wtorek, 24 września 2013

Cena zwycięstwa. Rozdział 33




Rozdział 33
Najbardziej oczywista rzecz
3 styczeń 1999

Czekał na nią na boisku do Quidditcha. Wiedział, że ona będzie wiedziała, gdzie jest i w końcu do niego przyjdzie. Zwłaszcza przy pogodzie jaką akurat mieli. To był pierwszy śnieg w nowym roku i płatki wirowały w powietrzu. Zawsze lubił śnieg, ale w sumie, kto nie lubił? Ona lubiła i to była część powodu, dla którego tu przyjdzie. Nawet zaczarowany sufit Wielkiej Sali nie pobije bycia na zewnątrz gdy padał śnieg. Nawet nie było tak zimno. Wiatr był na tyle silny by sprawić, że śnieżynki tańczyły, ale nie na tyle silny by przyprawić go o dreszcze.

Na zewnątrz było lepiej. Spędził tu święta, czując się niemal wolnym. Od czasu Azkabanu, zauważył, że nie może spędzić zbyt wiele czasu w jednym miejscu bez otwierania okna lub dreptania w kółko jak zwierzę w klatce. Lekcje były dla niego trudne. Okazało się, że nie potrafi się dłużej na nich skupić. Theo, swoim spojrzeniem, potrafił jeszcze bardziej pogłębić jego uczucie uwięzienia. Pansy próbowała je zniwelować, ale czuł się zbyt winny w jej sprawie, żeby to podziałało. Tylko książki pomagały mu przenieść się do innego świata i zapomnieć o murach wokół niego. Właśnie dlatego spędzał tyle czasu w bibliotece.

Czasami, również ona sprawiała, że zapominał.

Kiedy był młodszy, dużo młodszy, próbował łapać płatki śniegu. Zawsze topniały zbyt szybko by mógł im się dobrze przyjrzeć. Wtedy był zawiedziony, ale dzisiaj, kiedy wyciągnął rękę by złapać tańczącą śnieżynkę, uśmiechnął się kiedy ta stopniała pod jego dotykiem. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią, nawet jeśli mogłoby się wydawać, że cała planeta zmieniła swoje położenie w kosmosie.

Czuł jak uśmiech wkrada się na jego twarz kiedy ją zauważył, na kilka sekund zanim ona zauważyła jego. Była niezbyt wysoka. Kiedy szła, dosyć szubko, poły płaszcza łopotały za nią. Głowę schowała między ramionami. To musiała być ona. Nikt inny nie przyszedł by na boisko do Quidditcha w taką pogodę, nie pierwszego wieczora po powrocie z domu. Uśmiech pojawił się na jej twarzy kiedy go zauważyła i pomachała mu. Kiwnął jej głową, a ona potem pół podeszła, pół podbiegła do niego.

- Draco! – wykrzyknęła kiedy dotarła.

Rzuciła się na niego niespodziewanie. Ledwie zdołał ją złapać, dając krok do tyłu, a ona obięła go ramionami.

- Hej. – powiedział kiedy go puściła – Szczęśliwego Nowego Roku. Dobrze się bawiłaś?
- Och, tak, bardzo dobrze. – powiedziała – Uwielbiam taką pogodę, a ty? Po prostu uwielbiam śnieg. Bez śniegu, Święta nie są takie same.

Poświęciła chwilę by zapiąć dokładniej swój płaszcz. Jej policzki były różowe od zimna, a jej ramiona i czapka były pokryte śniegiem.

- Tak, dobrze się bawiłam. Widziałam się z Harrym i Ronem, oczywiście. Ale cała reszta też tam była. Nawet Lee przyszedł, by dotrzymać towarzystwa George’owi. Lee Jordan, wiesz, ten który komentował wasze mecze Quidditcha.
- Masz na myśli tego gościa, który był tak rażąco po stronie Gryffindoru? – zapytał Draco, na co ona się uśmiechnęła.
- Tak, podejrzewam, że był. Ale i tak był dobrym komentatorem. I widziałam Teddy’iego. Nadal go nie poznałeś?

Pokręcił głową.

- Jest uroczy. Zrobiłam kilka zdjęć, pokażę ci je jutro kiedy rozpakuję swój kufer. Nie wygląda zbytnio jak ty. Może ma twoje oczy, ale nie jestem pewna. – rzuciła okiem na jego prawy nadgarstek, na którym znajdowała się bransoletka, którą mu dała – Nosisz ją.
- Wypróbowałaś już łapacz snów?

Uśmiechnęła się do niego ciepło.

- Żadnych koszmarów przez ferie. Dziękuję.
- Nie ma za co.

Znów spojrzała na jego nadgarstek.

- Podoba ci się?
- Jest w porządku. – powiedział, bawiąc się bransoletką.

Była delikatna i dyskretna. Tylko trzy paski czarnej skóry splątane w warkocz, ze srebrnym koralikiem pośrodku. Nie przepadał za biżuterią, ale dla tego prezentu mógł zrobić wyjątek.

- Nie masz rękawiczek! – zauważyła – Nie jest ci zimno?
- Nie. – powiedział, ale ona wzięła jego dłonie w swoje i zaczęła je szybko pocierać swoimi, ubranymi w rękawiczki.
- Musisz zamarzać. – stwierdziła.
- Nie jest wcale tak zimno.
- Jak ci minęły Święta? – chciała wiedzieć – Z Nottem i… Pansy?
- Miewałem gorsze. Naprawdę, było w porządku. Po prostu… normalnie.

Normalnie. Czy u niego kiedykolwiek coś było normalnie? Ale taka była prawda. Ferie, ku jego uldze, były bardzo spokojne, przyjemnie pokojowe i… normalne. Nie podejrzewał, że normalność jeszcze istnieje.

- Normalne. – powtórzyła i już wiedział, że zrozumiała.

Nie wiedział dlaczego to zrobił. Nagle poczuł potrzebę ofiarowania jej czegoś. Wyciągnął swoją różdżkę, na co ona patrzyła w ciszy. W jej oczach nie było śladu strachu, tylko zaciekawienie. Dlaczego mu ufała, po tym wszystkim, co zrobił? Nie sądził, że ktokolwiek mu kiedykolwiek ufał. Jego przyjaciele w Slytherinie… jak mogli mu ufać? Poruszył swoją różdżką. Płatek śniegu zatrzymał się na sekundę w powietrzu, potem powoli podążył w stronę dłoni Hermiony, która w osłupieniu wyciągnęła ją do przodu. Śnieżynka leżała na jej rękawiczce, idealna, nie topiąc się.

- Jest piękna. – powiedziała miękko – Kocham magię. – potem spojrzała na niego i zaśmiała się.
- O co chodzi?
- Tylko pomyślałam… - jej oczy znów przeniosły się na śnieżynkę – Przed wojną, czy kiedykolwiek pomyślałeś, że moglibyśmy być przyjaciółmi?
- Nie. – powiedział szczerze.
- Ja też nie. – przyznała, nadal się uśmiechając – To jest prawie śmieszne.
- Skoro tak twierdzisz.

Spojrzał na jej zęby, które było widać w jej szerokim uśmiechu. Jeśli dobrze pamiętał, lata temu, miała trochę dłuższe przednie zęby. Kiedy to się zmieniło? Nie zwrócił uwagi.

- Więc tak to nazywasz? Przyjaźnią?
- Oczywiście. – powiedziała jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie – Wiesz czego najbardziej nie lubię w zimie?

Zmiana tematu była tak niespodziewana, że przez chwilę stał w osłupieniu. Śnieżynka stopniała w ręce Hermiony.

- Co... Nie.
- Ogólnie, lubię zimę. – powiedziała, spoglądając w górę, na niebo – Ale nie lubię tego, że ściemnia się tak szybko.

Uśmiechnął się.

- Mógłbym nauczyć cię jak lubić noc.

~-o-~

Przekonała Draco żeby wrócili do zamku na kolację, nawet jeśli twierdził, że nie jest głodny. „Cóż, ja jestem.” Powiedziała, a on podążył za nią do środka. Podczas posiłku nic się nie wydarzyło – zjadła z chęcią, co zauważyła z zaskoczeniem. Ginny, siedząca obok niej, zapytała gdzie była, a on a skłamała łatwo „Byłam zaraz za tobą przez cały czas”. Ginny jej nie uwierzyła – to i tak było marne kłamstwo – ale nie skomentowała.

Wyszła z Wielkiej Sali przed Ginny, chcą jeszcze wstąpić do biblioteki przed zamknięciem.

- Granger.

Odwróciła się na pięcie, zastanawiając się kto zwraca się do niej po nazwisku, i stanęła twarzą w twarz z potarganymi, ciemnymi włosami, bladą skórą i oczami tak czarnymi jak noc. Stał przed nią Theodore Nott, wyglądając chłodno i dostojnie. Oceniając, może.

- Nott. – powiedziała kiedy zdała sobie sprawę, że się gapi – Chcesz czegoś?
- Zamienić słówko. Nie zajmę ci wiele czasu. – rozejrzał się wokół, przyglądając się uczniom, którzy ich mijali i zniżył głos – Na osobności byłoby dużo lepiej.
- Dlaczego nie możesz…
- Mam dla ciebie ostrzeżenie.

Krew zamarzła w jej żyłach. Hermiona cofnęła się o krok, niemal wpadając na kogoś, kto stał za nią. Głos Notta był zimny, a jego ojciec był skazany m Śmierciożercą, a… ostrzeżenie? Wojna się skończyła. Wojna się skończyła. Wojna się skończyła.

- Nie sądzę…
- Nie takiego rodzaju ostrzeżenie. – powiedział Nott.

To tylko jej wyobraźnia, czy on naprawdę wyglądał na rozbawionego? Stłumiła uczucie paniki, które w niej narastało.

- Chodzi o Draco. W tym roku spędzasz z nim dużo czasu.

O to mu chodziło? Odprężyła się.

- Tak. Co w związku z tym?

Znów rozbawienie i cień pogardliwego uśmiechu.

- Chodź ze mną.

