środa, 21 sierpnia 2013

Cena zwycięstwa. Rozdział 26




Skończyłam! Trzy dni mi to zajęło :/ Jakiś mam leniwy tydzień. I jeszcze rozwaliłam sobie ramię w dziwnym miejscu i mnie boli jak diabli... Polecam wam >tą< nutę. Dotrzymuje mi towarzystwa od kilku dni.
Przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam. Dziękuję za wszystkie miłe komentarze :*

Oryginał rozdziału można znaleźć >tutaj<


Miłego czytania :)

Rozdział 26
Róż i srebro
28 listopad 1998

Robiło się już zimno. Mieli ciepłe lato, jednak nikt tak naprawdę nie był w nastroju by z niego korzystać. Wrzesień i październik także były ciepłymi miesiącami. Słońce oświetlało błonia Hogwartu by każdy mógł zapomnieć o ponurych wydarzeniach, które miały tu miejsce. Jednak podczas pierwszych tygodni listopada, temperatura spadła o kilka stopni i teraz było dosyć chłodno. Uczniowie przestali wywijać kołnierze swoich płaszczy by zmniejszyć uczucie gorąca i teraz tylko opatulali się nimi cieplej by to gorąco utrzymać. Niektórzy zaczęli nawet nosić rękawiczki i szaliki.

- Wiesz… - powiedziała Ginny – Ślizgoni w tym roku nie wychylają się zbytnio.
- Zauważyłam. – odpowiedziała roztargniona, skanując wzrokiem boisko, czekając na pojawienie się drużyn.
- Nie w tym sensie. – powiedziała Ginny – Miałam na myśli to, że nawet nie wiem, kto jest w ich drużynie. Nigdy nie widziałam ich treningu.
- Mają przyzwoita drużynę w tym roku. – rzuciła, nie myślą o tym, co mówi.

Nadal trzymała wzrok skupiony na boisku, ale nawet wtedy mogła poczuć świdrujące spojrzenie Ginny na sobie.

- Kto ci to powiedział?
- Nikt. – skłamała – Usłyszałam, że ktoś tak mówił. – potem nie mogła się powstrzymac i dodała – I mówili, że kapitan też jest dobry.

Ginny brzmiała na poważnie wątpiącą w jej słowa, kiedy się odezwała.

- Slytherin zawsze miał porządną drużynę, ale „dobrym kapitanem” nie nazwałabym żadnego z ich zeszłorocznych zawodników.
-  No cóż… Podejrzewam, że niedługo się wszystkiego dowiemy.
- Hermiona. – powiedziała nagle Luna – Masz piękną spinkę.

Zesztywniała, a jej ręka momentalnie podążyła by dotknąć spinki we włosach. Związała je w wysokiego kucyka by wiatr nie smagał jej kosmykami po twarzy i po namyśle, dodała pojedynczą spinkę by utrzymywała krótsze pasma. Była to wąska, srebrna spinka. Taka, jaką można kupić w każdym mugolskim sklepie z dodatkami. Hermiona miała ją od lat, ale z jakiegoś powodu, nie mogła sobie przypomnieć, kiedy miała ją na sobie. Dzisiaj założyła ją z dziwnych, dziecinnych powodów…

Na jednym z końców spinki, znajdował się mały, zielony kamyk.

- Srebro i zieleń. – powiedziała Luna, powtarzając jej myśli. Ona naprawdę była Krukonką – Lubisz zielony?
- Ta? – zapytała Hermiona, wyciągając spinkę z włosów, wpatrując się w nią by uniknąć wzroku przyjaciół – Och. Moja ciocia dała mi ją lata temu z okazji świąt. Z pewnością widziałyście mnie w niej już tysiące razy.
- Nie wydaje mi się. – powiedziała Luna – Oto i oni.
- Oto i… - Hermiona spojrzała na boisko i zobaczyła czternaście postaci różnego rozmiaru, które szły po murawie, podążając za Panią Hooch. Wpięła spinkę we włosy. Zastanawiała się, po jakim czasie Ginny zda sobie sprawę kim jest wysoki blondyn prowadzący ubraną na zielono drużynę.

