Skończyłam! Trzy dni mi to zajęło :/ Jakiś mam leniwy tydzień. I jeszcze rozwaliłam sobie ramię w dziwnym miejscu i mnie boli jak diabli... Polecam wam >tą< nutę. Dotrzymuje mi towarzystwa od kilku dni.
Przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam. Dziękuję za wszystkie miłe komentarze :*
Oryginał rozdziału można znaleźć >tutaj<
Miłego czytania :)
Rozdział 26
Róż i srebro
28 listopad 1998
Robiło się już zimno. Mieli ciepłe
lato, jednak nikt tak naprawdę nie był w nastroju by z niego korzystać.
Wrzesień i październik także były ciepłymi miesiącami. Słońce oświetlało błonia
Hogwartu by każdy mógł zapomnieć o ponurych wydarzeniach, które miały tu
miejsce. Jednak podczas pierwszych tygodni listopada, temperatura spadła o
kilka stopni i teraz było dosyć chłodno. Uczniowie przestali wywijać kołnierze
swoich płaszczy by zmniejszyć uczucie gorąca i teraz tylko opatulali się nimi
cieplej by to gorąco utrzymać. Niektórzy zaczęli nawet nosić rękawiczki i
szaliki.
- Wiesz… - powiedziała Ginny –
Ślizgoni w tym roku nie wychylają się zbytnio.
- Zauważyłam. – odpowiedziała
roztargniona, skanując wzrokiem boisko, czekając na pojawienie się drużyn.
- Nie w tym sensie. – powiedziała
Ginny – Miałam na myśli to, że nawet nie wiem, kto jest w ich drużynie. Nigdy
nie widziałam ich treningu.
- Mają przyzwoita drużynę w tym
roku. – rzuciła, nie myślą o tym, co mówi.
Nadal trzymała wzrok skupiony na
boisku, ale nawet wtedy mogła poczuć świdrujące spojrzenie Ginny na sobie.
- Kto ci to powiedział?
- Nikt. – skłamała – Usłyszałam, że
ktoś tak mówił. – potem nie mogła się powstrzymac i dodała – I mówili, że kapitan
też jest dobry.
Ginny brzmiała na poważnie wątpiącą
w jej słowa, kiedy się odezwała.
- Slytherin zawsze miał porządną
drużynę, ale „dobrym kapitanem” nie nazwałabym żadnego z ich zeszłorocznych
zawodników.
-
No cóż… Podejrzewam, że niedługo się wszystkiego dowiemy.
- Hermiona. – powiedziała nagle
Luna – Masz piękną spinkę.
Zesztywniała, a jej ręka
momentalnie podążyła by dotknąć spinki we włosach. Związała je w wysokiego
kucyka by wiatr nie smagał jej kosmykami po twarzy i po namyśle, dodała pojedynczą
spinkę by utrzymywała krótsze pasma. Była to wąska, srebrna spinka. Taka, jaką
można kupić w każdym mugolskim sklepie z dodatkami. Hermiona miała ją od lat,
ale z jakiegoś powodu, nie mogła sobie przypomnieć, kiedy miała ją na sobie.
Dzisiaj założyła ją z dziwnych, dziecinnych powodów…
Na jednym z końców spinki,
znajdował się mały, zielony kamyk.
- Srebro i zieleń. – powiedziała
Luna, powtarzając jej myśli. Ona naprawdę była Krukonką – Lubisz zielony?
- Ta? – zapytała Hermiona,
wyciągając spinkę z włosów, wpatrując się w nią by uniknąć wzroku przyjaciół –
Och. Moja ciocia dała mi ją lata temu z okazji świąt. Z pewnością widziałyście
mnie w niej już tysiące razy.
- Nie wydaje mi się. – powiedziała
Luna – Oto i oni.
- Oto i… - Hermiona spojrzała na
boisko i zobaczyła czternaście postaci różnego rozmiaru, które szły po murawie,
podążając za Panią Hooch. Wpięła spinkę we włosy. Zastanawiała się, po jakim
czasie Ginny zda sobie sprawę kim jest wysoki blondyn prowadzący ubraną na
zielono drużynę.