Poprowadził ją do mniejszego, ciemniejszego korytarza. Podążyła za nią, uważna, ale nie przestraszona. Nie wyglądał groźnie.

- Chcesz rozmawiać o Draco?
- Tak. – przerwał na chwilę – Nie spędzaj z nim sama więcej czasu.
- Co? Dlaczego? – zawahała się – To dlatego, że jestem… - Szlamą, miała zamiar powiedzieć, ale Nott jej przerwał.
- Nie, nie dlatego. – delikatny uśmiech uniósł kąciki jego ust, ale tym razem nie było to rozbawienie. Uśmiech był słaby, gorzki, kpiący – Dla twojej informacji, Granger, ja nigdy nie przyjąłem Mrocznego Znaku.
- Przepraszam. – powiedziała – Po prostu twój ojciec…
- Mój ojciec – powiedział – będzie w Azkabanie do końca swojego życia. Wszyscy wiedzą, że był Śmierciożercą, Granger. Nie mówisz mi czegoś, czego jeszcze nie wiedziałem.
- Powiedzmy, że nie jesteś uprzedzony względem mugolaków. – powiedziała – Więc co masz do Draco?

Wyglądał na zaskoczonego.

- Draco to mój przyjaciel.
- Więc dlaczego… - zaczęła, zirytowana.
- Tak po prostu. – powiedział tajemniczo – Zaufaj mi, bycie zbyt blisko niego nie jest dobrym pomysłem. Och, i tak przy okazji… - wyciągnął przed siebie dłoń – Wojna się skończyła więc… Rozejm?

Wpatrywała się w niego.

- Co ty mi kiedykolwiek zrobiłeś?
- Jestem Ślizgonem. I przyjaźnię się z Draco.
- Tak, jestem pewna, że to robi z ciebie przestępcę. – powiedziała Hermiona, ściskając jego rękę – Nie musisz tego robić. Ale doceniam gest.

Kiwnął głową i cofnął rękę.

- Słuchaj, Granger. – zaczął, po czym się zawahał.
- Tak? – ponagliła go.
- Mówię poważnie. Draco jest… - znów przerwał – Lubię go. – powiedział w końcu – Znamy się od lat. Nie podoba mi się, że ci to mówię, ok.? Ale on nie jest już przy zdrowych zmysłach. Nie od czasu Azkabanu. Serio. Nawet od wcześniej. I robił rzeczy, od których chciałoby ci się wymiotować. Naprawdę jest utalentowanym czarodziejem. Może być niebezpieczny.
- Myślę, że umiem sobie radzić. – powiedziała lodowato – Nie zrobił niczego…
- Jeszcze nie zrobił. – powiedział ponuro Nott – Przynajmniej nie tobie.

Potem odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie. Sam, jak zauważyła. Czy kiedykolwiek widziała Notta przy Draco? Dlaczego tak nagle zaczął się nim przejmować?

Zanim zniknął jej z oczu, odwrócił się, jakby coś sobie przypomniał, i powiedział głosem na tyle głośnym, by usłyszała go bez problemu:
- Proszę, pamiętaj, co powiedziałem. Po prostu… przemyśl to.

Kilka głów się odwróciło, ale Hermiona nie przejmowała się. Nie chciał, żeby spędzała czas z Draco. Dlaczego?

Uważaj. Co miał na myśli?

Nie spędzaj z nim czasu sama. Nie miał nic przeciwko ich spotkaniom…. Ale jeśli byli sami, miała być ostrożna.

On może być niebezpieczny.

Przynajmniej nie tobie. Jeszcze.

- Nott! – krzyknęła, biegnąc za nim – Poczekaj… Theodore.

Zatrzymał się i odwrócił na dźwięk swojego imienia.

- Albo Nott, albo Theo, Granger. Nie Theodore.

Zarumieniła się.

- Przepraszam. Słuchaj… Nie mówiłeś zbyt jasno. Ja nie…
- Nie rozumiesz? – oczy mu pociemniały – W takim razie ci pokażę. – rozejrzał się wokół – Chodź ze mną

Poprowadził ją przez ciemny korytarz do pustej klasy, która, z tego co Hermiona była w stanie powiedzieć, nie była używana od lat. Była ponura i zakurzona, a ławki wyglądały jak z poprzedniego stulecia.

Nott pochwycił jej spojrzenie i uśmiechnął się.

- Wiem. – powiedział.
- Chciałeś mi coś pokazać?

Wyglądał na zmieszanego.

- Po prostu… Jeśli Draco narazi cię na niebezpieczeństwo, znów trafi do Azkabanu. Nie sądzę, że byłby w stanie to przeżyć.
- Nie naraża mnie na niebezpieczeństwo. – powiedziała, skołowana.
- Jeszcze nie. – znów powiedział Nott.
- Ciągle to powtarzasz. – rzuciła – Co masz na myśli?

Nott spojrzał na nią tak intensywnym wzrokiem, że zaczęła się zastanawiać czy nie powinna zacząć się bać. W końcu, w ogóle go nie znała. Nigdy nie zamienili nawet słowa. On był Ślizgonem, był arystokratą, a jego ojciec był Śmierciożercą. Tylko tyle o nim wiedziała i żadna z tych rzeczy nie była dobra. A ona stała z nim w pustej klasie.

Zaczęła go obserwować. Nott był wysoki i szczupły, z delikatnie zarysowanymi mięśniami. Pamiętała go – ledwie – jako cichego Ślizgona, który zawsze miał podkrążone oczy z braku snu. Zawsze był chudy, ale wyrósł. Jego spojrzenie było przeszywające i inteligentne, niewiele różniące się od Draco, ale bez tego nawiedzonego podtekstu. W przeciwieństwie do Draco, który nadal wyglądał jakby coś wyssało z niego życie, Nott rozkwitł podczas wojny. Co robił? Powiedział, że nie był Śmierciożercą, ale nie mogła być pewna. Nie wyglądał jakby miał zamiar ją skrzywdzić, ale z pewnością mógłby to zrobić. Jej oczy szybko zlokalizowały jego różdżkę, w lewym rękawie.

- Nie mam zamiaru cię atakować. – powiedział, a ona przeniosła wzrok na jego twarz – Salazarze. To nie mnie powinnaś się bać.

Znów się zawahał, po czym uniósł ręce i odsunął kołnierzyk szaty, pokazując swoją szyję. Hermiona głośno wypuściła powietrze. Cienka blizna biegła przez jego szyję, obojczyk i ginęła w reszcie ubrania. Nie miała żadnych wątpliwości, że biegła dalej przez jego tors, możliwe, że nawet do pasa. To była dziwna rana, która musiała być zadana kiedy ofiara stała prosto, oceniła na podstawie jej długości. Ale jak ktokolwiek pozwoliłby dać się tak pociąć bez sprzeciwu? Chyba, że… chyba, że był przytrzymywany.

- Draco mi to zrobił. – powiedział Nott – Nie chciał, ale to zrobił. To było w poprzednim roku, kiedy szkołą rządzili Carrow’owie. Złamałem godzinę policyjną, więc kazali Draco mnie ukarać. – na jego ustach ukazał się szydzący grymas – Okazało się, że Carrow’owie nie lubili się z moim ojcem. Pomyśleli, że zabawnie będzie wyżyć się na mnie, pomimo tego, że jestestwem czystokrwisty.
- Przykro mi.
- Niepotrzebnie. – powiedział, wzruszając ramionami – Już i tak nie boli. Po prostu chciałem żebyś wiedziała, do czego Draco jest zdolny.

Hermiona zadrżała i mimowolnie spojrzała na swoje przedramię, gdzie, zakryte rękawem, znajdowały się jej blizny, niemal tak świeże jak pierwszego dnia. Czarna magia nigdy się nie goi. Jedno spojrzenie powiedziało jej, że Theo doskonale wiedział, co przeżyła w Dworze Malfoy’ów.

- On nie miał wyjścia. – wymusiła z siebie Hermiona – Teraz jest wolny. Nie musi już nigdy nikogo krzywdzić. Nie miał wyjścia. – powtórzyła.
- Zawsze jest jakieś wyjście. – powiedział Nott – Ja wybrałem swoje. On wybrał swoje. I miał cholerne szczęście, że Potter był na tyle dobroduszny, że postanowił ocalić go od Azkabanu. – stalowy wydźwięk w jego głosie był niemal całkowicie ukryty w beztroskim tonie – On zrobił rzeczy, o które był oskarżony, Granger. Nigdy o tym nie zapominaj.


A potem odszedł.

CZYTASZ = KOMENTUJESZ



środa, 18 września 2013

Cena zwycięstwa. Rozdział 32





Rozdział 32
ŚWIĘTA

Dzisiejszy dzień był dniem pustym.

Kiedyś (czuła jakby to było wiele lat temu), nie wyobrażała sobie sytuacji, w której nie miałaby co robić w Święta. Odwiedzała z rodzicami różne miejsca pełne historii, muzea i biblioteki pachnące starym pergaminem i skórą. Czasami jeździli w jakieś ciepłe miejsca, z plażą, słońcem i morzem. Nienawidziła ich, bo tam nie czuła tego ducha świąt. Kiedy nie wyjeżdżali, zawsze miała coś do roboty, książki do przeczytania, rodzinę do odwiedzenia, smakołyki do spróbowania i Święta do świętowania. Ale jej książki… Cóż, nie miała pojęcia gdzie teraz są. Może zostały wyrzucone. Może zostały odesłane do Australii i może gdzieś w Australii, Monica i Wendell Wilkins zastanawiali się nad tym, co ich kiedyś opętało, że zakupili Znaczenie bycia uczciwym. Teraz także nie odczuwała takiej potrzeby czytania o eliksirach i zaklęciach. Kiedy tylko o tym pomyślała, myślała także o strumieniach światła lecących z każdej strony, umierających i poszkodowanych ludziach wokół i rzucaniu zaklęć jak najszybciej umiała. I jakimś cudem, nareszcie zdała sobie sprawę, że podręcznika nie można porównać do okropności bitwy.

