piątek, 25 kwietnia 2014

Cena zwycięstwa. Rozdział 43



Rozdział 43
Kryminalny błąd
14 marca 1999

Nareszcie go dopadli. Ledwie mógł w to uwierzyć. Miesiące wysiłków, miesiące rozpaczy, miesiące wypełniania tego głupiego zeszyciku i teraz, nareszcie, był tu, stojąc twarzą w twarz z Rookwoodem. Stało się to przez przypadek. Okazało się, że zeszyt był kompletnie bezużyteczny, ale nie o tym chciał teraz myśleć. To nie było ważne. To co się liczyło to skutek. Każdy mały bazgroł, każda klątwa, której się nauczył, każda kropla potu… to wszystko było tego warte, jak najbardziej, jeśli tylko się to tak skończy. Jeśli go złapią, będzie mógł złożyć swoją rezygnację już jutro i tak to się skończy. Odniósłby sukces. Pomściłby Freda.

Jego ręka trzymająca różdżkę, trzęsła się i Savage to zauważył. Rzucił mu ostre spojrzenie mówiące, Lee, ogarnij się. Możesz to zrobić. Ale Lee nie trząsł się ze strachu. Nie bał się. Czekał na to tak długo, że nie mógł być przestraszony. Wiedział, że jest gotowy. To nie był strach, to było oczekiwanie. Jeśli byłby psem na smyczy Savege, to ostry wzrok byłby gwałtownym pociągnięciem paska by go powstrzymać. Ale to by nie podziałało. Smycz by się zerwała.

- Proszę, proszę, proszę… - powiedział Rookwood, przełamując tą ciężką ciszę, która zapadła kiedy zauważył trzech aurorów. Lee zesztywniał na dźwięk jego głosu – Co my tu mamy?
- Augustus Rookwood. – powiedział Sevage – Jesteśmy grupą aurorów oddelegowanych przez Ministerstwo by cię aresztować. Poddasz się bez walki?

To była prosta procedura, potwierdzająca legalność walki, która miała zaraz nastąpić. Nie mogli zaatakować pierwsi, nie dopóki Rookwood nie powie wyraźnie, że się nie poddaje.

- Bez walki, Aurorze? – zapytał Rookwood – Oczywiście. Wręcz umieram by wylądować w Azkabanie. Wiesz, uciekałem przez tak długo by po prostu poddać się trzem namiastkom… - jego usta wykrzywiły się – aurorów, kiedy tylko mnie o to zapytają. Nie mówiąc nawet „proszę”.
- Stupefy! – krzyknął Harry.

Rookwood odbił zaklęcie i odwrócił głowę by spojrzeć na Harry’ego.

- Potter? To ty, prawda? To ty… - i niewerbalnie strzelił w jego stronę fioletowym promieniem, który Harry ledwie zdążył odbić – Petryficus Totalus! – i Savage leżał na ziemi, nie mogąc się ruszyć.
- Cholera. – powiedział Harry, rzucając tarczę na Savage i ruszając się tak, że Rookwood był pomiędzy nim a Lee.

Na ramieniem Śmierciorze3rcy, rzucił swojemu partnerowi wzrok mówiący Odwróć jego uwagę. Nie musiał mówić dwa razy. Lee był bardziej niż szczęśliwy z możliwości rozmowy.

- Czekałem… - zaczął, przeczesując twarz mężczyzny – Tak długo.
- Czuję się zaszczycony. – zakpił Rookwood – Wygląda na to, że mam fana. Bądź poważny, dzieciaku. Jesteś tylko małym chłopcem, który chce zostać bohaterem… Dlaczego w ogóle to robisz?
- Zabiłeś mojego najlepszego przyjaciela. – syknął – Bestialsko zamordowałeś mojego ojca…
- Który to? – zapytał szyderczo Rookwood – Musisz trochę bardziej sprecyzować.

Nadal spoglądał co chwilę przez ramię na Harry’ego. Kiedy tylko próbował postawić krok w bok by wyjść z pomiędzy nich, oni również się ruszali. Ale to była sytuacja bez wyjścia. Jeśli któryś z nich by czegoś spróbował, Rookwood miałby czas by zaatakować drugiego. Savage padł… Savage, doświadczony auror, wiedziałby co zrobić w takiej sytuacji. Lee i Harry umieli się pojedynkować, ale nie byli ekspertami na polu walki. W sprawiedliwej walce, pokonaliby Rookwooda, ale w prawdziwym życiu, byli bezużyteczni.

