnie.
Powoli, Lee usiadł. I spojrzał na
Georga. Naprawdę na niego spojrzał. Chyba pierwszy raz od czasu bitwy.
Schudł. Bardzo. Miał ciemne kręgi
wokół oczu, które tworzyły spory kontrast z jego bladą skórą. Jego oczy były
puste i bez życia. Nawet jeśliby próbował, nie byłby w stanie wyglądać mniej
jak on, ale pomimo tego wszystkiego, nadal wyglądał zbyt bardzo na Fred.
Lee znów odwrócił wzrok, mrugając
szybko.
- Nienawidzę go. – wysyczał – Zabrał mi dwóch najlepszych przyjaciół.
Zabił Freda i… uszkodził ciebie. I nie mogę przestać myśleć o tym, że może… -
przełknął ślinę – Walczyłem z nim, podczas bitwy. Z Rookwoodem. Pojedynkowałem
się z nim i przegrałem. Blokował
wszystko, czym do niego strzelałem i niemal mnie zabił. Zabił dziewczynę, która walczyła razem ze mną. Nawet nie znałem jej
imienia… ale ja nie byłem w stanie jej ochronić. Wycofałem się i ja… ja
pozwoliłem mu przejść.
To potępienie czy obojętność w
chłodnych oczach Georga?
- To moja w… wina. – załamał mu się
głos – To moja wina, że on nie żyje. Byłem
tchórzem, nie chciałem zginąć i pozwoliłem mu. Ja pozwoliłem mu wejść do zamku.
Zmusił się by znów spojrzeć w oczy
Georga, szukając w nich czegoś na kształt przebaczenia. Jeśli George by mu
przebaczył, wtedy może…
Oczy, w które patrzył były puste,
wyprane z wszelkich emocji.
- Jak myślisz, dlaczego zaakceptowałem ofertę? Chcę…
Mógł powiedzieć Chcę być silniejszy. Chcę być na tyle silny,
by móc obronić ludzi, których kocham. Chcę być na tyle silny, by być prawdziwym
Gryfonem.
- Tym razem, chcę go zabić.
Nareszcie coś zaświeciło się z
oczach Georga. Nie było to przebaczenie, którego tak poszukiwał Lee. Ale nadal
nic nie powiedział.
Lee spojrzał przez okno i ktoś
zapukał do drzwi.
~-o-~
Dla Angeliny, Ulica Pokątna była
strasznym miejscem. Może trzy sklepy były otwarte. Tuzin innych był zamknięty,
miał zakurzone okna i wyblakłe szyldy. Magiczne Dowcipy Weasley’ów majaczyły
się przed nią, ciemne i odpychające. Sklep Freda i Georga już nie był
najbardziej kolorowym na ulicy. Tak naprawdę, był raczej najmniej kolorowym.
Tabliczka „Zamknięte” wisiała w drzwiach.
Znajome uczucie przebiegło jej po
plecach i zamarła, zanim odwróciła się z różdżką w ręce, skanując podejrzliwie
alejkę. Ktoś tam był, obserwując ją. Szybko zlokalizowała ciemną postać, ubraną
w płaszcz z kapturem… kobieta… stojąca, nieruszająca się, w cieniu sklepu na
końcu alejki. Sposób, w jaki jej głowa była przekrzywiona, dowodził, że
patrzyła na Angelinę, ale spuściła ją by ukryć twarz. Dzisiaj było dosyć ciepło.
Kto nosiłby płaszcz?
Angelina wypuściła powietrze z
płuc, które trzymała już zbyt długo i walczyła by uspokoić nerwy. Śmierciożercy są albo martwi, albo w
Azkabanie, powiedziała sobie. Podniosła rękę i machnęła do postaci w czerni…
która obróciła się w miejscu i Aportowała się bezgłośnie, kiedy zdała sobie
sprawę, że została dostrzeżona.
Angelina szybko zapukała do drzwi,
cały czas trzymając różdżkę w pogotowiu. Dopiero po pięciu minutach drzwi się
otworzyły, i w ciągu tych minut, zdążyła uspokoić oddech, ale mimo to, nadal
się trzęsła. Lee spojrzał na nią zaczerwienionymi oczami i wpuścił ją do
środka.
- Angelina. – powiedział ciepło –
Jak się masz?
Uśmiech był fałszywy. Ton był
fałszywy. Wszystko w Lee było fałszywe, fałszywe, fałszywe. Podrobione do
perfekcji, ale nadal fałszywe.
- Dobrze. Jestem tylko trochę
zmęczona. – skłamała.
- George jest na górze… w kuchni.
To była jej wyobraźnia, czy w jego
głosie było słychać napięcie, które przeczyło jego uśmiechowi?
- Nie widziałem cię na pogrzebie. –
powiedział kiedy prowadził ją w górę schodów – Byłaś na rozdaniu odznaczeń i na
odbudowie, ale zdałem sobie sprawę, że nie pamiętam…
- Nie poszłam.