Z nudów, spędzała większość dnia w pokoju Ginny, obserwując przez okno jak jej przyjaciółka dosiada miotły i spędza poranki – i popołudnia, i wieczory, i czasami nawet część nocy – latając. Ginny wracała padnięta na obiad i nie wypowiadała nawet słowa dopóki nie były same. Wtedy ich rozmowy były lekkie i bezcelowe, tak jak kiedyś, ale niemożliwie płytkie, biorąc pod uwagę to, co się wydarzyło. Czasami, na przykład kiedy padało, obie schodziły do kuchni by zobaczyć, czy nie są komuś potrzebne. Ale przez większość czasu spędzały bezczynnie, nie z lenistwa, ale z braku zajęcia.

Zeszła na dół około szóstej, ponieważ przybył Percy. Percy nadal był osobą, z którą można było przeprowadzić interesującą rozmowę. No i kiedyś, kiedy była młodsza, a on był prefektem, podkochiwała się w nim. Roztaczał wokół siebie inteligentną aurę, nie wiedzy czy samo zadowolenia, ale swego rodzaju popęd do wiedzy, który ona rozumiała i również posiadała. Potrafili spędzić sporo czasu rozmawiając na bezsensowne tematy. I wtedy czuła się niemal jak kiedyś.

Dzisiaj, w dżdżysty, ponury, świąteczny dzień, pukanie do drzwi rozległo się pół godziny wcześniej niż zwykle, ale podejrzewała, że to on, więc zeszła na dół. Usłyszała, że Ginny coś mówi w kuchni. Potem można było usłyszeć odgłos odsuwania krzesła i państwo Weasley dotarli do drzwi przed nią. Pani Weasley uwielbiała kiedy odwiedzał ich jej syn. Niemal każdego dnia niepokoiła się, że nie przyjdzie. Ale zawsze przychodził, a ona zawsze przytulała go jakby nie widział go przez kilka lat. Percy nie miał nic przeciwko. Prawdopodobnie wyczuł, że próbuje nadrobić stracony czas, czas który on stracił. No i przeważnie cieszył się z jej uwagi.

- Cześć mamo. – powiedział dzisiaj, bez charakterystycznej wesołości w głosie – Cześć tato. Witaj Hermiono. Wesołych Świąt.

Potem przesunął się by wpuścić niską kobietę o ciemnych oczach.

George zagwizdał, obserwując sytuację z kanapy, na której właśnie się rozłożył.
- O! Percy ma dziewczynę! Ginny, chodź i zobacz!

Percy uśmiechnął się sztywno i powiedział:
- To jest Audrey. Moja żona.

Potem nastała cisza, przerwana przez głośny dźwięk w kuchni kiedy Ginny upuściła talerz. Pani Weasley zamarła z uśmiechem na ustach i przez chwilę wyglądała jakby miała zaraz wybuchnąć płaczem.

- Och, Percy. – jęknęła i zaczęła płakać.

Percy spojrzał błagającym wzrokiem na swojego ojca.

- Miło cię poznać. – powiedział Pan Weasley do Audrey, całując ją w policzek – Wesołych Świąt.
Percy wyglądał dosyć ponuro, ale po chwili George wybuchł śmiechem.

- Cóż, ja nigdy… - zaczął i znów się zaśmiał – Ona jest zbyt ładna dla ciebie, Perce.

Audrey zarumieniła się, a potem uśmiechnęła. Była ładna, w cichy, zrozumiały sposób. Miała proste, ciemne włosy, brązowe oczy i ciepły uśmiech.

- I pochodzi z mugolskiej rodziny. – dodał ochoczo Percy, w przypływie jasności umysłu. Twarz jego ojca rozjaśniła się.
- Naprawdę? – powiedział i od razu zaczął zadawać jej pytania.

W tym samym czasie, Percy objął swoją matkę i zaczął szeptać jej do ucha uspokajające słówka. Hermionie wydawało się, że słyszała słowa Tak bardzo przepraszam, powtarzane raz za razem. To nie było nic nowego, słyszeli je niemal każdego dnia wakacji. Kiedy przychodził (codziennie), jego twarz była wyciągnięta i zmęczona, i wyglądał na starszego niż Charlie. Był zdewastowany przez poczucie winy, zwłaszcza z powodu śmierci Freda, ale było coś jeszcze, coś ukrytego zaraz pod powierzchnią, pod tym wesołym głosem, którym zawsze mówił. I to było to, ten sekret. Gdy nie kontaktował się ze swoją rodziną, wziął ślub.

Hermiona obserwowała go w ciszy, zastanawiając się gdzie odnalazł tyle odwagi by przyprowadzić tą Audrey do domu, by złamać serce swojej matce. Audrey wyglądała na zakłopotaną, ale ze spokojem odpowiadała na pytania Pana Weasley’a. Miała na sobie jeansy, za dużą bluzę z kapturem i żadnego makijażu. Nie wyglądała na typ Percy’iego. Wyglądała na bardzo młodą, dziewiętnaście lub dwadzieścia lat. Pani Weasley się to nie spodoba.

Kiedy Państwo Weasley przeszli do kuchni by pomóc Ginny, Hermiona usiadła obok Audrey.
- Cześć. – powiedziała – Jestem Hermiona. Znajoma.
- Wiem. – odpowiedziała Audrey, uśmiechając się – Percy opowiadał mi trochę o tobie. Jesteś przyjaciółką Rona.
- Od jak dawna znasz Percy’iego? – zapytała.
- Poznałam go w Ministerstwie. – wytłumaczyła Audrey – Starałam się o staż tam, w wakacje zanim zaczęłam szósty rok. Tylko on się zgodził. Powiedział mi, że chciałby mieć taką okazję w moim wieku. Pracowałam u niego przez trzy tygodnie. Ale później nie widziałam go przez dwa lata, kiedy kończyłam Hogwart. Potem zaczęłam pracę w jego biurze. Odkąd ostatnio się widzieliśmy, awansował, ale pamiętał mnie. Zaprosił mnie na obiad, żeby nadrobić zaległości i… - wzruszyła ramionami i się uśmiechnęła – To się po prostu stało…

- Potem Ministerstwo zaczęło przeprowadzać kontrolę czarodziei z mugolskich rodzin, więc uciekliśmy. To znaczy… ja uciekłam pod osłoną nocy, a kiedy Percy zdał sobie sprawę, że zniknęłam, podążył za mną.

Percy zaśmiał się i jakby od niechcenia, objął ją w talii.

- Kiedy ją znalazłem, wzięliśmy ślub żeby już nigdy więcej ode mnie nie uciekła i przez pół roku ukrywaliśmy się przed Ministerstwem.
- Potem to on zostawił mnie, by walczyć w tej okropnej bitwie. – powiedziała Audrey patrząc na swojego męża oczami pełnymi miłości i admiracji – Czego nadal mu nie wybaczyłam. – Percy mrugnął do Hermiony.
- Daj jej trochę czasu, przejdzie jej.
- Więc to tobie powinniśmy podziękować za przeminę mojego brata z samolubnego, napuszonego dupka w istotę ludzką? – George zapytał Audrey – Już cię lubię.
- Dzięki, George. – powiedział Percy, wyglądając na urażonego – Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.
- Dniem i nocą, bracie. – rzucił George, rozciągając się na kanapie – Więc pracujesz w Ministerstwie? – Audrey wyglądała na zakłopotaną.
- Pracowałam. Ale od zakończenia wojny… Nie wiem, naprawdę. Nie wiem jak mają zamiar to zorganizować.
- Spotykam się z Kingsley’em w tym tygodniu.
- Tak, cóż, pewnie znów cię przyjmie, oczywiście. – powiedziała pewnie Molly, wyglądając z kuchni – Jeśli Kingsley ma trochę honoru, znów dostaniesz swoją pracę.
- Powiedział, że spróbuje. – rzucił Percy, wzruszając ramionami – Zobaczymy.
- W którym departamencie pracowałaś? – Hermiona zapytała Audrey.
- Zaczynałam w tym samym, w którym pracował Percy. Potem zostałam przeniesiona do Mugolskich Produktów, co było dużo bardziej fascynujące. – powiedziała, rzucając Percy’iemu znaczące spojrzenie, co powiedziało Hermionie, że ta kwestia jest przyczyną kłótni pomiędzy tą dwójką.
- Wszystko podlega dyskusji. – odpowiedział z uśmiechem.
- Nie, mówię poważnie. – powiedziała, znów mówiąc do Hermiony – Nie ma nic bardziej interesującego – lub przerażającego – od tego, jak czarodzieje potrafią oszukać mugoli. Jest to zwykle dosyć skomplikowana i naiwna. Interesowałam się przez jakiś czas łamaniem klątw – Percy mówił mi, że Bill się tym zajmuje… - ale prawo ma tak wiele twarzy, że nigdy mi się nie nudzi.

Ron, który siedział na fotelu naprzeciwko Georga, i który, aż do tej pory, nie odzywał się, teraz zrobił minę.

- Prawo ma tak wiele twarzy, że zawsze jest nudne.
- Nie, nie jest. – powiedziała entuzjastycznie Hermiona – Wiem co masz na myśli, Audrey. To wszystko ma wiele odsłon. Niektóre aspekty są delikatne, a inne rzeczy są strasznie barbarzyńskie. Zgadzam się. Mam zamiar… - przerwała nagle, zauważając uśmiech Rona – Och, cicho bądź. – powiedziała ponuro.
- Nic nie powiedziałem! – Audrey zaśmiała się, słysząc to.
- Ron, prawda? – powiedziała – Miło mi cię poznać.
- Tak, to Ron. – powiedział Percy, kiwając głową – Ginny to ta, która potłukła talerz w kuchni… Wydaje mi się, że wyzywa Tonks na pojedynek. Ach, oto i ona.  – kiwnął głową w stronę siostry, kiedy ta weszła – Mój brat Bill i jego żona Fleur. Ten maruda na kanapie to George…
- Ej! – powiedział z oburzeniem George.
- …to mój starszy brat Charlie. A to jest Harry Potter.