Kiedy Lee to zrozumiał, poczuł jak buduje się w nim furia. Nie. Nie po to pracował tak ciężko przez miesiące, by skończyć jako taki sam słabeusz jakim był podczas Bitwy…. Zbyt słaby by pomóc Fredowi. Nie przegra.

Odwróć jego uwagę, Lee.

- Przestraszony, co, Rookwood? – rzucił – Spójrz na siebie, nieszkodliwy i zdesperowany. Już po tobie, bezwartościowy morderco. Wpadłeś. Równie dobrze możesz się poddać. Może wtedy dostaniesz, ile? Osiemdziesiąt lat w Azkabanie?  - kontynuował Lee – To nic dla takiego gościa jak ty, co? Jeśli ci się poszczęści, zdechniesz zanim pozwolą dementorom wrócić.
- Spójrz na siebie, Panie Aurorze. – rzucił Rookwood – Nie wiedziałem, że teraz przyjmują… hej!

Oczy Rookwwoda rozszerzyły się i wypuścił z siebie wiązankę przekleństw kiedy różdżka wyleciała z jego ręki i wylądowała w dłoni Harry’ego dzięki jego idealnemu, niewerbalnemu Expelliarmus. To było jedno z jego ulubionych zaklęć. Jedno z tych, z którymi czuł się swobodnie. To, które jako pierwsze dopracował niewerbalnie.

- Przyjmują kogo dokładnie? – zapytał Lee.
- Bezwartościowe, małe gówna, takie jak wy. – wysyczał przez zęby.
- Jesteś rozbrojony. – powiedział Lee – Gadaj teraz, albo możemy cię wziąć tym fajniejszym sposobem.
- Lee – powiedział ostrzegawczo Harry – Lee, kończmy z tym.

Miał rację. Nie było sensu zmuszać Rookwooda by mówił teraz. Odpowiednią procedurą było spetryfikowanie go i doprowadzenie do Azkabanu. Lub skucie go i odprowadzenie do Azkabanu. Ale Lee nie był prawdziwym aurorem.

- Wal się, Rookwood. – powiedział Lee, ignorując przyjaciela i trzymając wzrok na mężczyźnie – Dlaczego to zrobiłeś?
- Jeśli oczekujesz wyrzutów sumienia… - powiedział Rookwood – to znajdź kogoś innego.

Odwrócił się na pięcie i nagle Lee wiedział, że pomimo iż wzięli jego różdżkę, a ryzyko rozszczepienia się w takiej sytuacji jest ogromne, będzie próbował się teleportować. Harry krzyknął „Nie!” a potem wypowiedział jakąś inkantację, której Lee nie zrozumiał. Ale refleksy Lee były szybsze.

Rookwood upadł na kolana krzycząc w bólu. Jego ciało trzęsło się od niewerbalnego Cruciatusa. Był słabszy niż wypowiadana klątwa, ale wyglądało na to, że zrobił to, co miał zrobić. Lee obserwował go obojętnie czując jak chore, mściwe uczucie rośnie w nim przez jakieś pięć sekund, które wystarczyły by Savage wreszcie wydostał się spod wcześniejszego zaklęcia. Lee słyszał jak wykrzyknął „Stupefy!” celując w Rookwooda i czuł satysfakcję z widoku swojego wroga rozciągniętego nieruchomo na ziemi. Potem Savage wykrzyknął coś innego, czego Lee nie poznał, i poczuł jak ostry ból wypełnia jego ciało. A potem stracił przytomność.

~-o-~

Obudził się w Ministerstwie, w salonie aurorów, leżąc na jednej z kanap. Czy to wszystko było tylko snem? Zmagał się by usiąść, czując się jakoś niespecjalnie dobrze. Zauważył Harry’ego, który siedział na innej sofie i Kingsley’a, siedzącego na kolejnej.

- Minister… - powiedział słabo. A potem – Rookwood!
- Jest już w Azkabanie. Oczekuje na wyrok. – powiedział spokojnie Kingsley – Ale to nie dlatego tu jestem.

Oczywiście, że nie. Lee wiedział dlaczego Minister tu był – użył Klątwy Cruciatusa. Niewybaczalnej. Było dwóch świadków. Jednym z nich był Harry Potter, a drugim doświadczony auror. Prawnie, powinien już być w Azkabanie. Do końca życia.

- Wiem dlaczego Pan tu jest. – powiedział Lee sztywno – Jednak nie wiem, dlaczego ja tu jestem. Oczekiwałem, że obudzę się w Azkabanie.
- Nie bez rozprawy. – powiedział Kingsley – Ministerstwo troszczy się o swoich, Lee. Jesteś jednym z aurorów. I to jednym z tych najlepszych.

To było kłamstwo. Lee był najgorszym ze wszystkich aurorów. Zbyt angażował się w przydzielone sprawy, rozmawiał z rodziną i przyjaciółmi ofiar tak długo, aż nienawidził przestępcy do szpiku kości. Zawsze go łapał, przyprowadzał do Ministerstwa, i robił to szybko, ale nie był dobrym aurorem.

- Wymagane jest śledztwo. – kontynuował Kingsley – Są świadkowie, a twoja różdżka na pewno wskaże ostatnie zaklęcie jeśli będziemy tego chcieli.

Lee zesztywniał i instynktownie sięgnął do rękawa. Jego różdżka… nadal ją miał. Czy Kingsley był kompletnie szalony?

- … okoliczności. – Lee znów zaczął słuchać i zdał sobie sprawę, że przegapił część wytłumaczenia Kingsleya – Podczas wojny, aurorzy mogli używać Zaklęć Niewybaczalnych przeciw Śmierciożercom. Nawet Harry… - kiwnął głową w stronę Zbawcy – użył Cruciatusa kilka razy, a nawet nie był wtedy aurorem. Łapaliście Śmierciożercę więc użycie Niewybaczalnej Klątwy może zostać usprawiedliwione. Oczywiście – dodał – fakt, że wybrałeś Cruciatusa jest delikatną sprawą. Mogliście spetryfikować Rookwooda, który, jak powiedział mi Savage, był już rozbrojony. Klątwa Uśmiercająca zagwarantowałaby ci pięciogwiazdkową celę w Azkabanie przez co najmniej piętnaście lat. Ale Cruciatus… Trudno poradzić sobie z Cruciatusem. Niemożliwy ból. Torturowanie kogoś. Dlaczego ty, auror, zrobiłeś coś takiego? – przerwał- Jak to zrobiłeś? Cruciatus wymaga chęci spowodowania niewyobrażalnego bólu… tylko by spowodować ból. Martwi mnie to, że jeden z moich aurorów jest w stanie rzucić tą klątwę.
- Powodem, dla którego zostałem aurorem – powiedział cicho Lee – było by odnaleźć ludzi, którzy zabili moich przyjaciół i znajomych. Powodem, dla którego wybrałem Rookwooda było to, że zabił jednego z moich najlepszych przyjaciół. I użyłem tej klątwy dlatego, że była to pierwsza rzecz o jakiej pomyślałem kiedy tylko na niego spojrzałem. Nie chciałem tylko zemsty. Nie chciałem by po prostu zapłacił za to, co zrobił. Chciałem by wiedział, czym jest ból.

Kingsley nie odzywał się. Potem wstał i opuścił pokój. Harry wyszedł za nim. Ale Lee wiedział gdzie jest i gdzie ta para pójdzie. Gabinet był zaraz obok salonu. Nie myślał przed rzuceniem zaklęcia umożliwiającego mu podsłuchanie rozmowy. Dlaczego miałby? I tak był w dużych tarapatach. Nie miał już nic do stracenia.

Po kilku sekundach, głos Kingsleya podniósł się, brzmiąc na zdziwiony.

- Savage rzucił na niego klątwę. – powiedział – Widział jak Lee rzuca Zaklęcie Niewybaczalne i jak reaguje? Rzuca na niego klątwę. Ten facet ma za sobą lata sukcesów. Tracenie kontroli nie jest w jego stylu.
- To była nadzwyczajna sytuacja. – powiedział Szef Biura Aurorów.
- To prawda. – powiedział Kingsley, jego głos niski i pomimo magii, Lee musiał się wysilić by usłyszeć jego następne słowa, skierowane do Harry’ego – Ale wy wszyscy macie powody by nienawidzić Śmierciożerców. Wy wszyscy spotkaliście ich przynajmniej raz. Wszyscy kogoś przez nich straciliście. Nie wiedziałem, że Lee ma w sobie tyle nienawiści… Nie dostrzegłem tej linii łączącej go z Fredem Weasleyem i Rookwoodem.
- To nie twoja wina. – powiedział Harry -  Żaden z nas nie wiedział.

Lee był zaskoczony słysząc to kłamstwo, ale Harry dzięki niemu ratował go.

- Klątwa… - znów powiedział Kingsley – komplikuje wszystko. Zrobiliście niezły bałagan…. Ale jeśli teraz zagrasz odpowiednio kartami, Harry, może uda ci się uratować przyjaciela.

Harry nie wahał się.

- Jak?

Lee zesztywniał. Rzucił przecież Klątwę Niewybaczalną. Czy Kingsley naprawdę szuka sposobu by uniknął kary? Dlaczego Harry tak bardzo chciał mu pomóc?

- Sevage tego nie polubi. – powiedział Kingsley – Ale ta klątwa została zabroniona tylko trzy miesiące temu. Przeze mnie. Jego zeznania będą mocne w sądzie. Jest bardzo honorowy, ale może mógłbym go przekonać by odpuścił.
- I Lee byłby wolny… tak po prostu?
- Nie. Oczywiście, że nie.

Potem Kingsley powiedział coś, czego Lee nie dosłyszał. Nie do końca zrozumiał również odpowiedź Szefa. Zdołał wyłapać słowa „nieprawdopodobny”, „szczęście” i „okoliczności”. Jednak usłyszał odgłos zamykania drzwi i wiedział, że trójka opuściła pomieszczenie.

Lee opadł na sofę, opuścił głowę na swoje ręce i zaczął płakać.


***

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

Witam wszystkich! Szybko się uwinęłam z tym rozdziałem :) Jak wam się podobał?

Mi się wydaje, czy maturzyści dzisiaj skończyli rok szkolny? Ktoś wie?

Btw, mogłybyście polecić mi jakieś opowiadania? Niekoniecznie Dramione. Po prostu coś dobrego, co lubicie. Najlepiej żeby były zakończone. Lub długie. :)

xoxo
Lexie

sobota, 19 kwietnia 2014

Cena zwycięstwa. Rozdział 42




Rozdział 42
Pocałuj mnie jeszcze raz
7 marca 1999

Biblioteka nadal była ich sanktuarium, pomyślała. Jakie to dziwne… Promienie słońca wpadające przez okno, tony książek i dwa krzesła uszczęśliwiały ich. Przynajmniej do tej pory. Nie pamiętała kiedy nie kochała książek. Kiedy Draco sięgnął po nie po pocieszenie? Czy dopiero w tym roku, kiedy nie mógł znaleźć innego miejsca, gdzie mógłby być sam?

Teraz jednak, czytanie było zbyt przereklamowane kiedy on siedział naprzeciwko niej. Podpierała się jedną ręką, obserwując go w ciszy. Kiedy czytał, jego szare oczy poruszały się z lewej do prawej. Jego powieki opadały raz na jakiś czas i – na bardzo krótką chwilę – złote rzęsy dotykały bladej skóry zanim jego oczy znów się szeroko otwierały. Lubiła sposób, w jaki czytał. Skoncentrowany, niemal zdeterminowany, jakby to, co czytał było niesamowicie fascynujące. Wiedział, że go obserwuje, musiał wiedzieć, ponieważ w ogóle nie próbowała tego ukrywać. Nic nie powiedział na ten temat, całkowicie unikał tematu. Odebrała to jako pozwolenie i nadal się patrzyła. Nie wyglądało jakby mu to przeszkadzało.

Dzisiaj miała książkę i nawet ją czytała: Jane Eyre. Draco nie czytał. Tak właściwie to pisał esej, a jego esejowy wyraz twarzy nie był nawet trochę tak interesujący jak jego czytający wyraz twarzy, więc nie patrzyła. Czytała. Po kilku minutach, zdała sobie sprawę, że czyta tą samą linijkę któryś raz z rzędu i nie mogła pozbyć się dziwnego, niekomfortowego uczucia. Podniosła wzrok by spotkać spojrzenie Draco.

- Co? – zapytała.

Uśmiechnął się.

- To nie jest zbyt fajne uczucie, co?
- Co masz na myśli? – powiedziała, zaciekawiona.
- Bycie obserwowanym kiedy czytasz.

Poczuła jak jej twarz się rumieni, na co on się zaśmiał.

- Tak dla twojej informacji. – powiedział, nie wyglądając na ani trochę zdenerwowanego.

Nie było niezręcznych ciszy od czasu pocałunku. Rozmowy zręcznie unikały tego tematu, nawet raz nie próbując po niego sięgnąć, tak jakby to się nigdy nie zdarzyło. Draco wydawał się być zdeterminowany by utrzymać wszystko tak jak było. Rozmowy, czytanie, wspólna nauka i sporządzanie eliksirów. Dzień wcześniej nawet spotkali się na boisku, zaraz po treningu, by poćwiczyć patronusa po raz ostatni. Wspaniale mu poszło. Poczuła nagły przypływ dumy i satysfakcji. Wiedziała, że on był bardziej zadowolony z tego niż ona, ale nie to miało wpływ na jego spokój. Nigdy nie widziała go tak zrelaksowanego, podczas gdy ona nigdy nie była tak spięta przy nim.

Nic nie zauważył, albo udawał, że nie zauważa. Nie mogła powiedzieć, bo nie potrafiła z niego czytać tak jak on czasem czytał z niej. Ona mogła tylko zgadnąć to, na co on powalał. A teraz pozwalał jej dojrzeć tylko ten irytujący spokój.

- Co się stało? – zapytała nagle.
- Nie wiem. – powiedział – Coś się stało?
- Chodzi mi o to, co stało się tobie? Jesteś… inny.
- Jestem. – przyznał – Te wspomnienia z Azkabanu, które miałem… teraz mogę sobie z nimi poradzić. Wcześniej je ignorowałem, ale teraz już mnie one nie ruszają. Tylko krążą wokół mojej głowy, nie mogąc mnie skrzywdzić. Po prostu już się nie boję.
- Och… - powiedziała. Nie miała pojęcia, że jego strach jest tak głęboki, że pomoc w radzeniu sobie ze wspomnieniami przyniesie taką zmianę. Jej serce zmiękło – Cieszę się.
- I powinnaś. – rzucił – To wszystko dzięki tobie.

Uśmiech, którym go obdarował tył szczery, a jej serce zatrzepotało. We wszystkim co Draco robił, myślał, czuł było coś innego. Nigdy nie czuła się tak blisko z kimkolwiek.

- Salazarze. Jestem padnięty. – powiedział nagle Draco, odrzucając swoje pióro na bok i przeciągając się – Do diabła z tymi esejami.
- Powinieneś to dzisiaj skończyć. – powiedziała miękko – Żebyś nie musiał nad tym siedzieć jutro.

Dla niej, jako czternastolatki, Wiktor wydawał się jej bratnią duszą. Inteligentny, poświęcający jej uwagę, delikatny pod ponurą maską. Ale cokolwiek wtedy mieli, zostało przerwane przez różnice ich światów: jej życie, jego status społeczny, Turniej. Nadal do niej pisać, ale tylko co kilka tygodni.

- Jeśli pozwolisz mi od siebie odpisać, poszłoby mi znacznie szybciej. – powiedział Draco, masując swój prawy nadgarstek drugą ręką – Och… zapomnij. Od tego pisania boli mnie ręka.
- To od treningów. Skręciłeś nadgarstek łapiąc Znicza.

Potem był Ron, którego miłość do niej została dowiedziona i zawiedziona w ciągu jednej bitwy. Mieli namiastkę tego, jak życie razem mogłoby wyglądać… a potem wszystko się popsuło. Była zbyt delikatna, zbyt tchórzliwa by spróbować. On był zbyt zajęty żałobą żeby to zauważyć.

- Pewnie masz rację.
- Nie możesz pójść z tym do Pani Pomfrey?
- Nie ma takiej potrzeby. – powiedział, nie po raz pierwszy – Dorastając, nauczyłem się jak leczyć takie rzeczy. Tam, skąd pochodzę, wypadki są częstsze niż powietrze. Nic mi nie będzie.
- Jest coraz bardziej siny. – zauważyła – I jeśli nie jesteś w stanie pisać…
- Mogę pisać. – powiedział, znów podnosząc swoje pióro i wkładając je do kałamarza – Po prostu nie chcę. Daj spokój Hermiono. Pani Pomfrey i tak nie może mnie znieść.

Cóż, co do tego prawdopodobnie miał rację.  Teraz było niewiele osób, które mogły Draco „znieść”. Jeszcze mniej niż wcześniej. Jak mogli nie widzieć jak bardzo się zmienił? Jej ciekawość od razu wzięła górę nad wrogością do niego. Rozmawiali. Doszli do kilku porozumień, pomimo tego, że nadal było wiele rzeczy, o których nie rozmawiali i nigdy nie porozmawiają, nie bezpośrednio. Na przykład rzeczy, które robił w przeszłości, czy blizny na jej ręce.

