Rozdział 38
Sztuczna
murawa
6 luty 1999
Wpatrywała
się w boisko, w sztuczną trawę i zardzewiałe bramki. Minęły miesiące odkąd tu
była, od… 17 września, kiedy dowiedziała się, że Katie powróciła. Na początku
nawet nie zauważyła, że przestała przychodzić. Chodzenie sprawiało jej coraz
więcej bólu. Do tego jeszcze dziecko. I stało się dla niej oczywiste, że musi
spędzać coraz więcej czasu zamknięta w swoim mieszkaniu. Kiedy urodziła się
Merry, Alicia miała tak wiele do zrobienia, że ledwie znajdowała chwilę by
usiąść i odetchnąć. Nie wspominając już by zostawić noworodka samego, żeby ona
mogła wpatrywać się w sztuczną murawę.
Tego
ranka, obudziła się z tęsknotą do boiska (lub po prostu, świeżego powietrza) i
po śniadaniu i nakarmieniu Merry, nareszcie wyciągnęła zafoliowany wózek, który
dała jej Katie, i wyruszyła z Merry na kolanach.
Normalnie,
zeszłaby po schodach i do dalszego chodzenia, użyłaby kuli. Ale nie mogła
ryzykować chodzenia z Merry w nosidełku. Poza tym, chwiejne ruchy pewnie
wywołałyby tylko jej płacz. Uzdrowiciele wciąż powtarzali, że musi być
ostrożna, bo jej dziecko było wcześniakiem. Więc
nie rób tego, bądź ostrożna robiąc tamto… W efekcie, była niesamowicie ostrożna.
Uparcie,
i tak zamocowała kule pod wózkiem, myśląc, że mogłaby trochę pochodzić, podczas
gdy Merry leżałaby na kocyku na trawie. I dowiedziała się, że jazda wcale nie
była taka zła, jak myślała. Wózek wymagał jedynie kilku delikatnych ruchów
różdżką (upewniła się, że wokół nie było żadnych mugoli, ale nawet jeśli ktoś
by to dostrzegł, nie domyśliłby się co robi) by nim kierować i pomimo tego, że
na początku czuła się beznadziejnie, siedzenie tak nisko widocznie fascynowało
Merry. Jej oczy były jasne, jkaby chciała je skupić na wszystkim na raz. Na
budynkach pokrytych graffiti, chodniku, żadko spotykanych kwiatach czy
hydrancie. Kiedy dotarły do boiska,
wypuściła z siebie wdzięczny odgłos kiedy Alicia podniosła ją, pochyliła się
nad jednym z boków wózka i ostrożnie położyła ją na ziemi zanim, balansując na
jednej nodze, wydostała kocyk, który ze sobą zabrała. Uklękła, opierając się na
lewej nodze i ułożyła Merry na materiale.
Potem
wstała ze swoimi kulami i rozejrzała się wokół. Naprawdę dawno jej tu nie było.
- Hej.
– powiedział głos za nią – Dawno się nie widziałyśmy, Alicia.
Spojrzała
przez ramię – nie łatwo było się odwrócić będąc o kulach – i jej oczy się
rozszerzyły. Rozpoznała ją w momencie, pomimo tego, że widziały się tylko raz i
było to kilka miesięcy wcześniej.
-
Candy?
-
Candace, tak właściwie. – powiedziała dziewczyna – Candace Happleton.
- Wiedziałam, że to nie jest twoje
prawdziwe imię. Miło mi cię poznać… Candace.
-
Wzajemnie. – powiedziała Candy, klękając na kocu obok Merry – Och… ona jest
taka słodka. To twoja córka?
- Tak.
– powiedziała Alicia, uśmiechając się dumnie – Ma trzy miesiące. Ma na imię
Merry.
-
Merry. – powtórzyła Candy i Alicia wiedziała, przez sposób, w jaki ona to
powiedziała, że doskonale zrozumiała. Merry, nie Mary – Ma niesamowite oczy.
-
Prawda? – zgodziła się Alicia.
Candy
zaśmiała się, kiedy Merry robiła dziwne miny po łaskotaniu ją w brodę.
-
Uwielbiam dzieci. Kto jest twoim tatusiem, mała księżniczko?
- On
nie żyje. – powiedziała krótko Alicia, a Candy szybko się podniosła.
-
Przepraszam. – powiedziała po krótkiej, niezręcznej pauzie –Jak on…
-
Wojna.
-
Kochałaś go? – zapytała Candy.
Nie
było powodu, dla którego Alicia musiałaby odpowiadać na jej pytania. Ona była
tylko dzieckiem. Złamała Alici nadgarstek. Była szybka, nieprzewidywalna i
impertynencka. Ale jednak…
-
Bardzo. – powiedziała miękko Alicia.
-
przepraszam. – powiedziała znów Candy, biorąc Merry na ręce. Spojrzała na nią,
jakby widząc ją w nowym świetle - Musiał
być kimś wyjątkowym.
- Był.
– powiedziała Alicia, czując, że zaczyna się krztusić.
Walczyła
z tym, walczyła z łzami.
- Nie
był idealny. – powiedziała niewyraźnie – Ale był wyjątkowy. Miał śmiech, który
potrafił rozjaśnić całe pomieszczenie. Był odważny, wesoły i inteligentny.
Potrafił wszystko obrócić w żart i to zawsze w dobry w żart. Miałam jedenaście
lat kiedy go poznałam. Zachowywał się jakby wiedział o wiele więcej niż cała
reszta. Potrafił być arogancki, nigdy się niczego nie bał i rozśmieszał na cały
czas. Miał to do siebie, że samym wzrokiem sprawiał, że czułaś się wyjątkowa...
sprawiał, że każdy czuł się
wyjątkowy.
Opowiedziała
o tym, jak trzeciego dnia swojego pierwszego roku nauki, niemal został
wyrzucony ze szkoły przez wysadzenie łazienki Jęczącej Marty w powietrze. Candy
zaśmiała się.
-
Brzmi jak ktoś niesamowicie śmieszny. – przyznała – Musiał być niezwykłą osobą.
Alicia
uśmiechnęła się, tym razem smutno.
-
Wydaje mi się, że był. Tak jak i całej reszcie. Tak jak i jego dziewczynie.
Candy uniosła
brwi.
-
Tylko ja wiem kim jest ojciec. – powiedziała Bo tylko ja wiedziałam o tym, że
coś między nami było. To nigdy nie miało się zdarzyć. Jego dziewczyna była
jedną z moich najlepszych przyjaciółek.
-
Była?
- My…
rozstałyśmy się po wojnie. – oczywiście miała na myśli to, że nie potrafiła spojrzeć
Angelinie w oczy – Ale to reperujemy.
W
oczach Candy nie było oskarżenia, bo co takie dziecko mogło wiedzieć o takich
rzeczach? Jak mogła zrozumieć ogrom zdrady, jakiej dopuściła się Alicia? Alicia
zaczęła się zastanawiać, ile lat ma Candy. Do teraz myślała, że czternaście,
może. Teraz skłaniała się ku dwunastu.
- Więc
dlaczego jesteś sama?
-
Słucham?
-
Jesteś niepe… musisz używać kul. – powiedziała Candy i Alicia usłyszała
niedopowiedziane niepełnosprawna i
skrzywiła się – Masz dziecko. Wychodzisz sama i kiedy mnie spotykasz –
praktycznie jestem nieznajomą, Alicia – zwierzasz się mi jakbyś od lat nie
rozmawiała z człowiekiem. Nawet wtedy, kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy…
Przyszłaś tu zupełnie sama, tylko posłuchać ptaków. Alicia, czy ty jesteś
samotna?
Samotność.
Do tej pory, Alicia użyłaby innego słowa na opisanie swojej sytuacji. Mniej jak
samotna, bardziej jak sama. W końcu była na samowolnym
wygnaniu. Jakie miała prawo by czuć się samotna?
Candy
zmieniła temat.
-
Merry jest bardzo do ciebie podobna.
-
Wiem. – powiedziała.
- Mam
trzyletniego brata. Czasami, kiedy rodzice zapomną zadzwonić po opiekunkę,
zajmuję się nim. Lubią czasami złapać trochę oddechu. Trzylatki są bardzo
wymagające. Tak samo jak noworodki. Czy kiedykolwiek zatrudniłaś opiekunkę?
- Nie
jestem do końca bogata. – powiedziała Alicia – Stać mnie na czynsz. Każdego
miesiąca wysyłam coś mojej matce. Coś odkładam. Nie mam zamiaru płacić za
opiekunkę skoro sama mogę zając się Merry. Nie pracuję.
- Ale
możesz mieć jakieś życie poza nią. – nalegała Candy – Mogłabyś gdzieś wyjść,
odetchnąć…
-
Właśnie to robię. – powiedziała Alicia – Cały czas to robimy.
-
Merry chyba się tu podoba.
To
była prawda. Dziecko się uśmiechało (przynajmniej wyglądało to na uśmiech),
gaworząc wesoło kiedy rozglądała się wokół. Alicia zastanawiała się, czy ona
kiedykolwiek była na dworze, oddychając takim powietrzem, widząc takie kolory.
Poczuła,
jakby ktoś przyłożył jej pięścią w brzuch. Zimne uczucie, coś na kształt
przerażenia, rozeszło się po jej ciele, kiedy zdała sobie sprawę, że odpowiedź
na to pytanie brzmi nie. Część jej
uczuć musiała odbić się na jej twarzy, ponieważ Candy powiedziała:
- Dzieci i tak niezbyt często wychodzą na zewnątrz
kiedy są małe.
- Tak…
Nadal
była wstrząśnięta. Jak to mogło być prawdą? Jej córka, jej dziecko, jej
dzieciątko. Merry była oczkiem w jej głowie, tą jedną rzeczą, która sprawiała,
że jej życie było znośne. Myślała, że robi to dla jej dobra…
-
Teraz już wszystko w porządku z twoim nadgarstkiem?
- Tak,
jasne. – powiedziała, nieobecna – Uzdrowiciele naprawili go w kilka sekund.
Dzięki za zabranie mnie do szpitala.
- Cóż…
- rzuciła Candy – W końcu to ja go złamałam i przepraszam za to. Nie
wiedziałam, że tak zareagujesz.
Alicia
pamiętała sposób, w jaki odsunęła się od miotły, jakby ta była wężem.
-
Upadłam. To nie była do końca twoja wina. Po prostu byłam… zaskoczona.
-
Zaskoczona. – powtórzyła Candy, oplatając Merry swoimi ramionami – Latałaś od
czasu Bitwy.
Alicia
spojrzała na nią.
- Niby
jak?
- Nie
wiem. – odpowiedziała Candy, spoglądając w dół na gaworzące niemowlę – Raczej nie
z nią. Ale może kiedy trochę podrośnie…
-
Candy… to znaczy, Candace… ja nie mogę nawet chodzić.
-
Latanie to nie chodzenie. – powiedziała Candy i Alicia po raz pierwszy
zauważyła, że ta ma ze sobą miotłę. Leżała na trawie obok jej nóg – I Candy
jest w porządku.
-
Uważaj z tym. – rzuciła Alicia, starając się brzmieć jakby żartowała,
spoglądając na miotłę – Mogłabyś kogoś skrzywdzić. Lub złamać czyjś nadgarstek.
- Lub
polatać.
- Lub
polatać.
- Lub
założyć drużynę Quidditcha. Mój ojciec o tym marzy. Ma to swoje wyobrażenie…
-
Będzie potrzebować dużo pieniędzy.
Candy spojrzała
na nią dziwnie.
- Nie
umiem zbyt dobrze latać. – powiedziała cicho – Mój tata kupił tę miotłę, ale
moja szkoła nie ma meczy Quidditcha ani lekcji latania. Tak jakby sama się
uczę, ale nie jestem zbyt dobra.
Alicia
zastanawiała się, do czego dąży.
- Ale
bardzo bym chciała. Wiem wszystko o grze. Zasady, historię, zawodników.
Chciałabym być lepsza w praktycznej części… - przeniosła wzrok z Merry na
Alicię – Nauczysz mnie?
