wtorek, 13 sierpnia 2013

Cena zwycięstwa. Rozdział 24




Uff... Nareszcie skończyłam. Jakoś ciężko było mi tłumaczyć ten rozdział.

Oryginał możecie znaleźć >tutaj<

Dziękuję za wszystkie komentarze. Jestem niezmiernie wdzięczna za każdy najmniejszy znak tego, że ktoś to w ogóle czyta.

W kolejnym rozdziale będzie Dramione :D

Miłego czytania.

Rozdział 24
Pełnia
24 listopad 1998

Przez większość czasu, nie miał pojęcia co tutaj robił.

Tak jak wielu innych, odpowiedział na ofertę Kingsley’a i dołączył do nowej grupy Aurorów. Z czasem doszedł do wniosku, że nie jest pewien, dlaczego to zrobił. Nie było już sensu w treningach Quidditcha, ponieważ rozgrywki zostały zawieszone. Ale nigdy nie brał pod uwagę pracy dla Ministerstwa, a pomimo tego, przyjął ją. Może, tak jak Lee, była to dla niego forma poszukiwania zemsty. Jednak zemsty za kogo? Oczywiście był Fred. Katie też – niemal się popłakał kiedy usłyszał, że się obudziła. Alicia, której ostatnio nie widywał – doszedł do wniosku, ze ona walczy ze swoimi własnymi demonami. I za Lee – ojca Lee. Merlinie, Lee nie odzywał się do nikogo przez wiele dni po tym, jak Katie powiedziała mu, że to Rookwood go zabił.

Tak naprawdę nie sądził, że był tu dla zemsty. Pomimo tego, trzymał się tej wersy odkąd jakaś trzydziestka innych szkolących się, podała taki właśnie powód udziału. Prawdopodobnie oprócz Harry’ego i Neville’a, każdy uważał zajęcia nie tylko za trudne, ale także wyjątkowo nudne i po tygodniu maltretowania przez ich nauczyciela podczas „zajęć w terenie”, ich entuzjazm był zmieszany z błotem i nie miał zamiaru się z niego wygrzebywać. Kingsley zaprosił wszystkich, którzy walczyli w Bitwie na szkolenie, ale nawet nie myślał o tym, by dopuścić ich do niego bez stosownych egzaminów. Najgorsze było to, że testy trwały bezustannie, a on nie miał zamiaru nikogo wywalać – czekał żeby sami odeszli.

Zadziałało to na wiele ludzi. Ta dwunastka szkolących się Aurorów składała się z najbardziej wytrwałych, tych z celem swoich działań, tych, którzy naprawę to lubili i tych, którzy byli w stanie znieść wszystkie nieprzyjemności treningów, myśląc Jeszcze im pokażę. No i był jeszcze on. Tak naprawdę, nie lubił zajęć, nie chciał zemsty, nie chciał pomóc społeczeństwu robiąc to i nie miał zacięcia do tej pracy. Więc co do cholery tutaj robił?

Doszedł do wniosku, że powodem jest fakt, że nie ma nic lepszego do roboty.

Został sparowany z Nevillem, co było dla niego trochę zabawne, ale nie zawsze łatwe. Młody Longbottom miał więcej pewności siebie niż zapamiętał ze swojego pobytu w Hogwarcie, ale nadal był zbyt idealistycznie bezinteresowny. Był dla niego dobrym przeciwnikiem w pojedynkach, ponieważ znał wiele atakujących zaklęć, nawet jeśli zawsze wahał się, kiedy przypadała jego kolej na atak. To była podstawowa wada Neville’a, naprawdę. Był zbyt miły i zawsze martwił się o swojego partnera. No i była jeszcze jego niezdarność.

Ale Neville, biorąc pod uwagę całokształt, był odważniejszy niż on. Trzymał się mocno tego, w co wierzył i miał zasady etyczne i moralne, które można było tylko podziwiać. Tylko raz zachwiał się w swoich przekonaniach. Wtedy, kiedy rozpoczęli program tropienia Śmierciożerców, a on wahał się czy wybrać Lestrange. Sekundę później, pochylił się nad stolikiem, przy którym siedzieli, i pewnym głosem powiedział:
- Co myślisz o Averym?
Taki był Neville.