- Ona jest dobrą pielęgniarką i dobrą osobą.
- Wiem o tym. – powiedział, pisząc kilka kolejnych słów na pergaminie – Jeszcze tylko trzy cale… Wiem. – powiedział znowu, podnosząc na nią wzrok – Właśnie dlatego do niej nie pójdę.

W jego szarych oczach było coś gorzkiego, co zmiękczyło Hermionę bardziej niż cokolwiek innego. Nie chciała go zbytnio naciskać, popychać go w stronę irytacji, kiedy mógł być tak spokojny. Znała jego gorzkość i wiedziała, że lepiej jej unikać. Nie widziała jej u niego odkąd wyczarował swojego pierwszego patronusa, cztery dni temu. Od czasu pocałunku.

Było w nim coś dziwnie pociągającego… coś słodko-kwaśnego. Oddała pocałunek, bo tego chciała, ale również dlatego, że instynktownie wiedziała, że odepchnięcie złamałoby go… to była jedna z tych rzeczy, której ona nie była w stanie mu zrobić.

Ale to on się odsunął i wyglądało na to, że o to nie dbał.

- Hermiono. – powiedział, nie odrywając od niej wzroku. Jego twarz złagodniała, a gorzkość znikła – Grosz za twoje myśli.
- Myślałam o tym… - zaczęła powoli – że oddałabym cokolwiek byś był zawsze szczęśliwy.
- Naprawdę? – zapytał. Jego głos nagle dziwnie cichy, a jego oczy nabrały intensywności, której jeszcze nigdy w nich nie widziała.
- Naprawdę.
- To dziwne.
- Dziwne? – powtórzyła.
- Nie sądzę, żebym zasługiwał na wieczne szczęście – powiedziała – I wydaje mi się, że bycie zawsze szczęśliwym musi był niesamowicie nudne, ponieważ po jakimś czasie, szczęście przestaje być czymś wyjątkowym. I wtedy to nie jest już szczęście.
- Masz rację. – zgodziła się – O tym nie pomyślałam.
- Ale była to miła myśl. – powiedział w zamyśleniu – Jeśli mógłbym już zawsze czuć to, co teraz, nie wahałbym się.
- A co czujesz? – zapytała – To nie jest strach, prawda? Czy to… wolność, szczęście? Co?

Zamyślił się.
 - To spokój. – powiedział wreszcie.
- Jak możesz być spokojny? – zapytała, nagle zirytowana. Był spokojny. Spokojny!
- Nie wiem. – powiedział – Po prostu jestem. Chyba nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułem. Jestem szczęśliwy, ale nie jakoś wyjątkowo. Po prostu… spokojny. – znów odłożył pióro i westchnął – Musimy porozmawiać, prawda?
- Wygląda na to, że zawsze musimy. – powiedziała bawiąc się okładką swojej Jane Eyre.
- Może więc zawsze powinniśmy rozmawiać. Nigdy nie przestawać. – uśmiechnął się – Zastanawiam się, jak by to było, gdybyś była gadatliwa.
- Zapewne irytująco.
- Pewnie tak. – zgodził się – Lepiej spędzić czasz myśląc, nie rozmawiając. Ale z nami to nie działa, prawda?
- Bo ty zawsze wiesz co myślę. – powiedziała – A ja nie.
- Nie wiesz co ty myślisz, czy co ja myślę?
- Oba. I żadne. – zamilkła – Które jest poprawne gramatycznie?
- Nie mam pojęcia. – powiedział – Nie zawsze wiem co myślisz. Ale teraz wiem. Wiesz, że ja też o ym myślę, prawda?
- Już nic nie wiem. Nie jestem w stanie cię odczytać odkąd cię pocałowałam.
- Cóż… to było dosadne.

Odwróciła od niego wzrok.

- Ale to nie tak było. – powiedział beztrosko – Jeśli dobrze pamiętam, było na odwrót. To ja pocałowałem ciebie.
- Oddałam pocałunek. – powiedziała bez zastanowienia.
- Tak.
- Nie chcesz wiedzieć dlaczego?

Uśmiechnął się. Jak mógł się uśmiechać myśląc o tym?

- Jestem zniewalający.

Otworzyła usta by zaprotestować, a potem je zamknęła. Nie była to prawda i oboje o tym wiedzieli. Była pewna, że wiele kobiet – zdecydowanie wszystkie dziewczyny w Hogwarcie – byłyby niezbyt zdolne by mu się oprzeć. Żadne z nich nie musiało o tym przypominać. Ważne było to, że ona tez się to tej grupy zaliczała.

