czwartek, 11 lipca 2013

Cena zwycięstwa. Rozdział 15



Witajcie! Przepraszam, że nie było mnie tak długo. Jak zapewne zauważyliście, mam nowy szablon, za który baaardzo dziękuję Meed Meadow. Jak wam się podoba?

Dziękuję bardzo za codzienne odwiedziny. Kocham Was za to :*

Miłego czytania.


Rozdział 15
Osobiste zaangażowanie
13 września 1998

- Krążą plotki, że wreszcie będziemy coś robić. To znaczy, aresztowania i tym podobne. – powiedział Neville. Ale Aurorzy nie wierzą plotkom i po długim czasie „pracy” – treningu – w Biurze Aurorów, Lee niebardzo wierzył, że dzisiejszy dzień był tym, w którym miałoby się coś zmienić.

Jak się okazało, plotki, chociaż raz, nie były aż tak zmyślone.

- Wezwałem was wszystkich tutaj – powiedział Kingsley – ponieważ mamy niecierpiącą zwłoki sprawę. Normalnie, nie wzywałbym Aurorów w trakcie szkolenia, ale wszyscy pokazaliście swoje umiejętności i odwagę, i myślę, że poradzicie sobie z misją. Nie mamy aż tylu wyszkolonych Aurorów, że zaradzić temu wystarczająco szybko, i właśnie dlatego pomyślałem o was. – Kingsley przeskanował wzrokiem zebranych – Ta nagła sprawa to oczywiście Śmierciożercy, którzy wciąż są na wolności.

Lee odruchowo zacisnął pięść.

- Są oni zagrożeniem dla populacji czarodziejów, jak i ludzi w ogóle. Muszą zostać zatrzymani i uwięzieni jak najszybciej się da. Dlatego też… poprosiłem Dyrektora Biura Aurorów aby sporządził listę Śmierciożerców. Już połowę z nich, przekazaliśmy  chętnym czarodziejom, ponieważ nie mamy wystarczającej liczby Aurorów. Wszyscy ze starszych Aurorów, zajmują się tą sprawą. Zostało nam sześciu. Chciałbym, żeby każda z par wybrała jednego. Będziecie prowadzić obszerne badania w związku z tą sprawą, dopóki Śmierciożerca nie zostanie schwytany. Każda z par, w polu będzie współpracowała z jednym z Aurorów.

„Pary”, o których wciąż powtarzał były grupami, do których zostali przydzieleni dwa tygodnie po rozpoczęciu szkolenia. Po sprawdzeniu ich wyników, Główny Auror, Gawain Robards, przyporządkował każdemu partnera na podstawie ich poziomu, dopasowując ich wady i zalety. Neville, który był bardzo dobry w maskowaniu się, a trochę gorszy w ataku i obronie, został sparowany z Woodem, który był lepszy w tropieniu. Lee został przydzielony do Harry’ego. Pomysł był taki, że członkowie grupy mieli się uzupełniać, ale nie zawsze tak wychodziło. Na przykład Ron, nie mógł znieść swojego partnera, co więcej, uczucie było obustronne, co tylko utrudniało im pracę.

Kigsley podawał kopie teraz krótkiej listy. Lee szybko przeskanował ją wzrokiem, była w porządku alfabetycznym. Avery, Marcus. Gibbon, Teague. Lestrange, Rabastan. Lestrange, Rudolphus. Rookwood, Augustus. Wilkes, Valerio.

- Chciałbym, abyście uzgodnili to między sobą jak najszybciej – mówił Kingsley – Jeśli moglibyście podać swój wybór do końca dnia…

Ale teraz, Lee słuchał tylko jednym uchem, ściskając papier tak mocno, że miął się w jego palcach. Tak mocno, że jego knykcie stały się białe. Tak mocno, że Harry, który siedział obok niego, szturchnął go i zapytał, czy wszystko w porządku. Lee pokręcił głową i nic nie powiedział.

Rookwood, Augustus. Rookwood, Augustus. Rookwood, Augustus. Rookwood, Augustus.

- Lee… - powiedział cicho Harry – Nie sądzę żeby to był dobry pomysł.
- Och… bo pewnie masz lepszy? – rzucił Lee, trochę zbyt głośno.

Harry pokręcił głową i wrócił do słuchania Kingsley’a.

Trzydzieści minut później, Lee był pierwszy w kolejce do listy, którą pracownik Ministerstwa przypiął do tablicy ogłoszeń. Zaraz obok Rookwood, Augustus, napisał: Grupa nr 3, Lee Jordan & Harry Potter.

~-o-~

Jedyną rzeczą, której Lee naprawę nienawidził była jego praca. Jego cholernie bohaterska praca Aurora. Och, tak, na początku brzmiało to bardzo fajnie. Yay, patrzcie a mnie, poluję na złych czarodziei. Ale tak naprawdę, jedyne, co do tej pory robił, to słuchanie gadki emerytowanego Aurora na temat niebezpieczeństw i ryzyka powiązanego z pracą (Przecież to wiem, co nie? Walczyłem w tej cholernej wojnie). Słuchał o tym, jak zła jest jego postawa, i że nigdy nie powinien zostawiać różdżki gdzieś, gdzie nie mógłby dotrzeć w 0.77 sekundy by ją chwycić.

Szkolenie Aurorów było tak trudne jak powinno i nie tak interesujące (oprócz kilku zadań w terenie) jak się wydawało. Był tylko jeden powód, dla którego nadal tak uczęszczał. Był chyba najbardziej zdeterminowany by zostać Aurorem jak najszybciej – miał nadzieję, że wcześniej niż po pięciu latach, jak wszyscy. I nie dlatego, że była to jego wymarzona praca – to było idealistyczne podejście Harry’ego, nie jego. Lee miał osobisty powód by przyjąć ofertę Minieterstwa.

Robił wszystko co mógł by być najlepszym. Często siedział do późna, ucząc się, co szybko wzniosło go na czołówkę klasy we wszystkich teoretycznych testach pisemnych. Musiał pracować ciężej przy tych bardziej konkretnych kwestiach, ale nie zbyt ciężko. Zawsze lubił transmutację – Fred kiedyś podśmiewał się, że zadurzył się w McGonagall, co oczywiście nie było prawdą – i był również lepszy w maskowaniu się, i nawet tak dobrze wyćwiczył swoje zaklęcie kameleona, że stawał się prawie niewidzialny. Dzięki roku w GD, teraz całkiem dobrze radził sobie z atakami i obroną. Jednak denerwował go fakt, że Harry zawsze był w stanie pokonać go, niemal bez wysiłku. Wyglądało na to, że Harry bardziej polegał na instynkcie, a to działało. Na zajęciach z Magii Niewerbalnej i Magii Bez Różdżek, na początku przegrywał, ale kilka bezsennych nocy szybko rozwiązało ten problem. Eliksiry i Trucizny były stosunkowo proste. To Tropienie i Pułapki były dla niego trudnością. Zawsze dawał się złapać. Na tych zajęciach był najgorszy, albo może drugi lub trzeci od końca, niewiele lepszy od Neville’a i Rona, który był strasznie niezdarny.

- Lee, wszystko w porządku?

Podniósł wzrok na Neville’a i wymusił uśmiech.
- Tak. To znaczy… trochę się tu nudzę, ale…
- To nie tak miało wyglądać, co nie? – zapytał Neville – Mam na myśli szkolenie. Myślałem, że zajęcia będą bardziej interesujące, ale… - zawiesił głos.
- Tak.

Lee wiedział co ma na myśli. Mieli tylko cztery godziny zajęć każdego dnia, w ciągu których każdy walczył i wpatrywał się i nic nie rozumiał. Spędzali popołudnia leniąc się, próbując zrozumieć lekcje lub odsypiając. Podczas pierwszych tygodni, przetrząsali domy Śmierciożerców w poszukiwaniu czarno magicznych artefaktów, ale już z tym skończyli.

Do tej pory nie ruszyli Dworu Malfoy’ów. Wprawdzie dzieciak Malfoy’ów – Draco? – przyszedł do nich jednego dnia i przekazał imponujący zbiór artefaktów. Wszystkie bardzo niebezpieczne, ale nie mieli powodu by wierzyć, że przekazał im wszystko.

- Tak. To trochę do kitu, nie? Chociaż Harry chyba to polubił.

Neville rzucił okiem na Chłopca, Który Przeżył.
- Nie wiem… Myślę, że to pomaga mu zapomnieć… daje mu jakiś cel. Od czasu wojny już nie jest tym samym człowiekiem. – Lee zaśmiał się.
- A kto jest?
- Masz rację. – powiedział Neville – Ale wydaje mi się, że ja jestem. – Lee spojrzał na niego, zaskoczony.
- Tak. – powiedział po chwili – Chyba jesteś.
- Ale teraz… ta sprawa ze Śmierciożercami, to poważna sprawa, nie?
- Myślę, że jesteśmy gotowi.  Walczyliśmy na wojnie.
- Tak… Tak, to prawda. – powiedział Neville, po czym zamilkł na chwilę – Wiesz… wtedy, jakiś czas temu, zastanawiałem się nad wzięciem Lestrange’a. Któregoś z nich.

Lee kiwnął głową. To nie była tajemnica – przynajmniej teraz, nie po tym jak Prorok zainicjował tą głupią kolumnę o nazwie „Bohater Tygodnia”, w której, każdego poniedziałku, reporter przedstawiał prywatne życie „bohatera wojny”. Właśnie stąd, wiadome było, że rodzice Neville’a byli torturowani do szaleństwa przez Bellatrix, Rabastana i Rudolphusa Lestrange, i przez Barty’iego Croucha Jr.

- Ale potem pomyślałem, że to nie jest dobry pomysł. Zemsta… to coś, co oni by zrobili, wiesz?

Lee znów kiwnął głową, zastanawiając się czy Neville wie, jak bardzo on był zaangażowany osobiście w kwestii Rookwooda… czy wie dlaczego on, wybrał jego sprawę.

Neville uśmiechnął się lekko.
- Poza tym, Kingsley pewnie i tak by mi zabronił. Teraz wszyscy wiedzą o mojej rodzinie i Lestrange’ach. – znów wyglądał na poważnego – Lee, chyba lepiej niż pozostali jestem w stanie zrozumieć co…

Wypowiedź Neville’a została gwałtownie przerwana przez Rona, który nagle pojawił się obok nich i uderzył Lee pięścią w twarz.

- Ty pierdolony sukinsynu! – warknął Ron, cofając rękę by znów uderzyć – Nie waż się brać tej sprawy, ona jest moja, on jest mój. Fred…. – Ron wyglądał jakby na chwilę zabrakło mu słów, po czym jego pięść znów weszła w kontakt z twarzą Lee – Sukinsyn! – powtórzył, wyciągając swoją różdżkę.

A potem wszystko stało się czarne.

~-o-~

Zaklęcie oszałamiające. Na pewno.

Nie słyszał tego, co mówił Ron poza sukinsynu, więc wydedukował, że rudzielec wypracował magię niewerbalną. Oczywiście. Ron wybrał akurat ten moment by pokazać swoje umiejętności.

Jeśli miałby być ze sobą szczery, Lee oczekiwał złości. Nie miał wątpliwości, że Ron miał zamiar sam zając się tą sprawą. Wytropieniem Rookwooda, nawet na kocu świata i sprawić by zapłacił za to, co zrobił… Ale Lee musiał go w tym pokonać, nie miał zamiaru teraz się poddać. Za nic w świecie.

- Co – mówił gwałtownie Robards – ty myślisz, że robisz? Pobicie kolegi!
- On mnie sprowokował. – powiedział ponuro Ron.

Lee spojrzał w górę. Leżał na swego rodzaju kanapie i po chwili zdał sobie sprawę, że był w holu Aurorów. No cóż, daleko nie zawędrował.

- Sprowokował cię? Serio? Czym?

Ron nic nie powiedział. Ale oczywiście niebardzo miał wybór – Jeśli by coś powiedział, Lee zostałby odsunięty od sprawy, ale Ron dostałby zakaz zbliżania się do niej. Osobiste powiązania nie były pochwalane w tym zawodzie.

- Sprowokował cię. – Robards powtórzył, tym razem z kpiną w głosie – Nie jesteś już w szkole, dzieciaku. To jest prawdziwy świat. Potrzebujesz dobrej wymówki żeby chodzić i rzucać w ludzi oszałamiaczami. – Robards odwrócił się w stronę Lee i uśmiechnął się. Wydawało się, że go lubił, raczej nie tylko za jego dobre stopnie – Ach, Jordan. Obudziłeś się. Weasley…
- Przepraszam. – powiedział szybko Ron, wpatrując się w Lee.
- Nic się nie stało. – odpowiedział Lee, rzucając mu chłodny uśmiech.