Lee, z drugiej strony… Cóż, że zapisał się tylko z jednego powodu. To nawet nie była tajemnica. Jedynymi, którzy tego nie wiedzieli byli tymi, którzy akurat powinni, czyli szkolący ich Aurorzy, szef departamentu i Minister. Czasami czuł, że powinno się im powiedzieć… a wtedy dostrzegał wzrok Lee i tchórzył. Ponieważ Lee był teraz dosyć przerażający. Rzucił się w wir pracy jakby to była sprawa życia i śmierci. Już nie żartował i rzadko kiedy mówił, chyba że było to po to, by rzucić zaklęcie (ale nawet wtedy, przeważnie używał magii niewerbalnej, z której miał najwyższy stopień). I, do diabła, był dobry. Był w stanie rozbroić i spetryfikować każdego innego trenującego, będąc oślepionym i mając ręce związane na plecach, a wszystko to w dziesięć sekund. Z wyjątkiem Harry’ego, którego refleks był wyjątkowy.

Prawdę mówiąc, obecnie tylko tyle robił. Starsi Aurorzy, którzy zdecydowali się udzielać im lekcji, dzisiaj połączyli siły i zdecydowali, że zabawnie będzie przetestować umiejętności ich uczniów podczas małej gry.  W jednym końcu pokoju – i on był właśnie tutaj – niektórzy mieli ręce związane na plecach i różdżki położone przed sobą na podłodze. Na drugim końcu – wśród tej grupy był Neville – byli wyciszeni, ale mieli swoje różdżki. Wszyscy mieli magicznie zaatakować przeciwnika, który się nie ruszał, siedząc na środku pokoju, będąc oślepionym, ale uzbrojonym i zdolnym do mówienia. Musieli wydedukować kto rzuca jaki czar, odbić go i zaatakować. Na tym etapie byli Lee i Harry.

Klątwa uderzyła go w plecy, przewracając go na ziemię, zaskoczonego.
- Mam cię, Wood.

Oliver spojrzał na Jekinsa i wyszczerzył się.
- Ups.
- Zachowuj czujność. – rzucił starszy Auror.
- Tak, tak. – powiedział Oliver, próbując wstać i zdając sobie sprawę, że jest to dosyć trudne z rękami związanymi na plecach.

Więc zamiast tego, nadal leżąc na podłodze, wycelował (to też było dosyć trudne, biorąc pod uwagę fakt, że nie miał różdżki) zaklęcie kłujące w Lee. Wypracowana tarcza Lee z łatwością je odbiła, ale on był niezbyt pewien z której strony ono przyszło. Wahając się, odwrócił się w lewo, potem wyglądał jakby powiedział sobie Co mi tam i strzelił podobnym zaklęciem w Rona, który był zaraz obok Olivera.

Oliver doszedł do wniosku, że to była zabawna gra.

Ale ta zabawa nie miała prawa trwać zbyt długo. Można było usłyszeć dwa głośne odgłosy trzaskania kiedy Lesman, kolejny starszy Auror, otworzył szeroko drzwi, potem je zamknął, sprawiając, że część oślepionych studentów podskoczyło delikatnie. Lesman przez chwilę rozmawiał z Jenkinsem po cichu i obaj się wzdrygnęli. Jenkins machnął ręką na Olivera by ten się zbliżył.

- Coś się stało? – zapytał kiedy dotarł do dwóch Aurorów. Coś stało się jego rodzinie?

Jenkins pokręcił głową.
- Weź swojego partnera, spakujcie rzeczy i bądźcie gotowi do akcji. Avery’ego widziano w Nottinghamshire.
- Nottinghamshire? – powtórzył Oliver – Dlaczego pan sądzi, że on tam zostanie?
- Ma tam sprawę. – powiedział Jenkins – Dzisiaj spotyka się ze swoim starym znajomym, który prawdopodobnie był sprzymierzeńcem Lorda Voldemorta. Nasz informator go śledzi, ale nie ma pojęcia jak niebezpieczny jest Avery. Więc idź i to szybko. Remlin będzie czekał na was przed budynkiem.