- To nie tak, że nie chcę wiedzieć. – powiedział, nagle bardziej poważnie – Po prostu… to tak naprawdę nie jest ważne, prawda?
- Tak właśnie myślisz?
- Tak właśnie jest. – powiedział – I żadne z nas nie może tego zmienić.
- Pocałuj mnie jeszcze raz. – powiedziała nagle.

Spojrzał na nią.

- Co?
- Proszę. – rzuciła, nie będąc w stanie się wytłumaczyć.

Musiała znów to poczuć. Poczuć jego ciepły oddech mieszający się z jej. Jego ręce mocno ją oplatające. Miękki nacisk jego ust na jej. Znów poczuć ten ogień. Poczuć jak on się odsuwa zostawiając ją czekającą na więcej. Potrzebowała dokładnie dowiedzieć się, co wtedy czuje.

A kiedy się nie ruszył, wyglądając na niezdecydowanego, oplotła ramionami jego kark i przyciągnęła go do siebie.

Tym razem to on zamarł, ale było to krótkie jak jej zaskoczenie wcześniej. Już po kilku sekundach całował ją w zupełnie inny sposób niż za pierwszym razem. Ten pocałunek był pełen energii, furii. Jego ręce wędrowały po jej bokach i plecach, jakby dotykanie jej nigdy nie miało go zmęczyć. Również trwał dłużej. Na tyle długo by posmakowała delikatny aromat gorzkiej czekolady na jego ustach i… jego języku.

Mogłoby to trwać godzinami jeśli Draco by się nie odsunął, oddychając nierówno.

- Salazarze. – powiedział – cofam to. To ty jesteś zniewalająca.

Nie wypuścił jej z uścisku. Nie była to zbyt wygodna pozycja, ale jego dotyku było coś ciepłego, co wydawało jej się właściwe.

- Wszystko w porządku? – zapytał po chwili.

Przez chwilę chciała mu nie odpowiadać. Bo tak naprawdę nie wiedziała, co ma mu powiedzieć. Czy wszystko w porządku? Nigdy wcześniej nie czuła czegoś takiego. To dobrze czy źle? Pewnie dobrze, jeśli sposób w jaki jej usta łaskotały miał być jaką wskazówką. Jeśli ciepło w jej brzuchu i rumieniec na policzkach miały być wskazówkami.

- Hermiona?
- Nic mi nie jest. – zapewniła – Wszystko w porządku.
- To dobrze. – powiedział, odsuwając się i opierając o krzesło – To nic nie zmienia. To nadal nie ma żadnego znaczenia.
- Nie rozumiem.
- Cóż… - powiedział powoli – Powiedzmy, że to miałoby się znów stać. I jeszcze raz, i jeszcze raz… W którymś momencie, któregoś dnia, musiałoby przestać. Nasza… przyjaźń nadal jest tajemnicą. To nie przeżyłoby spotkania z rzeczywistością.
- A jeśli mnie to nie obchodzi?
- Mnie obchodzi. – powiedział krótko, a w jego oczach coś zamigotało.

Wstał gwałtownie i zaczął wrzucać swoje rzeczy do torby – pióro, kałamarz, pergaminy, książki. Obserwowała go w ciszy i wyszedł bez słowa. Gdzie poszedł? Na bosko? Na zewnątrz było chłodno. Słonecznie, ale nadal chłodno.

Wyciągnęła Mapę Huncwotów, odnalazła bibliotekę i śledziła wzrokiem kropkę, która szybko się od niej oddalała: Draco Malfoy. „Ja już jej nie potrzebuję. Nie w tym roku.” Powiedział jej Harry. „Weź ją, Hermiono, proszę. Nigdy nie wiadomo… Była dosyć przydatna przez te ostatnie lata.” To była prawda, więc przyjęła Mapę. Zastanawiała się, co by Harry pomyślał, o tym, do czego jej teraz używała.

Kropka zniknęła.

~-o-~

Znalazła go. Powinien wiedzieć, że to zrobi. Była lepsza w odczytywaniu go niż myślała. Często zgadywała poprawnie, nie zdając sobie z tego sprawy. Nie powinien być zaskoczony, ale było w tym jednak coś nowego. Pokój Życzeń był jego pokojem. Nienawidził go, tak, ale znał go lepiej niż ktokolwiek inny.