Nie odzywał się i po chwili dodała:
- Wydaje mi się, że nie widziałam… Nie
dosłownie celu, ale… - wzruszyła
ramionami – Nie widziałam sensu w ceremonii poświęconej… mam na myśli, że ja po
prostu… - jej głos zamarł.
- Też nie mogę uwierzyć, że on nie
żyje. – powiedział cicho George siedzący przy stole.
Siedział z nogami wyciągniętymi
przed siebie, z jedną ręką podpierającą brodę i patrzył się na nich. Jego wzrok
był przenikliwy.
Wyglądał do tego stopnia jak Fred,
że ją to bolało.
- George. – powiedziała głosem
fałszywie wesołym.
Coś przemknęło po jego twarzy, tak
ukradkiem, że nie była w stanie tego zdefiniować. Nie odpowiedział.
- Może chcesz trochę kawy. Albo
herbaty. – rzucił Lee.
- Herbata będzie w sam raz. –
odpowiedziała.
- Albo… mamy Ognistą. – zaoferował Lee,
zerkając na Georga z małym półuśmieszkiem na twarzy, który szybko znikł na
widok jego twarzy.
- Nie trzeba. Ja… um…
- Nie piję. – dokończył za nią Lee –
Faktycznie. Pamiętam. Doprowadzaliśmy cię do szału próbując przekonać cię do
picia w Hogwarcie.
- Tak. – powiedział, uśmiechając
się z wdzięcznością, kiedy zdała sobie sprawę, że nie ma zamiaru jej naciskać.
Uśmiechała się jeszcze trochę i
śmiała się, kiedy Lee przygotowywał jej herbatę. Oboje żartowali i udawali, że
wszystko jest w porządku. Żadne z nich nie dało rady oszukać tego drugiego. A w
pewnym momencie, Angelina wspomniała dziwną kobietę, którą widziała na zewnątrz,
co było zabawne dla Lee.
- Pewnie jedna ze starych
sprzedawców, zastanawiająca się kiedy będzie odpowiedni czas by wrócić i
otworzyć znów sklep. – powiedział po prostu, nie brzmiąc ani trochę na
zaalarmowanego.
Angelina stwierdziła, że była
głupia. Przynajmniej dopóki nie usłyszeli kolejnego pukania do drzwi, a potem
brzęku kluczy. Zamarła.
- Spokojnie. – powiedział jeszcze
bardziej rozbawiony Lee – To pewnie Alicia.
- Ma klucze do mieszkania? –
wzruszył ramionami.
- Często tu zostaje. Wydaje mi się,
że nie lubi spędzać czasu w domu swoich rodziców.
- Tak, George pozwolił mi zostać tu
na jakiś czas. – powiedziała Alicia kiedy dotarła na szczyt schodów.
Wyglądała na zmęczoną i spiętą.
Miała ciemne kręgi pod oczami. Zaostrzony kształt twarzy Alici, zszokował
Angelinę, która postrzegała ją jako beztroską, niefrasobliwą osóbkę, która nie
pozwoliłaby by cokolwiek ją dobiło. Jej ciało było ukryte pod luźnymi, czarnymi
szatami, a światło w jej niebieskich oczach zniknęło.
- Ale to nie potrwa długo. Lee,
znalazłam mieszkanie. Wpadłam tylko by ci o tym powiedzieć i oddać klucze.
Klucze pobrzękiwały kiedy rzuciła
je, a Lee sprawnie je złapał.
- Zostań na kilka minut. –
powiedziała Angelina, mając wrażenie, że Alicia chciała tylko odwrócić się,
uciec i nigdy się za siebie nie oglądać. Podniosła swój pusty kubek – Lee właśnie
robi mi herbatę. Może też chcesz?
- Albo Ognistą. – znów powiedział
Lee, na co rzuciła mu mordercze wspomnienie. Co on miał z tym piciem?
- Z chęcią. – rzuciła Alicia,
patrząc dziwnym wzrokiem, który Angelina widziała tylko kilka razy w życiu. Te
szeroko otwarte oczy, tylko błagające by zostawić je w spokoju – Ale muszę już
iść.
- Możesz poświęcić kilka minut.
Wyglądasz na spiętą. – powiedziała Angelina, sięgając by położyć rękę na jej
ramieniu.
Alicia podskoczyła czując ją i
odtrąciła ją, jakby ta parzyła. Alicia próbowała ukryć ból.
- Spokojnie, Al. Usiądź z nami na
chwilę.
- Ja naprawdę muszę już iść.
Alicia przytuliła Lee i Georga,
dała Angelinie szybkiego buziaka w policzek, nie patrząc jej w oczy, i wyszła.
Nie spojrzała w oczy swoim przyjaciołom przez te kilka minut, które z nimi
spędziła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz