Witam ponownie! Co tam u was? Jak wam lecą wakacje?
Oryginał rozdziału znajdziecie >tutaj<
Miłego czytania! :)
Rozdział 21
Insygnia Śmierci
14 listopad 1998
Harry uwielbiał swoją pracę.
Naprawdę była taka jak oczekiwał: interesująca, wymagająca i zawsze pełna
wrażeń. Nawet podobały mu się wykłady, które były zmorą większości jego
kolegów. Pensja była dosyć wysoka, pomimo tego, że był to dopiero pierwszy rok jego
szkolenia. No i trzeba jeszcze dodać, że nareszcie robili jakieś postępy w
sprawie Rookwooda. Więc dlaczego się nie cieszył? Z kilku powodów.
Po pierwsze, sprawa Rookwooda
przerażała go bardziej niż cokolwiek innego. Pomimo tego, że nie miał jeszcze z
nim żadnego kontaktu. Chodziło o Lee. Ten Lee, który kiedyś przywiózł tarantulę
do Hogwartu, który komentował większość meczy Quidditcha, w których grał Harry,
który zawsze podążał za Fredem i Georgem i zawsze towarzyszył im w najlepszych
kawałach – ten sam Lee teraz przerażał Harry’ego. Był niemal pewien, że Lee
byłby w stanie pobić go w pojedynku, będąc oślepionym i mając jedną rękę
związaną na plecach. Harry miał talent – wyczucie do zaklęć, umiejętność
przewidywania co się stanie – ale Lee miał poświęcenie i determinację. Czy dla
pojedynków istniała zasada Ce-wu-en, jak dla teleportacji? W tym przypadku,
musiało by to być de-pe-zet, determinacja, poświęcenie, zniszczenie. Lee miał
dwie z tych cech i był na dobrej drodze w wypracowaniu trzeciej. Harry nie mógł
już udawać przed samym sobą: Lee nie chciał schwytać Rookwooda z jakiegokolwiek
powodu obowiązku czy patriotyzmu czy czegokolwiek innego. Lee chciał tropić
Rookwooda nawet na końcu świata, porządnie mu przyłożyć i wysłać go prosto do
Azkabanu, bez procesu. Albo może porzucić go w tym miejscu, gdzie de mentorzy
teraz się znajdują, odkąd zostali wyrzuceni z Azkabanu.
Po drugie, brakowało mu jego
przyjaciół. Hermiona była w Hogwarcie i nie napisała do niego ani razu odkąd
wyjechała. Ron nie odzywał się do Harry’ego odkąd dowiedział się, że ten tropi
Rookwooda. Było to dwa miesiące temu. Harry’emu brakowało towarzystwa,
wygłupów, kłótni, przyjaciół, którzy zawsze stali za nim murem.
Po trzecie, oczywiście, była Ginny.
Ginny, do której napisał bezmyślnie list jakiś miesiąc temu. Zaczynając od
tego, że za nią tęskni, że ma nadzieję, że dobrze jej idzie, i że chciałby być
z nią w kontakcie. Fakt, że on i Ginny nigdy nie byli na etapie wysyłania do
siebie listów kiedy byli daleko – przeszli prosto od zdystansowanego
tolerowania, przez obsesję, do statusu pary – pozostał nieskomentowany.
Naprawdę za nią tęsknił, za wszystkimi. I desperacko chciał odnowić swego
rodzaju kontakt z nią, pomimo plotek w Proroku,
które portretowały Byłą Wybrańca jako
coś pomiędzy biedną, opuszczoną dziewczyną, a namiętną kochanką. W jednym z
artykułów napisano nawet, że Ginny „dobrze się bawi” w Hogwarcie, na co Harry
zaciskał zęby, bo Prorok celowo
chciał ją obrazić.
Ginny nie odpisała.
Czwarta i ostatnia rzecz, która
rujnowała szczęście Harry’ego był fakt, że to ćwiczenie było niewykonalne. Był dobry w pracy w
terenie. Za to te zagadki – pytania typu
„Co byś zrobił gdyby…?” – były nie dla niego. „Zareagował instynktownie” raczej
nie było dobrą odpowiedzią.
