Rozdział 45
Uśmiech
ducha
11 kwietnia 1999
Jeśli
ktoś kiedykolwiek go o to zapyta, nie będzie umiał tego wytłumaczyć. Nie
potrafił wytłumaczyć czegokolwiek co jej dotyczyło. A co najważniejsze, nie
potrafił wytłumaczyć, dlaczego przyciągała go jak magnes. Nie potrafił
wytłumaczyć dlaczego tamtego dnia zdecydował się na okrężną drogę do Pokoju
Wspólnego Ślizgonów i otworzył drzwi do damskiej toalety na drugim piętrze.
- No nareszcie. – powiedział znany mu glos,
przepełniony i gniewem, i bólem – Zaczęłam się zastanawiać czy umarłeś. Nie
przejmuj się, jeśli się to kiedykolwiek stanie, jesteś mile widziany w mojej
toalecie.
I
Jęcząca Marta opadła z sufitu, i zawisła jakiś metr nad jego głową. Musiał
odchylić głowę by na nią spojrzeć.
-
Nudziłam się bez ciebie. – powiedziała oskarżycielsko – Nie przyszedłeś ani
razu od początku roku.
-
Przepraszam. – powiedział szczerze.
Potem
pochylił się nad toaletą i zwymiotował. Przechyliła głowę i spojrzała na niego
dziwnie. Jej zimny wzrok kiedyś go irytował, ale teraz był przyjemny i znajomy.
Jednak nadal zdawała się być urażona.
-
Wyglądasz lepiej niż rok temu. – powiedziała wreszcie – I jeszcze rok
wcześniej. Chyba mogę ci wybaczyć. Pewnie zbyt dobrze się bawiłeś by przejmować
się biedną, martwą Martą.
- Wcale
nie. – powiedział czując, że należy jej się prawda. Wytarł usta wierzchem dłoni
– Lubiłem z tobą rozmawiać.
- No
tak. – powiedziała, opadając, aż usiadła obok niego ze skrzyżowanymi nogami –
Ty zawsze rozmawiasz. Jeśli tylko nie
płaczesz. Wyglądasz jakbyś dawno nie płakał.
Znów
zwymiotował.
- No
nie. Musisz tak maltretować moje
toalety? Co tym razem się stało? Masz jeszcze kogoś do zabicia? A może znów
martwisz się o swoją dziewczynę?
Była
wredna niechcący. Wiedział, że się martwiła. Rozpracował to szybko. Ale w byciu
duchem przez pięćdziesiąt lat sprawiło, że czasami była zimna i zadawała
intensywne i brutalne pytania, lub mówiła szczerą i brutalną prawdę.
- Prawdę
mówiąc, Pansy mnie rzuciła. – powiedział – Ale ja wcale….
-
Naprawdę? Nie sądziłam, że to zrobi.
- Ja też
nie. – przyznał – Nigdy nawet o tym nie pomyślałem. Ale to zrobiła i miała
rację. Marto…
- Słyszałam
o Bitwie. – przerwała mu – To znaczy, udało mi się wyciągnąć trochę informacji
z kilku dziewczyn, które tu przyszły. Ale musisz mi wszystko o niej
opowiedzieć, Draco, wszystko. Jak to
było? CO się stało? Co zrobiłeś? Jak… - przerwała na chwilę – on umarł?
Wyglądała
na bardzo zainteresowaną odpowiedzią na to ostatnie pytanie. Jej przezroczyste
zęby błyszczały jak diamenty kiedy się uśmiechała strasznym, krwiożerczym
uśmiechem. Pochyliła się nad Draco, przyglądając mu się uważnie.
Nigdy
nie pozwoliła mu zapomnieć kto ją zabił. Powiedziała mu to znienacka, po kilku
miesiącach ich znajomości, i wyciągała ten temat jak broń. Ale nigdy nie
oskarżyła go o bycie słabym, nigdy nie pokazała, że ma mu za złe służenie jej
mordercy.
