Rozdział 29
Nie dotykaj mnie
18 grudnia 1998 – ostatni dzień przed przerwą świąteczną
Atmosferę świąt było czuć w
powietrzu, ale dlatego, że ukazała się w postaci ciężkiej, gęstej mgły, nie
białego śniegu, i pachniała gorzko, a nie jak piernik i kolędy. Wyglądało na
to, że pogoda odzwierciedlała ich nastroje. Lochy Slytherinu były wilgotne, co
było gorsze niż suche, przejmujące zimno, ponieważ wilgoć wsiąkała w ubrania i
tam pozostawała. To było jasne, że tegoroczne Święta będą najbardziej ponurymi
jakie to pokolenie Ślizgonów przeżyło. Szkoda, bo zawsze lubił Święta. Kiedy
był dzieckiem, oznaczało to górę drogich prezentów i cały dzień spędzony z
ojcem, który wtedy zawsze znajdował dla niego czas. Święta podczas jego piątego
roku, po odrodzeniu się Czarnego Pana, były pierwszymi, które spędził w
Hogwarcie i od tamtego czasu, robił to co roku, na prośbę ojca. Nie przyjął tej
zmiany tak źle, jak się spodziewał. Generalnie, Ślizgoni byli dosyć
nieprzyjazną grupą, ale tych kilku, którzy zostali na Święta – nigdy nie był
tak naprawdę sam – byli znośnymi towarzyszami. Poza tym, drogie prezenty i tak
przyszły, za pośrednictwem genialnej sowiej poczty.
Oczywiście w tym roku, nie było
nikogo, kto mógłby dawać mu prezenty.
By się ogrzać, Ślizgoni zajęli
wszystkie fotele i pufy, i rozsiedli się wokół jedynego kominka w Pokoju
Wspólnym. Na początku było to tylko ciche koegzystowanie, ale później
pierwszoroczni przynieśli Eksplodującego Durnia. Teraz rozmawiali, żartowali i
grali w karty każdego wieczora po kolacji. Czasami brał w tym udział, ale
notorycznie przegrywał, i ponieważ przez większość rozgrywek grali o prawdziwe
pieniądze, unikał gry. Sadowił się w fotelu obok kominka i obserwował w ciszy,
tak jak teraz. Był tak zaabsorbowany grą – Duce miał straszną taktykę – że
nawet nie zauważył kiedy ktoś do niego podszedł.
- Theo. – powiedział miękko Draco.
I tak podskoczył. Draco uniósł
brew, ale nie skomentował.
- Jak ci minął dzień?
- Och, niesamowicie. – powiedział
Theo, nawet nie starając się ukryć sarkazmu w głosie.
Niby od kiedy Draco pytał jak mu
minął dzień? On nie był znany z tego,
ze pierwszy zaczyna rozmowę.
- Miałem z tobą transmutację, a
potem miałem z tobą zaklęcia, a potem… och, czekaj. Miałem z tobą dzisiaj
wszystkie zajęcia. Zjadłem śniadanie, obiad i kolację razem z tobą i miałem z
tobą trening Quidditcha. Wiesz jak
minął mi dzień.
Draco wzruszył ramionami.
- Prawie się nie odzywałeś.
- Cóż, ty też. – odparował Theo –
Poza eliksirami, ale wtedy nie mówiłeś do mnie.
Wtedy
byłeś z Granger, pomyślał. Co się działo w głowie Draco? Widział ich razem
w bibliotece. Uśmiechał się wtedy, ona się śmiała,
a ich dłonie, ułożone na stole pomiędzy nimi, prawie się dotykały.
- Więc… jak ci minęły eliksiry? –
zapytał Draco, nieporuszony. Szybko rozejrzał się wokół – Moglibyśmy się stąd
przenieść?
Theo opornie podniósł się z fotela
– dopiero się rozgrzał – i podążył za Draco w kąt Pokoju Wspólnego.
- Masz coś do powiedzenia? –
zapytał.
- Zostajesz na Święta, tak?
- Oczywiście. – powiedział,
zastanawiając się, o co chodzi Draco – Jak co roku. Tak nawiasem, to Wesołych
Świąt, bo pewnie się nie będziemy już widzieć.
- Poczekaj do dwudziestego piątego.
– powiedział Draco – Też tu będę.
- Nie spędzasz Świąt tutaj? – powiedział Theo, niedowierzając
– Musisz jechać do domu. Święta to rodzinna okazja.
- Wiem.
- Twoja matka cie uwielbia.
- Co ty możesz o tym wiedzieć? Ty nie
masz matki.
To była prawda. Theo był
praktycznie sierotą. Jego ojciec był teraz w Azkabanie, a jego matka zmarła
kiedy miał trzy latka i nie był w stanie nawet jej pamiętać.
- Każdy kto ma oczy by to zauważył.
– powiedział chłodno – Nie możesz jej tego zrobić.
- Ona już wie. – powiedział Draco –
I rozumie. Theo…
- W porządku.
Theo widział w oczach Draco, że ten
żałuje swoich słów, tak jak zawsze. Doszedł do wniosku, że go to nie obchodzi.
Theo stracił możliwość posiadania jakichkolwiek uczuć w stosunku do Draco, kiedy ten skrzywdził go fizycznie. Kiedy byli dziećmi, Draco
miał o wiele większy wpływ na Theo. Nie było dla niego nowością, że Draco nie
szanował jego ojca, gdyż uważał, że jest okrutny. Prawdopodobnie miał rację.
Theo zawsze wiedział, nawet jako dziecko, że jego ojciec nie jest dobrym
człowiekiem, ale starał się o tym nie myśleć. Theodor Senior kochał dwoje
ludzi, najwyżej: jego żonę, którą wielbił nad życie i jedyną rzecz, jaka mu po
niej została – ich syna.
Tak naprawdę, Theodor Senior nie
był gorszy niż Lucjusz, a w niektórych kwestiach był nawet lepszy. Był dobry
dla swojej służby, ufał im w opiece nad synem i domem podczas swojej
nieobecności i nigdy nie używał fizycznej ani magicznej przemocy. Gardził nie
skrzatami domowymi, ale ludźmi, którzy zatrudniali je jako tanią służbę, którą
można terroryzować. Wzbudzał szacunek u swojej służby i oczekiwał, że jego
rozkazy będą wykonywane.
-Muszę ci coś powiedzieć odnośnie wzajemnego
zaufania, synu - powiedział do oczarowanego, siedmioletniego Theo - Ufasz Pietrowi?
-
Tak, ojcze.
-
Powinieneś. Jest lojalny. Pietr jest sługą jakiego mam nadzieję, że znajdziesz
w przyszłości. Ale nie bądź zbyt ufny, oczywiście. Nikt nie jest odporny na
zdradę. Ale jeśli będziesz podejrzliwy względem każdego, będziesz
znienawidzony. To nie jest coś, czego byś pragnął, synu.
-
Nie, ojcze.
Jego ojciec uśmiechnął się i
zmierzwił mu włosy.
- Cóż, ale ze mnie głupiec. To wszystko nie ma dla ciebie znaczenia,
prawda? Uciekaj już, Theodorze. – nigdy nie skracał imienia swojego syna.
Również żaden z jego sług tego nie robił. To Draco nadał mu przydomek – Już dawno powinieneś być w łóżku.
Trudno było powiązać tego
uśmiechającego się mężczyznę z tym, który torturował mugoli, zabijał szlamy i
ślepo podążał za Czarnym panem. Ze Śmierciożercą, który przez miesiąc przed
swoim uwięzieniem, stawał się coraz chudszy i zmizerniały. Mężczyzną, któremu
dementorzy zabrali część świadomości, i który raz za razem błagał go o
przebaczenie. „Proszę”. Mężczyzną,
który w końcu stracił kontakt z rzeczywistością, zaczął nazywać swego syna
Serene, imieniem żony, kiedy ten przychodził go odwiedzać. Mężczyzną, który był
zbyt zepsuty by zainteresować się własną rozprawą, który zachował podczas niej
milczenie, jego oczy były puste nawet wtedy kiedy jego syn powstał w
charakterze obrony. Theo stracił swojego ojca w wojnie i nigdy tego nie
zapomni.
Pomimo tego, że nie okazywał synowi
zbyt wiele uwagi, Theodor Senior nie był surowy, po prostu był… zbyt zajęty.
Kiedy jego żona, siedem lat młodsza od niego i pełna idealistycznych,
pacyfistycznych poglądów, zmarła z powodu gruźlicy, nie zostało już nic, co
mogłoby go ocalić przed sięgnięciem do ciemnych, nielegalnych zajęć. Tak
naprawdę, nie zajmował się synem, powierzając jego edukację służbie, która
kochała swojego młodego pana wystarczająco by przymknąć oko na kilka wykroczeń.
W efekcie, Theo był łagodny i dobrze wychowany, małomówny, ale przekonany, że
jego słowo jest rozkazem i raczej krytyczny w stosunku do zajęcia jakie
trzymało ojca z dala od niego. „Tatą” dla Theo był wysoki, silnie zbudowany
mężczyzna, którego widywał najwyżej dwa razy na miesiąc, i który miło się do
niego odnosił. Podczas gdy Lucjusz był dla Draco ciągłym przypomnieniem modelu,
za jakim musi podążać, kroków jakie musi stawiać, nazwiska, o które musi dbać.
Zawsze surowy kiedy syn nie spełniał jego oczekiwań.
Jakie to miało teraz znaczenie? Nic z tego nie będzie już nigdy prawdziwe. Jego ojciec już nigdy nie opuści Azkabanu,
a o nazwisko Malfoy już nie trzeba było dbać – zostało zmieszane z błotem i
zdeptane, i jedyne co Draco mógł teraz zrobić to trzymać się jego strzępków,
które i tak były w opłakanym stanie.
Więc Theo już to nie obchodziło.
- Moja sytuacja to nic w porównaniu
z twoją. – usłyszał własne słowa i z satysfakcją zobaczył jak Draco się
wzdryga.
Poznał Draco kiedy mięli po sześć
lat i od razu go polubił, może dlatego, że tak bardzo się różnili. Draco był –
już nie jest – głośny i nieustannie czuł, ze musi podkreślać swoją wyższość nad
innymi, nawet nad swoimi, tak zwanymi, przyjaciółmi. W cichym, ale
inteligentnym Theo odnalazł idealnego towarzysza, który zbytnio go nie
przysłoni. Szybko stali się przyjaciółmi. Czy bolało go to, że Draco zawsze
uważał się za lepszego?
To była cecha Ślizgonów. Tracey
zachowywał się podobnie. Pansy była jedynym Ślizgonem, który był naprawdę
bezinteresowny – przynajmniej jeśli chodziło o jedyną rzecz jaka się dla niej
liczyła: Draco.
- Zapewne. – powiedział Draco.
- Cóż, nie jest to do końca prawda.
– powiedział Draco – Mógłbym zazdrościć ci jednej rzeczy. Wolności twojego
ojca.
Draco mrugnął.
- Mógłbyś.
- Ale szczerze mówiąc, wcale ci nie
zazdroszczę. Jesteś w gorszym stanie niż którekolwiek z nas. Ale w końcu,
zasłużyłeś na to. My nie.
Znaczenie słów było ukryte, ale
Draco je wyłapał. Był ulubieńcem Carrow’ów, kiwając głową na każde ich
zawołanie i celując różdżką nawet w swoich przyjaciół, by tylko chronić siebie.
I Pansy, musiał sobie przypomnieć
Theo. Zawsze Pansy. Ta dwójka była nierozłączna. Pansy, nawet teraz,
obserwowała ich ze swojego miejsca obok kominka. Z pozoru, grała w karty z
Blaisem i dwójką piątoklasistów, ale jej oczy co rusz uciekały w ich stronę.
Draco podążył za jego wzrokiem. Jego oczy wylądowały na Pansy.
- Ona zasłużyła na coś lepszego. –
powiedział Theo.
- Tak jak i ty. – zauważył cierpko
Draco – Tak jak i Hermiona.
- Przynajmniej przejmujesz się
Granger. – wrócił tematem do początku.
- Jeśli mówisz o Pansy, wiesz, że
ja…
- Mówię o sobie.
Draco wyglądał na zaskoczonego.
- Zwykle nie jesteś tak uczuciowy.
- Wręcz przeciwnie. – on po prostu
starał się tego nie okazywać – Po prostu przeważnie tego nie zauważasz.
- Jesteś moim przyjacielem, Theo.
Wiesz o tym.
- Wiem. – zgodził się. I wiem,
że nienawidzę siebie za to – Ale czy ty jesteś moim?
- Ach… - powiedział Draco i zamilkł
na chwilę. Potem powiedział – Więc w końcu do tego doszło.
- Nie mogłeś oczekiwać, że będę to
ignorował w nieskończoność. Chyba, że ty próbowałeś to robić?
- Nie wiem. – przyznał Draco –
Byłeś taki… taki dziwny, po tym co
się stało. Po tym, co zrobiłem. – poprawił się szybko kiedy Theo rzucił mu
przeszywające spojrzenie – Niemal jakby nic się nie stało. Dopiero kiedy
Astoria… - zamilkł, wahając się, i zaczął znowu – Po jakimś czasie, zacząłeś
mieć humory, przechodząc od przyjaznego do chłodnego w ciągu sekundy i
wiedziałem, że już nigdy nie będzie tak samo. Ale nie wiedziałem co z tym
zrobić.
- Rozmowa to zawsze jakiś początek.
– powiedział Theo – Rozmowa zawsze jest jakimś początkiem.
- Nigdy nie byłem dobry w
rozmowach.
- Nie. – zgodził się Theo – Nie byłeś.
Ale zawsze musi być ten pierwszy raz.
- Ja…
- Dopóki nie jest za późno. –
dokończył Theo.
Czuł jak znaczenie słów wsiąka.
Czekał aż Draco zrozumie.
Po chwili, Draco powiedział cicho:
- Nie możesz tak po prostu odrzucić
naszej przyjaźni.
- Dlaczego nie? Ty odrzuciłeś.
- Nie możesz…
- Mogę. I to robię.
- Trzynaście. – powiedział –
Trzynaście lat odkąd się poznaliśmy.
I skończy się to teraz?
- Skończyło się w zeszłym roku. –
poprawił go Theo – Z twojej winy. Niemal zakończyło się osiem lat temu, kiedy
tu przyjechaliśmy i ty ‘odrzuciłeś naszą przyjaźń’ z powodu…
- Złamałeś obietnicę. – powiedział nagle
Draco – Przysięgałeś, że tego nie zrobisz. Nie winię cię. Nie możesz wybaczyć mi moich błędów?
Theo zamarł i wpatrywał się w
niego. Wypełniło go niedowierzanie. Czy on naprawdę mówił o…?
- Mieliśmy po piętnaście lat, Draco.
- Ja miałem jedenaście kiedy cię odepchnąłem. – odparował Draco.
- Nie możesz porównywać do siebie
tych dwóch sytuacji. Nie mogłem tego zrobić.
- Miałeś szanse. I obiecałeś mi, że
to zrobisz.
- Nie możesz mnie winić…
- Nie winię. – przerwał mu Draco – Cieszę się, że tego nie zrobiłeś. Ale to
była obietnica. Wybacz mi, że cię zawiodłem, tak jak ja wybaczyłem tobie.
Mieli po piętnaście lat, było lato
przed ich piątym rokiem. Czarny Pan powrócił. Oboje wiedzieli co to dla nich
znaczy: przyłącz się lub zgiń. Draco był przerażony. Zmusił Theo by przysiągł,
że wybierze pierwszą opcję.