Skupiła uwagę na reszcie drużyny i
zdała sobie sprawę, że zna tylko dwójkę z nich i żadne nie było członkiem w
zeszłym roku. Theodore Nott, zgadywała, że ścigający, bo nie niósł w rękach
pałki, był zbyt wysoki na szukającego i zbyt szczupły na obrońcę. Z tego, co
pamiętała, nigdy nie widziała go grającego w Quidditcha, a on nie wyglądał na
zbyt zadowolonego ze swojej obecności na boisku. I Parkinson. Zastanawiała się
dlaczego tam byli. Z lojalności do Draco? Pozostała czwórka zawodników była
dużo młodsza. Drugoklasiści, którzy wyglądali na wystarczająco małych by być
pierwszakami. Była tylko jedna dziewczyna. Wyglądali na zdenerwowanych.
Porządna
drużyna? Zastanawiała się Hermiona, czując, że jej serce zaczyna niemiarowo
bić. Właśnie wtedy zrozumiała, jak bardzo chce by Slytherin wygrał ten mecz.
Probowała pochwycić wzrok Draco, ale on stał twarzą do swoich współtowarzyszy i
spokojnie mówił… coś.
- Jasna cholera. – powiedziała
Ginny, swego rodzaju onieśmielonym głosem – Malfoy
jest kapitanem? – a potem – „Dobrym kapitanem”? Musisz sprawdzić swoje źródła,
Hermiono.
Jednak obserwowała jak kapitan
Krukonów uścisnął rękę Draco. Był obrońcą w swojej drużynie, wyższy i cięższy
niż Draco i było oczywiste, że próbuje zmiażdżyć jego rękę. Błysk irytacji na twarzy
Draco był widoczny nawet z takiej odległości i Basset – kapitan Krukonów, o
czym poinformowała ich Luna – zabrał szybko rękę jakby się poparzył. Pansy,
stojąca za Draco, pochyliła się by powiedzieć coś do Theo. Draco wyglądał jakby
dawał i reprymendę lub może ostatnie wskazówki, po czym zabrzmiał gwizdek.
Po tym, wszystko wyglądało jak
każdy inny mecz Quidditcha, na którym była Hermiona. Zagmatwany i rozmazany,
zbyt szybki by śledzić każdy detal. Jednak nie dla komentatora i Ginny, która,
siedząc obok Hermiony, krzyczała po każdym zdobytym punkcie.
- Jasna cholera. – powiedziała w
pewnym momencie – Rawenclaw jest mordowany!
- Źle grają? – zapytała Hermiona.
- Nie. – odpowiedziała Ginny – Ale
Slytherin gra lepiej. Merlin. Malfoy kapitanem… to jest dopiero pomysł.
Zastanawiam się czy kupił im wszystkim Błyskawice czy coś…
- Nie wydaje mi się, że teraz może
sobie na coś takiego pozwolić.
- Ale pomimo tego, są bardzo
szybcy. – powiedziała zamyślona Ginny – Może to ich waga. Wszyscy ci
drugoroczniacy są tacy malutcy.
Była jedna, duża różnica pomiędzy
tym meczem, a wszystkimi innymi, na których była. Tym razem jej uwaga nie była Skupina
na Harrym – dementorach, zaczarowanej miotle, deszczu na jego okularach – ale
na Draco. Zdała sobie sprawę, że wstrzymuje oddech za każdym razem, kiedy
Bludger się zbliżał lub nagle nurkował w powietrzu, jakby dostrzegł znicza.
Przez resztę czasu, obserwowała ścigających – Notta, Parkinson i jedyną
drugoklasistkę. Rzadko pudłowali i po pierwszych dwóch takich przypadkach, Hermiona
zauważyła, że Ślizgoni na trybunach dopingowali tak głośno jak Krukoni, pomimo
początkowej nieufności do własnej drużyny. Obrońca – kolejny drugoklasista –
był zaskakująco dobry i szybkością i dokładnością nadrabiał za swoją niedużą
sylwetkę. Dwaj pałkarze nie byli zbyt dobrzy w atakowaniu przeciwnej drużyny –
nie byli na tyle silni – ale byli wystarczająco szybcy by odbijać tłuczki
wymierzone w członków ich własnej.