Skupiła uwagę na reszcie drużyny i zdała sobie sprawę, że zna tylko dwójkę z nich i żadne nie było członkiem w zeszłym roku. Theodore Nott, zgadywała, że ścigający, bo nie niósł w rękach pałki, był zbyt wysoki na szukającego i zbyt szczupły na obrońcę. Z tego, co pamiętała, nigdy nie widziała go grającego w Quidditcha, a on nie wyglądał na zbyt zadowolonego ze swojej obecności na boisku. I Parkinson. Zastanawiała się dlaczego tam byli. Z lojalności do Draco? Pozostała czwórka zawodników była dużo młodsza. Drugoklasiści, którzy wyglądali na wystarczająco małych by być pierwszakami. Była tylko jedna dziewczyna. Wyglądali na zdenerwowanych.

Porządna drużyna? Zastanawiała się Hermiona, czując, że jej serce zaczyna niemiarowo bić. Właśnie wtedy zrozumiała, jak bardzo chce by Slytherin wygrał ten mecz. Probowała pochwycić wzrok Draco, ale on stał twarzą do swoich współtowarzyszy i spokojnie mówił… coś.

- Jasna cholera. – powiedziała Ginny, swego rodzaju onieśmielonym głosem – Malfoy jest kapitanem? – a potem – „Dobrym kapitanem”? Musisz sprawdzić swoje źródła, Hermiono.

Jednak obserwowała jak kapitan Krukonów uścisnął rękę Draco. Był obrońcą w swojej drużynie, wyższy i cięższy niż Draco i było oczywiste, że próbuje zmiażdżyć jego rękę. Błysk irytacji na twarzy Draco był widoczny nawet z takiej odległości i Basset – kapitan Krukonów, o czym poinformowała ich Luna – zabrał szybko rękę jakby się poparzył. Pansy, stojąca za Draco, pochyliła się by powiedzieć coś do Theo. Draco wyglądał jakby dawał i reprymendę lub może ostatnie wskazówki, po czym zabrzmiał gwizdek.

Po tym, wszystko wyglądało jak każdy inny mecz Quidditcha, na którym była Hermiona. Zagmatwany i rozmazany, zbyt szybki by śledzić każdy detal. Jednak nie dla komentatora i Ginny, która, siedząc obok Hermiony, krzyczała po każdym zdobytym punkcie.

- Jasna cholera. – powiedziała w pewnym momencie – Rawenclaw jest mordowany!
- Źle grają? – zapytała Hermiona.
- Nie. – odpowiedziała Ginny – Ale Slytherin gra lepiej. Merlin. Malfoy kapitanem… to jest dopiero pomysł. Zastanawiam się czy kupił im wszystkim Błyskawice czy coś…
- Nie wydaje mi się, że teraz może sobie na coś takiego pozwolić.
- Ale pomimo tego, są bardzo szybcy. – powiedziała zamyślona Ginny – Może to ich waga. Wszyscy ci drugoroczniacy są tacy malutcy.

Była jedna, duża różnica pomiędzy tym meczem, a wszystkimi innymi, na których była. Tym razem jej uwaga nie była Skupina na Harrym – dementorach, zaczarowanej miotle, deszczu na jego okularach – ale na Draco. Zdała sobie sprawę, że wstrzymuje oddech za każdym razem, kiedy Bludger się zbliżał lub nagle nurkował w powietrzu, jakby dostrzegł znicza. Przez resztę czasu, obserwowała ścigających – Notta, Parkinson i jedyną drugoklasistkę. Rzadko pudłowali i po pierwszych dwóch takich przypadkach, Hermiona zauważyła, że Ślizgoni na trybunach dopingowali tak głośno jak Krukoni, pomimo początkowej nieufności do własnej drużyny. Obrońca – kolejny drugoklasista – był zaskakująco dobry i szybkością i dokładnością nadrabiał za swoją niedużą sylwetkę. Dwaj pałkarze nie byli zbyt dobrzy w atakowaniu przeciwnej drużyny – nie byli na tyle silni – ale byli wystarczająco szybcy by odbijać tłuczki wymierzone w członków ich własnej.