Tamtego
dnia znów płakał, ale tym razem to było bardziej jak krztuszenie się (może
topienie się we łzach) niż płakanie. Wtedy po prostu usiadł na podłodze i
mówił:
- On wie. Potter wie. Jestem pewien. Wie, że
to ja.
- To ty? – zapytała Marta, bo wtedy
jeszcze jej nie powiedział.
- To ja próbowałem ich zabić. – wyrzucił z
siebie Draco i podniósł głowę by spojrzeć Marcie w oczy.
Nie
znalazł w nich oskarżenia.
Potem
wyciągnął lewą rękę i podciągnął rękaw, ukazując Mroczny Znak.
- To ja, Marto.
- Wiedziałam. – powiedziała Marta, a potem
dodała – Umarłam kiedy miałam czternaście
lat. Wiesz kto mnie zabił?
Przyjrzał
się jej, zastanawiając się, do czego dąży.
- Nie.
- Ja też nie wiedziałam. – powiedziała – Ktoś… - nigdy nie powiedziała mu kto – powiedział mi, nie tak dawno temu… jednak to
jasne, że czas trochę inaczej dla mnie płynie… Więc ktoś mi powiedział… -
znów zaczęła – że to Potwór z Komnaty
Tajemnic mnie zabił. Że Dziedzic Slytherina mnie zabił. Że twój Czarny Pan mnie
zabił.
Draco
nic nie powiedział.
- A teraz używa ciebie, byś zabijał innych.
- Jedną osobę. – poprawił ją – Reszta to tylko wypadki. I oni nie umarli.
- Byli niewinni.
- On zabije moich rodziców. – powiedział
po prosu. I tego zdania używał za każdym razem kiedy Marta wyciągała swoją
broń.
- Draco.
– powiedziała współczesna Marta – Jak on
umarł?
- Potter
go zabił. – odpowiedział i przełknął ciężko ślinę by powstrzymać kolejne
wymioty. Mówił słabo, bo był to dla niego wysiłek, ale jej to chyba nie
obchodziło – Czarny Pan rzucił Avadę, która się odbiła prosto w niego. On jest
martwy, Marto, przysięgam. Już nigdy więcej nie wróci.
- Już
raz wrócił. – powiedziała, brzmiąc na nieusatysfakcjonowaną – Znalazł nowe
ciało. Może znów to zrobić.
- Nie
zrobi.
Hermiona
była tego pewna.
-
Zobaczymy. – powiedziała Marta – Możesz mi opowiedzieć wszystko później, jeśli
nie chcesz teraz. – dodała wspaniałomyślnie – Jak ci minął rok? Nie byłam nawet
pewna czy wróciłeś. Nie byłam pewna czy przeżyłeś.
- Był w
porządku. – odpowiedział – Lepszy niż dwa poprzednie.
- I
właśnie dlatego ostatnio cię nie widywałam.
-
Przepraszam. – powtórzył.
- W
porządku. – uśmiechnęła się do niego, ale tym razem nie krwiożerczo. Ten
uśmiech był niemal przyjacielski – Wybaczam ci.
Słabo
odwzajemnił uśmiech. Trochę czasu zajęło mu przyzwyczajenie się do niemal
przyjacielskich rozmów z duchem. Do jej wrednych odpowiedzi i zmiennych
nastrojów. Ale teraz, kiedy znał je wszystkie, nie wymieniłby ich na nic
innego. Było coś wdzięcznego w niemal przyjaźnieniu się z kimś tak trudnym.