Ron odwrócił się na pięcie i opuścił hol. To zawsze zadziwiało Lee, że Aurorzy uważani byli za poważnych, ciężko pracujących, elitarnych czarodziei, podczas gdy tak naprawdę, spędzali większość czasu w tym holu, a płacono im za papierkową robotę i grę w karty z innymi Aurorami.

Twarz Robardsa pociemniała.
- Wybrałeś Rookwooda, tak?

Puls Lee przyspieszył. Czy Robards wiedział?
- Tak. – powiedział ostrożnie – Czy coś nie tak?
- On jest bardzo niebezpieczny. – mruknął Robards, jakby do samego siebie.
- Sądziłem, że oni wszyscy są bardzo niebezpieczni, sir.

Robards spojrzał na niego, nie wyglądając na rozbawionego.
- Jordan, jesteś jednym z najlepszych na tym szkoleniu, ale nadal jesteś dzieciakiem. Trenujesz dopiero cztery miesiące. Więc bądź… bądź tam ostrożny, dobra?
- Tak, sir.
- Zdecydowałem, że przekażę was Savage’owi. – kontynuował Robards – Facet ma dwie dekady doświadczenia, a nadal ma refleks jakby był w twoim wieku. Będzie nadzorował was i pomagał z Rookwoodem.

Richard Savage był dobrze znany w Departamencie Aurorów. Miał jakieś dwieście blizn i tylko trzy palce u lewej ręki. Krążyły plotki, że jest bezwzględny. Dokładnie taki typ człowieka, jaki Lee chciał mieć po swojej stronie podczas polowania na Śmierciożercę… ale ostatecznie, Rookwood był jego.

- Dziękuję, sir.
- Nie ma za co. – Robards wpatrywał się w niego przez dłuższą chwilę – O czym mówił Weasley?

Lee wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia. Mówił coś o porannych zajęciach. Obrona i Atak, kiedy jego partner odczarował jego spodnie… dosłownie. Chyba chciał się bronić w pewnym sensie.
- Bardziej atakować. – powiedział Robards – Złamał ci nos, ale wyleczyliśmy go szybko, więc nie będzie żadnego zamienia.
- Dziękuję.
- Ale wydaje mi się, że będziesz miał siniaka.
- To nic takiego. Muszę coś załatwić… w domu. Pomóc.

Robards nie kwestionował tego.
- Ostatnia sprawa, Lee… Jakiś konkretny powód, dla którego wybrałeś Rookwooda?
- Nie, sir. Zamknąłem oczy i strzeliłem. – uśmiechnął się – Facet nie miał szczęścia.

~-o-~

Lee nucił sobie cichutko kiedy tego wieczora wszedł do Magicznych Dowcipów Weasley’ów. Nucenie było zwyczajem, którego nabył podczas wojny. To go wyciszało. Jednak od czasu Ostatecznej Bitwy, nie był w stanie zanucić czysto. Dzisiaj był zadowolony, co było słychać w piosence.

- Hej, Lee. – powiedziała Alicia, spoglądając na niego z kanapy, którą właśnie okupowała – Co wprawiło cię w tak dobry nastrój? Jestem pewna, że można cię usłyszeć na ulicy.
- Dobry dzień w pracy. – powiedział krótko Lee, uśmiechając się do niej – Trochę cię nie było.

Alicia spojrzała na swoje dłonie.
- Tak. Ja… byłam zajęta.
- Ja też. – powiedział szczerze Lee.

Przyjrzał się swojej przyjaciółce. Wyglądała na zmęczoną, a jej twarz była nietypowo wyciągnięta. Jej szeroki uśmiech nie sięgał oczu, które były okrążone niedużymi, ciemnymi okręgami. Jej szaty były całe czarne, niemal zbyt ponure by były jej. Nawet nie miał pojęcia, że ona posiada komplet czarnych szat – nie widział jej w niczym w tym kolorze od czasu Hogwartu. A może to były jej stare szkolne szaty, bo odmiennie od wszystkiego, co nosiła, te były luźne w talii. Ale może po prostu schudła.

- Więc… dlaczego przyszłaś?

Alicia znów się uśmiechnęła.
- Wpadłam zobaczyć jak sobie radzicie. Czyli podoba ci się praca?