~-o-~

Dzisiaj była pełnia. Byli ukryci za postrzępionym krzakiem, wpatrując się w niedaleką uliczkę, będąc efektywnie niewidoczni dzięki zaklęciu kameleona Remlina. Nie było na tyle silne by nie mogli widzieć się nawzajem, ale w ciemności, a zwłaszcza z oddali, działało. Listopadowe powietrze było zimne i nieprzyjazne, ale oni ledwie je czuli. Podekscytowanie rozjaśniało oczy Neville’a i przyspieszało bicie serca Olivera. Carr Remlin, starszy Auror, który razem z nimi zajmował się sprawą Avery’ego, wyglądał na zebranego w sobie, ale napięcie w jego szczęce powiedziało Oliverowi, że był w podobnym stanie. Dreszczyk pościgu, pomyślał Oliver. To było to. Ich wielka szansa. Jeśli to spaprają, prawdopodobnie nie będą w stanie wytropić Avery’ego przez kilka kolejnych miesięcy.

- Właśnie wybiła dziesiąta. – szepnął Remlin – Może tu być w każdej sekundzie.

Jakby na zawołanie, na końcu ulicy pojawiły się dwie sylwetki, oświecane jedynie przez mugolską latarnię. Jedną z nich był mężczyzna, niski i topornie zbudowany, ubrany w czarne szaty – było jasne, że to czarodziej. Druga postać dreptała za nim spokojnie. Było to zwierzę, wyglądające trochę jak pies, poza tym było większe niż jakikolwiek pies, którego Oliver widział w swoim życiu.

- To on? – zapytał – To jest Avery?
- Nie można być stuprocentowo pewnym, ale wygląda na to, że tak. – powiedział ponuro Remlin – Z ogromnym psem. Zastanawiam się, co z nim robi.

Właśnie wtedy, ten ogromny pies uniósł swój pysk do nieba i wydał z siebie przeraźliwe wycie, które brzmiało bardziej jak ludzki krzyk niż szczekanie psa i dreszcz przebiegł Oliverowi po plecach.

- Jasna cholera. – powiedział na wydechu – Co to za pies…
- Godryku… - mruknął Remlin zza niego, wpatrując się z przerażeniem w sylwetki – Obaj, wycofać się.
- Dlaczego? – zapytał Neville – Co to robi?

Remlin odwrócił się by na nich spojrzeć. W świetle księżyca wyglądał na przeraźliwie bladego.

- Nie mam pojęcia. – powiedział pustym głosem – Ale wiem co to jest. Czy kiedykolwiek słyszeliście plotkę, że Voldemort posiada armię wilkołaków?

Oliver poczuł, że krew odpływa mu z twarzy.

- Masz na myśli… - znów spojrzał na sylwetkę. Z takiej odległości naprawdę wyglądała na dużego psa – Jesteś pewien?

Remlin spojrzał w niebo.

- Dziś jest pełnia. – powiedział – A to… coś jest wilkołakiem. Nigdy nie widziałem żadnego z bliska, ale nie potrzebuję do niego podchodzić by się upewnić. Nie wiem co takiego robi Avery, że jest w stanie go kontrolować i nie chcę wiedzieć. Wy dwaj musicie się stąd wynieść. Teleportujcie się albo… róbcie co chcecie, ale zmiatajcie stąd. Ja zostanę i poradzę sobie z nimi.

Oliver myślał, ze w tym momencie, bardzo chętnie położył się do łóżka, ale Neville pokręcił głową z płonącymi oczami.

- Żartujesz sobie? To jest tak samo nasza praca, jak i twoja. Avery jest naszym uciekinierem.
- Doceniam odwagę, Neville, ale to jest prawdziwe życie, a to coś na dole jest wilkołakiem. Jeśli złapie twój zapach, jesteś martwy. Twoje życie jest dużo warte, dużo więcej niż moje, więc po prosu zostaw to mnie, dobra?
- Nie, nie zostawię. – powiedział Neville, podnosząc się i podnosząc głos.

To był błąd. Ponieważ pomimo tego, że Avery nie był w stanie ich usłyszeć z takiej odległości, wilk mógł. Oliver mógł przysiąc, że widział jego oczy odwracające się w ich stronę sekundę zanim wydał z siebie kolejne, przeciągłe wycie i zaczął biec w stronę ich kryjówki.

- Cholera! – powiedział Remlin – No dalej, teleportujcie się. Teraz!
- Nie! – znów powiedział Neville, nie kłopocząc się by obniżyć głos – teraz nie miało to już sensu – Dawaj, Remlin. Plan!