Audrey kiwnęła głową każdemu z nich, trochę onieśmielona. Percy zepchnął George’a z kanapy i usiadł na niej z ramieniem nadal wokół Audrey, niemal obronnie.

- No dobra. – powiedział – Wiem, że macie masę pytań. Pytajcie.
- Ile ona ma lat? – zapytał George siedzący teraz na kanapie, gdzie się usadowił po tym, jak został zepchnięty z kanapy.
- Dziewiętnaście. – odpowiedziała Audrey, uśmiechając się.
- Merlinie. – rzucił George – Nigdy nie podejrzewałem cię o pedofilię, Perce.
- Lubisz Quidditch? – zapytał Ron, na co wszyscy się zaśmiali – Bo nie możesz być moją bratową jeśli nie lubisz, sorry. – Percy zrobił minę.
- Niestety, jest wielkim fanem. Próbuje mnie do niego przekonać odkąd się poznaliśmy.

Po tej wypowiedzi, większość ludzi w pokoju zaczęło klaskać. Potem odezwał się George.

- Och, jesteś idealna dla tego idioty, Audrey.
- Kiedy masz urodziny? – zapytała Ginny.
- Trzydziestego listopada.
- Naprawdę jesteś młoda. – powiedział George – Percy powiedział ci ile naprawdę ma lat? – Audrey znów się zaśmiała.
- Tak.
- A czy powiedział ci, że był… - Geroge wypiął klatkę piersiową i przyjął podniosły ton z oksfordzkim akcentem - … prefektem i zarozumialcem w Hogwarcie?
- Tak.
- A powiedział ci kiedy był na trzecim roku i…
- Dobra, to by było na tyle. – przerwał Percy – Nie chcę żeby składała papiery rozwodowe.
- W którym byłaś domu? – zapytała Ginny.
- To chyba oczywiste. – rzucił George – Nasz zarozumialec nigdy nie celowałby poza Ravenclaw.
- Byłam w Hufflepuffie.
- Tak jak mówiłem.

Audrey uśmiechnęła się. Miała taką samą aurę swojego domu, jaką Hermiona widziała wcześniej u Susan Bones. Cichość jej osoby, która nie była do końca nieśmiałością, ale czymś spokojniejszym, delikatniejszym.

- Napijesz się może herbaty? – zapytała Pani Weasley, wychodząc z kuchni – To właśnie miała robić Ginny zanim upuściła talerz… tak, kochanie, wiem, że nie zrobiłaś tego specjalnie. Mogę szybko przygotować jeśli ktoś jest zainteresowany.
- Z chęcią. – powiedziała Audrey, a reszta się zgodziła.

Herbata była serwowana z czekoladkami z rodzaju tych, które są zawinięte w błyszczący papier i rozpływają się w ustach. Audrey wzięła trzy, na co George powiedział:
- Tak, jesteś absolutnie idealna dla niego. – na co oni wszyscy się zaśmiali. Percy nie lubił czekolady.
- Koniec z żartami. Jakim cudem przekonał cię żebyś go poślubiła? – zapytał George.

Audrey spojrzała kątem oka na Percy’iego. W jej spojrzeniu było tyle miłości i zaangażowania, że Hermiona doszła do wniosku, że wiele się pod nim kryło.

Ale Audrey tylko powiedziała:
- Zasłużył na to.

Pani Weasley wyglądała na niezbyt zadowoloną. Hermiona była pewna, że słyszała ją mamroczącą coś na temat wojny i ludzi biorących ślub na prawo i lewo. A Audrey była tak młoda, tylko rok starsza. Czy wyszłaby za mąż w tym wieku? Jak ona mogła być tak pewna swoich uczuć? Audrey zaczęłą pracę w wieku osiemnastu lat, w tym samym roku, Hermiona się ukrywała. Audrey pracowała w ministerstwie może kilka miesięcy zanim musiała sama zacząć się ukrywać z powodu anty mugolskiego reżimu. I wyszła za mąż za Percy’iego, którego prawie nie znała… Ale znów Percy poświęcił swoją karierę dla niej i ryzykował swoje życie ukrywając się z nią. On był czysto krwistym czarodziejem, nikt by się go nie czepiał, gdyby nie Audrey. Czy można być bardziej pewnym?

Pomimo tego, Pani Weasley nadal nie aprobowała tego małżeństwa. Hermiona nie mogła wyobrazić sobie samej siebie zamężnej i ustatkowanej w wieku dziewiętnastu lat. Nie mogła wyobrazić sobie, że kiedykolwiek się ustatkuje. Ramię Percy’iego wokół Audrey. Pochlebne spojrzenia, które często mu rzucała. Hermiona doświadczyła tego już z Billem i Fleur kiedy przyszłą ich pora, i kiedy Bill został zaatakowany przez Greybacka. Z jej rodzicami, nawet kiedy… nie. Oni wszyscy było tak pewni swojej miłości, tak pewni, że chcą razem spędzić resztę wieczności. Ona nie była nawet pewna czy byłaby w stanie przetrwać minutę tylko z Ronem. Ani czy chciała, ani czy on chciał. To było nie w porządku…

- Więc kto z was gra w Quidditcha? – zapytała Audrey i zaczęła się rozmowa na ten temat.

Hermiona nagle poczuła się słabo. To przypomniało jej o jej ostatnim upadku, tym z powodu przepracowania i niedożywienia. Ale nie była głodna, prawda? Było jej słabo i miała trochę nudności. Ale jadła wystarczająco, prawda? Błagała Harry’ego by nikomu nie mówił o jej incydencie (Pani Weasley mogłaby dostać zawału), więc tylko on rzucał jej potępiające spojrzenie za każdym razem, kiedy przebierała w jedzeniu lub rezygnowała z posiłku. Tylko on w tym domu był na tyle spostrzegawczy by zauważyć. Ale teraz, kiedy uniosła swoją trzęsącą się rękę – trzęsła się jak liść na wietrze – by dotknąć czoła, Molly to zauważyła. I cała reszta też.

- Wszystko w porządku? – zapytała zmartwiona Ginny – Jesteś strasznie blada…

Opuściła szybko swoją dłoń, mając nadzieję, że nikt nie zauważył jak szczupłe są jej palce.

- Tylko trochę mi się kręci w głowie. – powiedziała – Nic mi nie jest. Wczoraj uderzyłam się głową o półkę. To nic poważnego.

Audrey wydała z siebie współczujący odgłos.

- Bardzo boli? Może powinnaś skonsultować się z Uzdrowicielem jeśli nie przestanie boleć. – powiedziała.
- To tylko tymczasowe. – nalegała Hermiona – Tylko mi się kręci w głowie… - potem, by odejść od tematu jej zdrowia, powiedziała – Więc grasz w Quidditcha?
- Trochę. – powiedziała Audrey – Nie tak dużo jak kiedyś. Ale nadal to kocham.

To doprowadziło o rozmowy na temat ulubionych pozycji w Quidditchu, najgorszych meczy, najbardziej oczywistych zwodów, a potem do najlepszych graczy.

- Daniel Stratowski. – powiedziała Audrey – Pochylcie głowy. – George jęknął.
- Nie mówisz chyba serio? Ten gość nie ma żadnego doświadczenia.
- Komu potrzebne jest doświadczenie? On ma talent. Zaczynał w głównym składzie Tornad i nie przegrali żadnego meczu w ciągu dwóch lat. Możliwe, że Dan zagra w reprezentacji Anglii podczas najbliższych Mistrzostw Świata.
- Nie jest aż tak dobry. – powiedział Charlie – Bardziej ma szczęście, ale jego cel jest średni. A teraz weźmy na przykład Kruma. To jest dopiero dobry gracz.
- Mówisz to tylko dlatego, że on jest szukającym, jak ty. – powiedziała lekceważąco Ginny – Ale Dan jest dobry. Umie latać.

Ginny była fanką Harpii, ale w jej pokoju wisiał plakat młodego, nieziemsko przystojnego mężczyzny w wieku około dwudziestu trzech lat. Miał jasne oczy i zawadiacki uśmiech. U góry widniał napis ‘Daniel Stratowski’, a w lewym górnym rogu, widniało logo Tornad. Hermiona podejrzewała, że plakat pojawił się w pokoju jej przyjaciółki głównie z powodu wyglądu Dana, a nie jego umiejętności.

- Jego już nawet nie ma w interesie. – powiedział George – Czy ktokolwiek słyszał o nim od września?
- Nie od czasu wojny. – odpowiedziała Ginny.

Po tym zapadła cisza kiedy każdy przyswajał, co to może znaczyć i przypominał sobie inne zniknięcia, straty. Audrey położyła głowę na ramieniu Percy’iego, a on przyciągnął ją jeszcze bliżej. Pani Weasley która, podobnie jak Hermiona, tylko słuchała tej wymiany zdań, nagle pobladła.

Potem Ron wstał i powiedział:
- Toś ma ochotę na partyjkę szachów?
- Uwielbiam szachy. – powiedziała ochoczo Audrey, na co Harry się zaśmiał.
- Nie kiedy grasz z Ronem. On wygrywa za każdym razem.
- Naprawdę? – Audrey oczywiście nie była pewna, czy mówi poważnie.
- Dobra, zagram z tobą. – powiedział Ron, kładąc szachy na niskim stoliku naprzeciwko niej – Białe czy czarne?
- Białe. – odpowiedziała zdecydowanie Audrey.
- Jakie zakłady? – rzucił Ron.
- Dwadzieścia pięć. – powiedział George.
- Dwadzieścia jeden. – powiedział Charlie.
- Trzydzieści trzy. – powiedziała Ginny.
- Co oni robią? – zapytała Audrey.
- Zakładają się ile ruchów będzie potrzebował żeby cię pobić, kochanie. – rzucił Percy – Siedemnaście. – uderzyła do w ramię.
- Nie powinieneś być po mojej stronie?
- Dużo bardziej wolałbym być po tej wygranej.
- Zdrajca. – powiedziała, ale z uśmiechem.