- Zrobimy to razem. – wyszeptał tej nocy, wpatrując się w sufit – Ramię w ramię, jak zawsze.
-
Jak zawsze. – powtórzył Theo.
Nigdy więcej o tym nie rozmawiali,
ale obietnica pozostała świeża w ich umysłach przez całą piątą klasę. Było coś
uspokajającego w wiedzy, że nigdy nie będzie sam. Ale nie wszystko poszło
zgodnie z planem. Theo spodziewał się, że stanie się to po zakończeniu
Hogwartu. Jaki użytek miałby Czarny Pan z dwóch uczniaków? Ale następnego lata,
Draco nie napisał ani razu. I kiedy Theo zobaczył go we wrześniu, wiedział.
Wyciągnięta, koścista sylwetka, złość i żałość w jego oczach.
Draco przyjął Znak.
Było zbyt wcześnie. Theo nie
przyłączył się. Jego ojciec zasugerował to raz czy dwa, wspomniał, że może „pociągnąć za sznurki” i „szepnąć o nim słówko”, jakby Czarnego
Pana można było tak łatwo zmanipulować. Jakby jego ojciec miał jakąkolwiek
władzę. Theo ignorował poczucie długu wobec Draco kiedy za każdym razem mówił: „Po ukończeniu Hogwartu, ojcze.” By opóźnić
nieuniknione. Nie chciał przyjąć
Znaku. Nie chciał stresu Draco,
koszmarów, poczucia winy, udręki, sekretnego knucia i morderstw. Nie chciał bezsennych nocy, płaczu, gróźb i
obietnic. Nie chciał tego.
Draco nigdy wcześniej tego nie
wspomniał, ponieważ rozmowa o tym pociągnęła by za sobą rozmowę o jego
inicjacji, a tego nie chciał. Jeśli wreszcie o tym wspomniał… utrzymywał w
sobie żałość aż do teraz? Nawet jeśli… nie można było mówić o porównaniu,
powiedział sobie. Ale mówili. Jeśli przyłączyłby się do Draco, ten incydent, który nadal nie dawał mu spać
po nocach, nigdy by się nie zdarzył.
- Nie chciałem tego zrobić. –
przyznał Theo – Chciałem to opóźniać jak najbardziej się dało. I nie jest mi z
tego powodu przykro.
- Nie powinno. – Draco spojrzał na
niego i wypuścił z siebie powietrze – Chciałbym mieć chociaż połowę twojej siły.
Theo prychnął.
- Zawiodłem cię.
- Ocaliłeś siebie. A ja… ja nie
byłem w stanie zrobić nawet tego. Tęsknię za tobą. – przyznał Draco.
- Ja tęskniłem za tobą od
pierwszego dnia kiedy tu przybyliśmy. Nie przypominam sobie żeby cię to
obchodziło.
Draco wyglądał jakby właśnie dostał
w twarz. Jego oczy wpatrywały się w niego szeroko otwarte. Zranione,
niezmiernie zranione szare tęczówki spotkały niebieskie i wspomnienia znów
pojawiły się przed oczami Theo. Jednak nie były takie same. Zamknął oczy,
walcząc ze sobą, próbując je odepchnąć. Krew, tak wiele krwi… zdrada…
Ręka Draco wylądowała na jego
ramieniu, jego głos podniósł się kiedy coś powiedział, może zadał pytanie, i
oczy Theo znów się otworzyły i odepchnął go gwałtownie.
- Nie dotykaj mnie!
Draco cofnął się. Wpatrywał się w
niego. Potem odwrócił się i oparł o stolik, wpatrując się ślepo w ścianę
naprzeciwko. Teraz ludzie patrzyli się w ich stronę. Pansy przestała udawać, że
nie patrzy.
- Przepraszam. – powiedział natychmiast
Theo, nie podchodząc do przyjaciela – Nie chciałem…
- Czy kiedykolwiek przestaniesz się
mnie bać?
- Nie boję się.
- Jesteś przerażony!
- Nie jestem. – warknął – To był
odruch. To nie jest coś, co mogę kontrolować. Ale wiem, że nigdy byś mnie nie
skrzywdził.
Draco zaśmiał się. Gorzko.
- Ale ja skrzywdziłem cię. To jest ten problem, prawda? Pozwoliłem Carrow’om…
rzuciłem klątwę….
Cokolwiek Draco próbował powiedzieć
zostało urwane kiedy Theo zrobił trzy kroki w przód i chwycił go za ramiona,
obracając go. Zmuszając się by spojrzeć w jego szare oczy.
- Draco, spójrz na mnie. –
powiedział powoli – Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Wiesz, że jesteś… Ja
wiem, że jesteś.
Jego mózg pracował na
przyspieszonych obrotach. Nie miał pojęcia co chce powiedzieć… co mówił.
- Nie skrzywdzisz mnie. Wiem, że
nie miałeś… - musiał się zmusić by wypowiedzieć te słowa, próbując je
zaakceptować – nie miałeś wyjścia.
- Zawsze jest jakieś wyjście. –
mruknął Draco, jego oczy nie opuszczały twarzy Theo – Nie powinienem był tego
robić.
Obrazy powracały i Theo mrugnął
dwukrotnie.
- Już w porządku. Wybaczyłem ci. To
nie była twoja wina.
Draco pokręcił głową, milcząc, ale
nadal patrząc w oczy Theo. Cisza się przedłużała. Theo nadal trzymał ręce na
ramionach Draco. Wpatrywali się sobie w oczy. W pewnym momencie, Theo
przyciągnął do siebie przyjaciela i uścisnęli się. Draco mógł zapłakać. Theo
wpatrywał się przed siebie, próbując nie myśleć o tym, że ramiona, które go
trzymały, kiedyś trzymały różdżkę, która cięła jego skórę.
Draco powiedział „Przepraszam”
Wiem,
Draco. Bogowie, wiem.
Ale czy „przepraszam” jest
wystarczające?
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
***
Witam!
Kocham ten rozdział. Może nie jest jeszcze do końca jasny, ale (wierzcie mi) niedługo będzie. Pisząc, prawie płakałam :/ Btw, cały czas słuchałam >tego<. Wręcz genialnie się przy tym pracuje.
Dziękuję za wszystkie miłe komentarze. Liczę na kolejne! :) No i chciałabym po raz kolejny podziękować Ired za nominację :*** Nie masz pojęcia ile to dla mnie znaczy. Chociaż pewnie się domyślasz :)
Nadal nie wierzę, że to zrobiłam, ale założyłam drugiego bloga. >Tu< macie linka. Poszłam za ciosem, po przeczytaniu milionów opowiadań i założyłam bloga o One Direction. Nie hejtujcie. Zakochałam się w mojej wersji tych ziomków i tyle.
Mam nadzieję, że wszyscy już gotowi na jutrzejsze rozpoczęcie roku. Dzięki gwiazdom, że ja mam jeszcze trochę wolnego :)
xoxo
Lexie
Genialne :D Weny:D Pozdrawiam,Lili :D
OdpowiedzUsuńDzięki :)
UsuńRównież pozdrawiam,
Lexie
WoW!! Super! Cała ta historia . . . jest niesamowita!
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział.
Pozdrawiam,
Hermiona Hasting
:))
UsuńWiem, że jest niesamowita. Będę jej fanką chyba do końca życia.
Następny rozdział już za kilka godzin :)
Pozdrawiam, Lexie
Lexie !!!!! Płacze jak małe dziecko, co ty czynisz z człowiekiem !! ;) Piękny rozdział. Ależ nie ma za co :) Wiem domyślam się ile znaczy bo podejrzewam że tyle ile dla mnie znaczyła ta nominacja :) Zostało się zauważonym. Czekam na Next'a
OdpowiedzUsuńTo nie ja! Ja tu tylko za pośrednika robię :D
UsuńMoże i faktycznie ten rozdział nie jest do końca jasny, ale i tak mnie urzekł :) Świetne tłumaczenie!
OdpowiedzUsuń