Rozdział 43
Kryminalny
błąd
14 marca 1999
Nareszcie
go dopadli. Ledwie mógł w to uwierzyć. Miesiące wysiłków, miesiące rozpaczy,
miesiące wypełniania tego głupiego zeszyciku
i teraz, nareszcie, był tu, stojąc twarzą w twarz z Rookwoodem. Stało się to
przez przypadek. Okazało się, że zeszyt był kompletnie bezużyteczny, ale nie o
tym chciał teraz myśleć. To nie było ważne. To co się liczyło to skutek. Każdy mały bazgroł, każda
klątwa, której się nauczył, każda kropla potu… to wszystko było tego warte, jak
najbardziej, jeśli tylko się to tak skończy. Jeśli go złapią, będzie mógł
złożyć swoją rezygnację już jutro i tak to się skończy. Odniósłby sukces.
Pomściłby Freda.
Jego
ręka trzymająca różdżkę, trzęsła się i Savage to zauważył. Rzucił mu ostre
spojrzenie mówiące, Lee, ogarnij się.
Możesz to zrobić. Ale Lee nie trząsł
się ze strachu. Nie bał się. Czekał
na to tak długo, że nie mógł być
przestraszony. Wiedział, że jest gotowy. To nie był strach, to było
oczekiwanie. Jeśli byłby psem na smyczy Savege, to ostry wzrok byłby gwałtownym
pociągnięciem paska by go powstrzymać. Ale to by nie podziałało. Smycz by się
zerwała.
-
Proszę, proszę, proszę… - powiedział Rookwood, przełamując tą ciężką ciszę,
która zapadła kiedy zauważył trzech aurorów. Lee zesztywniał na dźwięk jego
głosu – Co my tu mamy?
-
Augustus Rookwood. – powiedział Sevage – Jesteśmy grupą aurorów oddelegowanych
przez Ministerstwo by cię aresztować. Poddasz się bez walki?
To była
prosta procedura, potwierdzająca legalność walki, która miała zaraz nastąpić.
Nie mogli zaatakować pierwsi, nie dopóki Rookwood nie powie wyraźnie, że się
nie poddaje.
- Bez
walki, Aurorze? – zapytał Rookwood – Oczywiście. Wręcz umieram by wylądować w
Azkabanie. Wiesz, uciekałem przez tak długo by po prostu poddać się trzem
namiastkom… - jego usta wykrzywiły się – aurorów,
kiedy tylko mnie o to zapytają. Nie mówiąc nawet „proszę”.
- Stupefy! – krzyknął Harry.
Rookwood
odbił zaklęcie i odwrócił głowę by spojrzeć na Harry’ego.
- Potter? To ty, prawda? To ty… - i niewerbalnie strzelił w jego
stronę fioletowym promieniem, który Harry ledwie zdążył odbić – Petryficus Totalus! – i Savage leżał na
ziemi, nie mogąc się ruszyć.
-
Cholera. – powiedział Harry, rzucając tarczę na Savage i ruszając się tak, że
Rookwood był pomiędzy nim a Lee.
Na
ramieniem Śmierciorze3rcy, rzucił swojemu partnerowi wzrok mówiący Odwróć jego uwagę. Nie musiał mówić dwa
razy. Lee był bardziej niż szczęśliwy z możliwości rozmowy.
-
Czekałem… - zaczął, przeczesując twarz mężczyzny – Tak długo.
- Czuję
się zaszczycony. – zakpił Rookwood – Wygląda na to, że mam fana. Bądź poważny, dzieciaku.
Jesteś tylko małym chłopcem, który chce zostać bohaterem… Dlaczego w ogóle to
robisz?
- Zabiłeś mojego najlepszego przyjaciela. –
syknął – Bestialsko zamordowałeś mojego
ojca…
- Który
to? – zapytał szyderczo Rookwood – Musisz trochę bardziej sprecyzować.
Nadal
spoglądał co chwilę przez ramię na Harry’ego. Kiedy tylko próbował postawić
krok w bok by wyjść z pomiędzy nich, oni również się ruszali. Ale to była
sytuacja bez wyjścia. Jeśli któryś z nich by czegoś spróbował, Rookwood miałby
czas by zaatakować drugiego. Savage padł… Savage, doświadczony auror,
wiedziałby co zrobić w takiej sytuacji. Lee i Harry umieli się pojedynkować, ale
nie byli ekspertami na polu walki. W sprawiedliwej walce, pokonaliby Rookwooda,
ale w prawdziwym życiu, byli bezużyteczni.
Kiedy
Lee to zrozumiał, poczuł jak buduje się w nim furia. Nie. Nie po to pracował tak ciężko przez miesiące, by skończyć jako
taki sam słabeusz jakim był podczas Bitwy…. Zbyt słaby by pomóc Fredowi. Nie
przegra.
Odwróć jego uwagę, Lee.
-
Przestraszony, co, Rookwood? – rzucił – Spójrz na siebie, nieszkodliwy i
zdesperowany. Już po tobie, bezwartościowy morderco. Wpadłeś. Równie dobrze
możesz się poddać. Może wtedy dostaniesz, ile? Osiemdziesiąt lat w
Azkabanie? - kontynuował Lee – To nic
dla takiego gościa jak ty, co? Jeśli ci się poszczęści, zdechniesz zanim
pozwolą dementorom wrócić.