Zagrali trzy partie, a Audrey przegrała każdą z nich. Grała fair i nie pozwalała sobie być zdołowaną z powodu przegranej. Z uśmiechem przyjmowała każdy ruch Rona i śmiała się z własnych błędów. Ich trzecia partia była interesująca i trwała tak długo, że Percy stracił swoje pięć galeonów, które zarobił podczas pierwszych dwóch. Ginny, która obstawiała czterdzieści dwa ruchy, była najbliżej i zgarnęła wygraną. Audrey zaśmiała się widząc to i powiedziała Dobrze ci tak. Percy się uśmiechnął.

- Nie – powiedziała Pani Weasley po ich trzeciej rundzie – spędzicie Świąt grając w szachy.
- Dobrze się bawiliśmy! – zaprotestował Ron.
- Jest po siódmej. – powiedziała jego mama – Mogę przynieść przekąski jeśli ktoś jest głodny.

Entuzjastyczny chórek głosów poparł ten pomysł.

- Ale tylko jeśli znikną szachy. – nalegała Pani Weasley – To nie jest odpowiedni czas. Czego się napijecie? Jest Piwo Kremowe, które mogę wam podgrzać. Jest sok dyniowy, Ognista Whiskey, gorąca czekolada, kogel-mogel, kawa, miód pitny, wino, herbata… Wydaje mi się nawet, że mamy gdzieś w szafce rum, prawda Arturze? Nie, Ron, nie będziesz pił Ognistej.
- Jestem pełnoletni! – zaprotestował Ron.
- Nie pozwolę ci pić alkoholu tak wcześnie. – powiedziała zdecydowanie Pani Weasley – Dostaniesz Piwo Kremowe.

Wysłuchała zamówień, prychnęła kiedy Ginny poprosiła o miód, ale i tak jej go podała gdyż nie był to do końca alkohol. Przed Hermioną, Ronem i Audrey postawiła szklanki z ciepłym Piwem Kremowym.

- To mój ulubiony napój od czasu Hogwartu. – przyznała Audrey – W mugolskim świecie nie mamy czegoś takiego.
- Co w takim razie wcześniej było twoim ulubionym napojem? – zapytał szczerze zainteresowany Pan Weasley.
- Pepsi. – odpowiedziała i uśmiechnęła się widząc wyrazy ich twarzy – To mugolski napój. Gazowany. Najlepszy kiedy jest zimny. Ma dużo cukru. Ale w Święta zawsze lubiłam kogel-mogel. Teraz cały czas piję sok dyniowy i Piwo Kremowe. Zanim poszłam do Hogwartu, nigdy nie próbowałam soku dyniowego, ale teraz go kocham. – Percy objął ją ramieniem.
- Mój mały, niewinny mugolaczek. – powiedział – Ona nadal jest zdziwona widząc najbardziej normalne rzeczy.
- No nie wiem czy Wyjca można nazwać normalnym. – rzuciła Audrey – Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego.
- To musiał być niezły widok. – skomentował Bill.
- Myślę, że krzyczała głośniej niż Wyjec. – powiedział Percy, uśmiechając się szeroko.

Znów się zaśmiali. Hermiona pomyślała, że to będą całkiem inne Święta niż zawsze. Po pierwsze, spędzała je bez swojej rodziny. Błagała rodziców by mogła być ty podczas Świąt, a ich odwiedzić w Nowy Rok. Po drugie, w powietrzu wisiał nieuchronny, ponury nastrój, jakby ich śmiech mógł w każdym momencie zamienić się w szloch. Kiedy była dzieckiem, Święta były tak niewinnym czasem… Oddałaby wszystko by móc wrócić do tego uczucia.

~-o-~

Percy nie myślał zbyt jasno przyprowadzając niespodziewanie Audrey. Pani Weasley czuła się niezręcznie wokół niej. A wszystko stało się jeszcze bardziej niezręczne kiedy wszyscy zdali sobie sprawę, że nic nie kupili dla Audrey. Ale Audrey nie była kłopotliwą osobą i chciała uspokoić swoich teściów, więc zapewniła wszystkich, że to nie ma znaczenia, i że nie mogła od nich oczekiwać czegokolwiek. I to ona zaczęła przepraszać, a reszta Weasley’ów ją pocieszało. Percy dostał trzy pakunki od swoich rodziców i braci, z którymi zaczął się dogadywać podczas wakacji. Jeden był od George’a, którego Percy potrafił rozśmieszyć. Hermiona też mu coś dała. Książkę, oczywiście.

- Och nie… - powiedziała Audrey kiedy to zobaczyła. Sprawdziła okładkę – To klasyka. Musi mieć ponad czterysta stron. Spędzi nad nią cały tydzień! Teraz to narobiłaś, Hermiono. On nawet na mnie nie spojrzy do Nowego Roku.
- Nigdy nie słyszałem o tym autorze. – powiedział Percy.
- Oczywiście, że nie. – rzuciła Audrey – To mugol. Znany z tego, że płacono mu od strony i ze swojej długiej, powtarzającej się prozy.
- Pięknej prozy. – powiedziała obronnie Hermiona.
- Na Merlina, nie pozwól jej zacząć rozmowy o książkach. – ostrzegł Ron – Bo inaczej będziemy tu siedzieć jeszcze tydzień.

Ronowi dała koszulkę z jego ulubioną drużyną Quidditcha, którą od razu założył na swój sweter Weasley’ów. Przez to wyglądał trochę grubo i bardzo kolorowo, bo jego sweter był kasztanowy, a koszulka pomarańczowa.

- Ugh. – powiedział kiedy ją odpakował – Dacie wiarę, że Departament Gier i Sportów odwołał wszystkie oficjalne mecze Quidditcha na całym świecie, na najbliższy rok?
- Drużyny potrzebują czasu by się odbudować, Ron. – powiedziała.
- Zakazanie Quidditcha. – mamrotał Ron – Tylko to im w głowach.

Ron dał jej pudełko czekoladek. Waniliowe, z różową posypką po jednej stronie, czekoladowe po drugiej stronie, a najgorsze po środku – dwa rządki małych, czekoladowych serc. Spojrzała na niego, on spojrzał na nią. On jako pierwszy odwrócił wzrok.

Niemal wyrwała pudełko z rąk Ginny, która przystała by podebrać słodycze.

Ginny zniknęła na chwilę i Hermiona zdała sobie sprawę z tego, że Harry też zniknął. Wróciła z zamyślonym wzrokiem i srebrnym łańcuszkiem w dłoni. Kiedy Hermiona odgięła jej palce zobaczyła, że to naszyjnik. Na łańcuszku wisiał mały, złoty znicz, którego skrzydełka delikatnie się ruszały.

~-o-~

Do była długa kolacja i jeszcze dłuższy wieczór. Było po drugiej nad ranem kiedy Hermiona dotarła do pokoju Ginny i opadła na miękki materac, wzdychając głośno.

- Jestem wykończona. – powiedziała.
- Jestem wypchana. – powiedziała Ginny, opadając na krzesło – Myjemy zęby.
- Zbyt wykończona.
- Chyba zwymiotuję jeśli wstanę. – zgodziła się Ginny – I chyba się też trochę upiłam. Świat się kręci.

Hermiona próbowała rzucić jej potępiające spojrzenia, ale nie udało jej się.

- Jutro, kiedy się obudzisz, poczujesz się lepiej.
- Jutro. – powiedziała Ginny, rozweselając się – Myślisz, że mama nie będzie miała nic przeciwko jeśli nie wstanę przed drugą jutro?
- Tak. – Ginny zaśmiała się po czym się skrzywiła.
- Pewnie tak. Jesteś pewna, że nie mogę wziąć jednej czekoladki?
- Zależy. Mogę dostać twój naszyjnik? – uśmiech Ginny spełzł jej z twarzy.
- Nie mam zamiaru go nosić. – zadeklarowała – Nigdy.
- Nie mów tak. – powiedziała Hermiona – Wiesz, że nie miał nic na myśli dając ci go. To nie tak, że się oświadczał czy coś.
- To jest właśnie ten problem. – odpowiedziała Ginny, grzebiąc w kieszeni by wydostać naszyjnik. Zacisnęła wokół niego palce – On coś znaczy. Oznacza Przepraszam. Nie chcę prezentu z łaski, Hermiono.
- To nie jest prezent z łaski. – powiedziała – Do jasnej anielki, przyjrzałaś mu się? Jestem pewna, że to prawdziwe złoto i srebro. Pewnie spędził wieki szukając go. Był smutny kiedy go nie założyłaś.
- Cóż, nie założę go. – wyciągnęła rękę – Masz, weź go jeśli chcesz.
- Zwariowałaś? Nie jest mój. – Hermiona pokręciła głową – Nie mogłabym go wziąć. To świąteczny prezent Ginny. Jest twój.
- Nie wiem. – powiedziała Ginny, przyglądając się srebrnemu łańcuszkowi – On po prostu wygląd tak…
- Pięknie? Drogo? Romantycznie? – zasugerowała Hermiona.
- Głupio. – dokończyła Ginny – Jakby jeden wisiorek mógł naprawić nasz związek. Jakby to wszystko miało wypalić, bo on ma dużo pieniędzy.

Hermiona dostrzegła ślad złości w oczach przyjaciółki i westchnęła.

- Nie sądzę, że on miał to na myśli.

Ginny westchnęła i spojrzała na sufit.

- Wiem, że nie miał. Przepraszam, Hermiono. Jestem po prostu… zestresowana. Boli mnie głowa. – położyła łańcuszek na biurku – Chodźmy już do łóżka, dobra?
- Tak, dobry pomysł.

Rzuciły się na łóżka, nawet nie przejmując się przebraniem. Ginny mruknęła coś i światła zgasły. Hermiona słyszała, że Ginny przewraca się z boku na bok, nie mogąc usnąć. Nie miała jej tego za złe. Ona tez nie mogła usnąć. Ale w końcu się poddała.