Po czterdziestopięcio minutowej grze i dwóch fałszywych alarmach, Draco dostrzegł znicza. To była spektakularna akcja. Pogoń ramię w ramię z szukającym Krukonów, a potem ręka Draco uniesiona do góry, trzymająca małą, trzepoczącą piłeczkę. Ślizgoni na trybunach głośno wiwatowali swojej drużynie.

- Cholera. – powiedziała Ginny kiedy opuszczały trybuny – To dwie bardzo dobre drużyny, z którymi będziemy musieli się zmierzyć. Mam tylko nadzieję, że Hufflepuff na beznadziejny skład w tym roku.

~-o-~

- Draco. – powiedział głos, który znał aż za dobrze – To był dobry mecz.

Odwrócił się i popatrzył  na nią. Wszystko w niej był przyjemnie znajome. Miękkie włosy, niemal czarne w ciemnościach lochów. Jasne oczy, które zdawały się podchwycać i odbijać delikatne światło świec. Wyglądały tak obojętnie kiedy na niego patrzyły.

- To prawda. – zgodził się – Dobrze grałaś.
- Ty też.

Potem nastała cisza. Dosyć niezręczna. Jej wzrok był pełen wyrzutów, jej twarz bez wyrazu.

- Chodźmy na zewnątrz. – powiedział impulsywnie – Przespacerujmy się jak kiedyś.

Wzdrygnęła się i przez sekundę, Draco pomyślał, że odmówi. Nie miałby jej tego za złe. Nie po tym, co jej zrobił. Jak mógłby kiedykolwiek sprawić, że zrozumie, że próbował tylko ją chronić?

- Dobrze. – powiedziała.

Zrównała z nim krok. Była prawie tak wysoka jak on i ich marsz synchronizował się idealnie. Nawet kiedy byli dziećmi, ona zawsze za nim podążała. Po kilku sekundach poczuł jej ciepłe palce pomiędzy jego i przypomniał sobie kiedy jej dłoń po raz pierwszy znalazła się w jego, kiedy mieli sześć lat.

- Nazywam się Draco Malfoy.
- Wiem. – powiedziała mała dziewczynka z szeroko otwartymi oczami – Ja nazywam się Pansy.

- Jak za dawnych czasów. – powiedziała.

Uścisnął jej dłoń.

Szli w stronę jeziora, jak kiedyś. Jezioro było miejscem, które Draco podziwiał, a Pansy kochała. W zeszłym roku przychodzili tu często. Pansy uwielbiała wrzucać kamienie do wody i obserwować pierścienie i małe fale, które się potem tworzyły. Potrafiła sprawić, że jej kamienie podskakiwały sześć lub siedem razy. Próbowała nauczyć Draco, który odważnie się zgodził i mniej odważnie poległ.

Kiedy dotarli do brzegu jeziora, Pansy przeszła jeszcze kilka kroków, dopóki czubki jej butów nie stykały się z wodą, a krawędź jej szaty nie nasiąkała nią. Potem odwróciła się i podniosła trzy płaskie, okrągłe kamienie. Draco, co nie zdarzało się podczas ich wizyt tutaj, usiadł na trawie i patrzył na Pansy. Pierwszy kamie, którego rzuciła, podskoczył cztery razy. Drugi – pięć. Za trzecim, Draco, patrząc na sposób, w jaki go rzuciła, wiedział, że nie podskoczy. Jej nadgarstek ruszył się zbyt ostro, jej ramię było wyciągnięte za bardzo do tyłu. Kamień poszedł na dno, a Pansy cofnęła się i usiadła obok Draco.

- Metafora. – powiedziała.

Draco patrzył na nią pytającym wzrokiem przez chwilę zanim to do niego dotarło. W poprzednim roku…

Pansy całująca i głaskająca jego włosy nad tym samym brzegiem, pod tym samym drzewem. Czasami sięgał po jej dłoń i składał na niej delikatny pocałunek, a wtedy Pansy się uśmiechała.