Rzucił okiem na Lee, który już
skończył ćwiczenie – dwie stopy ciasnych, malutkich literek – i teraz zapisywał
coś w ciemnoniebieskim zeszycie, który Harry uważał za zbiór wiadomości na
temat Rookwooda. Harry jak dotąd wypełnił tylko pięć stron w swoim – podstawowe
informacje o Rookwoodzie (imię, nazwisko, wiek, miejsce urodzenia) i jego
zbrodniach (daty, ważne fakty) i kilka fałszywych tropów. Ale Lee było już
chyba w połowie swojego zeszytu. Był otwarty na stronie stopniowo wypełnianej
liczbami, runami, wnioskami i zapytaniami.
Harry podniósł głowę, zobaczył, że
instruktor był zajęty tłumaczeniem czegoś Ronowi – brawo dla niego – i powoli
przysunął się do Lee by móc zobaczyć co ten pisze. I ten widok spowodował
dreszcz na jego plecach.
Na górze strony znajdował się
rysunek, który Harry mógłby wziąć za run, jeśli by nie wiedział czym naprawdę
był. Okrąg i pionowa linia wewnątrz trójkąta. To mogłoby być oko. To był
znak Insygniów Śmierci.
- Gdzie ty… - Harry zaczął pytanie.
Głowa Lee odwróciła się nagle i
zamknął swój notatnik.
- Co to było? – zapytał Harry.
- Nic ważnego.
Kłamał. A Lee był dobrym kłamcą,
nawet bardzo. Potrafił wymyśleć najprostsze ale też genialne wymówki i
przedstawić je w tak przekonującym wydaniu, że Harry zaczynał wątpić we
wszystko, co ten powiedział. Tym razem nie było trudno zauważyć, że było to
kłamstwo. Lee nawet nie kłopotał się z wymyślaniem wymówki. „Nic ważnego” było
najgorszym kłamstwem na śmiecie.
- Znam ten symbol. – powiedział
Harry – I wiem co on oznacza.
Lee zwęził podejrzliwie oczy.
- Naprawdę. – kontynuował Harry – więc
jeśli mi powiesz, gdzie to znalazłeś…
Lee rozejrzał się na boki nerwowo.
- Podczas obiadu. – powiedział i
wrócił do swojej kartki z zadaniami – Potrzebujesz z tym pomocy?
Harry skłamał i powiedział, że nie.
~-o-~
Lee odłożył swój widelec, wyciągnął
coś z kieszeni i przesunął zdęcie po stoliku, do Harry’ego. Harry spojrzał na
nie i niemal zwrócił swój deser.
Był to mężczyzna, ciemnoskóry i
około czterdziestki. Był martwy. Jego oczy były szeroko otwarte i był nagi od
pasa w górę. Na jego klatce piersiowej, w tym miejscu, gdzie powinno być serce,
wycięto znak Insygniów Śmierci.
- Mój ojciec. – wytłumaczył Lee –
Zamordowany przez Rookwooda, jednak nie wiedziałem tego dopóki… dopóki Katie mi
nie powiedziała. Dostałem to w zeszłym tygodniu… - zniżył głos – z biurka
Savage’a. Skopiowałem sobie. Ale nie mogą rozszyfrować co to oznacza.
- Nie jestem pewien czy będę bardzo
pomocny. – przyznał Harry, oddając fotografię Lee. Kiedy oczy Lee się zwęziły,
dodał – Wiem co oznacza ten symbol. Po prostu w tym kontekście nie ma to za
wiele sensu. Jednak jestem pewien znaczenia. To jest znak Insygniów. – Lee
pochylił głowę.
- Czego?
- Insygniów Śmierci. Znasz Opowieść
o Trzech Braciach?
- Tą bajkę?
- Dokładnie. Czarna Różdżka, Kamień
Wskrzeszenia i Peleryna Niewidka są trzema Insygniami. Jest to legenda, w którą
niektórzy wierzą. Podobno jeśli masz wszystkie trzy Insygnia, stajesz się
władcą Śmierci. – Harry zawahał się – Kamień i Różdżka zaginęły, lub może nigdy
nie istniały. – to nie było kłamstwo, prawda? – Ja mam Pelerynę. I to wszystko
co wiem na temat Insygniów. Ale nie mam pojęcia dlaczego Rookwood zostawił ten
symbol. Nawet sam Voldemort nie wiedział o Insygniach.