Obudziła się, siadając nagle na łóżku. Miała kolejny koszmar. Szare oczy i ból, jak zawsze. Coś stukało w okno. To właśnie to ją obudziło. Sowa. O – sprawdziła zegarek – czwartej nad ranem. Podniosła się, czując się dziwnie rozbudzona i wpuściła sowę – małą, czarną z pierzastymi skrzydełkami. Wydała z siebie cichy odgłos i wystawiła cierpliwie nóżkę.

- Szzz… - powiedziała, zerkając na Ginny.

Jej przyjaciółka spała mocno z kołdrą zarzuconą na głowę. Hermiona odwiązała czarny sznurek i sówka odleciała, zostawiając w jej rękach małe, czarne, aksamitne etui, przewiązane sznurkiem. Wiedziała, instynktownie, od kogo było. Uśmiechając się, odwiązała sznurek i otworzyła etui. Jego zawartość wysypała się na łóżko: liścik i prezent.

Był to prosty, wierzbowy okrąg opleciony pakami czarnej skóry, ze skórzaną pętlą w jednym miejscu, do powieszenia. Na drugim końcu zwisały duże, białe pióra. Wewnątrz okręgu był również sznurek zaplątany tak, że przypominał sieć pająka.

Łapacz snów.

Kolorowe koraliki były naciągnięte na sznurki i przy przesuwaniu, wydawały delikatny dźwięk. Błyszczały bardziej niż normalne. Hermiona była pewna, że czuła w nich magię.

Na twoje koszmary. To działa.

Wesołych Świąt. – D.


CZYTASZ = KOMENTUJESZ

****

Przepraszam, że dopiero teraz. Zmieniałam pracę i byłam kłębkiem nerwów z tego powodu. Ale jak się okazało, piątek 13. był dla mnie szczęśliwy :)

Dziękuję za wszystkie miłe komentarze pod poprzednim rozdziałem. Cieszę się, że wszyscy tak entuzjastycznie przyjmują każdy kolejny. Dziękuję! :*

Dzisiejszy rozdział wręcz uwielbiam. Jest świąteczny :) No i George jest... lepszy. Niesamowicie mnie to cieszy. Mam przeczucie, że nie tylko mnie :D No i prezent od Draco <3 

Tak z innej beczki to mam trzy sprawy.
1. Jeśli latacie z UK do Polski, to jakimi liniami? I skąd? Muszę ogarnąć bilety jeśli chcę na święta do domu wrócić...
2. Zastanawiam się nad zmianą szablonu. Ktoś chętny do wykonania nowego?
3. Lexie sobie założyła pamiętnikowego bloga, na którym wylewa swoje smutki, dzieli się przemysleniami, ciekawymi rzeczami i zdjęciami. Polecam! >klik< :)
xoxo
Lexie

środa, 4 września 2013

Cena zwycięstwa. Rozdział 31




Rozdział 31
Jego oczy
24 grudnia 1998

Dziecko urodziło się z niebieskimi oczami.

Dowiedziała się o tym dopiero jakiś czas później, kiedy małe zawiniątko zostało podane jej przez uśmiechniętego Medyka. Podczas samego porodu była pół przytomna, o czym poinformowała ją potem Katie. Ból był niemal nie do zniesienia. Uzdrowiciele powiedzieli, że jest zbyt szczupła by poradzić sobie z porodem. W którymś momencie, podczas porodu lub już po nim, podano jej środki usypiające. I zasnęła. Kiedy się obudziła, trzy godziny później, Uzdrowiciel trzymał jej dziecko.

- Śliczna, zdrowa, malutka dziewczynka. – powiedział, uśmiechając się szeroko i podając jej To – Jak masz zamiar ją nazwać?

Nie odpowiedziała, tylko wpatrywała się w To. Oczywiście spało, a wcześniej oczywiście płakało. Teraz Tego oczy były otwarte i rozglądały się wokół, nieskupione. Były niebieskie. To nic nie znaczyło. Wiele dzieci rodziło się z niebieskimi oczami. Ona sama miała niebieskie oczy, więc nie było niespodzianką, że i To będzie miało… Ale mogła stwierdzić, nawet z przelotnego spojrzenia, że to nie był zwykły niebieski. Był jaśniejszy niż jej kolor oczu, delikatniejszy. Był… był… To były jego oczy.

Z trudem wciągnęła powietrze i pomyślała, że mogłaby To przypadkiem upuścić. Nie wiedziała jakie emocje przez nią przepływały – ulga, lub smutek, lub desperacja – ale były silniejsze niż jakiekolwiek środki usypiające i usunęły jakiekolwiek zmęczenie, które jeszcze się w niej gnieździło.

- Twoi przyjaciele czekają na zewnątrz. – powiedział Uzdrowiciel – Chciałabyś żeby weszli?

Nic nie powiedziała, ale chyba kiwnęła delikatnie głową. Jakimś sposobem, zgodziła się by weszli. Katie szybko wparowała do środka i usiadła na brzegu łóżka, gaworząc w kierunku Tego. Angelina, Lee i George trzymali się nieco z tyłu.

- Ona jest śliczna. – powiedziała Katie – Och… wygląda całkiem jak ty.

Poza oczami – jak będzie w stanie zmierzyć się z tymi oczami każdego dnia w swoim życiu? To miało jej nos, jej kolor skóry i zaskakująco dużo czarnych włosków, które mogły być tylko jej.

- I te oczy. – powiedziała zaraz Katie – Będzie tak śliczna jak ty, Al.
- Podobają mi się oczy. – zgodziła się Angelina, przybliżając się.

Serce Alici zacisnęło się boleśnie. Oczywiście, że Angelinie podobają się te oczy. Zakochała się w tych samych oczach. Przyciągnęła To bliżej do siebie, próbując odwrócić Tego główkę od Ange by nie zdała sobie sprawy, gdzie wcześniej widziała ten odcień niebieskiego. Ale Angelina wyciągnęła rękę i połaskotała To po brodzie, wpatrując się Temu głęboko w oczy. Zamyśliła się spoglądając na to małe zawiniątko pełne życia…
- Em… Uch… - powiedziała nagle – Myślę, że ona się zaraz rozpłacze. – cofnęła się szybko, a To przekręciło główkę i zaczęło krzyczeć.
- Cicho. – powiedziała Alicia i, ku zaskoczeniu wszystkich, To się uciszyło.
- O, ona jest dobrze wyszkolonym robocikiem. – zaśmiała się Katie. – Chyba nie będzie zbyt zajmująca.
- Miejmy nadzieję. – powiedziała Alicia –Nie miałabym pojęcia co z Tym zrobić.

Katie spojrzała na nią dziwnie.

- Tym? To nie jest rzecz, Al. Spójrz – to jest mała dziewczynka.

Alicia spojrzała. To nie wyglądało jak dziewczynka, tylko jak niemowlak. Trochę czerwone na twarzy, z pół otwartymi, rozmazanymi oczami wydobywającymi się spod ciemnych brwi. Usta Tego były delikatnie otwarte w swego rodzaju bezzębnym uśmiechu, kiedy To próbowało patrzeć na Katie.

- To twoja mała dziewczynka. – dodała Angelina.
- Wasza też. – odpowiedziała Alicia – Każdego z was. Ona będzie potrzebować wszystkich wujków i ciotek, ponieważ jej matka jest raczej bezużyteczna.
- Ja nie zmieniam pieluch. – uprzedził Lee.
- Więc się stąd wynoś. – zażartowała Alicia – Och, która godzina?

Katie sprawdziła zegarek.

- Szósta trzydzieści.

Alicia westchnęła.

- Szósta trzydzieści? Ale dzisiaj jest Wigilia… Co wy wszyscy tu jeszcze robicie?
- Och, nic takiego. Tylko się rozglądamy. – powiedział George – Pomyślałem, ze może kupię sobie niemowlaka. A tobie się wydaje, że co my tu robimy?
- Nieźle nas przestraszyłaś. – zgodziła się Katie – Uzdrowiciele powiedzieli, ze to będzie ciężki poród.
- Nie interesuje mnie to. – powiedziała Alicia – George Weasley, twoja matka mnie zabije jeśli nie zdążysz na wigilijną kolację!
- Zrozumie. – powiedział George – Ma słabość do dzieci. Wiesz, na siódemkę swoich i w ogóle…
- Ale to są jej dzieci. – odpowiedziała Alicia – A skoro ty jesteś jednym z nich, chciałaby cię mieć w domu na Święta. Sio. Wy też. – rzuciła w stronę reszty – Idźcie do domu, do swoich rodzin.
- Chcesz mi powiedzieć, że ty spędzisz Święta ze swoją mamą? – zapytał Lee unosząc jedną brew.

Alicia zamilkła. Jej matka? Ona nawet nie widziała swoich rodziców przez ostatnie miesiące. Oni nawet nie mieli pojęcia, że zaszła w ciążę, na Merlina. Pisała do nich regularnie i odpowiadała na każdą z ich słów, ale nie odpowiedziała na zaproszenie świąteczne matki. Nie miała zamiaru pokazywać im Tego. Jej matka zapewne ucieszyłaby się na jakieś dwie milisekundy zanim zdałaby sobie sprawę, że teraz jest babcią. I oczywiście oboje byliby zawiedzeni tą sytuacją kiedy przeminąłby początkowy szok. Miała dopiero dwadzieścia lat i nigdy nie miała chłopaka dłużej niż dwa miesiące. Jej matka nie miała nic przeciwko – „To nic złego, że próbujesz znaleźć swoje miejsce, Alicia” - ale nie byłaby zadowolona z tego, że jej niewinna, niepracująca córka ma już własne dziecko. A fakt, że Alicia nie mogła powiedzieć kim jest jego ojciec, wcale nie pomagał.