-
Uczyć cię? – powtórzyła Alicia – Ja nie…
- Jesteś
dobra. – powiedziała Candy – Byłaś w profesjonalnej drużynie. Mogłabyś powiedzieć
mi co robię źle…
-
Byłam rezerwową. – wcięła się Alicia – Nigdy tak na prawdę nie zagrałam w oficjalnym
meczu.
-
Tylko dlatego, że… oberwałaś w czasie Bitwy. – rzuciła Candy – Gdyby nie to,
nadal byś latała, trenując na któryś z turniejów.
- Nic
o tobie nie wiem. – To było coś, co brzmiało mądrze.
- Nie
musisz. – powiedziała Candy – Nigdy nie popełniłam zbrodni i nie jestem
zbiegłym Śmierciożercą, jeśli o to ci chodzi.
Alicia
zaśmiała się.
- Nie
do końca to miałam na myśli.
- Cóż,
nie jestem groźna i wiem, że ty też nie. Widzę to.
Alicia
pomyślała o tym i doszła do wniosku, że to prawda. Ta ciemnooka, arogancka
kreatura stała się jej bliska dzięki zaledwie dwóm spotkaniom. I sposób, w jaki
patrzyła na Merry… To zmiękczyłoby serce każdego. A już na pewno zmiękczyło
serce Alici, może dlatego, że była matką.
- A
dodatkowo… - Candy podniosła na nią wzrok pełen zapału – Mogłabym zajmować się
Merry.
Wciągnęła
szybko powietrze, rozumiejąc znaczenie. Dzięki komuś, kto opiekowałby się Merry
– nawet jeśli tylko przez godzinę lub dwie – mogłaby odetchnąć. Przespać się.
Przejść się. Wyjść gdzieś. Coś zrobić.
- W porządku.
– powiedziała – Umowa stoi. A teraz zobaczmy jak latasz.
~-o-~
Candy
nie kłamała. Nie była dobra w lataniu.
Miała
znakomitą miotłę, któr prawdopodobnie kosztowała więcej niż roczny czynsz za
mieszkanie Alici. Była fanką, strasznie zainteresowana sławami, ostatnimi
meczami i historycznymi faktami. Znała doskonale zasady i posiadał kopię „Quidditcha
przez wieki”, która była niemal tak zniszczona jak ta Alici. Ale nie była zbyt
dobra w samej praktycznej części gry. Zdawała się zestresowana, niepewna samej siebie.
Co doprowadzało jedynie do wypadków. Była tak zestresowana, że Alicia przez
chwilę zastanawiała się, czy może nie ma lęku wysokości, ale potem zdała sobie
sprawę z tego, że to tylko ogólny brak pewności siebie spowodowany jej obecnością.
Kiedy widziały się po raz pierwszy, Candy latała trochę lepiej, nieświadoma, że
ktoś ją obserwuje.
Teraz
była katastroficzną, latającą klęską.
-
Wyżej, Candy, wyżej! – krzyknęła, po czym spojrzała na Merry.
Zasnęła
pół godziny wcześniej i teraz nadal spała w jej ramionach, owinięta kocykiem.
Alicia martwiła się, że może się przeziębić, ale jak na marzec, było dosyć
ciepło i Merry nie wydawała się niezadowolona z tego powodu. Jej malutka klatka
piersiowa unosiła się i opadała miarowo, a jej policzki były zaróżowione.
Cichutko zagwizdała kiedy wypuszczała powietrze z ust i odgłos rozczulił
Alicię. Ale pomimo tego, niedługo będzie musiała zabrać ją do domu. Chciała
zostać tylko troszkę dłużej, leżąc na tej plastikowej murawie kiedy wiatr
będzie bawił się jej włosami… Tylko troszkę dłużej.
Zdała
sobie nagle sprawę, że jest szczęśliwa.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
***
Witam!
Wiem, że dawno mnie tu nie było. Przepraszam.
W kolejnym rozdziale będzie Dramione!
Zastanawiam się nad nowym szablonem, bo ten już mi się troszkę znudził...
xoxo
Lexie