Po czterdziestopięcio minutowej
grze i dwóch fałszywych alarmach, Draco dostrzegł znicza. To była spektakularna
akcja. Pogoń ramię w ramię z szukającym Krukonów, a potem ręka Draco uniesiona
do góry, trzymająca małą, trzepoczącą piłeczkę. Ślizgoni na trybunach głośno
wiwatowali swojej drużynie.
- Cholera. – powiedziała Ginny
kiedy opuszczały trybuny – To dwie bardzo dobre drużyny, z którymi będziemy
musieli się zmierzyć. Mam tylko nadzieję, że Hufflepuff na beznadziejny skład w
tym roku.
~-o-~
- Draco. – powiedział głos, który
znał aż za dobrze – To był dobry mecz.
Odwrócił się i popatrzył na nią. Wszystko w niej był przyjemnie
znajome. Miękkie włosy, niemal czarne w ciemnościach lochów. Jasne oczy, które
zdawały się podchwycać i odbijać delikatne światło świec. Wyglądały tak
obojętnie kiedy na niego patrzyły.
- To prawda. – zgodził się – Dobrze
grałaś.
- Ty też.
Potem nastała cisza. Dosyć
niezręczna. Jej wzrok był pełen wyrzutów, jej twarz bez wyrazu.
- Chodźmy na zewnątrz. – powiedział
impulsywnie – Przespacerujmy się jak kiedyś.
Wzdrygnęła się i przez sekundę,
Draco pomyślał, że odmówi. Nie miałby jej tego za złe. Nie po tym, co jej
zrobił. Jak mógłby kiedykolwiek sprawić, że zrozumie, że próbował tylko ją
chronić?
- Dobrze. – powiedziała.
Zrównała z nim krok. Była prawie
tak wysoka jak on i ich marsz synchronizował się idealnie. Nawet kiedy byli
dziećmi, ona zawsze za nim podążała. Po kilku sekundach poczuł jej ciepłe palce
pomiędzy jego i przypomniał sobie kiedy jej dłoń po raz pierwszy znalazła się w
jego, kiedy mieli sześć lat.
-
Nazywam się Draco Malfoy.
-
Wiem. – powiedziała mała dziewczynka z szeroko otwartymi oczami – Ja nazywam
się Pansy.
- Jak za dawnych czasów. –
powiedziała.
Uścisnął jej dłoń.
Szli w stronę jeziora, jak kiedyś.
Jezioro było miejscem, które Draco podziwiał, a Pansy kochała. W zeszłym roku
przychodzili tu często. Pansy uwielbiała wrzucać kamienie do wody i obserwować
pierścienie i małe fale, które się potem tworzyły. Potrafiła sprawić, że jej
kamienie podskakiwały sześć lub siedem razy. Próbowała nauczyć Draco, który
odważnie się zgodził i mniej odważnie poległ.
Kiedy dotarli do brzegu jeziora,
Pansy przeszła jeszcze kilka kroków, dopóki czubki jej butów nie stykały się z
wodą, a krawędź jej szaty nie nasiąkała nią. Potem odwróciła się i podniosła
trzy płaskie, okrągłe kamienie. Draco, co nie zdarzało się podczas ich wizyt
tutaj, usiadł na trawie i patrzył na Pansy. Pierwszy kamie, którego rzuciła,
podskoczył cztery razy. Drugi – pięć. Za trzecim, Draco, patrząc na sposób, w
jaki go rzuciła, wiedział, że nie podskoczy. Jej nadgarstek ruszył się zbyt
ostro, jej ramię było wyciągnięte za bardzo do tyłu. Kamień poszedł na dno, a
Pansy cofnęła się i usiadła obok Draco.
- Metafora. – powiedziała.
Draco patrzył na nią pytającym
wzrokiem przez chwilę zanim to do niego dotarło. W poprzednim roku…
Pansy
całująca i głaskająca jego włosy nad tym samym brzegiem, pod tym samym drzewem.
Czasami sięgał po jej dłoń i składał na niej delikatny pocałunek, a wtedy Pansy
się uśmiechała.