- Zapewne i tak nie wypuszczą mnie stąd na Święta. – powiedziała wymijająco kiedy zdała sobie sprawę, że wszyscy na nią patrzą – To już jutro. Poza tym, jestem z rodziną. Mam… - spojrzała w dół na To, wtulone w jej ramiona – Dziecko.
- Nie wygląda na idealnego kompana. – zauważył George – To znaczy, nie jestem pewien czy umie robić coś poza gaworzeniem.
- Raczej nie. – zgodziła się Alicia – Ale To i tak moja rodzina. Idź do domu, George. Wszyscy, idźcie do domów. To znaczy… Dziękuję, że tu  jesteście, ale nie powinniście tu być, nie w Wigilię.
- No co, jest Wigilia. Chyba wolno nam być trochę samolubnym, nie? – zażartował Lee.
- Myślałem, że tylko w urodziny tak można. – powiedział George, trochę oburzony.
- Przestańcie się wygłupiać. – powiedziała Alicia. Spojrzała błagającym wzrokiem na dziewczyny – Idźcie już, proszę. I weźcie ich ze sobą.
- Nie możemy cię tutaj tak zostawić…
- Nie widziałaś swojego brata od trzech miesięcy. – przerwała Alicia – Właśnie wrócił z Arabii Saudyjskiej i ma nadzieję, że spędzi z tobą Wigilię.

Katie wyglądała na rozdartą.

- Wiem, ale…
- Twoja rodzina – kontynuowała Alicia – myślała, że po Bitwie nie będzie mogła już nigdy więcej z tobą porozmawiać i teraz chce spędzić z tobą jak najwięcej czasu.
- Dobrze, dobrze. – powiedziała Katie, wyglądając na zdenerwowaną po raz pierwszy od kilku miesięcy – Niech ci będzie.

Lee rzucił Alici wzrok pełen wyrzutu, mówiący Teraz to narobiłaś.

- Ale nie zapominaj, że twoja rodzina również nie widziała ciebie od kilku miesięcy. – powiedziała stanowczo Katie – I że ponieważ jesteśmy twoimi przyjaciółmi, nie chcieliśmy byś musiała spędzać Święta samotnie. Ale jeśli ty widzisz to w taki sposób, to sobie pójdziemy. Wesołych Świąt, Alicia.

I wymaszerowała z pokoju.

- Cholera. – powiedział Lee – Chyba powinienem za nią iść, prawda? Cały tydzień ma jakieś humory.

Alicia kiwnęła głową.

- Wy wszyscy powinniście za nią iść.
- Och, Al. – powiedziała Angelina – Jesteś strasznie uparta. Dobrze więc. Jeśli naprawdę chcesz, to pójdziemy.
- Powiedzcie Katie, że przepraszam, dobrze?

Angelina uśmiechnęła się ze zrozumieniem.

- Ona też przeprasza. – pochyliła się i pocałowała Alicię w czoło – Trzymaj się. I Wesołych Świąt.
- Wesołych Świąt. – powtórzył Lee.

Cała trójka zebrała się do wyjścia, ale tylko Lee i Angelina wyszli. George został w środku i zamknął za nimi drzwi. Odwrócił się i podszedł do łóżka. Alicia poczuła, że krew zamarza jej w żyłach.

- Dziecko jest darem. – powiedział cicho, delikatnie dotykając ciemnych włosków jej dziecka – Nie zapominaj o tym, Alicia.
- Nigdy bym nie mogła tego zapomnieć. – To było darem od niego.

Spojrzał na nią przelotnie, a potem znów przeniósł wzrok na dziecko.

- Pamiętam kiedy Ginny była malutka… Mama cały czas do niej mówiła. Dzieci potrzebują czegoś takiego, Alicia. Będziesz musiała być zawsze przy jej boku.

Alicia poczuła, że coś w jej brzuchu się zaciska. Mogłaby przysiąc, dzięki sposobowi, w jaki przekrzywił głowę, skupiając się całkowicie na dziecku, unikając jej wzroku z takim samym zaangażowaniem, z jakim ona unikała jego, że wiedział.

- Ona będzie dorastać w lepszym świecie niż my. – powiedział George, jeszcze delikatniejszym głosem – Będziesz jej opowiadać historie o nas, prawda?

Nic nie odpowiedziała. Nas. To było o nas, o mnie i tobie, czy o nas, przyjaciołach, czy o nas, o mnie i Fredzie? Czy będzie opowiadać Temu, o swojej przeszłości?

Czy powie Temu, kim jest jej ojciec?

- Jak ją nazwiesz? – zapytał wreszcie George, dotykając zamkniętych powiek dziecka swoim kciukiem. Wyglądało na to, że zasnęło.

Kiedy nic nie odpowiedziała, jego niebieskie oczy spojrzały na jej i pomimo tego, że nie mógł mieć nic szczególnego na myśli – on nie wie, nie może wiedzieć – wzdrygnęła się delikatnie. Miał wzrok Freda, tak samo  jak dziecko.

Alicia odnalazła w sobie siłę by odpowiedzieć.

- Merry. – usłyszała swój głos – Ma na imię Merry Grace… Spinnet.
- Mary? – zapytał George – Jak Mary, matka Jezusa?
- Nie, Merry. Jak ‘wesoły’. Tak jak w ‘Wesołych Świąt’.


Wesołych Świąt, pomyślała, patrząc na swoją córkę – ich córkę – leżącą w jej ramionach. Ostatni dar od Freda, który będzie wielbić już zawsze.

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

***

Siema!
Jak tam szkoła? Plany lekcji spoko? :D 

No i stało się! Ired, dobrze myślałaś, że to Fred będzie ojcem. Chociaż miałaś rację, to było dosyć logiczne. 
Co do końcówki, tj, imienia dziecka, chodzi głównie o grę słów. Mary i Merry wymawia się bardzo podobnie, dlatego to całe tłumaczenie. 

Pisałam sobie przy >tym< Kocham te laski :)

No i już tradycyjnie, zapraszam na mojego drugiego bloga. Adres >tutaj<

xoxo
Lexie

poniedziałek, 2 września 2013

Cena zwycięstwa. Rozdział 30




Rozdział 30
Widzę cię w moich koszmarach
20 grudnia 1998

Słodki zapach Świąt unosił się w powietrzu, wydobywając się z kuchni. Jej mama robiła najlepsze świąteczne ciasteczka i zapach czekolady, orzechów, karmelu i prawdopodobnie ogromnej ilości innych słodkości, opanował cały dom, mieszając się z ostrzejszym zapachem mięty i sosny. Nie miała zamiaru narzekać: pomimo tego, że od czasu bitwy nie była w stanie utrzymać jedzenia w żołądku i w efekcie wymiotowała po większości posiłków, jej organizm trochę się uspokoił w ciągu ostatnich tygodni i okazało się, że podoba jej się ten zapach. Tylko w dniu, kiedy mama piekła piernik, Ron zaczął narzekać na jego ostry zapach, ale ona go lubiła. Udało jej się podwędzić kawałek ciasta z kuchni, zjeść go w przeciągu dwóch sekund i utrzymać go w żołądku. Było coś magicznego w wypiekach jej mamy, zwłaszcza tych świątecznych.

- Ginny. – powiedziała Hermiona ze swojego miejsca przy biurku, gdzie odrabiała jakąś pracę domową – Czy twoja mama właśnie cię nie wołała?
- Myślę, że pewnie chce bym jej pomogła w kuchni. – powiedziała Ginny, wpatrując się w sufit. Leżała na swoim łóżku, leniąc się – Ale to chyba nie jest dobry pomysł. Mogę przyprawić kogoś o zatrucie pokarmowe.
- W takim razie, powinnaś wziąć się za swoje lekcje. – odpowiedziała Hermiona, maczając pióro w atramencie – Flitwick zadał ci esej, prawda?
- Szkoła zaczyna się za długo, Hermiono. Nie mam nastroju na pracę.
- Ginny! – głos jej mamy, tym razem bardziej naglący, zagrzmiał w całym domu. Ginny usiadła i westchnęła.
- Chyba jednak nie mam wyjścia.
- Nie zatruj ciasteczek. – powiedziała Hermiona, kiedy opuszczała sypialnię.

Ale kiedy Ginny dotarła do kuchni, jej mama wyciągała z pieca ostatnią blaszkę z ciasteczkami. W misce przed nią, nie było już ciasta. W drugim końcu kuchni, Harry mył ręce nad zlewem. Z ciasta na jego czerwonym swetrze Weasley’ów wywnioskowała, że to on pomagał jej mamie. Zamarła w drzwiach i chciała się wycofać, ale Harry ją zauważył. Jego zielone oczy zawiesiły się na niej, a ona została, jakby pod wpływem zaklęcia.

- Cześć, Harry. – powiedziała, ledwie zmuszając się do wypowiedzenia tych słów.
- Cześć, Ginny. – odpowiedział Harry, brzmiąc niemal nieporuszenie.

Harry nadal mieszkał na Gimmauld Place, jednak jej rodzina wróciła do Nory, do domu. Jej mama zaprosiła na Święta wszystkich – co było oczywiste – i Harry przyszedł. Dotarł wczorajszego wieczora, bardziej w nocy. Słyszała go około dziesiątej, tłumaczącego się tym, że praca zatrzymała go do późna. Słyszała swoją mamę mówiącą, że ona jest u siebie w pokoju, pewnie śpi – Ginny powiedziała wszystkim, że boli ją głowa. Obudziła się wcześnie, co było nietypowe dla niej, około szóstej rano, tylko po to by uniknąć kogokolwiek podczas jedzenia śniadania. I użyła tej samej wymówki by pozostać na górze przez cały dzień. Teraz, wpatrując się w to hipnotyzujące, zielone spojrzenie, wiedziała, że on wiedział, że kłamała.

- Kochanie. – powiedziała jej mama i Ginny przeniosła wzrok z Harry’ego na nią. Rozkładała ostatnią porcję ciasta drewnianą łyżką – Zawołałam cię, żebyś coś zjadła. Wczoraj niewiele jadłaś i od wczoraj nie opuściłaś swojego pokoju przez ten ból głowy. Musisz umierać z głodu. Ciasteczka są gotowe. Możesz wziąć kilka jeśli chcesz.

Ginny spojrzała na półmisek z ciasteczkami stojący na blacie, potem znów spojrzała na Harry’ego. Teraz stał naprzeciwko niej.

- Ja nie… umieram z głodu, naprawdę.
- Cóż, musisz coś zjeść. – powiedziała jej mama – Och!