- Spójrz
na siebie, Panie Aurorze. – rzucił Rookwood
– Nie wiedziałem, że teraz przyjmują… hej!
Oczy
Rookwwoda rozszerzyły się i wypuścił z siebie wiązankę przekleństw kiedy
różdżka wyleciała z jego ręki i wylądowała w dłoni Harry’ego dzięki jego idealnemu,
niewerbalnemu Expelliarmus. To było
jedno z jego ulubionych zaklęć. Jedno z tych, z którymi czuł się swobodnie. To,
które jako pierwsze dopracował niewerbalnie.
-
Przyjmują kogo dokładnie? – zapytał Lee.
-
Bezwartościowe, małe gówna, takie jak wy. – wysyczał przez zęby.
- Jesteś
rozbrojony. – powiedział Lee – Gadaj teraz, albo możemy cię wziąć tym
fajniejszym sposobem.
- Lee –
powiedział ostrzegawczo Harry – Lee, kończmy z tym.
Miał
rację. Nie było sensu zmuszać Rookwooda by mówił teraz. Odpowiednią procedurą
było spetryfikowanie go i doprowadzenie do Azkabanu. Lub skucie go i
odprowadzenie do Azkabanu. Ale Lee nie był prawdziwym aurorem.
- Wal
się, Rookwood. – powiedział Lee, ignorując przyjaciela i trzymając wzrok na
mężczyźnie – Dlaczego to zrobiłeś?
- Jeśli
oczekujesz wyrzutów sumienia… - powiedział Rookwood – to znajdź kogoś innego.
Odwrócił
się na pięcie i nagle Lee wiedział, że pomimo iż wzięli jego różdżkę, a ryzyko
rozszczepienia się w takiej sytuacji jest ogromne, będzie próbował się
teleportować. Harry krzyknął „Nie!” a potem wypowiedział jakąś inkantację, której
Lee nie zrozumiał. Ale refleksy Lee były szybsze.
Rookwood
upadł na kolana krzycząc w bólu. Jego ciało trzęsło się od niewerbalnego
Cruciatusa. Był słabszy niż wypowiadana klątwa, ale wyglądało na to, że zrobił
to, co miał zrobić. Lee obserwował go obojętnie czując jak chore, mściwe
uczucie rośnie w nim przez jakieś pięć sekund, które wystarczyły by Savage
wreszcie wydostał się spod wcześniejszego zaklęcia. Lee słyszał jak wykrzyknął „Stupefy!” celując w Rookwooda i czuł
satysfakcję z widoku swojego wroga rozciągniętego nieruchomo na ziemi. Potem Savage
wykrzyknął coś innego, czego Lee nie poznał, i poczuł jak ostry ból wypełnia
jego ciało. A potem stracił przytomność.
~-o-~
Obudził
się w Ministerstwie, w salonie aurorów, leżąc na jednej z kanap. Czy to
wszystko było tylko snem? Zmagał się by usiąść, czując się jakoś niespecjalnie
dobrze. Zauważył Harry’ego, który siedział na innej sofie i Kingsley’a,
siedzącego na kolejnej.
-
Minister… - powiedział słabo. A potem – Rookwood!
- Jest
już w Azkabanie. Oczekuje na wyrok. – powiedział spokojnie Kingsley – Ale to
nie dlatego tu jestem.
Oczywiście,
że nie. Lee wiedział dlaczego Minister tu był – użył Klątwy Cruciatusa.
Niewybaczalnej. Było dwóch świadków. Jednym z nich był Harry Potter, a drugim doświadczony auror. Prawnie, powinien już
być w Azkabanie. Do końca życia.
- Wiem
dlaczego Pan tu jest. – powiedział Lee sztywno – Jednak nie wiem, dlaczego ja tu jestem. Oczekiwałem, że obudzę się
w Azkabanie.
- Nie
bez rozprawy. – powiedział Kingsley – Ministerstwo troszczy się o swoich, Lee.
Jesteś jednym z aurorów. I to jednym z tych najlepszych.
To było
kłamstwo. Lee był najgorszym ze wszystkich aurorów. Zbyt angażował się w
przydzielone sprawy, rozmawiał z rodziną i przyjaciółmi ofiar tak długo, aż
nienawidził przestępcy do szpiku kości. Zawsze go łapał, przyprowadzał do
Ministerstwa, i robił to szybko, ale nie był dobrym aurorem.
-
Wymagane jest śledztwo. – kontynuował Kingsley – Są świadkowie, a twoja różdżka
na pewno wskaże ostatnie zaklęcie jeśli będziemy tego chcieli.
Lee
zesztywniał i instynktownie sięgnął do rękawa. Jego różdżka… nadal ją miał. Czy
Kingsley był kompletnie szalony?
