niedziela, 26 lipca 2015

There's Nowhere We Can Hide by Lexie Song. Część pierwsza.






Zdecydowanie zbyt dawno nie byłam w żadnym klubie. Pomyślałam rozglądając się za przyjaciółmi. Przepychając się między nieznajomymi w stronę baru, zdjęłam z ramion czarno-czerwoną koszulę i zawiązałam ją luźno w pasie. Już miałam siadać na wysokim stołku przy ladzie, kiedy ktoś poklepał mnie w ramię. Odwróciłam się by zobaczyć nikogo innego, tylko Blaise’a Zabiniego.
- Hermiona! – powiedział głośno, próbując przekrzyczeć głośną muzykę.

W sumie to nie powinnam się dziwić widząc go tutaj. W końcu była to impreza zaręczynowa jego najlepszego przyjaciela. Do tej pory, po niemal trzech latach, nadal nie mogłam przestać się dziwić widząc jedną z moich najlepszych przyjaciółek razem z Teodorem Nott. Ale nie mogłam zaprzeczyć, że razem wyglądali przepięknie. Oboje niesamowicie bladzi i szczupli. Ona z długimi, teraz sięgającymi pasa, blond włosami, a on z zawadiacko roztapirzoną, kruczoczarną czupryną. Na początku w niego wątpiłam. No bo dlaczego Nott miałby być zainteresowany Luną? Ale kiedy zobaczyłam ich razem po raz pierwszy wiedziałam, że to jest coś wyjątkowego. Pomimo tego, że wtedy byli ze sobą tylko trzy miesiące, on patrzył na nią jak na cud świata. Nie miał nic przeciwko jej dziwnym zwyczajom, ale udało mu się stopniowo wyeliminować część z nich. I wszyscy byli mu za to wdzięczni. Zmienił ją. Niezaprzeczalnie. Ale pomimo tego, co myślałam na początku, teraz wiem, że zmienił ją na lepsze. Dlatego byłam szczęśliwa widząc ich szczęście. I dlatego byłam tu dzisiaj, narażając się na kontakt z ludźmi, których nie chciałam widzieć.

Cały klub był tylko do naszej dyspozycji. Zaletą było to, że był własnością któregoś ze znajomych Teo. Czułam się tu trochę niepewnie. Dawno nie byłam w kontakcie z czarodziejami. Po wojnie zniknęłam, chciałam odpocząć. Cały ten medialny szum i sława mnie przytłaczały. Wróciłam do Hogwartu, gdzie trzymałam się tylko z Luną i Ginny. Potem okazało się, że stałam się sensacją. Okazało się, że chłopak, którego początkowo uważałam za mojego przyszłego męża, wcale się na niego nie nadaje. Więc po dwóch latach męki w świetle reflektorów, zniknęłam. Poświęciłam czas dziecięcej pasji, która musiała zostać przerwana z powodu szkoły. Odnalazłam rodzinę. Wylądowałam na jednym z mugolskich uniwersytetów i zaczęłam studiować grafikę komputerową i obróbkę filmu, po godzinach ważąc eliksiry dla Świętego Munga. Mój kontakt ze światem magicznym był minimalny. Ograniczał się do spotkań z Ginny, Luną i Harrym, gdyż moja przyjaźń z Ronem nie przetrwała próby związku. Ale nawet oni nie wiedzieli wiele na temat tego, czym się zajmuję. Do czasu.

A teraz jestem tutaj, w klubie pełnym czarodziei. Moja logika podpowiadała mi, że to nie jest mój najlepszy pomysł w życiu, ale dzień dzisiejszy nie był dniem, w którym miałam ochotę słuchać własnej logiki. Moja najlepsza przyjaciółka właśnie zaręczyła się z niesamowitym facetem i miałam zamiar to świętować. Bez względu na wszystko.

- Hermiona. – powtórzył głośniej Blaise – Luna i Teo są tam. – wskazał dłonią na kilka kanap po lewej stronie – Chcesz coś do picia? – zapytał, machając ręką do barmana.

Cóż za dżentelmen. Pomyślałam ironicznie. Nie ma co ukrywać, nadal nie byłam zbyt zadowolona z kontaktów z byłymi Ślizgonami.

- Sok pomarańczowy byłby w sam raz. – powiedziałam na głos. Blaise uniósł brwi ze zdziwienia.
- Sok? Daj spokój Granger, to impreza. Serio nie masz zamiaru się upić?
- Mam, ale może później. – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. Byłam szczerze zdziwiona normalnością tej rozmowy.
- Jak tam sobie chcesz, mała. – odpowiedział, po czym chwycił nasze drinki i ruszył w stronę kanap, odwracając głowę by sprawdzić czy idę za nim.

Nie mając wyboru, podniosłam się ze stołka i ruszyłam przed siebie.

Następne kilka minut to witanie się z gromada ludzi, których nie widziałam przez lata i odpowiadanie na niezliczone pytania o moje obecne życie. Cierpliwie odpowiedziałam na część z nich, po czym opadłam na kanapę obok Luny.

- Ech… Wiedziałam, że tak to będzie wyglądać. Kradniesz całą uwagę, Granger. Nie zapominaj, że to moja impreza. – rzucił w moją stronę Teo. Od zawsze mieliśmy podobne poczucie humoru.
- Poczekaj aż zacznę tańczyć na barze, Nott! Wtedy będziesz żałował, że nie wziąłeś ode mnie autografu kiedy miałeś na to szansę. – odpowiedziałam z ironicznym uśmieszkiem.
 - Ja się właśnie przesłyszałem, czy grzeczna Granger serio ma zamiar tańczyć na barze? – powiedział ktoś po mojej prawej stronie.

Odwróciłam głowę. Ktoś przystojny. Ktoś w idealnym garniturze. Ktoś o nazwisku Malfoy.

- Malfoy. Dawno cię nie widziałam. Nie powiem, że lamentowałam z tego powodu. – rzuciłam tylko i odwróciłam głowę do Teo.

Naprawdę wyglądał dobrze. Kolorowe światła odbijały się na jego nadal bladej skórze. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają. Był wysoki. Wyższy niż zapamiętałam. Byłam pewna, że teraz sięgałam mu ledwie do ramienia. Miał na sobie dobrze skrojony, czarny garnitur, białą koszulę i wąski, czarny krawat. Marynarka delikatnie opinała się na jego ramionach, co znaczyło, że zapewne są widocznie umięśnione. Kątem oka widziałam jak siada na kanapie obok, rozpinając guzik marynarki. W ręce trzymał szklankę z bursztynowym płynem, pewnie whiskey. Założył nogę na nogę i zaczął lustrować mnie wzrokiem.

- Zrób zdjęcie. Starczy ci na dłużej. – rzuciłam znanym mugolskim tekstem. On tylko się zaśmiał.
- Może powinienem. Zanim znowu znikniesz na dziesięć lat. Dobrze wyglądasz. – powiedział.

Miałam na sobie czarną, obcisłą sukienkę. Wojna zrobiła ze mnie chudzielca i do tej pory nie udało mi się tego zmienić. Jednak dzięki dobrym genom, nadal dobrą figurę. Z mojej szyi zwisało kilka srebrnych łańcuszków pasujących do delikatnej bransoletki na nadgarstku. W biodrach miałam przewiązaną koszulę w czarno-czerwoną kratę. Moje nogi okryte były delikatnymi, czarnymi pończochami, a na stopach miałam czarne, matowe Martensy nad kostkę. Moje włosy nadal były burzą brązowych loków. Teraz jednak były one dłuższe i opadały kaskadami aż do talii, idealnie uzupełniając stylizację. Lubiłam swój trochę punkowy, trochę grunge’owy, trochę nerdowy styl ubierania. Niemal idealnie oddawał mój charakter.

Wzdychając, odwróciłam się w stronę blondyna. Raz się żyje!

- Co tam u ciebie Malfoy? Jak ci mija życie? – zapytałam, pociągając łyk ze swojej szklanki. Chłopak… Mężczyzna, poprawiłam się w myślach, wyglądał na szczerze zdziwionego moim pytaniem. Uśmiechnęłam się widząc wyraz jego twarzy. Po chwili odchrząknął i odpowiedział.
- Nie narzekam. Oprócz ślubu, syna i rozwodu to nic ciekawego się u mnie nie działo. A u ciebie, Granger? Muszę przyznać, że zniknięcie mojej ulubionej Gryfoneczki trochę mnie zawiodło. – teraz to ja się zdziwiłam.
- Czyżby Malfoy właśnie przyznał, że mnie lubi? – powiedziałam – Niemożliwe! Co tu robisz Malfoy? – dodałam już poważnie.
- Mój kumpel się żeni. I ten klub należy do mnie. – teraz to naprawdę byłam zdziwiona.
- Tego mi twój kumpel nie powiedział. – rzuciłam, odwracając się w stronę Notta, który przysłuchiwał się naszej rozmowie, trzymając za rękę Lunę, która dyskutowała o czymś z Pansy. Wzruszył tylko ramionami.
- Nie chciałem żeby ci mówił. – wytłumaczył blondyn – Sądziłem, że wtedy mogłabyś nie przyjść.
- Chyba za wysoko siebie cenisz, Malfoy. – powiedziałam rzucając mu powątpiewające spojrzenie – Naprawdę sądziłeś, że mogłabym nie przyjść na zaręczynową imprezę mojej przyjaciółki tylko z twojego powodu?
- Hermiona, idziemy tańczyć! – zarządziła Luna i już sekundę później byłam ciągnięta za rękę w stronę parkietu.

Jakiś czas później, męczona tańcem, opadłam na wysoki stołek przy barze. Moja koszula zniknęła gdzieś, prawdopodobnie okupując którąś z kanap. Moja torebka również zaginęła. Było mi gorąco. Przerzuciłam włosy na lewe ramię by doprowadzić chociaż trochę chłodnego powietrza do spoconego karku. Nie było to zbyt łatwe biorąc pod uwagę, że w klubie było przynajmniej sto osób w takiej samej sytuacji. Westchnęłam głośno i zaczęłam wachlować się serwetką z kupki na ladzie.

- Cześć piękna. – usłyszałam po mojej prawej stronie – Mogę postawić ci drinka?

Mimowolnie odwróciłam się w tamtą stronę i zlustrowałam wzrokiem chłopaka. Nie zdążyłam jeszcze nic powiedzieć kiedy ten spojrzał na coś za mną i trochę zbladł na twarzy.
- Spieprzaj, Avery. – usłyszałam zza pleców, na co chłopak odwrócił się i zniknął w tłumie ludzi. Westchnęłam w myślach i odwróciłam się twarzą do blondyna.
- Dlaczego, Malfoy? Dlaczego? – powiedziałam teatralnie załamanym głosem – Może ja chciałam żeby Avery postawił mi drinka.

Blondyn tylko się zaśmiał i usiadł na stołku obok, kiwając ręką na barmana.

- Co pijesz? – rzucił do mnie – Cześć, Stuart. Myślałem, że dzisiaj nie pracujesz. – dodał w stronę chłopaka za ladą.
- Mary się rozchorowała i poprosiła mnie żebym ją zastąpił. – powiedział Stuart, ściskając rękę Draco, podaną mu przez bar – Co podać? – zapytał, przenosząc wzrok z blondyna na mnie i z powrotem. Malfoy odwrócił się w moją stronę i teraz obaj na mnie patrzyli.
- Gin z tonikiem, poproszę. – rzuciłam.
- Dla mnie to co zwykle. – powiedział Malfoy – Jak ci mija impreza, Granger? – dodał w moją stronę.
- Zadziwiająco dobrze. – odpowiedziałam z uśmiechem – Gdyby nie ci wszyscy ludzie wokół, byłaby idealna.
- Jesteś fanką jednoosobowych imprez? – zapytał z wyraźnym podtekstem. Prychnęłam pod nosem.
- Cóż… może nie jednoosobowych. Tak do trzech osób maksimum. – Malfoy wydawał się szczerze zdziwiony.
- Prawdę mówiąc, Granger… - zaczął – jestem pod wrażeniem.
- Czego? – zapytałam.
- Znikasz na kilka lat i wracasz taka… odmieniona. Ubierasz się inaczej, rzucasz seksualnymi podtekstami i normalnie ze mną rozmawiasz. Coś pominąłem? – dokończył, biorąc do ręki drinka, którego barman właśnie przed nim postawił.
- Nie podoba ci się jak się ubieram? – zapytałam udając obrażoną.
- Wręcz przeciwnie. – odpowiedział patrząc mi w oczy. W pewnej chwili wyciągnął rękę i odrzucił kosmyk włosów, który błąkał się po moim czole.
- Przeszkadzają ci moje seksualne podteksty? – kontynuowałam.
- Niebardzo. Prawdę mówiąc, jesteś chyba pierwszą kobietą, z którą mogę tak porozmawiać.
- Widzisz Malfoy… tak to jest jak się z arystokracją kumplujesz. – rzuciłam z uśmiechem.
- Ale jednak Granger, czuję się trochę zawiedziony. Obiecałaś taniec na barze.– uśmiechnął się szeroko, na co ja uderzyłam go delikatnie w kolano.
- Co nam jeszcze zostało…? Rozmawianie z tobą, tak? – kiwnął głową – Cóż… zawsze uważałam, że jesteś jedną z niewielu osób na moim poziomie intelektualnym więc rozmowa z tobą byłaby ciekawa. Nie chcę stracić okazji.
- Powiedzmy, że ma to trochę sensu. Nawiasem mówiąc, dzięki. To zaszczyt być postrzeganym jako inteligentny przez samą Hermionę Granger.

Ukłoniłam się delikatnie i pociągnęłam łyk ze swojej szklanki.

- Powiedz mi coś o sobie Malfoy.
- Co byś chciała wiedzieć, Granger?
- Powiedz mi o swoim synu. – rzuciłam po krótkim zastanowieniu. Twarz blondyna momentalnie się rozjaśniła i uśmiechnął się, jakby do siebie.
- Scorp jest dla mnie wszystkim. – powiedział, wpatrując się w bursztynowy płyn w swojej szklance – Jest jedyną dobrą rzeczą, jaka zdarzyła się w całym moim życiu.
- Scorp? Co to w ogóle za imię? Przysięgam, Malfoyowie robią się coraz dziwniejsi z pokolenia na pokolenie. – rzuciłam, na co mężczyzna się zaśmiał.
- Ma na imię Scorpius Hyperion. Matka chyba by mnie zabiła jeśli nie kontynuowałbym rodzinnej tradycji Blacków. Ale razem z Astorią…
- Astorią? – przerwałam mu.
- Wow. Granger, ty chyba serio byłaś odcięta od świata. – powiedział szczerze zdumiony – Astoria to moja żona. No… była żona. Prorok chyba przez miesiąc trąbił o naszym ślubie. A potem chyba przed trzy miesiące trąbił o rozwodzie – dodał zniesmaczony – Ale wracając do tematu. Jest niesamowicie inteligentny. Miał sześć lat kiedy powiedzieliśmy mu o wojnie i moim w niej udziale, i… to jest naprawdę najinteligentniejsze dziecko jakie znam. I jest twoim fanem. – dokończył kręcąc głową.
- Serio? – zapytałam szczerze zdziwiona.
- Wierz mi, nikt nie był bardziej zdziwiony niż ja. A co u ciebie, Granger? Maż, chłopak, dzieci?
- Nie. Przynajmniej ja o żadnych nie wiem.
- A co z Weaslyem? Byłem pewien, że po zakończeniu szkoły, hajtniecie się w przeciągu roku i zaczniesz z siebie wypluwać małe rudzielce. – oboje się zaśmialiśmy.
- Z Ronem nam nie wyszło. Chyba po prostu chcieliśmy innych rzeczy od życia. Przynajmniej wtedy.
- A czego chciała wtedy sławna Hermiona Granger?
- Malfoy, ja nie jestem jeszcze na tyle pijana żeby dzielić się z tobą moją życiową filozofią.
- Więc musimy to zmienić. – rzucił z uśmiechem i machnął ręką na barmana. Już chwilę później stała przede mną kolejna szklanka pełna ginu z tonikiem.
- Czy ty serio chcesz mnie upić, Malfoy?
- Nie. Tak naprawdę to chciałbym cię zaprosić na kolację. – powiedział poważnie.
- Mnie? – zapytałam zdziwiona, dla podkreślenia, wskazując na siebie palcem.
- Tak, ciebie.

Wpatrywałam się w niego przez chwilę, oniemiała, próbując rozszyfrować czy to żart. Po czym machnęłam ręką na kelnera.

- Stuart. – zwróciłam się do niego – Masz może jakiś długopis przy sobie?
- Mam markera. Może być? – odpowiedział, wyciągając pisak w moją stronę. Wzięłam go do rąk bez wahania. Spojrzałam Malfoyowi w oczy równocześnie biorąc do rąk jego lewą dłoń. Podciągnęłam rękaw białej koszuli i delikatnie przejechałam palcami po wyblakłym Mrocznym Znaku. Otworzyłam markera i szybko napisałam na bladej skórze rząd cyferek.
- Zapytaj mnie za tydzień. – rzuciłam. Po czym jednym łykiem dokończyłam drinka, zeskoczyłam ze stołka i zaczęłam przepychać się między tańczącymi ludźmi w stronę kanap, na których podobno siedzieli moi przyjaciele.

Kiedy tam dotarłam, zobaczyłam chyba najśmieszniejszą scenę tego wieczoru. Cztery wielkie kanapy były prawie puste. Stolik pomiędzy nimi pełen był pustych butelek i szklanek po alkoholu. W jednym kącie siedział Harry, którego wcześniej nie widziałam. Na jego kolanach siedziała Ginny i namiętnie go całowała, nie zwracając uwagi na resztę towarzystwa. Delikatnie zniesmaczona, odwróciłam od nich głowę. Chyba nigdy nie przekonam się do publicznego okazywania uczuć. Przynajmniej tego w ich wykonaniu.
Luna i Teo znajdowali się kilka metrów dalej, tańcząc przytuleni do siebie. Na jednej z kanap spał kompletnie pijany Blaise, przykryty moją koszulą.

Pomachałam do Luny by zwrócić na mnie jej uwagę. Ta chwyciła Teo za rękę i pociągnęła go w moją stronę.
- Co tam, Mionka? – zapytała wesoło.
- Chyba będę się zbierać. – odpowiedziałam, a widząc zawiedzioną minę przyjaciółki dodałam – Przepraszam, ale moje zoo nie może zbyt długo beze mnie pociągnąć.
- Zoo? Ty tak na serio? – usłyszałam za sobą głos Malfoya. Czy on musi wszędzie za mną łazić?
- Nieważne. – powiedziałam, machając ręką – Będę się już zbierać.
- Zadzwonię do ciebie jutro i umówimy się na lunch. – rzuciła Luna i przytuliła mnie mocno – Ucałuj swoje zoo ode mnie. – dodała z szerokim uśmiechem.

Pożegnałam się Teo, pozbawiłam Zabiniego mojej koszuli, znalazłam swoją torebkę z niezawodną pomocą niewerbalnego zaklęcia przywołującego i byłam gotowa do wyjścia.

- Odprowadzę cię. – powiedział Malfoy, który znów, niewiadomo skąd, znalazł się u mojego boku. Nic nie odpowiedziałam, kiwając tylko głową. Kiedy byliśmy już na zewnątrz, znów się odezwał – Mówiłem serio, Granger.
- Co masz na myśli? – odpowiedziałam zdezorientowana, szukając w torebce kluczy do domu.
- Chciałbym cię jeszcze zobaczyć zanim znów znikniesz. – zaśmiałam się słysząc to.
- Niestety, Malfoy, ale wydaje mi się, że lata mojej nieobecności w świecie magicznym zbliżają się ku końcowi. Czy tego chcę czy nie… - dokończyłam gorzko i podniosłam wzrok.
- Do tej pory nie powiedziałaś mi, co robiłaś przez ten czas.
- Studiowałam na mugolskim uniwersytecie i ważyłam eliksiry dla Munga. To tak w wielkim skrócie.
- I rozkręcałaś zoo? – zapytał z uśmiechem. Znów się zaśmiałam.
- Coś w tym stylu. Może kiedyś ci opowiem. – spojrzałam na wyświetlacz telefonu i zaklęłam cicho pod nosem.
- Coś się stało?
- Nie… Chodzi o to, że już prawie północ. Nie planowałam zostawać tak długo. – wytłumaczyłam
- Północ?! – niemal wykrzyknął Malfoy z dziwnym wyrazem twarzy – Cholera, obiecałem synowi, że go do łóżka położę. Jeśli nadal nie śpi, to moja matka chyba mnie zabije. – spojrzałam na niego trochę rozbawiona, trochę zdziwiona – Co?
- Nic… Po prostu nigdy nie sądziłam, że usłyszę od ciebie coś takiego. – tym razem to on się zaśmiał.
- Scorp jest ze mną w ten weekend. Dzisiaj zostawiłem go z moją matką, a ona ma coraz mniej cierpliwości.
- Matki już tak mają, Malfoy. A teraz żegnam. Miłego weekendu. – rzuciłam z uśmiechem i odwróciłam się z zamiarem teleportacji. Nagle poczułam czyjś mocny uścisk na moim lewym przedramieniu. Tym pokrytym teraz już zabliźnionymi ranami. Odwróciłam głowę by spojrzeć pytająco na Malfoya.
- Do usłyszenia za tydzień, Granger. – powiedział z uśmiechem, odwrócił się na pięcie i wszedł do klubu.

~-o-~

- Teo, ona coś ukrywa, prawda? – zapytał Draco, siadając obok swojego przyjaciela. Brunet spojrzał na niego i westchnął.
- Hermiona? – chciał upewnić się Teo, na co Malfoy kiwnął nieznacznie głową - Nawet nie masz pojęcia jak wiele. – odpowiedział ze smutkiem.
- Więc…? Podzielisz się czymś ze mną?
- Draco… Nie mogę. – powiedział poważnie Teo – Nie możesz sobie nawet wyobrazić, ile czasu zajęło mi zyskanie jej zaufania. Kiedy się dowiedziałem o… czymś, było to przez przypadek. Nie miała wyjścia. Musiała mi powiedzieć. Ale wiem, że mi ufa. Nie mógłbym jej zawieść. Przepraszam, Draco.

~-o-~

Najciszej jak umiałam, otworzyłam drzwi do mojego mieszkania w centrum Londynu. Szybko zdjęłam buty i odłożyłam klucze na komodę obok drzwi. Rzuciłam okiem na swoje odbicie w lustrze i cicho ruszyłam do kuchni. Nalałam sobie szklankę wody i, rozmyślając nad wydarzeniami z dzisiejszego dnia, wpatrywałam się w śpiące miasto.
- Hej, piękna. – usłyszałam za sobą i niemal podskoczyłam.
- James… przestraszyłeś mnie. – rzuciłam cicho, nie odwracając się. Mężczyzna podszedł do mnie od tyłu, objął mnie ramionami w pasie i oparł brodę na czubku mojej głowy.
- Jak ci się udała impreza? – zapytał.
- Nie było tak źle. – zaczęłam – Spotkałam Malfoya.
- Tego Malfoya?
- Tak, tego Malfoya. – potwierdziłam i przez chwilę oboje się nie odzywaliśmy.
- Więc…? Ty jesteś cała, a on? Leży gdzieś walnięty Sectumsemprą? – zaśmiałam się słysząc co.
- Nie. Rozmawialiśmy trochę. Chciał mnie zaprosić na kolację.
- I co powiedziałaś?
- To co zwykle. ‘Zadzwoń do mnie za tydzień’. Miejmy nadzieję, że się podda. Lub zapomni. Jak Lou? Nie rozrabiał? – zapytałam, po czym wydostałam się z objęć Jamesa i usiadłam na szafce kuchennej.
- Rozrabiający Lou? No weź mnie nie rozśmieszaj. Przecież to aniołek. – odpowiedział z szerokim uśmiechem – Obejrzeliśmy mecz, odrobiliśmy resztę lekcji i położyłem go do łóżka o dziesiątej.
- Dzięki James. Nie wiem co ja bym bez ciebie zrobiła. – powiedziałam z wdzięcznością.
- Pewnie byś padła z głodu i rozpaczy. Kto by pomyślał, że mózg Świętej Trójcy nawet gotować porządnie nie umie…
- Ej! – uderzyłam go lekko w ramię – Umiem gotować. Tylko nie tak dobrze jak ty.
- Taa… wmawiaj sobie, może kiedyś uwierzysz. – zaśmiał się – Ja będę już leciał, dobra? Jutro mam masę roboty. Trzymaj się, mała. – powiedział.
- Dobranoc.


James ucałował mnie w czoło i cicho wyszedł. Westchnęłam i ruszyłam do łazienki by wziąć długi prysznic. Pół godziny później zajrzałam do pokoju Lou by sprawdzić czy śpi i sama położyłam się do łóżka. Wyczerpana kilkugodzinnym tańcem, usnęłam po kilku sekundach. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Calliste Bajkowe szablony