- Spójrz. – w pewnym momencie powiedziała Pansy, wskazując głową na ptaka siedzącego na skale po środku jeziora.

Zanurzał głowę w wodzie.

- Jak myślisz, poluje?
- Prawdopodobnie. – powiedział Draco – To żuraw?
- Nie wydaje mi się by tu były żurawie. Ale jest piękny.

Draco był skłonny się zgodzić. Ptak był długonogi i dostojny, z wyglądającymi na miękkie, białymi jak u łabędzia, skrzydłami. Kiedy go obserwowali, podniósł głowę, potrząsł nią lekko jakby się osuszając, po czym rozwinął skrzydła i odleciał. Krążył wysoko ponad nimi, piękny i wolny.

- Metafora. – powiedziała wtedy Pansy. Spojrzał na nią.
- Co?
- To my. – wyjaśniła Pansy – Odlatujący.

Ich metafora przeszłą od latania do zatapiania. Zrozumiał zawarty w niej wyrzut.

- Przykro mi.
- Wiem.

Siedziała obok niego ze skrzyżowanymi nogami, a on poczuł potrzebę położenia głowy na jej ramieniu. W momencie, jej ręce były w jego włosach, delikatnie je głaszcząc, jak za dawnych czasów. I w momencie, leżał głową na jej kolanach, tak jak kiedyś. Zatopiła ręce w jego włosach. Uwielbiała jego włosy, a on o tym wiedział. Przez lata wymyśliła jakiś milion metafor odnoszących się do ich koloru („nie blond, złote”) i ich budowy („jedwab”). Uwielbiał kiedy dotykała jego włosów, delikatnie, uważnie, powieważ to znaczyło, że jej zależy. Zasnął tak nie jeden raz.

Nie dotykała ich od czasu Ostatecznej Bitwy.

- Pansy. – powiedział cicho.

Nic nie powiedziała, ale jej głowa pochyliła się lekko by dokładniej słyszeć jego słowa.

- Tęskniłem za tobą.

Jej ciemne włosy opadły, zakruwając jej twarz.

- Naprawdę przepraszam. Martwiłem się o ciebie, wiesz o tym. Ja tylko chciałem cię chronić.

Zesztywniała.

- Ale miałaś rację… ty zawsze masz rację. Nie jesteś słaba. Jesteś dużo silniejsza niż ja. To ty mnie chroniłaś, przez cały czas.
- Tak. – powiedziała.
- Nie powinienem był trzymać cię przez cały czas na odległość metra od siebie. A w zeszłym roku, nie powinienem…

Nie powinienem był pozwolić ci myśleć, że też cię kocham.

- Wykorzystałem cię. Bawiłem się tobą. Byłem samolubny i za to przepraszam. Ja ko… - słowa uwięzły mu w gardle – Dużo dla mnie znaczysz. Potrzebuję cię przy mnie. Wiesz o tym, prawda?
- Zawsze o tym wiedziałam. Nareszcie to zrozumiałeś.
- Tak. – powiedział – Za to możesz podziękować Hermionie.

Jej ręka zatrzymała się, nadal w jego włosach.

- Rozmawialiście o mnie?
- Tylko o dobrych rzeczach, przysięgam. Ona się trochę ciebie boi.

Kiedy odezwała się, mógł słyszeć śmiech w jej głosie.

- Naprawdę?
- Tak, jest pozytywnie przestraszona. Ja też, tak naprawdę.

Jej ręce wygładziły jego włosy, układając je gładko.

- Powinieneś.
- Jesteś straszna jak diabli. – mruknął – Powinienem być wdzięczny, ze mnie lubisz.
- Wcale nie. – powiedziała – Ja cię kocham.