Wiedział,
że nigdy nie potrafiłby wytłumaczyć komuś tego, co było między nimi, ale to nie
było ważne. I tak nikt nie musiał wiedzieć. Nie zdradziła go, ani jego
sekretów. Nawet jeśli miała ku temu powód. Była przy nim kiedy wszyscy się od
niego odsunęli. Była powierniczką jego sekretów kiedy nie mógł wyjawić ich Theo
– Theo, który od początku wiedział, że to on stoi za tymi atakami. Patrzyła jak
płakał i opowiadała mu o jej przeszłości, jej życiu. Umieranie, powiedziała, samo
w sobie nie było takie złe. I te słowa zmniejszyło jego lęk przed śmiercią
i pomogły mu poradzić sobie z tym wszystkim, chociaż trochę. Krótkie zdania,
małe mądrości jak ta, pojawiające się w ich rozmowach, pomogły mu przetrwać ten
szósty rok. Więc wrócił w pierwszym tygodniu siódmego roku, kiedy wszystko było
łatwiejsze, ale tylko trochę. Powiedział jej o Pansy, Theo i wszystkowidzących
oczach Blaise. O Carrow’ach i Longbottomie, który patrzył na niego jakby był
błotem na jego butach. I od kiedy Pomyluna umie się tak pojedynkować?
Powiedział jej o wszystkim co go niepokoiło, a ona słuchała go cierpliwie,
upajając się niektórymi detalami lub współczując mu przy innych. I to w niej
lubił. Lubił, że była prawdziwa, dosadna i szczera.
O tym
wszystkim myślał Draco kiedy wymiotował do toalety.
~-o-~
Draco zniknął.
Na początku nie była tego pewna. Nie
widziała go w Wielkiej Sali podczas obiadu i wydawało jej się to dziwne, ale,
podobnie jak ona, Draco nie zawsze przychodził na posiłki. Dopiero po tym, jak
spędziła całe dwie godziny eliksirów czekając na niego, zaczęła się martwić.
Najpierw poszła do Skrzydła Szpitalnego.
- Hermiona. – powiedziała Pani
Pomfrey, uśmiechając się do niej ciepło. Nie zapomniała tego, jak Hermiona
pomagała jej po Bitwie – Czy coś się stało, kochanie?
- Nic mi nie jest. – odpowiedziała,
przeczesując wzrokiem pomieszczenie – Czy przypadkiem nie widziała Pani Draco?
- Draco Malfoya? – zapytała Pani
Pomfrey – Nie, oczywiście, że nie.
Hermiona nie zatrzymała się by
przemyśleć te słowa, ale poczuła lodowaty strach kiedy odwracała się i
wychodziła z pomieszczenia. Jeśli coś stałoby się Draco, nikt by nie
zareagował. Jeśli coś stało się Draco…
Nie chciała o tym myśleć. To było głupie, nielogiczne. Mógł po prostu
zrezygnować z dzisiejszych zajęć… Ale Draco nigdy nie opuszczał zajęć. Chciał
by jego świadectwo było nieskazitelne, bo jego przeszłość była wystarczająco
szarawa. Jeśli coś się stało Draco…
Mnie
to obchodzi, pomyślała. Mnie to
interesuje.
Potem poszła do Pokoju Wspólnego
Ślizgonów. Już wcześniej wiedziała gdzie jest, ale - oczywiście – nigdy nie była w środku. Tylko
tydzień temu, zapytała Draco o niego.
-
Jaki jest?
-
Zimny. – powiedział – I piękny.
-
Potrzeba hasła by tam wejść?
-
Tak. – powiedział – Salazar
Slytherin i Godrick Gryffindor myśleli podobnie, przynajmniej na początku.
– spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się – Chcesz
znać obecne hasło?
-
Powiedziałbyś mi? – zapytała
zdziwiona.
-
Czemu nie? Przecież i tak zdradziłem mój dom już Ilion razy, tylko dlatego, że
spędzam z tobą cza. Poza tym, wiem, że nigdy byś go nie użyła.
- Wężousty. – powiedziała w stronę
ściany przed nią.
Ta powoli zniknęła i Hermiona
przeszła przez otwór. Pokój Wspólny był dokładnie taki, jak go opisał Draco.