Lee również się uśmiechnął.
- Jest idealna.

Spojrzał nad jej głową na Georga, który chyba przysnął w swoim fotelu. George nie sypiał w nocy. Po prosu stawał w oknie i wpatrywał się w noc. Czasami przysypiał i budził się, podskakując, ale wyglądało na to, że tym razem spał spokojnie.

Lee przysiągł sobie, że będzie częściej zapraszać do nich Alicię.

- Słodki jest, co nie? – skomentowała Alicia – To znaczy… czasami boli patrzenie na niego…
- Jest bardzo podobny do Freda.
- Tak, ale – teraz – spójrz na niego.
- On nie sypia. –wyrzucił z siebie Lee – W nocy, to znaczy. Ma te… koszmary.
- Teraz śpi jak dziecko.
- Jak to zrobiłaś?
- Eliksir Słodkiego Snu.
- Serio? Nigdy nie pozwala mi go sobie dać.
- Wydedukowałam to, więc dolałam mu eliksir do herbaty, którą mu robiłam. Chcesz trochę?
- Eliksiru czy herbaty?
- Obu. Albo któregoś.

Lee uśmiechnął się i usiadł naprzeciwko Alici.
- Nie. U mnie wszystko w porządku.

Przyglądała mu się przez chwilę.
- Wyglądasz lepiej niż w porządku. Co się stało?
- Każda para została przydzielona do schwytania jednego ze Śmierciożerców. – powiedział dumnie Lee, unosząc głowę – Wybrałem Rookwooda.

Alicia nie zareagowała w taki sposób, jakiego się spodziewał. Ona tylko wzięła łyk herbaty z kubka i wzruszyła ramionami.
- To chyba wyjaśnia siniaka na twojej szczęce.
- Tak. – powiedział Lee, delikatnie dotykając swojej twarzy – To właśnie Ron.
- Fred był jego bratem – powiedziała cicho Alicia – Nie sądzisz…
- Osobiste zaangażowanie i tak dalej. Ron nie byłby dobry do tej roboty.
- Za to ty nie jesteś w ogóle zaangażowany osobiście.
- Jestem lepszy w kontrolowaniu swoich emocji. – Lee westchnął – Myślę, że oboje zdecydowaliśmy się na szkolenie z tego samego powodu, wiesz?
- Harry jest twoim partnerem, prawda?

Lee kiwnął głową.

- Co on o tym sądzi?
- Oczywiście potępia. Ale nie powstrzymałby mnie przed zrobieniem czegokolwiek. – Lee zaśmiał się chicho – Nie mógłby, nawet jeśliby próbował. Słuchaj, Alicia. Rookwood zabił Freda. A teraz się ukrywa. Schwytam go i zaciągnę do Ministerstwa. A wtedy zaufam sądowi, który będzie sobie z nim dalej radził. Sprawiedliwość i tak dalej. Przysięgam, Alicia… Nie będę się mścił. Wszystko czego chcę, to zobaczyć Rookwooda za kratkami.
- Żywego lub martwego.

Lee odwrócił wzrok.
- Nie wiem. Azkaban brzmi wystarczająco źle.

Alicia gwałtownie wstała.
- Mam… rzeczy do zrobienia. Muszę lecieć.
- Alicia, czy ty…
- Muszę iść. – powiedziała stanowczo.

Lee uniósł brwi, patrząc na nią, ale kiwnął głową i odprowadził ją do drzwi. Stojąc w progu, Alicia przysunęła się do niego, ustami prawie dotykając jego prawego ucha, i wyszeptała:
- Bądź ostrożny.

Nie był do końca pewien, co miała na myśli mówiąc to, ale kiwnął głową.

- Spróbuj przekonać go by znów otworzył sklep. – kontynuowała – Pomogę.
- Alicia, wszystko w porządku? – zapytał – Wyglądasz… na chorą.

- Nic mi nie jest. – odpowiedziała, odwracając wzrok – Bynajmniej nie jestem chora.


2 komentarze:

  1. Piękny szablon!
    Dziękuje za kolejny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. właśnie dziwiłam się dlaczego nic nie dodajesz. Rozdział jak zwykle świetny, chociaż brak w nim Dramione. ;< Mam nadzieje, że w następnym rozdziale coś będzie. c:

    OdpowiedzUsuń

Calliste Bajkowe szablony