-
Spójrz. – w pewnym momencie powiedziała Pansy, wskazując głową na ptaka siedzącego
na skale po środku jeziora.
Zanurzał
głowę w wodzie.
-
Jak myślisz, poluje?
-
Prawdopodobnie. – powiedział Draco – To żuraw?
-
Nie wydaje mi się by tu były żurawie. Ale jest piękny.
Draco
był skłonny się zgodzić. Ptak był długonogi i dostojny, z wyglądającymi na
miękkie, białymi jak u łabędzia, skrzydłami. Kiedy go obserwowali, podniósł
głowę, potrząsł nią lekko jakby się osuszając, po czym rozwinął skrzydła i
odleciał. Krążył wysoko ponad nimi, piękny i wolny.
-
Metafora. – powiedziała wtedy Pansy. Spojrzał na nią.
-
Co?
-
To my. – wyjaśniła Pansy – Odlatujący.
Ich metafora przeszłą od latania do
zatapiania. Zrozumiał zawarty w niej wyrzut.
- Przykro mi.
- Wiem.
Siedziała obok niego ze
skrzyżowanymi nogami, a on poczuł potrzebę położenia głowy na jej ramieniu. W
momencie, jej ręce były w jego włosach, delikatnie je głaszcząc, jak za dawnych
czasów. I w momencie, leżał głową na jej kolanach, tak jak kiedyś. Zatopiła
ręce w jego włosach. Uwielbiała jego włosy, a on o tym wiedział. Przez lata
wymyśliła jakiś milion metafor odnoszących się do ich koloru („nie blond,
złote”) i ich budowy („jedwab”). Uwielbiał kiedy dotykała jego włosów,
delikatnie, uważnie, powieważ to znaczyło, że jej zależy. Zasnął tak nie jeden
raz.
Nie dotykała ich od czasu
Ostatecznej Bitwy.
- Pansy. – powiedział cicho.
Nic nie powiedziała, ale jej głowa
pochyliła się lekko by dokładniej słyszeć jego słowa.
- Tęskniłem za tobą.
Jej ciemne włosy opadły, zakruwając
jej twarz.
- Naprawdę przepraszam. Martwiłem
się o ciebie, wiesz o tym. Ja tylko chciałem cię chronić.
Zesztywniała.
- Ale miałaś rację… ty zawsze masz
rację. Nie jesteś słaba. Jesteś dużo silniejsza niż ja. To ty mnie chroniłaś,
przez cały czas.
- Tak. – powiedziała.
- Nie powinienem był trzymać cię
przez cały czas na odległość metra od siebie. A w zeszłym roku, nie powinienem…
Nie
powinienem był pozwolić ci myśleć, że też cię kocham.
- Wykorzystałem cię. Bawiłem się
tobą. Byłem samolubny i za to przepraszam. Ja ko… - słowa uwięzły mu w gardle –
Dużo dla mnie znaczysz. Potrzebuję cię przy mnie. Wiesz o tym, prawda?
- Zawsze o tym wiedziałam.
Nareszcie to zrozumiałeś.
- Tak. – powiedział – Za to możesz
podziękować Hermionie.
Jej ręka zatrzymała się, nadal w
jego włosach.
- Rozmawialiście o mnie?
- Tylko o dobrych rzeczach,
przysięgam. Ona się trochę ciebie boi.
Kiedy odezwała się, mógł słyszeć
śmiech w jej głosie.
- Naprawdę?
- Tak, jest pozytywnie
przestraszona. Ja też, tak naprawdę.
Jej ręce wygładziły jego włosy,
układając je gładko.
- Powinieneś.
- Jesteś straszna jak diabli. –
mruknął – Powinienem być wdzięczny, ze mnie lubisz.
- Wcale nie. – powiedziała – Ja cię
kocham.
Te słowa już nie były dla niego
niespodzianką. Nigdy nie były. Kiedy po raz pierwszy wyraziła swoje uczucia
tymi słowami, nie powiedział nic. Nie wyglądała na urażoną. To było na czwartym
roku, zaraz po Balu Bożonarodzeniowym. Poszli razem, bo kogo innego miał
zaprosić? Oczywiście nie Daphne, której nienawidził. Nie kogoś o statusie krwi
mniejszym niż jego i nie kogoś ze starszych klas. Nawet nie rozważał kogoś
innego niż Pansy. Kiedy zapytała go niemal drżącym głosem, kogo zabiera na bal,
spojrzał na nią i powiedział „Ciebie, oczywiście. Kogo innego miałbym zabrać?”.