Łyżka w jej ręce zapiszczała nagle i upuściła ją.

- To pewnie przez George’a. – powiedziała, wyglądając równocześnie na zadowoloną i zdenerwowaną – Odkąd tylko przyjechał, czaruje wszystko, co się da. Myślę, że się nudzi. Słuchaj, Ginny, poczuję się lepiej jeśli będziesz coś miała w brzuchu. Hermiona strasznie schudła ostatnio. Obie powinniście wykorzystać to, że są święta i zjeść trochę więcej niż normalnie.
- Proszę, Ginny. – powiedział Harry, podając jej półmisek jedną ręką – Przysięgam, że ich nie zatrułem.

Ginny pomyślała o Hermionie i uśmiechnęła się.

- No dobra. – powiedziała, siadając przy niewielkim stole kuchennym – Tylko jedno.
- Cóż, i tak nie możesz zjeść całego talerza. – powiedziała jej mama – Bądź miła i zostaw coś dla innych! Harry, przypilnuj by zjadła więcej niż jedno, dobrze? Dziękuję, kochanie.

Jej zdradziecka matka opuściła kuchnię, zapewne by powiedzieć George’owi coś na temat piszczącej łyżki, i zostawiając Ginny samą z Harrym.

Harry usiadł naprzeciwko niej, kładąc przed sobą półmisek. Podał jej ciasteczko i sam wziął jedno. Przez chwilę jedli w ciszy.

- Kawałki czekolady. – powiedział po chwili – A ty?
- Orzechy makadamia. – odpowiedziała.

Świąteczne ciasteczka jej mamy były nazywane „ciastkami z niespodzianką”, ponieważ pomimo tego, że miały różne nadzienia, przed spróbowaniem nie można było ich od siebie odróżnić. Właśnie z tego powodu Ron, który nienawidził rodzynek i Percy, który nienawidził płatków owsianych, nigdy nie jedli ciastek. Więcej dla mnie, myślała sobie Ginny kiedy była dzieckiem.

- Więc… Dobrze spałaś? – zapytał Harry po chwili niezręcznej ciszy, strzepując okruszki z palców.
- W porządku. – skłamała.
- A jak twoja głowa?
- W porządku.

Nie miała zamiaru mu tego ułatwiać. Nie chciała rozmawiać. Dlaczego nie mógł jej po prostu zostawić w spokoju? Nie widział, że ta opcja rani ją znacznie bardziej?

- A jak tam w Hogwarcie?
- W porządku.

Harry westchnął głośno.

- Ginny… - wyglądało na to, że czeka na jakąś odpowiedź, ale ona nie odzywała się – Ginny, co się stało?
- Nic.
- Nie możemy porozmawiać tak jak kiedyś? – zapytał – Wiem, że nie jesteś już zainteresowana… związkiem, ale nie możemy przynajmniej być przyjaciółmi?

Jej oczy złączyły się z jego. Niezainteresowana? Ona nie była już zainteresowana? Czy on naprawdę myślał, że to tylko tyle… Czy naprawdę myślał, że tak po prostu przestała coś do niego czuć?

Czy naprawdę myślał, że kiedykolwiek będą mogli być tylko przyjaciółmi?

- Tęsknię za tobą. – powiedział cicho. A potem: - Powiedz coś, Ginny, proszę.
- Też za tobą tęsknię. – powiedziała tak cicho, że pomyślała, że jej nie usłyszał.

Zapadła cisza i już wiedziała, że jednak słyszał.

Potem Harry powiedział:
- Ginny… Od jak dawna masz koszmary?

Zamarła i coś w tej wyrazie twarzy musiało ujawnić część jej obecnych uczuć, ponieważ Harry szybko zaczął tłumaczyć.

- Zaklęcia wyciszające, zamknięte drzwi… Próbowałem wejść do twojego pokoju wczoraj, wiesz o tym.

Wiedziała. Obserwowała jak klamka się obniża, drzwi się ruszają delikatnie. Czuła, że wahał się przed otworzeniem ich za pomocą magii zanim w końcu odszedł.

- Chciałem z tobą porozmawiać.

Nic nie powiedziała.

- Robię to samo. – dodał, nie spuszczając wzroku z jej twarzy, czekając aż zareaguje – Każdej nocy od czasu bitwy.
- Ja też. – Ginny słyszała swoje słowa – Nigdy wcześniej tego nie robiłam. To znaczy, próby utrzymania odrobiny prywatności kiedy byłam młodsza były przeważnie skazane na porażkę, przy sześciu braciach i w ogóle. Zwłaszcza z Fredem i… - załamał jej się głos – I Georgem. A w Hogwarcie, cóż, wiesz. Ale od tego czasu, nie byłam w stanie…
- Spać. – dokończył za nią Harry – Czy to… z powodu Freda?

Jego słowa były szybkie i niepewne, jakby bał się, że wybuchnie płaczem. Ale to było coś co zrobiłaby jej mama. Ginny rzadko płakała.

- Nie. – powiedziała zamiast tego – To znaczy, częściowo tak, ale to nie tylko to. Po prostu… - zamknęła oczy – To oni. – wyszeptała – To przez nich nie mogę spać.

Nie była pewna czy Harry ją słyszał, ponieważ cisza trwała całą minutę.

- Masz na myśli krzyki?
- Nie. – powiedziała, otwierając oczy w zaskoczeniu, bo wcale nie chodziło o to – Błyski. Zielone… I twarze. Za każdym razem kiedy zamknę oczy… - zadrżała i zamilkła, ponieważ nie mogła kontynuować.

Nastała kolejna cisza, tym razem nawet dłuższa. Ginny znów spojrzała na półmisek z ciastkami kiedy Harry powiedział, głosem tak delikatnym, że ledwie go słyszała:

- Widzę cię w moich koszmarach.

To było tak nagłe, tak dziwne, że nie wiedziała co powiedzieć. Harry kontynuował.

- Każdej nocy. Są tam też inni – Colin, Padma, Lupin, Tonks… Wszyscy. Krzyczą

Jego głos był spięty, jak wtedy gdy przyjmował na barki wszystkie swoje obowiązki. Ton, którego użył mówiąc jej, że nie mogą już być razem. Musiała go uciszyć, teraz.

- Harry… - zaczęła, ale on nadal mówił.
- Ale najgorsze – powiedział podnosząc głos by przesłonić jej – to ty. Też krzyczysz… I nie mogę tego znieść.

I nagle zdała sobie sprawę do czego to zmierza, co Harry chce powiedzieć.

- Harry. – powtórzyła szybko – Proszę, nie rób mi tego.
- Ginny. – odpowiedział – Proszę, spójrz na mnie.

Nie rozumiała o co mu chodzi dopóki nie sięgnął ręką i nie uniósł jej głowy by spojrzeć jej prosto w oczy. Oczy, w których się zakochała – duże, zielone, a teraz tak puste, tak cierpiące

- Tęsknię za tobą. – powiedział cicho Harry, a jego oczy odbijały to uczucie – Zawsze za tobą tęskniłem.

To był absurd, ale Ginny mu wierzyła. Zwrócił na nią uwagę dopiero na szóstym roku, zakochał się w niej dopiero niedawno, ale teraz mówił prawdę.

- Proszę, Ginny. – powiedział znowu, pocierając kciukiem jej policzek.

I pochyliła głowę, pozwalając mu się pocałować.

To był łagodny pocałunek, bez smaku i dosyć dziwny. Pełen pasji, może, ale równocześnie bezuczuciowy. Brutalny i obcy. Czuła jego ramiona wokół jej ciała i jego usta na swoich, ale to było tak nieznajome, tak bezosobowe, że czuła się jak piąte koło u wozu, jakby patrzyła zniesmaczona na całującą się parę. Nie było żadnych fajerwerków, potrzeb, miłości, nic. Tylko jego ból i jej dezorientacja, owinięte wokół siebie przez jedną, dziwną chwilę.

Harry się odsunął, albo może to była Ginny. Nie mogła być pewna. I on znów na nią spojrzał, albo może to ona spojrzała na niego. Jego oczy się nie zmieniły. Nadal były puste, nadal cierpiące. Tak bardzo, że musiała odwrócić wzrok.

To nie były oczy, w których się zakochała. One, tak jak wszystko, się zmieniły.

Tak jak i ona.

- Ginny. – znów powiedział Harry, ale tym razem w inny sposób. Jakby jego usta nigdy nie były w stanie znudzić się wymawianiem jej imienia. Teraz jego głos, jego ramiona, jego oczy i usta, się zmieniły. Wydawał się mieć zamiar coś dodać, ale nie zrobił tego.

- Wiem. – powiedziała.
- Ja nadal…
- Wiem.
- Tylko… jeśli to byłby twój pogrzeb… - powiedział niepewnie – nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Nie mogę przestać myśleć o… o tym, co mogłoby się stać i….
- Wiem. – powiedziała po raz trzeci.


Nie mogła już kochać Harry’ego. Nie mogła kochać tego cienia człowieka, którym był. Tej skorupy połamanej przez obowiązki, których nie chciał, ale i tak zdecydował się przyjąć. I on też jej nie kochał. Och, tęsknił za nią. Była skłonna w to uwierzyć. Tęsknił za tym, co mieli kiedyś, za tym, czego nigdy nie będą mieć. Ale teraz to już przeszłość. 

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

***

Pisałam głównie przy >tym<. Cały czas nie mogę się nadziwić tym, jak bardzo prawdziwa jest ta piosenka...

Dziękuję za wszystkie miłe komentarze pod poprzednimi rozdziałami. Uwielbiam was! :*

Dacie wiarę, że zostało jeszcze tylko 20 rozdziałów? Ja nie mogę uwierzyć... szybko zleciało :)
Kolejny będzie o Alici i jej dziecku. Chcecie wiedzieć jak będzie miało na imię? Ciekawa jestem czy podejrzewacie kto jest ojcem... 

Jeszcze raz zapraszam na mojego nowego bloga >klik<

xoxo
Lexie
Calliste Bajkowe szablony