Te słowa już nie były dla niego niespodzianką. Nigdy nie były. Kiedy po raz pierwszy wyraziła swoje uczucia tymi słowami, nie powiedział nic. Nie wyglądała na urażoną. To było na czwartym roku, zaraz po Balu Bożonarodzeniowym. Poszli razem, bo kogo innego miał zaprosić? Oczywiście nie Daphne, której nienawidził. Nie kogoś o statusie krwi mniejszym niż jego i nie kogoś ze starszych klas. Nawet nie rozważał kogoś innego niż Pansy. Kiedy zapytała go niemal drżącym głosem, kogo zabiera na bal, spojrzał na nią i powiedział „Ciebie, oczywiście. Kogo innego miałbym zabrać?”. Teraz zastanawiał się, czy uznała to za romantyczne, czy był pełna zachwytu. Nie pokazała tego. Ale tamtego wieczora, tańczyli. Nie do każdej piosenki. On przesiedział więcej niż przetańczył, ale pozwolił Pansy wyciągnąć się na parkiet kilka razy. Miała na sobie sukienkę koloru pomiędzy różowym i liliowym. Pamiętał, że wyglądała ślicznie kiedy ją okręcał w tańcu, i że uśmiechała się dużo. Pamiętał, że myślał, że nigdy nie wyglądała na szczęśliwszą. Podejrzewał, że to wspomnienie jest jej skarbem. Dla niego było, ale nie w ten sam sposób. Nie z tego samego powodu.

Nie czekała na odpowiedź, a on nie mógł jej takowej dać.

- Wiem. – powiedział by zagłuszyć ciszę, wiedząc, że brzmi na nieczułego, marząc by móc powiedzieć coś innego.

Ale nie mógł jej okłamać, nie znowu.

- Jeśli naprawdę byłeś moim najlepszym przyjacielem – powiedziała, jej głos niski, jej usta niemal dotykające jego ucha – jeśli naprawdę mnie kochałeś, nie okłamałbyś mnie.

Pocałowała go w policzek i zostawiła go leżącego na trawie.

~-o-~

Pansy wiedziała, że zawszę będzie należeć do Draco. Wiedziała to praktycznie od urodzenia. Urodziła się dzień po Draco i ich matki – które znały się już wcześniej – zżyły się już na sali szpitalnej. W wyniku tego, jak tylko Pansy wyszła ze szpitala, spędzała przynajmniej jeden dzień w tygodniu w Dworze Malfoy’ów. Ich matki stały się najlepszymi przyjaciółkami, więc ona i Draco też się zaprzyjaźnili. Bawili się dalej, chodzili razem na przyjęcia i bale, dorastali wspólnie. Nieuchronnie, zaczęli nazywać swoją relację przyjaźnią, ale Pansy zawsze twierdziła, że to coś więcej. Wiedzieli o sobie wszystko. Znając się praktycznie od urodzenia, ufali sobie bezwarunkowo. I uwielbiali wszystko w sobie. Draco był tym, który błagał Narcyzę by przygarnęła Pansy na kilka tygodni po tym, jak jej ciocia zmarła na chorobę, z którą walczyła od dawna i jej mama popadła w depresję po śmierci ukochanej siostry. Pansy była niemal zawiedziona kiedy jej ojciec odebrał ją po trzech tygodniach. Podobało jej się życie z Draco.

Kiedy Pansy miała siedem lat, poważnie zachorowała. Zapadła na ciężką odmianę smoczej wysypki – wysoce zaraźliwej choroby, która była łatwa do wyleczenia w początkowym stadium, ale ciężka w przypadku dzieci. Pansy straciła na wadze i miała drgawki. Draco spędzał cały dzień, każdy dzień, przy jej boku, nie przejmując się tym, że sam może się zarazić, nie przejmując się tym, że czasami Pansy nawet go nie rozpoznawała. Jego zmartwiona matka próbowała i poległa w utrzymywaniu go z dala od chorej. Kiedy Pansy była przytomna, błagała go by sobie poszedł. Chciała by sobie poszedł. Bała się, że też się zarazi. Jako dziecko, Draco był bardzo delikatny i chorował dużo częściej i poważniej niż ona. Ale Draco trzymał jej rękę, uśmiechał się i prowadził ją do wyzdrowienia. W dniach kiedy jej gorączka była bardzo wysoka, otwierała oczy i dostrzegała skrawek blond włosów i szarych oczu, i wiedziała, że wszystko będzie dobrze tak długo, jak jej anioł stróż będzie przy niej. Przez lata po chorobie, przekonywała go, że to on ocalił jej życie. Wtedy po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że nie może bez niego żyć.