Teraz zastanawiał się, czy uznała to za romantyczne, czy był pełna zachwytu.
Nie pokazała tego. Ale tamtego wieczora, tańczyli. Nie do każdej piosenki. On
przesiedział więcej niż przetańczył, ale pozwolił Pansy wyciągnąć się na
parkiet kilka razy. Miała na sobie sukienkę koloru pomiędzy różowym i liliowym.
Pamiętał, że wyglądała ślicznie kiedy ją okręcał w tańcu, i że uśmiechała się
dużo. Pamiętał, że myślał, że nigdy nie wyglądała na szczęśliwszą. Podejrzewał,
że to wspomnienie jest jej skarbem. Dla niego było, ale nie w ten sam sposób.
Nie z tego samego powodu.
Nie czekała na odpowiedź, a on nie
mógł jej takowej dać.
- Wiem. – powiedział by zagłuszyć
ciszę, wiedząc, że brzmi na nieczułego, marząc by móc powiedzieć coś innego.
Ale nie mógł jej okłamać, nie
znowu.
- Jeśli naprawdę byłeś moim
najlepszym przyjacielem – powiedziała, jej głos niski, jej usta niemal
dotykające jego ucha – jeśli naprawdę mnie kochałeś, nie okłamałbyś mnie.
Pocałowała go w policzek i
zostawiła go leżącego na trawie.
~-o-~
Pansy wiedziała, że zawszę będzie
należeć do Draco. Wiedziała to praktycznie od urodzenia. Urodziła się dzień po
Draco i ich matki – które znały się już wcześniej – zżyły się już na sali
szpitalnej. W wyniku tego, jak tylko Pansy wyszła ze szpitala, spędzała
przynajmniej jeden dzień w tygodniu w Dworze Malfoy’ów. Ich matki stały się
najlepszymi przyjaciółkami, więc ona i Draco też się zaprzyjaźnili. Bawili się
dalej, chodzili razem na przyjęcia i bale, dorastali wspólnie. Nieuchronnie,
zaczęli nazywać swoją relację przyjaźnią,
ale Pansy zawsze twierdziła, że to coś więcej. Wiedzieli o sobie wszystko. Znając
się praktycznie od urodzenia, ufali sobie bezwarunkowo. I uwielbiali wszystko w
sobie. Draco był tym, który błagał Narcyzę by przygarnęła Pansy na kilka
tygodni po tym, jak jej ciocia zmarła na chorobę, z którą walczyła od dawna i
jej mama popadła w depresję po śmierci ukochanej siostry. Pansy była niemal
zawiedziona kiedy jej ojciec odebrał ją po trzech tygodniach. Podobało jej się
życie z Draco.
Kiedy Pansy miała siedem lat,
poważnie zachorowała. Zapadła na ciężką odmianę smoczej wysypki – wysoce zaraźliwej
choroby, która była łatwa do wyleczenia w początkowym stadium, ale ciężka w
przypadku dzieci. Pansy straciła na wadze i miała drgawki. Draco spędzał cały
dzień, każdy dzień, przy jej boku, nie przejmując się tym, że sam może się
zarazić, nie przejmując się tym, że czasami Pansy nawet go nie rozpoznawała.
Jego zmartwiona matka próbowała i poległa w utrzymywaniu go z dala od chorej. Kiedy
Pansy była przytomna, błagała go by sobie poszedł. Chciała by sobie poszedł. Bała się, że też się zarazi. Jako
dziecko, Draco był bardzo delikatny i chorował dużo częściej i poważniej niż
ona. Ale Draco trzymał jej rękę, uśmiechał się i prowadził ją do wyzdrowienia. W
dniach kiedy jej gorączka była bardzo wysoka, otwierała oczy i dostrzegała
skrawek blond włosów i szarych oczu, i wiedziała, że wszystko będzie dobrze tak
długo, jak jej anioł stróż będzie przy niej. Przez lata po chorobie,
przekonywała go, że to on ocalił jej życie. Wtedy po raz pierwszy zdała sobie
sprawę, że nie może bez niego żyć.