Był ogromny, z drogimi meblami w czarniawych i zielonych odcieniach z dodatkami
srebra. I był lodowaty. Hermiona zadrżała.
Nigdy nie była zwolenniczką
uprzedzeń, ale nawet ona musiała przyznać, że od każdego Ślizgona biło czymś
strasznym. Żadne z nich nie wydawało się wesołe z jej obecności. Nie było ich
wielu i niemal każdy z nich zamarł kiedy weszła do pomieszczenia. Trochę
spodziewała się, że któryś z nich wyciągnie w jej stronę różdżkę. Pansy
Parkinson obserwowała ją z kąta Pokoju. Zabini, który opierał się o ścianę,
czytając, nie podniósł nawet wzroku kiedy weszła. Theo ją obserwował, ale jego
twarz była nie do odczytania i niezbyt pocieszająca. Kilku drugoklasistą się
gapiło, po czym wstało i opuściło pomieszczenie. Cisza wisiała w powietrzu
jeszcze przez moment.
- Co ty tu robisz? – wreszcie zapytała Pansy z wrogością w głosie.
Theo niemal niewidocznie odwrócił
się w jej stronę. Zabini zamknął książkę i zaczął słuchać. Oni, zdała sobie
sprawę z niemałym zaskoczeniem, szykowali się do obrony. Poza byciem
perfekcyjną, Hermiona nie miała pojęcia, jaki autorytet ma tu ta mała,
ograniczona Pansy. Zwłaszcza nad dużo wyższymi i dużo bardziej inteligentnymi
lokatorami. Cokolwiek to było, było silne. To nie tak, że się jej bali, lubili
ją lub byli na skinienie jej palca tak jak Crabbe i Goyle dla Draco. To było
bardziej jakby ona zasłużyła na tą uwagę, w przeciwieństwie do Hermiony.
Popełniła błąd przychodząc tutaj.
Widząc pogardę w oczach Pansy, zdała sobie z tego sprawę. Nikt jej tu nie
chciał. Nawet ten, kto w pewnym sensie ją tu zaprosił, dając jej hasło, nie
byłby zadowolony gdyby o tym wiedział.
Udało jej się zebrać trochę śliny w
nagle suchym gardle i postanowiła wreszcie się odezwać.
- Theo…
Szybko przeniósł na nią wzrok na
dźwięk swojego imienia. Jego oczy mówiły wystarczająco, ale zmusiła się by
kontynuować.
- Szukam Draco.
- Nie ma go tu. – powiedział krótko
Zabini.
- Tyle zauważyłam. – rzuciła –
Gdzie on jest? Jest w swoim dormitorium?
- To nie twój interes.
- Nie ma go tam. – powiedziała
Pansy, patrząc prosto na nią – Nie widziałam go cały dzień. Nie wiem gdzie
jest.
Hermiona zauważyła zmartwienie w
jej oczach i zaczęła się zastanawiać czy może mają ze sobą więcej wspólnego,
niż kiedyś sądziła.
- Dziękuję. – powiedziała. Potem
dodała to, co każdy myślał – Powinnam już iść.
Pansy kiwnęła głową, a Zabini
wrócił do swojej książki. Dostrzegła tytuł zanim zagiął tekturową okładkę: Cierpliwość Drozda. Powieść?
Potem sprawdziła Pokój Życzeń. Bez
sukcesu. Był pusty. Pokój automatycznie wypełnił się obrazami Draco, kiedy zdał
sobie sprawę, że to jego szuka. Pomimo wszystko, wyszła z uśmiechem. Potem
zajrzała do biblioteki, pobiegła na boisko do Quidditcha i z powrotem. Dopiero
wtedy pozwoliła dobie ześlizgnąć się po ścianie na podłogę, wyczerpana. I
właśnie w tym momencie przypomniała sobie o Mapie Huncwotów. Nie używała jej
często. To był nawyk Harry’ego. Ale przegrzebała swoją torbę, po drodze wyrzucając
kilka kałamarzy, i wyciągnęła Mapę.