Większość dzieci zakochuje się po raz pierwszy jako nastolatkowie i nawet wtedy jest to tylko zwykłe zauroczenie. Pansy zakochała się kiedy miała siedem lat.

Kiedy mieli dziewięć lat – to był jej pomysł – złożyli sobie przysięgę. Spędzili całe popołudnie robiąc różowo-srebrne bransoletki przyjaźni (Draco chciał by były srebrno-zielone, ale Pansy kochała różowy, więc Draco się poddał) i kiedy skończyli, zawiązali je sobie nawzajem wokół nadgarstków.

- Teraz obiecaj mi coś. – nalegała Pansy kiedy skończył wiązać supeł – Coś miłego.
- Obiecuję, że zawsze będę twoim najlepszym przyjacielem. – powiedział Draco po chwili zastanowienia – Obiecuję, że nigdy cię nie zawiodę, nie ważne co się będzie działo. Zawsze będę cię chronił własnym życiem.
- Obiecuję, że zawsze będę twoja. – powiedziała Pansy – Obiecuję, że zawsze będę dodawać ci sił kiedy twoje się już skończą. Obiecuję nigdy nie stracić wiary w ciebie i nigdy nie dać ci powodu by mnie nienawidzić.

Oczekiwała, już wtedy, że pewnego dnia go poślubi.

Dla niego była jak siostra, ale ona widział ago jako swoją drugą połówkę. Poświęciła dla niego wszystko, to było dla niej łatwe, bo to on był jej wszystkim. Na pierwszym roku, błagała Tiarę Przydziału by umieściła ją w Slytherinie z Draco. Pojedynkowała się z Blaisem (chłopakiem półkrwi, który zachowywał się zbyt dostojnie w obecności Draco) pewnej nocy w Pokoju Wspólnym i rozerwała mu usta jedną z klątw z książek Draco ojca. Od tamtej chwili, Ślizgoni wiedzieli, że ona należy do Draco, i że jest dużo bardziej niebezpiecznym ochroniarzem niż Crabbe i Goyle, ponieważ ona miała trochę więcej szarych komórek.

- Przeklęty zwierzak. – powiedział Blaise, dotykając ręką swoich krwawiących warg, błysk niechętnego podziwu w jego oczach – Skąd ją wytrzasnąłeś, Malfoy? Ona jest jak dziki kot na smyczy.

Nie uraził jej tym, bardziej zadowolił. Podobała jej się perspektywa bycia opiekunem Draco. Przezwisko – Dziki Kot – stało się popularne u ich rówieśników, nawet Draco czasami go używał. Jej język nie był nawet w połowie tak ostry jak Tracey, ale była lepsza w zemście. Jej wybuchy – jak bardzo publiczny pojedynek z Blaisem – dziwnym trafem sprawiły, że ludzie bardziej ją szanowali, pomimo tego, że nie były czystko Ślizgońskie (wiedziała, że była bardziej agresywna niż przebiegła).

Pozostała lojalna Draco przez wszystkie lata w Hogwarcie, podążając jego śladami. Na trzecim roku, został zaatakowany przez tego dzikiego hipogryfa. Każdy, nawet Theo, który myślała, że jest tak samo lojalny Draco jak ona, mówili, że sam się o to prosił. Nie opuściła go nawet na sekundę kiedy leżał w Skrzydle Szpitalnym. Głęboko w środku wiedziała, że próbuje mu się zrewanżować. Kiedy ona miała siedem lat i zachorowała na smoczą wysypkę, on nie opuścił jej boku, nie zważając na własne zdrowie.

- Zostaw mnie, Pansy. – mówił Draco – Idź na zajęcia.

Ona tylko kręciła głową i mówiła:
- Nie zostawię cię.