Większość dzieci zakochuje się po
raz pierwszy jako nastolatkowie i nawet wtedy jest to tylko zwykłe zauroczenie.
Pansy zakochała się kiedy miała siedem lat.
Kiedy mieli dziewięć lat – to był
jej pomysł – złożyli sobie przysięgę. Spędzili całe popołudnie robiąc
różowo-srebrne bransoletki przyjaźni (Draco chciał by były srebrno-zielone, ale
Pansy kochała różowy, więc Draco się poddał) i kiedy skończyli, zawiązali je
sobie nawzajem wokół nadgarstków.
- Teraz obiecaj mi coś. – nalegała Pansy
kiedy skończył wiązać supeł – Coś miłego.
- Obiecuję, że zawsze będę twoim
najlepszym przyjacielem. – powiedział Draco po chwili zastanowienia – Obiecuję,
że nigdy cię nie zawiodę, nie ważne co się będzie działo. Zawsze będę cię chronił
własnym życiem.
- Obiecuję, że zawsze będę twoja. –
powiedziała Pansy – Obiecuję, że zawsze będę dodawać ci sił kiedy twoje się już
skończą. Obiecuję nigdy nie stracić wiary w ciebie i nigdy nie dać ci powodu by
mnie nienawidzić.
Oczekiwała, już wtedy, że pewnego
dnia go poślubi.
Dla niego była jak siostra, ale ona
widział ago jako swoją drugą połówkę. Poświęciła dla niego wszystko, to było
dla niej łatwe, bo to on był jej wszystkim. Na pierwszym roku, błagała Tiarę
Przydziału by umieściła ją w Slytherinie z Draco. Pojedynkowała się z Blaisem
(chłopakiem półkrwi, który zachowywał się zbyt dostojnie w obecności Draco)
pewnej nocy w Pokoju Wspólnym i rozerwała mu usta jedną z klątw z książek Draco
ojca. Od tamtej chwili, Ślizgoni wiedzieli, że ona należy do Draco, i że jest
dużo bardziej niebezpiecznym ochroniarzem niż Crabbe i Goyle, ponieważ ona miała
trochę więcej szarych komórek.
- Przeklęty zwierzak. – powiedział Blaise,
dotykając ręką swoich krwawiących warg, błysk niechętnego podziwu w jego oczach
– Skąd ją wytrzasnąłeś, Malfoy? Ona jest jak dziki kot na smyczy.
Nie uraził jej tym, bardziej
zadowolił. Podobała jej się perspektywa bycia opiekunem Draco. Przezwisko – Dziki Kot – stało się popularne u ich
rówieśników, nawet Draco czasami go używał. Jej język nie był nawet w połowie
tak ostry jak Tracey, ale była lepsza w zemście. Jej wybuchy – jak bardzo
publiczny pojedynek z Blaisem – dziwnym trafem sprawiły, że ludzie bardziej ją
szanowali, pomimo tego, że nie były czystko Ślizgońskie (wiedziała, że była
bardziej agresywna niż przebiegła).
Pozostała lojalna Draco przez wszystkie
lata w Hogwarcie, podążając jego śladami. Na trzecim roku, został zaatakowany
przez tego dzikiego hipogryfa. Każdy, nawet Theo, który myślała, że jest tak
samo lojalny Draco jak ona, mówili, że sam się o to prosił. Nie opuściła go
nawet na sekundę kiedy leżał w Skrzydle Szpitalnym. Głęboko w środku wiedziała,
że próbuje mu się zrewanżować. Kiedy ona miała siedem lat i zachorowała na
smoczą wysypkę, on nie opuścił jej boku, nie zważając na własne zdrowie.
- Zostaw mnie, Pansy. – mówił Draco – Idź na zajęcia.
Ona tylko kręciła głową i mówiła:
- Nie zostawię cię.