Brzmiał na spanikowanego, ale ostatnie słowo było pełne pewności siebie i Remlin wyglądał jakby zebrał się w sobie wystarczająco by zrozumieć. Wziął głęboki wdech.

- Ja zostaję tutaj. Spróbuję utrzymać uwagę wilkołaka na mnie. Neville, idziesz za Averym. Dopadnij go. Oliver, ty znajdź miejsce, gdzie będziesz mógł się ukryć i w razie czego będziesz pomagał któremuś z nas. Jeśli możemy zyskać chociaż niewielki element zaskoczenia, może wyjdziemy z tego żywi. Teraz idźcie. Krzyczcie!

Neville ruszył. W ułamku sekundy zbiegał po wzgórzu, zmierzając wprost do Avery’ego, nadal niewidoczny dzięki zaklęciu kameleona. Oliver podążał za nim dopóki nie trafił na skałę, która wystawała ze wzgórza, gdzie mógł mieć na oku i Remlina, i Neville’a. Bardziej skupił się na Remlinie, który musiał zmierzyć się z warczącą, śliniącą się, krzyczącą kupką kłów i pazurów, która biegła prosto na niego.

Wydawało mu się, że widział jak Remlin zamyka oczy i odmawia krótką modlitwę zanim wymówił przeciwzaklęcie do zaklęcia kameleona, ale nie był do końca pewien. Remlin wyskoczył przed wilkołaka z wyciągniętą różdżką i zaczął strzelać zaklęciami. Oliver, z sercem bijącym w zawrotnym tempie, próbował uspokoić się przez identyfikowanie każdego z nich. Czerwony wybuch. Zielone iskry. Niebieski promień. Znów czerwony wybuch. Oślepiająco niebiesko-biały wybuch… Po tym, można było usłyszeć krzyk z terenu poniżej i Oliver oderwał wzrok od Remlina. To był inny rodzaj krzyku, krzyk furii, pochodzący od Avery’ego. Neville pojedynkował się z nim, strzelając klątwami szybciej niż prędkość światła i umykając przed kolejnymi atakami. Ale Oliver nie poświęcił czasu na podziwianie jego partnera, ponieważ właśnie zdał sobie sprawę z następstw planu Remlina. Mógł zobaczyć Neville’a.

Kiedy zdjął jego własne zaklęcie kameleona, Remlin dezaktywował również to rzucone na Neville’a i Olivera.

Teraz byli – cała ich trójka – idealnie widoczni i idealnie podatni na atak.

Oliver ledwie miał czas by chwycić swoją różdżkę zanim poczuł ostre zęby zatapiające się w jego ramię, powodując ból nie do zniesienia. Krzyknął i upuścił różdżkę, opadając na kolana kiedy potwór – wilkołak – znów go ugryzł. Potem znowu. I znowu.

Oliver jak przez mgłę słyszał krzyk Remlina.
- Supefy!

Potem była tylko ciemność.


CZYTASZ = KOMENTUJESZ

4 komentarze:

  1. Muszę przyznać, że gdy zaczęłam czytać ten rozdział nie spodziewałam się, że będzie mowa o Oliverze. Nie mam pojęcia jak odmienia się to imię. Rozdział jest jak zwykle świetny. Nie dostrzegłam jakichkolwiek błędów. Cieszę się, że zdecydowałaś się na tłumaczenie tego ficka. C:
    Życzę dużo czasu na tłumaczenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pradę mówiąc, jak zaczęłam tłumaczyć to musiał przeczytać do momentu, w którym jest wiadome już, że to perspektywa Olivera, bo sama nie miałam pojęcia, o czym piszę :) Dziękuję niezmiernie za miłe słowa.

      Pozdrawiam,
      Lexie

      Usuń
  2. Podoba mi się to, że autorka tego opowiadania nie skupia się tylko i wyłącznie na historii Draco i Hermiony, ale wplata w to też różne inne wątki! Ciekawa jestem co będzie w kolejnym odcinku :) Świetnie przetłumaczony rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie to, ze opowiadanie mówi o każdym po trochu, mnie urzekło :) Dziękuję za miłe słowa.

      Pozdrawiam,
      Lexie

      Usuń

Calliste Bajkowe szablony