Czuła, że zawsze wiedziała, że go kocha i chce spędzić z nim resztę swojego życia, ale prawda uderzyła ją na czwartym roku, podczas przygotowań do Balu Bożonarodzeniowego. Nikt nie zaprosił Pansy. Była pewna, że wszyscy myśleli, że pójdzie z Draco. Ona też była tego pewna. Ale kiedy tydzień przez balem nadal jej nie zapytał, nie była już taka pewna. Czy zaprosił kogoś innego? Jej serce niemal zatrzymało się na taką myśl. Pansy nigdy nie postrzegała siebie jako zazdrosną osobę, głównie dlatego, że nie miała o co być zazdrosna. Draco był jej. Nikt nie mógł być z nim bliżej niż osoba, którą zna od urodzenia. Teraz, kiedy nie byli już dziećmi, ale nastolatkami, odkryła w sobie niesamowite pokłady zazdrości.

- Kogo zabierasz na Bal? – zapytała go, ponieważ Pansy, pomimo tego, co myśleli inni, nie była tchórzem.

Wyglądał na zaskoczonego.

- Ciebie, oczywiście. Kogo innego miałbym zabrać?

Jej serce jęknęło, jeśli takie rzeczy były możliwe.

Tej nocy kiedy zmarł Diggory, zostali razem w Pokoju Wspólnym przez całą noc, przytulając się nawzajem. Bał się, wiedziała o tym. Nic nie mówiła, ale głaskała jego włosy i całowała jego czoło raz za razem, marząc by mogła pochwycić tę chwilę i przeżywać ją nieustannie do końca życia.

Ich szósty rok był rokiem, w którym wszystko poszło źle. Pansy bezradnie patrzyła jak Draco wycofał się w głąb samego siebie i marnuje się. Coś było bardzo nie tak, ale nie mogła przekonać go by się otworzył i powiedział jej o co chodzi.

- To nic takiego, Pansy.
- Nie okłamuj mnie. Wiem, że nienawidzisz kiedy…
- Więc nie pytaj! – warknął – Chociaż raz w życiu, Pansy, zostaw mnie samego.

Wtedy dała mu żądaną przestrzeń. Krzyknęła w szoku kiedy pierwszy raz na nią warknął, ale potem zmężniała i zrobiła co prosił. Została u jego boku by dać mu znać, że nadal jest przy nim, zawsze będzie przy nim, ale przestała zadawać pytania. Z niedużej odległości, obserwowała jak staje się coraz bardziej spięty. Jak tylko historia o naszyjniku rozeszła się po Hogwarcie, wiedziała, że to jego sprawka. Wiedziała również o zatrutym miodzie. Była przestraszona, ale nic nie powiedziała, ponieważ Draco ją o to prosił.

Do dnia, kiedy oddał jej bransoletkę przyjaźni.

Wpatrywała się w nią w szoku. Bransoletki była zaczarowane tak, żeby nigdy się nie rozerwać. Ktoś – Draco – przeciął ją używając magii. Różowe i srebrne pasma, same się rozplątywały w jej rękach. Poczuła ostry, dziwny ucisk bólu w sercu kiedy spojrzała na Draco.

- Nie mogę jej już nosić. – powiedział.

Nie…

- Nie mogę cię chronić i nie mogę cię prosić byś mnie chroniła.
- Nie musisz o nic prosić. – powiedziała zawzięcie – Ja zawsze…
- Pansy…

Zamilkła.

- Nie mogę już być twoim najlepszym przyjacielem. – powiedział cicho, rozbijając jej serce – jej cały świat – na milion kawałeczków.

Tej nocy, Dumbledore zginął, a ona dowiedziała się wszystkiego: co Draco robił, dlaczego to robił, dla kogo to robił, dlaczego nie pozwolił jej dotknąć swojego ramienia przez cały rok. Również wywnioskowała, że on, kolejny raz, na swój własny sposób, próbował ją chronić.