Czuła, że zawsze wiedziała, że go
kocha i chce spędzić z nim resztę swojego życia, ale prawda uderzyła ją na
czwartym roku, podczas przygotowań do Balu Bożonarodzeniowego. Nikt nie
zaprosił Pansy. Była pewna, że wszyscy myśleli, że pójdzie z Draco. Ona też
była tego pewna. Ale kiedy tydzień przez balem nadal jej nie zapytał, nie była
już taka pewna. Czy zaprosił kogoś innego? Jej serce niemal zatrzymało się na
taką myśl. Pansy nigdy nie postrzegała siebie jako zazdrosną osobę, głównie
dlatego, że nie miała o co być zazdrosna. Draco był jej. Nikt nie mógł być z
nim bliżej niż osoba, którą zna od urodzenia. Teraz, kiedy nie byli już
dziećmi, ale nastolatkami, odkryła w sobie niesamowite pokłady zazdrości.
- Kogo zabierasz na Bal? – zapytała
go, ponieważ Pansy, pomimo tego, co myśleli inni, nie była tchórzem.
Wyglądał na zaskoczonego.
- Ciebie, oczywiście. Kogo innego
miałbym zabrać?
Jej serce jęknęło, jeśli takie
rzeczy były możliwe.
Tej nocy kiedy zmarł Diggory,
zostali razem w Pokoju Wspólnym przez całą noc, przytulając się nawzajem. Bał
się, wiedziała o tym. Nic nie mówiła, ale głaskała jego włosy i całowała jego
czoło raz za razem, marząc by mogła pochwycić tę chwilę i przeżywać ją
nieustannie do końca życia.
Ich szósty rok był rokiem, w którym
wszystko poszło źle. Pansy bezradnie patrzyła jak Draco wycofał się w głąb
samego siebie i marnuje się. Coś było bardzo nie tak, ale nie mogła przekonać
go by się otworzył i powiedział jej o co chodzi.
- To nic takiego, Pansy.
- Nie okłamuj mnie. Wiem, że nienawidzisz kiedy…
- Więc nie pytaj! – warknął – Chociaż
raz w życiu, Pansy, zostaw mnie samego.
Wtedy dała mu żądaną przestrzeń.
Krzyknęła w szoku kiedy pierwszy raz na nią warknął, ale potem zmężniała i
zrobiła co prosił. Została u jego boku by dać mu znać, że nadal jest przy nim,
zawsze będzie przy nim, ale przestała zadawać pytania. Z niedużej odległości,
obserwowała jak staje się coraz bardziej spięty. Jak tylko historia o
naszyjniku rozeszła się po Hogwarcie, wiedziała, że to jego sprawka. Wiedziała
również o zatrutym miodzie. Była przestraszona, ale nic nie powiedziała,
ponieważ Draco ją o to prosił.
Do dnia, kiedy oddał jej
bransoletkę przyjaźni.
Wpatrywała się w nią w szoku.
Bransoletki była zaczarowane tak, żeby nigdy się nie rozerwać. Ktoś – Draco – przeciął ją używając magii.
Różowe i srebrne pasma, same się rozplątywały w jej rękach. Poczuła ostry,
dziwny ucisk bólu w sercu kiedy spojrzała na Draco.
- Nie mogę jej już nosić. – powiedział.
Nie…
- Nie mogę cię chronić i nie mogę cię prosić byś mnie chroniła.
- Nie musisz o nic prosić. – powiedziała zawzięcie – Ja zawsze…
- Pansy…
Zamilkła.
- Nie mogę już być twoim najlepszym przyjacielem. – powiedział cicho,
rozbijając jej serce – jej cały świat – na milion kawałeczków.
Tej nocy, Dumbledore zginął, a ona
dowiedziała się wszystkiego: co Draco robił, dlaczego to robił, dla kogo to
robił, dlaczego nie pozwolił jej dotknąć swojego ramienia przez cały rok.
Również wywnioskowała, że on, kolejny raz, na swój własny sposób, próbował ją
chronić.