- Tajemnica za tajemnicą. – mruknął
Lee po czym wzruszył ramionami – A ja myślałem, że to może być jakaś wskazówka…
Gorzkość w głosie Lee nie przeszła
niezauważona przez Harry’ego.
- Może jest. – powiedział –
Znalezienie ludzi, którzy wiedzą o Insygniach byłoby dosyć proste. Z tego, co
wiem, opowieść jest przekazywana z ust do ust, no i oczywiście przez Baśnie
Barda Beedle’a. Rookwood musiał usłyszeć o nich od kogoś, kto nie wiedział, z
kim rozmawia.
- To stanowczo zbyt ogólne.
- Tak, ale znam kogoś, kto może
wiedzieć coś więcej na ten temat. Pamiętasz Lunę Lovegood ze szkoły?
- Oczywiście.
- Cóż, jej ojciec jest wierzącym.
Wpadniemy do niego jutro, dobra?
- Tak. – powiedział Lee i uśmiechnął
się – Dzięki, Harry.
- Zawsze do usług.
- Najgłupszą rzeczą jest to, że
byłem już blisko znalezienia runicznego znaczenia tego symbolu. Możesz w to
uwierzyć? Mógłbym…
Włosy na karku Harry’ego stanęły
dęba.
- Jak myślisz, co oznacza?
- Rozłożyłem rysunek na cztery
podstawowe runy. – wytłumaczył Lee – To jest piekło… - narysował małe c – to
oznacza „biegnij” – odwrócone c, obok pierwszego – to jest śnieg… - trójkąt – a
to znaczył „płonąć.” – pionowali linia ze strzałką na górze – Widzisz, dostajesz
– prawie – ten symbol.
- To pasuje. – zgodził się Harry – Prawie. Ale to by nic nie znaczyło,
prawda? – Lee uśmiechnął się.
- Runy mogą być czytane na dwa
sposoby, jako słowa lub jako litery. Na przykład, run „biegnij” reprezentuje
literę I. Śnieg to N, „płonąć” to T, a „piekło” to W.
Wyrwał kolejną stronę ze swojego
notesu i pokazał ją Harry’emu, który zdał sobie sprawę, że to ta, na której
wcześniej coś notował. Na górze widniał znak Insygniów Śmierci. Zaraz pod nim,
cztery litery były układane w różne kombinacje. Wint, Tin W, Twin (bliźniak). To ostatnie było
podkreślone dwukrotnie.
Harry spojrzał zaciekawiony.
- Myślisz, że Rookwood…
- Wiem o tych Insygniach, ale…
- Nie. – powiedział stanowczo Harry
– To niemożliwe. To nie ma żadnego sensu. Nie wiedział o Bitwie o Hogwart zanim
się zdarzyła. I dlaczego celowałby na Freda?
- Wiem. – powiedział Lee – Tez tego nie rozumiem. Więc podejrzewam,
że teoria o Insygniach jest tą poprawną. Tylko, że… ja nie wierzę w przypadki.
- To nie jest przypadek. To spekulacja.
I poza tym, chciałeś znaleźć coś
takiego. Próbowałeś setek kombinacji
zanim skupiłeś się na tej, która najbardziej ci odpowiadała.
- Wiem. – znów powiedział Lee, brzmiąc na zdenerwowanego – Wiem. –
odwrócił wzrok.
Harry poczuł się parszywie.
- Lee… - zaczął.
- Nie mów tego. – powiedział
ostrzegawczo Lee.
- Może powinieneś zrezygnować z tej
sprawy. – i tak powiedział Harry.
- Nie zrobię tego. – powiedział
zdecydowanie Lee, i to był koniec rozmowy.
Harry nie tylko bał się Lee. Oprócz
tego, martwił się o niego. Lee zaczynał mieć urojenia, widzieć, rzeczy, których
nie ma, zachowywać się obsesyjnie, trenować do upadłego. Jadał i sypiał tak
mało, że Harry nie miał pojęcia jak trzyma się na nogach. Cóż, to nie do końca
była prawda. Wiedział. Lee żył swoją nienawiścią, co na pewno zdrowe nie było.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Ciekawy wątek z tymi Insygniami Śmierci. Coś mi się nie wydaje, żeby był to tylko zwykły przypadek, więc jestem ciekawa co wydarzy się dalej. Świetnie przetłumaczony rozdział! :)
OdpowiedzUsuń