Cały czas, nosiła przy sobie tę bransoletkę. Przez lato, często wyciągała ją i wpatrywała się w nią, próbując dodać Draco sił dzięki temu. Wiedziała co robił. Nie obchodziło ją to. Ona tylko chciała by to przetrwał. Nie napisała do niego, nawet raz, bo wiedziała z kim jest. W pociągu do Hogwartu, w drodze na ich siódmy rok, pozwoliła sobie na nadzieję. Jej oczy przeczesywały peron, potem pociąg, potem, w desperacji, przedziały. Znalazła przedział, w którym zawsze siedział Draco, ale byli tam tylko Theo i Blaise.

- Cześć, Dziki Kocie.

Odwróciła się na pięcie i znalazła pusty przedział, w którym mogła wpatrywać się w okno w spokoju, myśląc o Draco. A potem drzwi przedziału się rozsunęły i on tu był.

Podniosła się i go pocałowała.

Tego roku, wszyscy cierpieli, byli przestraszeni, nieszczęśliwi, zasmuceni. Ale nie Pansy Parkinson. Pansy była w siódmym niebie, ponieważ Draco zdecydował się trzymać ją jeszcze bliżej niż wcześniej. Tego roku po raz pierwszy – i nie ostatni - się pocałowali. To było wszystko o czym Pansy marzyła, a nawet więcej. Szeptał jej słodkie słówka do ucha, trzymał ją w ramionach i mówił, że ją kocha.


Nigdy nie zapomni brzmienia tych słów, nawet jeśli teraz wiedziała, że były kłamstwem.

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

11 komentarzy:

  1. Nigdy nie patrzyłam na Draco i Pansy w ten sposób.... Nawet nie spodziewalabym się takiego obrotu spraw.... Rozdział jak zwykle cudny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Dla mnie też była to niemała niespodzianka.

      Pozdrawiam,
      Lexie

      Usuń
  2. cholera, ja nigdy nie płaczę przy tekstach, ale te wyznania Pansy mnie wzruszyły.
    jejku, to jest cudowne.
    pozdrawiam,
    la_tua_cantante_

    www.amor-deliria-nervosa-dramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem o czym mówisz. Moja reakcja była podobna :)

      Pozdrawiam,
      Lexie

      Usuń
  3. Po prostu pięknie :) Fajnie, że w opowiadanie został też wpleciony właśnie wątek z Pansy i Draco, bo nigdy jakoś specjalnie nie zastanawiałam się nad ich relacjami, a tu proszę... kolejna zaskakująca rzecz. Świetny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kto by pomyslal- Pansy romantyczna? Piekne, az sie lezka w oku zakrecila ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj :) Zacznę od tego, że się popłakałam. Nigdy nie patrzyłam na to z tej strony. Zawsze uważałam że Draco po prostu miał jej dość . A taki obrót sprawy, że kiedyś byli naprawdę szczęśliwi nawet będąc najlepszymi przyjaciółmi. No i ta niezastąpiona Wierność. Coś wspaniałego, że Ona ustąpiła , poświęciła własną miłość, żeby Draco był szczęśliwy. I to jak łagodnie rozmawiali o Hermionie. A to jak siedli nad jeziorem <3 te metafory.. coś magicznego. Oczywiście czekam na kolejny rozdział mam nadzieje że już nie długo.

    ~/ Ired /~

    OdpowiedzUsuń
  6. Oh , zaczęłam czytać dzisiaj, a raczej wczoraj popołudniu. Jest prawie 4 rano, a do pracy mam na 8 co oznacza że się nie wyśpię, ale nie żałuje. Opowiadanie cudowne,tłumaczenie cud miód i orzeszki. A teraz idę spać.
    seinA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że się wyspałaś :) Dziękuję za miłe słowa.

      Usuń
  7. Jaaa, w opowiadaniach, które czytałam dotychczas, Pansy była przedstawiana jako pusta idiotka, a tutaj... Zdążyłam ją już z całego serca znienawidzić, a teraz podsuwasz mi takie coś?! Och, już sama nie wiem co czuje, wszędzie sprzeczne sygnały, totalna ambiwalencja...
    Dlaczego ja tak to przeżywam?

    OdpowiedzUsuń

Calliste Bajkowe szablony