Cały czas, nosiła przy sobie tę
bransoletkę. Przez lato, często wyciągała ją i wpatrywała się w nią, próbując
dodać Draco sił dzięki temu. Wiedziała co robił. Nie obchodziło ją to. Ona
tylko chciała by to przetrwał. Nie napisała do niego, nawet raz, bo wiedziała z
kim jest. W pociągu do Hogwartu, w drodze na ich siódmy rok, pozwoliła sobie na
nadzieję. Jej oczy przeczesywały peron, potem pociąg, potem, w desperacji,
przedziały. Znalazła przedział, w którym zawsze siedział Draco, ale byli tam
tylko Theo i Blaise.
- Cześć, Dziki Kocie.
Odwróciła się na pięcie i znalazła
pusty przedział, w którym mogła wpatrywać się w okno w spokoju, myśląc o Draco.
A potem drzwi przedziału się rozsunęły i on tu był.
Podniosła się i go pocałowała.
Tego roku, wszyscy cierpieli, byli
przestraszeni, nieszczęśliwi, zasmuceni. Ale nie Pansy Parkinson. Pansy była w
siódmym niebie, ponieważ Draco zdecydował się trzymać ją jeszcze bliżej niż
wcześniej. Tego roku po raz pierwszy – i nie ostatni - się pocałowali. To było
wszystko o czym Pansy marzyła, a nawet więcej. Szeptał jej słodkie słówka do
ucha, trzymał ją w ramionach i mówił, że ją kocha.
Nigdy nie zapomni brzmienia tych
słów, nawet jeśli teraz wiedziała, że były kłamstwem.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Nigdy nie patrzyłam na Draco i Pansy w ten sposób.... Nawet nie spodziewalabym się takiego obrotu spraw.... Rozdział jak zwykle cudny :D
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Dla mnie też była to niemała niespodzianka.
UsuńPozdrawiam,
Lexie
cholera, ja nigdy nie płaczę przy tekstach, ale te wyznania Pansy mnie wzruszyły.
OdpowiedzUsuńjejku, to jest cudowne.
pozdrawiam,
la_tua_cantante_
www.amor-deliria-nervosa-dramione.blogspot.com
Wiem o czym mówisz. Moja reakcja była podobna :)
UsuńPozdrawiam,
Lexie
Po prostu pięknie :) Fajnie, że w opowiadanie został też wpleciony właśnie wątek z Pansy i Draco, bo nigdy jakoś specjalnie nie zastanawiałam się nad ich relacjami, a tu proszę... kolejna zaskakująca rzecz. Świetny rozdział!
OdpowiedzUsuńKto by pomyslal- Pansy romantyczna? Piekne, az sie lezka w oku zakrecila ;)
OdpowiedzUsuńWitaj :) Zacznę od tego, że się popłakałam. Nigdy nie patrzyłam na to z tej strony. Zawsze uważałam że Draco po prostu miał jej dość . A taki obrót sprawy, że kiedyś byli naprawdę szczęśliwi nawet będąc najlepszymi przyjaciółmi. No i ta niezastąpiona Wierność. Coś wspaniałego, że Ona ustąpiła , poświęciła własną miłość, żeby Draco był szczęśliwy. I to jak łagodnie rozmawiali o Hermionie. A to jak siedli nad jeziorem <3 te metafory.. coś magicznego. Oczywiście czekam na kolejny rozdział mam nadzieje że już nie długo.
OdpowiedzUsuń~/ Ired /~
Dla takich komentarzy to ja mogę publikować :)
UsuńOh , zaczęłam czytać dzisiaj, a raczej wczoraj popołudniu. Jest prawie 4 rano, a do pracy mam na 8 co oznacza że się nie wyśpię, ale nie żałuje. Opowiadanie cudowne,tłumaczenie cud miód i orzeszki. A teraz idę spać.
OdpowiedzUsuńseinA
Mam nadzieję, że się wyspałaś :) Dziękuję za miłe słowa.
UsuńJaaa, w opowiadaniach, które czytałam dotychczas, Pansy była przedstawiana jako pusta idiotka, a tutaj... Zdążyłam ją już z całego serca znienawidzić, a teraz podsuwasz mi takie coś?! Och, już sama nie wiem co czuje, wszędzie sprzeczne sygnały, totalna ambiwalencja...
OdpowiedzUsuńDlaczego ja tak to przeżywam?