- Uroczyście przysięgam, że knuję
coś niedobrego. – wyszeptała, dotykając różdżką Mapy.
Nie było łatwo, z tuzinami kropek
na każdym z pięter. Przeleciała wzrokiem po Wieży Gryffindoru i większości sal
lekcyjnych, wiedząc, że Draco ma teraz przerwę, tak jak ona. Ole nadal było
zbyt wiele imion. Chwilę jej zajęło znalezienie tego, którego szukała. Draco Malfoy.
Znalazła go w toalecie Marty,
wymiotując w konwulsjach. Łzy płynęły po jego twarzy. Jego źrenice były tak
rozszerzone, że ledwie widziała szary krąg wokół okropnej, bezdennej czerni.
- Och, Draco… - powiedziała,
opadając na kolana obok niego – Co się stało?
- Czwartoklasista. – rzucił Draco
pomiędzy torsjami – Mały skurwiel zaszedł mnie od tyłu.
Hermiona wyciągnęła swoją różdżkę.
- Finite Incantatem.
Ku jej zaskoczeniu, Draco zaśmiał
się dziwnie i pokręcił głową.
- Nie działa. Już próbowałem… Nie
pomyślałaś o tym?
- Dlaczego nie poszedłeś do
Skrzydła Szpitalnego?
- Pani Pomfrey… nie znosi mnie. –
rzucił. Jego ramiona trzęsły się niekontrolowanie – Nie chciałem… się narzucać.
To… przejdzie.
Przypomniała sobie słowa
pielęgniarki: Nie. Oczywiście, że nie.
- Och, Draco… - znów powiedziała –
Zależy mi na tobie, wiesz o tym. Mnie interesuje, co się z tobą stanie.
Znów pokręcił głowę i wyglądał
jakby chciał coś powiedzieć, ale potem się pochylił i znów zwymiotował.
Odgarnęła jego przydługie włosy z jego twarzy i trzymała go w ramionach po
wszystkim. W pewnym momencie zastanawiała się, czy Pansy kiedykolwiek musiała
to robić.
- Czasami zastanawiam się czy
jesteś aniołem. – mruknął kiedy bawiła się jego włosami – Zesłanym na ziemię by
ocalić moją duszę.
Zaśmiała się delikatnie.
- Zastanawiam się, co to było za
zaklęcie. Według mnie, bredzisz.
- Tak. – powiedział – Chyba powinienem
się zamknąć. – ale tego nie zrobił – Dlaczego w ogóle ze mną rozmawiasz? Jakie
masz prawo mówić takie rzeczy… że mi wybaczasz?
Dlaczego, Hermiono? Dlaczego… - machnął rękami na siebie – to? Jeśli…
- Przysięgam, jeśli znów zaczniesz
się nad sobą użalać, zwiążę ci język. Dosłownie. – ostrzegła go – Już powiedziałam
ci tuzin razy. Może po prostu jestem człowiekiem, Draco.
~-o-~
To jest twoje sanktuarium. Powiedziała Hermiona,
kiedy znalazła jego Pokój Życzeń. Wtedy nie zaprzeczył. Nie spodziewał się, że
Hermiona kiedy wejdzie do jego prawdziwego sanktuarium, ale teraz to zrobiła.
Tak jak weszła do każdej części jego życia.
***
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
***
Dacie wiarę, że jeszcze tylko pięć rozdziałów do końca? Ja nie mogę uwierzyć...
Mam nadzieję, że Wam się podoba!
Zdałam sobie sprawę, że minął już ro od założenia tego bloga. Dlatego też, chciałabym Wam wszystkim podziękować za niesamowite wsparcie, które od Was otrzymałam, za wszystkie pozytywne komentarze i przemiłe słowa. Bez Was bym nie dała rady! Dziękuję!
xoxo
Lexie