Kiedy drzwi się otworzyły, zamarł, szybko odwrócił się twarzą do drzwi, ale to była tylko – tylko! – Hermiona. Zatrzymała się na chwilę, przystosowując oczy do ponurego światła w środku, mrugając dopóki go nie dostrzegła. Potem weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.

- Skąd wiedziałaś, że tu jestem?
- Zgadłam.
- Jak tu weszłaś?

Uśmiechnęła się. Jej spokojny uśmiech wyglądał dziwnie z migającymi cieniami, które ogień rzucał na jej twarz.

- Ty, ze wszystkich ludzi tutaj, powinieneś wiedzieć. Znasz Pokój lepiej niż ja.
- Dlaczego przyszłaś?
- Jeśli Mohammed nie przyjdzie do góry… - rzuciła enigmatycznie.
- Co?
- To takie mugolskim powiedzenie. Mówi, że czasami trzeba podążać za rzeczami, których się pragnie. Wyszedłeś więc ja przyszłam do ciebie. Tutaj.

Rozejrzała się. Pokój, o który poprosił był prosty, z drewnianymi panelami na podłodze i niepomalowanymi, betonowymi ścianami. Kominek był w kącie. Jego mały ogień był jedynym źródłem światła w pomieszczeniu. Nie dawał żadnego ciepła, bo Draco nienawidził go od czasu śmierci Crabbe’a. Obok niego stał fotel. Z doświadczenia wiedział, że jest wygodny, ale kiedy weszła, stał.

- To twój azyl?
- Moje co?
- Azyl. – powtórzyła – Przychodziłeś tu często, wcześniej, prawda? Czy tak to wyglądało na szóstym roku? Gdzie postawiłeś Znikającą Szafę?
- Hermiona. – powiedział ostrzegawczo.
- Mówiłeś, że nienawidzisz tego miejsca. – powiedziała – Dlaczego wróciłeś?

Wzruszył ramionami.

- Myślałem, że jeśli istnieje miejsce, gdzie mógłbym być sam, to właśnie to. Oczywiście się myliłem.
- Crabbe tu zginął. – powiedziała cicho. Nadal się uśmiechała, ale teraz był to dziwnie zimny uśmiech – Nie przeszkadza ci to.

Z niesmakiem spoglądała na ogień. Poczuł nutkę sympatii do niej.

- Te wspomnienia prześladowały mnie przez cały czas w Azkabanie. Nie chcę spędzić reszty mojego życia, analizując je. To co się stało w przeszłości… To ty mnie tego nauczyłaś.

Jej uśmiech stał się cieplejszy.

- Masz rację. Cieszę się, że zdałeś sobie z tego sprawę.

Zdał sobie sprawę z czegoś jeszcze.

- To co się niedawno stało to również już przeszłość, tak?

Jej uśmiech zbladł.

- Tak. Już chcesz o tym zapomnieć?
- Powinniśmy spróbować.

Odwróciła wzrok, po czym znów na niego spojrzała. Słyszał jak przełknęła ślinę, a jej kolejne słowa były niesamowicie ciche.

- A jeśli ja nie chcę zapomnieć?

Spojrzał na nią szybko.

Wzięła mały krok w jego stronę. Potem kolejny, zbliżając się do niego dopóki nie była tak blisko, że prawie go dotykała. W migającym świetle, jej oczy błyszczały jak złoto.

- Ja nie chcę zapomnieć. – powtórzyła już głośniej.

Odchyliła głowę i ich usta się dotknęły. I pomimo tego, że wiedział, że to wariactwo – wiedział, że to nie mogło prowadzić do niczego dobrego – pozwolił by się to działo. I pogłębił pocałunek, gubiąc się w morzu ciepła. Emocji. Czułości.


Szczęścia.


***
CZYTASZ = KOMENTUJESZ

Witam wszystkich!
Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz, stokrotnie przepraszam. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Postaram sie dodawać bardziej regularnie. Obiecuję!

Przepraszam również tych, którzy mnie followują na Twitterze. Wczoraj napisałam, że dodam rozdział wczoraj... Ale się nie wyrobiłam. Tak więc wstałam dzisiaj o 8.00 i wzięłam się do roboty :)

Mam nadzieję, że wam się podoba!!

Wesołych Świąt i wgl... :D

xoxo
Lexie

P.S. Będę w tym roku na Orange Warsaw Festiwal. Ktoś jeszcze się wybiera?
Calliste Bajkowe szablony