- …
okoliczności. – Lee znów zaczął słuchać i zdał sobie sprawę, że przegapił część
wytłumaczenia Kingsleya – Podczas wojny, aurorzy mogli używać Zaklęć
Niewybaczalnych przeciw Śmierciożercom. Nawet Harry… - kiwnął głową w stronę
Zbawcy – użył Cruciatusa kilka razy, a nawet nie był wtedy aurorem. Łapaliście
Śmierciożercę więc użycie Niewybaczalnej Klątwy może zostać usprawiedliwione.
Oczywiście – dodał – fakt, że wybrałeś Cruciatusa jest delikatną sprawą. Mogliście
spetryfikować Rookwooda, który, jak powiedział mi Savage, był już rozbrojony. Klątwa
Uśmiercająca zagwarantowałaby ci pięciogwiazdkową celę w Azkabanie przez co
najmniej piętnaście lat. Ale Cruciatus… Trudno poradzić sobie z Cruciatusem.
Niemożliwy ból. Torturowanie kogoś.
Dlaczego ty, auror, zrobiłeś coś takiego? – przerwał- Jak to zrobiłeś? Cruciatus wymaga chęci spowodowania niewyobrażalnego
bólu… tylko by spowodować ból. Martwi mnie to, że jeden z moich aurorów jest w
stanie rzucić tą klątwę.
-
Powodem, dla którego zostałem aurorem – powiedział cicho Lee – było by odnaleźć
ludzi, którzy zabili moich przyjaciół i znajomych. Powodem, dla którego
wybrałem Rookwooda było to, że zabił jednego z moich najlepszych przyjaciół. I
użyłem tej klątwy dlatego, że była to pierwsza rzecz o jakiej pomyślałem kiedy
tylko na niego spojrzałem. Nie chciałem tylko zemsty. Nie chciałem by po prostu
zapłacił za to, co zrobił. Chciałem by wiedział, czym jest ból.
Kingsley
nie odzywał się. Potem wstał i opuścił pokój. Harry wyszedł za nim. Ale Lee
wiedział gdzie jest i gdzie ta para pójdzie. Gabinet był zaraz obok salonu. Nie
myślał przed rzuceniem zaklęcia umożliwiającego mu podsłuchanie rozmowy.
Dlaczego miałby? I tak był w dużych tarapatach. Nie miał już nic do stracenia.
Po kilku
sekundach, głos Kingsleya podniósł się, brzmiąc na zdziwiony.
- Savage
rzucił na niego klątwę. – powiedział – Widział jak Lee rzuca Zaklęcie
Niewybaczalne i jak reaguje? Rzuca na
niego klątwę. Ten facet ma za sobą
lata sukcesów. Tracenie kontroli nie jest w jego stylu.
- To
była nadzwyczajna sytuacja. – powiedział Szef Biura Aurorów.
- To
prawda. – powiedział Kingsley, jego głos niski i pomimo magii, Lee musiał się
wysilić by usłyszeć jego następne słowa, skierowane do Harry’ego – Ale wy wszyscy macie powody by nienawidzić
Śmierciożerców. Wy wszyscy spotkaliście ich przynajmniej raz. Wszyscy kogoś
przez nich straciliście. Nie wiedziałem, że Lee ma w sobie tyle nienawiści… Nie
dostrzegłem tej linii łączącej go z Fredem Weasleyem i Rookwoodem.
- To nie
twoja wina. – powiedział Harry - Żaden z
nas nie wiedział.
Lee był
zaskoczony słysząc to kłamstwo, ale Harry dzięki niemu ratował go.
- Klątwa…
- znów powiedział Kingsley – komplikuje wszystko. Zrobiliście niezły bałagan….
Ale jeśli teraz zagrasz odpowiednio kartami, Harry, może uda ci się uratować
przyjaciela.
Harry
nie wahał się.
- Jak?
Lee
zesztywniał. Rzucił przecież Klątwę
Niewybaczalną. Czy Kingsley naprawdę szuka sposobu by uniknął kary?
Dlaczego Harry tak bardzo chciał mu pomóc?
- Sevage
tego nie polubi. – powiedział Kingsley – Ale ta klątwa została zabroniona tylko
trzy miesiące temu. Przeze mnie. Jego zeznania będą mocne w sądzie. Jest bardzo
honorowy, ale może mógłbym go przekonać by odpuścił.
- I Lee
byłby wolny… tak po prostu?
- Nie.
Oczywiście, że nie.
Potem
Kingsley powiedział coś, czego Lee nie dosłyszał. Nie do końca zrozumiał
również odpowiedź Szefa. Zdołał wyłapać słowa „nieprawdopodobny”, „szczęście” i
„okoliczności”. Jednak usłyszał odgłos zamykania drzwi i wiedział, że trójka opuściła
pomieszczenie.
***
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Witam wszystkich! Szybko się uwinęłam z tym rozdziałem :) Jak wam się podobał?
Mi się wydaje, czy maturzyści dzisiaj skończyli rok szkolny? Ktoś wie?
Btw, mogłybyście polecić mi jakieś opowiadania? Niekoniecznie Dramione. Po prostu coś dobrego, co lubicie. Najlepiej żeby były zakończone. Lub długie. :)
xoxo
Lexie